Rozdział XXXI
Jasny gwint! Wszystkiego bym się spodziewała, ale nie tego, że mój ojciec przywlecze tu swój mało zainteresowany tyłek. Jego biała jak kartka papieru twarz, wyraźnie kontrastowała z czarnym t-shirtem reklamującym Guinnessa. Wyglądał dziwnie młodo, kiedy tak ledwo co, odróżniał się od reszty. Następnie spojrzałam na Igora, który swoim zwyczajem, założył ręce na karku i obserwował mnie z tym swoim triumfującym uśmieszkiem. Nie daruję mu tego.
– Tato, co ty tu robisz? – omal nie pisnęłam i ociągając się, podeszłam do niego niepewnym krokiem.
– Gdybym wiedział... – zaczął, przecierając mimo bladości spocone czoło. – Nie podejrzewałem, że przyjdą ci do głowy takie wyskoki. W dodatku nie odbierasz telefonów. Doprowadzisz mnie kiedyś do zawału, moje dziecko. – Westchnął ciężko, po czym uwięził mnie w swoim niedźwiedzim uścisku.
– Nie przesadzaj, było super – odparłam. – Jak się tu dostałeś i w ogóle, jak długo tu jesteś? – zapytałam, kiedy w końcu mnie uwolnił.
– Przyjechałem jakieś dwie godziny temu z... – urwał i rozejrzał się, a że wciąż byłam pod wpływem silnych emocji, zapatrzona tylko w niego oraz Igora, to dopiero teraz zauważyłam, stojącą z tyłu drobną blondynkę. Pewnie dlatego, że pół twarzy zasłaniały jej lotnicze gogle.
– Alloo – przywitała się z uśmiechem, wyciągając w moją stronę opalone na ciemny brąz wyschnięte ramię. – Jestem Irene. – Zsunęła okulary, które po chwili zadyndały na złotym łańcuchu.
– Debora – odpowiedziałam, nie kryjąc zaskoczenia. – A to jest Sebastian – wydukałam zmieszana, kiedy pojawił się obok mnie.
– Chłopak? – Uniosła do góry ledwo widoczne brwi.
– Tak – odpowiedział za mnie.
– Miło was wszystkich poznać. – Ponownie się uśmiechnęła.
Sytuacja była na tyle niezręczna, że nie wiedziałam co jeszcze powiedzieć. Kobieta była przeraźliwie szczupła i taka... zagraniczna?
– Kochanie, to jest... – Ojciec nabrał kolorów, zacinając się jak nastolatek.
– Pracujemy razem – wtrąciła Irene, błyskając kolczykiem w języku, po czym zawisła na jego ramieniu, niczym wyschnięta torba.
Ha, ha, ha, dobre sobie – pomyślałam, ledwo hamując się, by nie parsknąć na głos. Była od niego o wiele młodsza, a przynajmniej na taką wyglądała. Mogła być też dobrze zakonserwowana, sądząc po jej ekstrawaganckim wyglądzie.
– Skarbie, chodźmy z Igorem gdzieś usiąść – zaproponował staruszek. – Musimy porozmawiać, zanim znowu gdzieś pofruniesz.
– Idź, będę czekał w obozie – powiedział Sebastian, popychając mnie za nimi.
– Wiedziałeś o tym? – mruknęłam przez zęby, trącając Igora w bok.
– Myślałem, że się ucieszysz. To miała być niespodzianka. Zresztą, ojciec sam to wymyślił – odpowiedział, łapiąc mnie poniżej biodra, trochę za nisko jak na mój gust. – Chciałbym ci coś powiedzieć, ale najpierw wysłuchajmy jego – dodał tajemniczo, prowadząc mnie jak kukłę.
Jego nieoczekiwana bliskość, przyprawiła mnie o dreszcz i niezbyt komfortowo się z tym czułam. Wyrwałam się do przodu, łapiąc ojca pod ramię.
– Kiedy wracacie? – wypaliłam bez zastanowienia.
