21. Rana

Wjechała na posesję swojego domu i czym prędzej wbiegła do domu. W drodze zdała sobie sprawę z jednej rzeczy - nie ma pojęcia gdzie jest Carslile. A by zapytać Belle było już za późno. Dlatego postanowiła rzucić zaklęcie lokalizujące. Wpadła do pokoju jak burza i rzuciła się do szafy. Musiała znaleźć coś co należało do Carlisla. Miała nadzieję, że wśród rzeczy, które zabrała do Forks znajdzie coś pasującego. Może niechcący zabrała jego chusteczkę? Albo na płaszczu został jego włos? Potrzebowała czegokolwiek, choć oczywiście im bliższy dla Carslila będzie przedmiot tym szybciej i dokładniej namierzy właściciela.

Już połowa szafy wylądowała na podłodze, ale wciąż nie znalazła niczego odpowiedniego. W końcu kimże była, by posiadać coś ważnego dla lekarza z Froks? Warknęła i usiadła na łóżku pełna rozgoryczenia. W oczach pojawiły się łzy. Była na sobie wściekła. Na to że była tak niezdecydowana, tak rozdarta i wszystko wkoło przez to niszczyła. Teraz przez to jej Carlisle cierpiał od magicznej rany w jakimś motelu, a ona nie wiedziała nawet gdzie. Nikt inny nie może go uleczyć. Jego stan będzie się pogarszać, ale nie umrze, to by było za proste. To życie w agonii. Zacisnęła usta, nie pozwalając sobie na łzy. To konsekwencja jej decyzji, nie ma prawa teraz się nad sobą użalać. Trzeba działać. Położyła się i zamknęła oczy. Wzięła głęboki wdech, oddała się tego głęboko ukrytemu uczuciu, z którego czerpała siły.

Mroku, ja, twoja ulubienica, proszę cię, pomóż mi. Błagam, muszę go znaleźć.

Oddychała miarowo i czekała, wsłuchując się w każde najdrobniejsze uczucie i każdy najcichszy dźwięk. Powoli jakby zbliżał się dźwięk. Im głośniejszy był, tym łatwiej było jej odróżnić poszczególne fragmenty. To były słowa. Skupiła się na nich całkowicie.

Nagle otworzyła oczy i szybko wstała. Wzięła parę oddechów by się uspokoić i pobiegła do pokoju na końcu korytarza - pokoju Rabana. Wpadła tam jak huragan. To była dziwna przestrzeń. Rosło w nim masywne drzewo, w którym wydrążone było łóżko, z którego Raban czasem korzystał. Wszędzie były różnego rodzaju rośliny. Do normalniejszych części wystroju należała szafka nocna, prosta szafa. Wyjście na balkon było dosyć duże i szklane. Raven podbiegła do szafki nocnej i próbowała ją otworzyć - była zamknięta. Najpierw szarpała, uderzała. Potem chwyciła leżącą obok gałąź i próbowała wywarzyć drzwi. Gdy to nie wyszło zdenerwowana chwyciła klamkę i wymamrotała kilka słów. Drzwiczki zapłonęły i zmieniły się w popiół. W środku było kilka rzeczy Rabana. Album ze zdjęciami, woda utleniona, notatnik i parę pobazgranych kartek. Chwyciła w dłonie notatnik i zaczęła go kartkować. Nie czytała wpisów, to były prywatne wyznania Rabana i choć jako jego Pani miała takie prawo, jej wewnętrzny kręgosłup moralny nie pozwalał jej na to. Z resztą, nigdy w życiu nie czytała by cudzego pamiętnika. W końcu wypadła z niego wizytówka. Podniosła ją z podłogi i przeczytała nazwisko, które na niej widniało. Doktor Carlisle Cullen. Aż pisnęła z ekscytacji. Wyszła z pokoju Rabana i zbiegła do piwnicy. Tam przygotowaną miała przestrzeń do czarowania i warzenia eliksirów. Pora znaleźć Carslila.

°°°

Gdy tylko wrócił ze spotkania z Rabanem jego stan zaczął się pogarszać. Ból był coraz silniejszy, obraz coraz mocniej mu się zamazywał.

