15. Randka
K I L K A D N I P Ó Ź N I E J
_
__________________________________________
Ubrała przylegającą, bordową sukienkę, która sięgała jej przed kolana i posiadła delikatne wycięcie. Miała długi rękaw i żadnych zdobień. Na wierzch ubrała czarną ramoneskę. Na nogach miała czarne rajstopy i ciemne kozaki na obcasie. Włosy spięła w niskiego, schludnego kucyka, z którego kilka kosmyków opadało jej na policzki. Usta podkreśliła szminką w kolorze sukienki. W ręce trzymała małą, czarną torebkę. Westchnęła głośno, stojąc przed pubem w Forks. Tam czekać na nią już powinien Carlisle. Denerwowała się, bo miała to być jej pierwsza randka. W głowie wciąż zastanawiała się czy odpowiednio się ubrała, czy na pewno nigdzie się nie pobrudziła, czy włosy jej się nie rozwaliły, czy nie palnie jakieś głupoty? Żałowała, że odesłała Rabana do Los Angeles, żeby zajął się sprawami. On by ją uspokoił. Zganił i przypomniał, że nie jest zakochaną gówniarą tylko dojrzalą kobietą, Dominą Tenebrae, dumną i potężną Matką wampirów i istot nadprzyrodzonych. Kiedy ona to mówiła nie robiło to na niej takiego wrażenia. Ostatni raz wzięła głęboki wdech i pchnęła szklane drzwi.
Gdy weszła, przez kilka pierwszych minut nie wiedziała gdzie podziać oczy. Nie orientowała się zupełnie co się wokół niej dzieje. Wypatrywała blond czupryny. Carlisle siedział przy jednym z bocznych, oddalonych od głównego baru, stolików, przy oknie. Był odwrócony do niej tyłem, lecz musiał ją wyczuć, bo odwrócił się w stronę wejścia i uśmiechnął promiennie. Raven odwzajemniła ten gest i ruszyła w jego stronę. Wstał ze swojego miejsca, by przywitać się z dziewczyną. Dała mu przyjacielskiego buziaka w policzek i usiedli naprzeciwko siebie.
Carlisle miał na sobie jasnoniebieską koszule w paski i ciemne jeansy. Na ramionach miał zarzuconą skórzaną kurtkę. On też się stresował. Bardziej jednak bał się, że zrobi coś, przez co ją spłoszy. Raven robiła wrażenie pewnej siebie, dumnej i bezkompromisowej kobiety, aż do końca. On jednak zdołał już zauważyć, że tak naprawdę, była niewiarygodnie wrażliwa, wyczulona zarówno na piękno jak i ból, zraniona, a przede wszystkim spragniona czyjeś szczerej miłości i uwagi. Carlisle nigdy nie odmawiał pomocy. Nigdy nie nikogo nie zostawiał bez niej. I jej też nie zamierza zostawiać.
Poczekali chwilę, aż młoda blondynka zbierze zamówienie i odejdzie. Gdy zostali na powrót sami zapadła cisza. Stresująca cisza i wyjątkowo niekomfortowa. Zwykle tematy im się nie kończą, a teraz siedzą jak dwa dudki. Tyle że żaden ich dotychczasowy temat nie wydawał się dla nich z osobna... Odpowiedni na pierwszą randkę.
Przez chwilę próbowali podjąć jakieś tematy, ale rozmowy szybko się urywały. Po chwili dostali swoje drinki, do których dosypali znane już sobie mieszanki ziół. Po kolejnej chwili ciszy Raven znów spróbowała zabrać głos.
—Wiedziałeś, że Edward zamierzał się oświadczyć?— ściskała dłonie pod stołem i przeklinała wszechświat za to, że jej serce bije dwukrotnie za szybko, podczas gdy jego, niezależnie od emocji, jest spokojnie. Co prawda martwe, ale nie zdradza żadnych emocji.