– Niedługo, zanim się ściemni – odpowiedział ojciec.
– Jutro jedziemy z chłopakami obejrzeć naszą halę sportową – wtrąciła się ponownie Irene.
Jej niemal bezbłędny akcent był zadziwiający. Możliwe, że była polką, tylko z Ireny przechrzciła się na „Irene".
– Właściwie to o tym chciałbym z wami porozmawiać – odezwał się ponownie ojciec, znajdując wolną ławkę, na której po chwili spoczął. – Mój pobyt w tych okolicznościach może się przedłużyć o jakiś tydzień. – Spojrzał na mnie skruszony.
No tak, nie dość, że wziął mnie z zaskoczenia, to jeszcze będzie wymieniał u niej klepki. Co za cyrk!
– Masz bardzo ładną córkę, Henryku – wypaliła „sucha", ni z gruchy i pietruchy, siadając mu prawie na kolanach. – Zaproś ją do nas – dodała wesoło, jakby mnie w ogóle tam nie było.
– Tato... – zaczęłam wkurzona. – Zadzwoń, jakbyś miał jeszcze jakieś rewelacje, idę się napić – dokończyłam, po czym odwróciłam się i ruszyłam przed siebie.
Tłum gęstniał. Występ dobiegł końca i spod sceny, zaczęło napływać morze rozbawionych ludzi. Zaproś ją do nas? Henryku? Nie miałam głowy, by teraz się z tym męczyć. Jedyne, czego pragnęłam, to spuścić parę i się rozluźnić. Nie do wiary, że ojciec dał się urobić jakiejś...
Mocny uścisk na moim ramieniu, zatrzymał mnie w miejscu.
– Debi, o co znowu chodzi?! – zapytał Igor, wyraźnie zdenerwowany, starając się przekrzyczeć tłum.
– Puść mnie! – zażądałam stanowczo, szarpiąc się, ale jego chwyt był na tyle mocny, że nie zdołałam się wyrwać, więc znowu się poddałam.
– Powiedz mi do cholery! – przeklął, łapiąc mnie za twarz. – Bungee pomieszało ci w głowie? A może Dragon?
Był zbyt blisko...
– Nikt mi nie namieszał, zabierz ręce – warknęłam.
Opanował mnie tak, że nie mogłam się ruszyć. Nogi mi się trzęsły i wiedziałam, że to nie była żadna adrenalina. Stałam przyciśnięta do niego i gdyby mnie nie podtrzymywał, z pewnością upadłabym na ziemię. Nie zwracając uwagi na ludzi, nagle zaczął mnie całować, na co zaskoczona straciłam oddech. Był napięty i agresywny, ale po chwili się rozluźnił.
– Pocałuj mnie – mruknął, gryząc mnie w ucho. – Debora, ja...
Tym razem to ja, cała się napięłam, nie chcąc go dłużej słuchać. Byłam pewna, że to początek jakiejś kolejnej jego gry. Musiałam to zakończyć. Tu i teraz.
– Nie ufam ci. Już nie... – wydusiłam i wreszcie poczułam, jak jego uścisk się poluźnia.
Odepchnęłam go, wyślizgnęłam się z jego ramion i wycofałam na bezpieczną odległość.
Stał i patrzył na mnie dziwnie, jakby nie rozumiał moich słów. Ludzie wokół nagle stali się kolorowym, zamazanym tłem. Jakaś mała cząstka mnie, chciała cofnąć te słowa i do niego wrócić, ale wiedziałam, że było już na to za późno. Twarz Igora wykrzywił dziwny grymas, więc odwróciłam wzrok, a potem pędem rzuciłam przez tłum i uciekłam. Nie miałam pojęcia, gdzie się znajduję, ale to nie było ważne. Teraz chciałam być jak najdalej od niego...
– Jak było? – zapytał Sebastian, kiedy w końcu dotarłam do obozu.
– Masakra jakaś. Co oni w ogóle sobie wyobrażają? – wydusiłam, zerkając na Jagodę, która wyglądała na bardziej nawaloną niż wcześniej. – Macie coś do picia? – rzuciłam w stronę grubaska, pochłaniającego kiełbasę z rusztu.