Bolało go całe ramię, tak bardzo że prawie już go nie czuł. Mglistym wzrokiem zarejestrował, że z rany wciąż leciała krew a oprócz tego pojawiła się też ropa. Całe ciało miał słabe, nie potrafił się ruszyć. Czuł, że jego skóra jest dużo cieplejsza niż powinna. Czuł się... Jakby umierał. I bał się, że umiera. Nie znał się na magii, ale jeśli jego ciało reagowało tak jak ludzkie to może się to zakończyć tak jak dla człowieka.

A jakże żałosna byłaby to śmierć. Historia zakończona w połowie drogi. Choć przecież jego życie trwa już prawie cztery wieki, ale i tak miał wrażenie, że czeka na niego coś więcej. Przecież nie znalazł jeszcze Raven. Nie wierzył, że pozwoliła Rabanowi go skrzywdzić. Ale musieli porozmawiać. Szczerze. Przyjechał z zamiarem sprowadzenia jej do Forks, ale odkąd został ranny i leżał na wpół świadomy tego co się dzieje, przemyślał parę kwestii. A przede wszystkim to, że niezależnie od tego czy będzie to dla niej dobre czy nie, będzie musiał uszanować jej decyzję. Jeżeli nie zechce wrócić, nie zechce z nim być, to będzie musiał się wycofać i jej na to pozwolić.

Nie widział ile czasu tak leżał. Chyba nawet stracił przytomność, jednak wszystko było tak niewyraźne, że nawet jeśli, to nie zauważył tego. Gdy jednak otworzył oczy czuł się już lepiej. Wciąż odczuwał ból i skalowanie, ale gorączka już minęła i odzyskał czucie w ciele. Lekko uniósł się na zdrowym łokciu, starając się nie ruszać drugą ręką, by nie drażnić rany, co średnio mu się udawało. Syknął, ale udało mu się ułożyć na poduszkach w półsadzie. Potarł skronie, by wyostrzyć wzrok i rozglądnął się po pustym pokoju. Wszystko wyglądało dosyć podobnie, ale zauważył na przykład, że górna część jego garderoby, którą zaraz po powrocie zdjął i odrzucił na łóżko, zniknęła. Rozglądając się dalej zauważył, że na komodzie obok łóżka stało kilka fiolek z różnokolorowymi cieczami. Wziął głęboki wdech. Znał tylko jedną osobę, która tworzyła tego typu wywary. Nim jednak zdążył cokolwiek zrobić, drzwi od łazienki się otworzyły, a z nich wyszła Raven. Ubrana w czarną, jedwabną bluzkę, wiązaną na szyi i rozkloszowaną bordową spódnice, sięgającą za kolano. Przy każdym kroku słychać było uderzenia czarnych, niewysokich szpilek. Czarne włosy związane miała w niskiego kucyka, a z przodu, przy uszach wyciągnęła dwa pasemka.

Zauważyła, że się obudził i aż przystanęła. Dopiero teraz Carlisle zauważył, że trzymała w dłoniach miednice, chyba z wodą. Po chwili podeszła do niego i postawiła naczynie przy łóżku, samej siadając na jego krańcu.

—Jak się czujesz?— zapytała ostrożnie, ale Calrsile jej nie odpowiedział. —Carslile...?— niepokoiło ją to, że nie odpowiadał. Nie była pewna czy zadziałał odpowiednio szybko. Rana była gorsza niż przypuszczała. Sama magia Raven nie wystarczała by takową mógł zrobić Raban. Do tego typu magii potrzebna jest energia. Bardzo negatywna. A to oznacza, że Raban musiał odczuć, lub czuć w sensie ogólnym, silną nienawiść względem Carlisle, a przynajmniej wyjątkowo go nie lubić. O czym na pewno będzie musiała z nim porozmawiać.

—Jesteś tu...— dwa słowa, wypowiedziane z taką mocą, że aż rozchyliła wargi. Próbował się poruszyć, ale wywołało to ból, przez co się skrzywił. Od razu skoczyła by go zatrzymać.

—Bardzo boli?— spytała, pomagając mu poprawić się na poduszkach.