—To Edward czyta w myślach. Ja jedynie mogłem się domyślać, ale wprost mi o niczym nie powiedział.— odpowiedział szczerze. Nie tak to sobie wyobrażał. Był zły na siebie. To miała być jego wina, w końcu sam wszystko zorganizował, jej kazał się wyluzować i przyjść pod adres, gdzie znajdował się pub. Więc okropna, pierwsza randka musiała być jego winą. Oby nie była ostania.
—Alice pewnie szaleje.— rzuciła, by ratować ich od ciszy. A raczej głosów podpitych klientów i cichej muzyki, puszcanej w lokalu.
—Nie może się już doczekać ślubu.— po tych słowach znów żadne się nie odezwało. Raven zachciało się wręcz płakać, dlatego odwróciła wzrok. Co się z nimi działo?
Skupiła słuch na prowadzonych wokół nich rozmowach. Rosły mężczyzna w skórze, gładził swoją posiwiałą brodę, popijając kufel piwa i śmiejąc się ze słów swojego towarzysza, zerkał co chwilę w jej stronę.
Nagle Carlisle parsknął śmiechem.
—Co?— zapytała, uśmiechając się automatycznie.
—To naszą pierwsza randka i chyba będzie najgorszą.— stwierdził, co wywołało nerwowy uśmiech Raven.
—Przepraszam, tylko... Trochę się stresuję i...— spojrzała na tłum za nim. —Nie za dobrze się tu czuję.— Carlisle pokiwał głową i wstał. W tym czasie ona znów spojrzała na mężczyznę przy barze. Doskonale znała ten wzrok. Taki sam widziała w ostatnich chwilach życia. Zaczęło kręcić się jej w głowie. Mogła udawać, że jest silna i prowadziła sobie z tym co ją spotkało. Jest najsilniejszą istotą chodzącą po ziemi, ale wciąż jest ofiarą. Wciąż się boi. Wciąż ją to prześladuje. Ale ona ma plan swojej terapii. Wkrótce będzie po wszystkim... Tak się jej przynajmniej wydaje.
Blondyn zostawił kilka banknotów na stoliku i wyciągnął do niej ramię.
—Więc wychodzimy. Ratujmy ten wieczór.— oznajmił z uśmiechem, więc ciemnowłosa od razu złapała jego rękę i razem opuścili lokal. Raven wciąż zerkała na mężczyznę przez szybę, już po tym jak wyszli z pubu. Dopiero gdy całkowicie minęli budynek, udało jej się odetchnąć. Carlisle uznał, że chodziło o tłum. Szybsze bicie serca, wyższe ciśnienie krwi, bladość i trzęsące się dłonie. Wyglądało jak klasyczny lęk społeczny. Co prawda, nie pasowało mu to do aktorki z jednego z najbardziej zabawowych miast w kraju, jeśli nie na świecie. Ale nie zamierzał na razie pytać.
***
Zawędrowali do jednego z portów w Forks. Zdążyło już ściemnieć. Raven oparła się o barierę, odgradzającą ich od, zapewne lodowatej wody. Wciągnęła w płuca morskie, orzeźwiające powietrze, próbując się ostatecznie uspokoić i wyrzucić niepotrzebne myśli i wspomnienia z głowy. To jej pierwsza randka i nie powinna zakończyć się jej atakiem paniki. Nagle poczuła ręce na talii i lekki napór na plecy. Carlisle objął ją lekko. Zaniepokoił go fakt, że tak bardzo się spięła. Nie wykonał już żadnego ruchu.
—Rav... Co się dzieje?— nie odsunął się, ale i nie śmiał nawet ruszyć swoimi dłońmi na jej wcięciu, aby nie powodować kolejnego dyskomfortu. Dziewczyna chwilę milczała, a potem odwróciła się do niego, zdejmując z siebie jego dłonie i uśmiechnęła się delikatnie.
—Nic takiego.— spojrzał na nią nieprzekonany. —Na pewno nie coś czym powinniśmy się teraz zajmować.— znów się uśmiechnęła, z widocznym wysiłkiem i zacisnęła dłonie na barierce. Carlisle znów się do niej zbliżył, lecz ona od razu zrobiła krok w tył.