– Przyniosę ci piwo – zaproponował Sebastian.
– Ale będziesz miała macochę, współczuję – wtrąciła Jagoda, po czym głośno beknęła i zachichotała.
– Taaa, uważaj, bo jeszcze może zostać twoją teściową – odbiłam piłeczkę, czym w mig zmazałam z jej twarzy głupi uśmieszek.
Cztery i pół zimnego piwa później, wyraźnie już rozluźniona, nabrałam chęci na prawdziwą zabawę. Do obozu dotarł w końcu Igor, ale na całe szczęście, nie przywlókł się za nim ojciec ze swoją suchą panienką. Zaczęła ogarniać mnie dziwna energia. Zapanował mrok i ruch nieco się uspokoił. Po chwili dołączyli także znajomi Michała, niosąc ze sobą „światło i radość" – cokolwiek to miało znaczyć. Większość rozmów i tak momentami jakoś dziwnie się dla mnie urywała.
– Idziemy do namiotu? – zaproponował Sebastian, szepcząc mi do ucha.
Myślałam, że sobie żartuje, ale gdy na niego spojrzałam, wyglądał całkiem poważnie. Wiedziałam, o co mu chodziło i prawdę powiedziawszy, nie miałam nic przeciwko.
Rozbieraliśmy się nawzajem, w pośpiechu. Śliski materiał śpiwora przyjemnie chłodził w plecy. Rozgrzane dłonie błądziły po moim ciele, wciskając się w najintymniejsze zakamarki. Nie powstrzymywałam go, a wręcz zachęcałam, by nie przestawał.
– Jesteś pewna? – mruknął po chwili, odrywając ode mnie usta.
Niczego już nie byłam pewna, ale zamroczony umysł mimo to, pchał mnie w jego ramiona, a ciało domagało się więcej pieszczot. Dla potwierdzenia moich pragnień chwyciłam go za włosy i przyciągnęłam z powrotem do siebie. Jęknął zadowolony, wyciągając rękę w stronę leżących obok ubrań.
– Musimy... muszę coś znaleźć, tylko niech dorwę spodnie. – Zaśmiał się, przerzucając jedną ręką nasze rzeczy, ale najwidoczniej nie znalazł tego, czego szukał.
– Nie, nie szukaj – powiedziałam rozgorączkowana, niemal tracąc pole widzenia.
Namiot zaczął dziwnie się wydłużać i nagle poczułam chłód, gdy Sebastian wycofał się, zostawiając mnie samą. Zdziwiona uniosłam głowę, znajdując go skulonego przy wejściu.
– Bez tego nie mogę, Debi, przepraszam – oznajmił cicho, podciągając kolana pod brodę.
Co mu się działo?
– Wracaj tu – mruknęłam. – Mam w plecaku, w bocznej kieszeni... Całeee pudełkooo – wybełkotałam, łapiąc się na tym, że coraz bardziej kręci mi się w głowie, a język przestaje mieścić się w ustach.
Zimny pot powoli spływał po czole, a ugięte w kolanach nogi, nagle rozjechały się na obie strony...
Twarz Sebastiana, dziwnie pobladła, a obok niej ukazało się wściekłe oblicze Igora, które mnie przeraziło...
Długie, czarne i poplątane włosy, a w oczach czysta złość...
Ręce...
Było ich zbyt wiele. Niecierpliwe, brutalne, sprawiające ból...
Jak przez mgłę widziałam unoszące się nade mną ciała...
Czarna kurtyna łaskocząca po twarzy...
Raz jeden, potem drugi i tak na zmianę... obaj...
Ciało mnie nie słuchało, podrygiwało bez mojej wiedzy, zupełnie obce...
Palce w moich ustach...
– Igooooooor!!!! Prędkooo, chodź tutaaaaj!
I ten krzyk...
Traciłam zmysły.
Cdn...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top