—Znośnie.— wychrypiał. Sięgnęła bo jedną z fiolek, w której znajdował się jasno zielony płyn, przypominający truciznę złej wiedźmy z bajki. Otworzyła ją i przykładając do jego usta rzekła:

—Wypij, pomoże na ból.— powoli rozchylił usta, a ona delikatnie wlała mu zawartość do buzi. Smakowało to podobnie co pachniało, czyli jednym słowem ohydnie. Później zabrała fiolkę i odłożyła na poprzednie miejsce. Nie wiedziała co ze sobą zrobić. Czuła się niekomfortowo przez to, że z jej winy stała mu się krzywda. Wpatrywała się w jego oczy bez słowa. Ale i on milczał. Z kompletnie innego powodu. Kilka dni. Tyle jej nie widział. Ale świadomość tego, że dni mogą przejść w tygodnie, te w miesiące, a w końcu w lata, a może u nawet w wieczność jakoś zniekształciły mu odczucie tego czasu. Miał wrażenie jakby nie widział jej przynajmniej kilka miesięcy. Był w stanie nawet dostrzec jak zmieniła się przez te dni. Skóra była jeszcze bledsza niż zazwyczaj. Miała na twarzy makijaż, ale i tak dostrzegał jej lekko podkrążone oczy i kilka małych zmarszczek. Nawet jej energia zdawała się być słabsza, wyczerpana.

W końcu wybudziła się z letargu. Sięgnęła do miednicy i wyciągnęła z niej mokrą szmatkę. Wycisnęła ją i sięgnęła drugą dłonią do ramienia Cullena.

—Mogę?— Carlisle lekko uniósł rękę, na oznakę zgody. Raven złapała ją i delikatnie wycierała krew na całej jej długości. Dzięki temu opuściła wzrok, ale co jakiś czas zerkała w stronę jego twarzy, upewniając się, że cały czas się jej przygląda. Co najgorsze, w tym wzroku nie było wyrzutu, skopiowania. Było jak zawsze, delikatne, otulało jak ciepły koc, było jak obietnica, że wszystko jest dobrze. To bolało. Nie zasłużyła na taki wzrok. Nie zasłużyła. Milczenie przedłużało się. Co męczyło też i jego. Ale bał się, że powie coś nie tak i ją odstraszy. Mimo to, musiał się odezwać. Póki miał okazję, bo potem będzie sobie pluł w brodę, że nie wykorzystał sytuacji, kiedy mógł.

—Rav...— drgnęła, ale nie przerywała swojej czynności. —Raban mówił...— zaczął, ale przerwała mu ostro.

—Wiem co mówił.— jej wypowiedź była chłodna, ale mimo to wciąż nie spojrzała w oczy Carlisla. —I wiem o co chcesz zapytać.— postanowił jej nie przerywać. Westchnęła i wyprostowała się. —Mówiłam ci, że do czegoś was potrzebuję.— na chwilę zamilkła starając się dobrać słowa. —Mój dar jasnowidzenia jest bardzo słaby bez zwierciadła. A to wyjątkowa i bardzo ważna umiejętność. Nie mogę ufać do końca swoim wizjom. Alice uważa wizję za warianty przyszłości, najbardziej prawdopodobne. Ale to coś znacznie więcej.— odłożyła szmatkę i wzięła do ręki czysty ręcznik, aby osuszyć jego ramię. —Dary wampirów mają to samo źródło co moja magia. Mrok. On nie zostawia swoich tworów tak po prostu. Pomaga nam. Na różne sposoby. Czasami potrafię się zwrócić do niego bezpośrednio. Ale to trudne i zabiera za dużo sił.— westchnęła ociężale. Strasznie ciężko to wyjaśnić. Relacja z mrokiem jest bardzo skomplikowana. Nie ma jednego, konkretnego sposobu na komunikację z nim.— poczuła, że kompletnie poplątała się w tłumaczeniach. Zatrzymała się i przetarła zmęczona oczy.

Carlisle sięgnął zdrową ręką i zakrył jej dłoń, wciąż spoczywającą wraz z ręcznikiem na jego ramieniu. Drgnęła i odruchowo spojrzała mu w oczy. Uśmiechnął się delikatnie i pogłaskał lekko wierzch jej dłoni.