—Dlaczego się mnie boisz?— zapytał, a ją wmurowało. Bała się go? Nie, nigdy w życiu! To dlaczego się cofnęła? Wciąż myślała o Marco. A przecież przed nią nie stał ten porąbany stalker i gwałciciel, tylko dobry, kochany doktor Carlisle, który z jakiegoś niewyjaśnionego powodu, dba o nią i próbuje wyciągać z dna w jakim siedzi od lat. Carlisle trochę odetchnął, gdy jej wzrok złagodniał, co nie znaczyło, że da jej teraz spokój. Potrzebowali odpowiedzi. Oboje. On słyszeć, ona powiedzieć.
—Nie ciebie się boję...— wyjaśniła i odwróciła wzrok. —Edward nic nie mówił?— spytała, wgapiając się w jedną z przycumowanych łodzi.
—Edward? Myślałem, że za sobą nie przepadacie.— Raven parsknęła na to stwierdzenie.
—Jesteśmy sobie względnie obojętni... Ale jestem pewna, se przeczytał w myślach Rosalie co mówiłam. Ona na pewno by tego nie wyglądała, co do niego nie jestem pewna.—
—Nie jest taki. Jedyną osobą, z którą mógłby się czymś takim podzielić jest twoja siostra. Tylko z Bellą stara się być maksymalnie szczery.— Raven uśmiechnęła się kącikiem ust. Ma chłopak szczęście, że tak mu zależy. Inaczej ona by go naprotowała. —On bardzo szanuje czyjąś prywatność.— Raven wzięła głęboki wdech i znów odwróciła się w stronę morza.
—W sumie nie wiem od czego zacząć.— Carlisle jej nie pospieszał. Pozwolił, by wszystko sobie poukładała w głowie. Powoli podszedł i znów objął ją w pasie, powoli i delikatnie, gotowy w każdej chwili się wycofać. Tym razem nie zareagowała w ogóle. Jej wzrok stał się pusty, niemal martwy. —Opowiedziałeś mi o swojej przemianie. Powinnam się zrewanżować...— słowa ciemnowłosej go zaintrygowały, lecz postanowił się nie odzywać. —Poznałam w Kalifornii chłopaka. Nazywał się Marco.— Carlisle zmarszczył brwi, czego całe szczęście zauważyć nie mogła. —Bardzo go polubiłam. Był inteligenty, zabawny i przenikliwy. Pochodził z bogatej rodziny. Dosyć wpływowej. Spodobałam mu się. Ale szybko jego sympatia zamieniła się w obsesję. Bałam się go.— załamał się jej głos. I tak opowiadała mu skróconą wersję tej historii. Nie zamierzała teraz rozdrapywać ran całkowicie. Niech starczy, że zdrapie strup.
—Powiedziałaś komuś?— zapytał troskliwie blondyn, przeczuwając finał tej historii.
—Oczywiście, że tak.— wysyczała, gdy zdenerwowała się z lekka. Pewnie pomyślał by, że skoro nie szukała pomocy, to jest współwinna temu co się stało?! Ale nie. Nie była. I nawet gdyby za bardzo bała się wyznać, w jakim znała się położeniu, to ciąż nie byłaby jej wina. —Ale oni byli zbyt silni. Ja byłam tam nikim. Nikt nie stanął by po mojej stronie i się im narażał. Nawet policja.— wyjaśniła, już spokojniej. —W końcu doszło do tego, że...— przerwała i wzięła kolejny wdech. Wargi zaczęły niebezpiecznie drżeć, gardło zawodzić, a oczy traciły widoczność, przez formujące się łzy. —W lesie... On mnie... Bolało... Wszystko czułam...— wyrzucała z siebie pojedyncze słowa, gdyż szloch nie pozwalał jej złożyć swojej wypowiedzi w pełne zdania. Spóściła głowę i zaczęła głośno płakać. Ręce na jej talii objęły ją mocniej, a Carlisle położył brodę na jej ramieniu. Ucałował je lekko.
