Rozdział XXXVII
Czuję, że to nadchodzi. Przyciskam pięści do czoła i próbuję zdusić otępienie, które za chwilę zamknie mnie z powrotem. Sebastian wyczuwa moją zmianę, unosi głowę i posyła mi pytające spojrzenie. Podniecenie opada i ogarnia mnie wstyd. Jestem tak skołowana i przestraszona, że nie potrafię jednoznacznie określić, czy Igor rzeczywiście nas podglądał, czy tylko go sobie wyobraziłam.
Wycofuję się i opieram plecy o ścianę, nie mogąc przestać patrzyć na drzwi. Sebastian szybko się ubiera i siada naprzeciwko mnie.
– Co się stało? – szepnął, ledwo poruszając ustami.
Właśnie. Też chcę to wiedzieć. Uciekam, znowu. Niewidzialna pięść wciska się do ust, a niewidzialna ręka chwyta za gardło i następuje blokada. Nie potrafię się przed tym bronić, ale kiedyś się nauczę – obiecuję sobie. Od wpatrywania się w jeden punkt na drzwiach ciemnieje mi w oczach.
– Zaprowadzę cię do pokoju – oznajmił po chwili, po czym odnalazł moją koszulkę i z trudem ją na mnie wciągnął, gdyż byłam już bezwładna jak kukła.
Na ugiętych i drżących nogach, jak zgarbiona staruszka, podtrzymywana przez Sebastiana, opuszczam pracownię. Na schodach udaje mi się wykonać kilka głośniejszych kroków pod sypialną Igora. Złośliwie. Spanikowany Sebastian chwyta mnie wpół i znosi aż pod drzwi mojego pokoju, a potem wprowadza mnie i kładzie na łóżku. Zaliczam odlot.
– Co się z tobą dzieje? Powiedz mi, proszę – odzywa się cicho, drżącymi rękoma nakrywając mnie kołdrą. – Dlaczego...?
– Zła krew... – wydusiłam, głośno wypuszczając powietrze.
Zaskakuję sama siebie, że mogę mówić, aczkolwiek nie jestem pewna, czy to dzieje się naprawdę, czy to tylko sen.
– Nie rozumiem.
– Nie powinieneś więcej przyjeżdżać. Nic z tego nie będzie, przepraszam – oznajmiłam załamanym głosem, po czym odwróciłam się do niego plecami.
– Nie odejdę, póki mi nie wytłumaczysz. Dlaczego, raz jesteś taka, a potem... Nie poznaję cię... Pomóż mi zrozumieć, jesteś dla mnie ważna i wiem, że czujesz to samo, a po tym co się stało...
– Nie – przerwałam mu. – Lubię cię, ale nie czuję nic więcej.
Czyżbym okłamywała samą siebie? Sam fakt, że jestem w stanie z nim o tym rozmawiać, musi przecież coś znaczyć, jednak nie wiedzieć czemu nie potrafię powiedzieć prawdy. Być może kocham ich obu, lecz tym samym żadnego z nich wystarczająco mocno. Płaczę cicho i wciskam twarz w poduszkę. To najgorszy rodzaj płaczu, najbardziej bolesny, kiedy dusisz się powietrzem, a strach rozsadza cię od środka...
– Przestań, proszę – błagał.
Drażni mnie, chcę, żeby już sobie poszedł. Wiję się, próbując pozbyć otępienia, ale na próżno. Im bardziej przyciskam ręce do uszu, tym wyraźniej słyszę zbliżający się stukot. Brzydkie obrazy, brudne myśli, cała czuję się brudna...
– Przestań, natychmiast – syknął przez zęby. – Nie mogę na to patrzeć...
Obłęd ciężki niczym mokry, szorstki koc powoli opada, przytłacza, kryje mnie w mroku. Czuję drętwienie w kończynach, czuję, jak usypia każdy mój mięsień. Oczy, choć zamknięte, nawet pod powiekami rozpaczliwie szukają schronienia. Słowa, które błąkają się na języku w końcu same, jakby bezwiednie wypadają z ust.
– Kocham Igora – usłyszałam swoje żałosne wyznanie.
– Ja też cię kocham, Debi...
Zamieram, a potem nie wiem, jak to się dzieje, ale nagle odrzucam poduszkę i odwracam się od ściany. Włosy lepią się do spoconej twarzy i ledwo widzę...
Siedział ze spuszczoną głową, pod ścianą obok mojego łóżka. Czarny cień skryty za kurtyną ciemnych włosów.
Płakał.
Cdn...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top