—Spokojnie...— wypuściła powietrze, które nieświadomie wstrzymała i powoli zabrała rękę, ale Calrsile nie miał jej tego za złe. Wiedział, że nie jest tu dlatego, że zmieniła zdanie. Na razie wystarczyło mu, że jego dobro było na tyle ważne dla niej, by tu przyszła. Jego życie nie było jej obojętne. I choć przed Rabanem pokazywał, że jest tego pewny, to leżąc ledwie żywy zaczynał wątpić, że jest na tyle wartościowy dla niej, by przyjść. Raven potarła uda i odwróciła z roztargnieniem na chwilę głowę.

—Chodzi mi o to, że wizje Alice mogą być wskazówkami od mroku. To nie koniecznie najbardziej prawdopodobna przyszłość, tylko scenariusz do którego powinna dążyć. To trudne, odróżnić co jest czym... Moja wizja z Bellą, w której skacze z klifu nie miała mnie ostrzec przed tą przyszłością, tylko ściągnąć do Forks. Gdy dowiedziałam się o wizjach Alice uznałam, że właśnie o to chodzi. Jej dar jest wyraźniejszy od mojego. Dlatego czekałam...—

—Dlatego nam pomagałaś?— nie mógł powstrzymać wyrzutu w głosie. Wiedział, że miała drugi cel w pobycie w Forks, ale nie sądził, że pomoc z pokonaniem Victorii i ochronie miasta była tą drugorzędną sprawą.

—Nie, oczywiście, że... To nie tak.— teraz sama skoczyła by objąć jego rękę. Jedna dłoń zacisnęła się na tej jego, a druga ma przedramieniu. Patrzyła chwilę na niego z uchylonymi ustami, potem spojrzała na swoje dłonie i odsunęła się, obojętniejąc na twarzy, ale tylko pozornie. —Pomagałam bo... Już na początku zauważyłam jaka Bella była przy was szczęśliwa.— odwróciła głowę i z pustym wzrokiem wpatrywała się w ścianę. —Jaka była zakochana w Edwardzie, jak bardzo jej na was zależało i jak dobrze czuła się z wami.— uśmiechnęła się. —My obie zawsze miałyśmy problem ze... Właściwe to ze światem. Jakbyśmy do niego nie pasowały. Żyłyśmy jak każdy, ale czułyśmy się przyduszane przez codzienność. Jednak widząc ją taką żywą, szczęśliwą... Pomyślałam, że dostała to o czym obie marzyłyśmy całe życie. Gdybym to ja była na jej miejscu chciałabym to chronić za wszelką cenę. I właśnie dlatego postanowiłam, że będę to chronić dla niej. Żeby była szczęśliwa za nas obie.— w trakcie przemowy kilkukrotnie zmieniała poze, w której siedziała, pocierała dłonie, uda, bawiła się włosami, skubała skórki paznokci - oznaki jej zdenerwowania.

—Raven...— uniosła wysoko podbródek i spóściła wzrok, wciąż trzymając głowę odwróconą w stronę ściany. Nie spodobał się jej jego litościwy ton. Opowiadała mu o tym, bo chciała być szczera, a nie po to by jej współczuł. Carlisle sięgnął do jej ręki i mocno ścisnął. Próbowała ją wyrwać, ale nie mogła. Oczywiście, że byłaby w stanie, ale nie chciała zrobić mu krzywdy. I tak był już ranny. —Ty też możesz to mieć...— te słowa raniły ją jak sztylety wbijane zwolna w serce. Wstała gwałtownie i wyrwała rękę. Carlisle widząc jej wzburzenie nie próbował jej zatrzymywać.

—Nie mów o rzeczach, o których nie masz pojęcia...— chwyciła leżącą na fotelu torebkę, której Carlisle wcześniej nie zauważył. —Jeżeli ból wróci to wypił kolejny zielony. Co dobę pił po trzy łyżki niebieskiego, a dla wzmocnienia czerwony.— powiedziała wskazując na fiolki. —Dbaj o siebie, Carlisle...— to były jej ostatnie słowa. Calrsile już się dźwignął, by ją zatrzymać, ale nagle rozpłynęła się w powietrzu, jakby jej tam w ogóle nie było. Tylko zapach jej skóry świadczył o tym, że było inaczej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top