—Już, spokojnie. Jestem tu. Nikt nie zrobi ci krzywdy. Jesteś bezpieczna.— powtarzał w kółko, przez następne kilka minut, aż Raven uspokoiła się na tyle, by kontynuować.
—Choć potraktował mnie jak szmatę, złamał fizycznie i psychicznie, to nie chciałam tak umrzeć. Nie chciałam by wygrał. Znalazła mnie Domina i przekazała dar... Kilka dni potem spotkałam Rabana.— postanowiła na razie nie wspominać o tym, że jej gwałciciel został później jej szwagrem i że planowała okrutną zemstę na nich wszystkich.
—Dlaczego pomyślałaś o tym właśnie teraz?— zapytał ostrożnie. Nie był pewien, czy powinien teraz pytać. Wydawało mu się to jednak dosyć istotne. Może to dlatego, że za bardzo się do siebie zbliżyli? Może wybrał zbyt szybkie tempo?
—W pubie, przy barze siedział mężczyzna... Gapił się na mnie... Tak samo patrzył się Marco, kiedy...— zamilkła. Carlisle westchnął cicho i stanął obok niej. Dopóki obejmował ją od tyłu czuła się bezpiecznie. Teraz gdy znów chłodny wiatr uderzył ją w plecy poczuła zagrożenie, które otaczało ją z każdej strony. Blondyn złapał jej obie dłonie i pogłaskał.
—Nic ci nie grozi. Nikt nigdy więcej nie dotknie cię bez twojego przyzwolenia. A jeśli spróbuje to gorzko zapłaci za samą taką myśl.— zaczął, uparcie wpatrując się w jej oczy, gdy spojrzała na niego kątem oka.
—Wiem, że mogę się teraz obronić, ale...— nie pozwolił jej dokończyć.
—Ja nikomu nie pozwolę cię dotknąć.— rzekł dobitnie, a w jej oczach znów stanęły łzy. Zrobiła krok w jego stronę i wpadła w jego objęcia. Czuła się mała i krucha, ale pierwszy raz nie miała z tym problemu. Nie była słaba i nie była ofiarą. Nie póki on trzymał ją przy sobie, gotowy rozszarpać dla jej bezpieczeństwa.
***
Nie była to najlepsza randka na świecie, ale mimo to, postanowili jeszcze jej nie kończyć. Istniało takie miejsce, w którym zawsze czuli się swobodnie. Las. Tam żadne z nich nie czuło ani lęku, ani presji. Byli sami ze sobą. I wszystko co się tam działo, było ich małą tajemnicą.
Siedzieli pod drzewem, przy znanym im jeziorze. Raven opierała głowę o ramkę Carlisla, który obejmował ją ramieniem. W przyjemnej ciszy przysłuchiwali się odgłosą natury i przypatrywali się odbiciu okrągłej płyty księżyca, rozmazanej na tafli wody. Jedna z dłoni Raven obejmowała Carlisle w pasie. Czuła się tak dobrze, że nie mogła podtrzymywać lekkiego uśmiechu. Carlisle zaś, nigdy nie czuł się tak spokojny, tak... Bezpieczny. Zawsze coś miał na głowie. Musiał dbać o czyjeś bezpieczeństwo, biegać za czymś, przygotowywać kogoś, kogoś chronić, z kimś walczyć. Po raz pierwszy mógł naprawdę zwolnić. Przymknął oczy, czując się jakby miał zaraz usnąć. Choć było to zupełnie niemożliwe. Ale po co mu sen, kiedy tu, teraz, na jawie śnił mu się tak piękny sen?
—Carlsile...?— otworzył leniwie oczy i spojrzał w dół, na obejmującą go kobietę.
—Tak, Rav?— zaczął lekko głaskać ją po plecach. Wziąć z tyłu głowy miał jej dzisiejsze wyznanie i starał się robić wszystko, by czuła się bezpiecznie i komfortowo tej nocy.
—Wiesz jak ciężko będzie?— drgnął zaskoczony. Jej głos brzmiał smutno, choć jeszcze chwilę temu się uśmiechała.
—O czym mówisz?—
—O nas.— wyrzuciła. Czekała aż coś powie albo zapyta, ale milczał. —Pomijając już fakt, że jestem ztraumatyzowaną dziwaczką, to wciąż pozostaje Dominą Tenebrae. Więc zawsze będę najważniejsza...— dźwignęła się z jego boku, by ich oczy znalazły się na jednej linii. —To ostatni moment na wycofanie się. Im dalej to zajdzie będzie coraz trudniej i boleśniej. A by ze mną być będziesz musiał odłożyć na dalszy plan wszystko i wszystkich. Będziesz musiał zawsze stać po mojej stronie, nawet jeżeli będzie to sprzeczne z twoimi opiniami czy twojej rodziny.— patrzyli sobie poważnie w oczy. Naprawdę czekała, aż odejdzie i nie miała by żadnych, ale to żadnych pretensji. Kto chciał przy niej być, musiał zostać po części jej sługą. W innym wypadku skończy jak jej poprzedniczki, które pozwoliły na za wiele nie tylko sobie, ale też tym, których pokochały.
Carslile jednak nic nie mówił. Sięgnął jednak nagle do je ust. Pocałował ją powoli, ale z wyjątkową dokładnością. Jakby chciał powiedzieć, że tu jest. Teraz, w tej chwili. Nigdzie się nie spieszy i nie zamierza nigdzie iść. Od razu odwzajemniła gest, choć nie do końca go rozumiała.
—Przestań się bać, Rav. Będę po twojej stronie zawsze. Ale nie dla tego, że będę musiał by z tobą być. Tylko dlatego, że jeśli z tobą będę to nie będzie już mojej i twojej strony. Będzie tylko nasza.— patrzyła w jego łagodne, złote oczy i nie dowierzała. Czy po latach cierpienia, los wreszcie uznał, że może warto jakoś się jej zrehabilitować? Teraz to ona go pocałowała. Znacznie mocniej i przelewając w niego wszystkie swoje emocje. Żal do świata, strach przed bliskością, szczęście, które chyba w końcu się do niej uśmiechnęło, a przede wszystkim, jej pełne zaufanie do niego. Złapała dłońmi jego policzki, a Carlisle, który pod naporem jej ciała położył się na chłodnej glebie, złapał ją w talii. Zbyt długa trawa łaskotała w skórę, ale żadne z nich się tym nie przejmowało. Gdy się od siebie oderwali, Raven odsunęła się jedynie na odległość ich nosów. Spojrzała na jeden, figlarny kosmyk, który uciekł z idealnej fryzury blondyna. Delikatnie zaczesała go do tyłu. Carlisle cały czas się jej przyglądał. W końcu znów na niego spojrzała.
—To była... Emocjonująca pierwsza randka.— stwierdził z uśmiechem.
—Właściwie, to zaczęliśmy trochę od końca...— rzuciła, na co Carlisle zmarszczył brwi.
—Co masz na myśli?—
—Najpierw się przed tobą rozebrałam, a potem poszłam na randkę.— oboje wybuchli wesołym śmiechem.
Tego wieczoru w obojgu coś się zmieniło. Ona uwierzyła, że ma szansę coś zmienić. Że choć jest nierozerwalnie związana z mrokiem, wcale nie musi w nim żyć, bo znalazła kogoś, kto może ją chcieć nawet z jej bliznami. On odkrył, że można chcieć kogoś chronić, ale można również czasami pozwolić sobie na bycie chronionym. Można o kogoś dbać, ale można czasami pozwolić komuś zadbać o siebie. I chciał, żeby razem o siebie się troszczyli. Razem będzie im łatwiej przeżyć wieczność...
Iiiiiii! Mamy ich randkę! Strasznie ciężko pisało się początek. Sama męczyłam się i krępowałam tym ich niewypałem w pubie, mam nadzieję, że potem nie jest zbyt cukierkowo, ale z drugiej strony, jak Edward otwiera twarz w stronę Belli i rzyga tęczą to dlaczego kochany i wrażliwy Carlisle nie może?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top