Rozdział XXIV

Kiedy się obudziłam, Sebastiana już ze mną nie było. Zapach kawy zanęcił, przeciągnęłam się i zerknęłam na budzik.

– Jasna cho...! – zapowietrzyłam się, zrywając na nogi.

Została godzina do wyjazdu! Naciągnęłam spodnie i wyszłam do kuchni. Z góry dobiegło mnie marudzenie Jagody, narzekającej na ból głowy i warczącego na nią Igora.

– Dzień dobry – mruknęłam zaspanym głosem, wyciągając obie ręce jak zombie w kierunku ekspresu.

– Hej – przywitał się Michał. – Wszyscy gotowi, czekamy tylko na ciebie – dodał, z nosem w swoim laptopie.

– Serio? W sumie to łyknę kawy i się ubiorę – oznajmiłam, nalewając sobie tylko połowę kubka.

– Kobiety... – prychnął.

– Co z nimi? – zapytałam.

Dolałam zimnego mleka z lodówki i zajęłam miejsce naprzeciw niego. Miałam wrażenie, że dzisiaj był jeszcze bardziej rudy, niż wczoraj.

– Czynności związane z ubieraniem się, zazwyczaj ciągną się u was w nieskończoność – odparł z sarkazmem.

Nie chciałam być niemiła, ale wkurzyło mnie, że wpakował mnie do jednego wora. Tym bardziej że w ogóle mnie nie znał, za to ja, wystarczająco dobrze zdążyłam poznać się na jego córce. Trzema łykami opróżniłam kubek i wstałam od stołu.

– Możesz mierzyć mi czas. Jestem przygotowana i przynajmniej nie mam kaca, więc nie będę marudziła po drodze jak Jagoda. – Posłałam mu złośliwy uśmieszek, po czym opłukałam kubek i wyszłam.

– I chwała ci za to, kobieto! – krzyknął za mną i się roześmiał.

Czarne jeansy idealnie pasowały do kurtki Sebastiana i moich nowych butów. Zaplotłam włosy w ciasny warkocz i upięłam na czubku, a gumkę, na wszelki wypadek schowałam w małej kieszonce z zamkiem umieszczonej na rękawie. Do większej, na piersi, wcisnęłam komórkę, a do wewnętrznej włożyłam dowód osobisty i pieniądze, które wczoraj pobrałam z bankomatu, tak jak poradził mi Sebastian. Twierdził, że lepiej zabrać gotówkę i rozlokować ją w kilku miejscach, niż zgubić kartę kredytową. Wsunęłam pod ramię kask i wyszłam z pokoju, zamykając dokładnie drzwi na klucz. Wszystkie plecaki zniknęły, łącznie z moim, więc wróciłam do kuchni, ale Michała już w niej nie było. Klucze od garażu i domu, zabrałam ze sobą, a resztę, ściągnęłam z widoku i ukryłam w chlebaku, w torebce po pieczywie.

Gdy zamykałam drzwi wejściowe, spojrzałam na Igora. Byłam zła, że wszystko zostawił na mojej głowie. Palił papierosa i miażdżył mnie swoim wzrokiem od góry do dołu. I kto tu był nadęty? Podałam Sebastianowi swój kask i ruszyłam do garażu.

– Mógłbyś przynajmniej zamknąć garaż – odezwałam się przechodząc obok niego, ale nie zareagował.

– Słuchajcie mnie uważnie! – zaalarmował Michał, tonem dyktatora. – Powtórzę raz jeszcze, jedziemy przez Niemcy i robimy trzy postoje, chyba że kogoś przyciśnie w trakcie. Ja, za mną Gore z Jagodą i na końcu Dragon – wyjaśnił, wskazując na każdego palcem, celowo mnie pomijając. – W razie kontroli, reszta jedzie dalej i spotykamy się na kolejnym postoju – dokończył, po czym założył krasnoludzki garnek i wsiadł na swojego choppera.

Gore? Pierwszy raz usłyszałam ksywkę Igora i nie powiem, że do niego nie pasowała. Zresztą, miałam to gdzieś i chciałam już jechać. Wrzuciłam klucze do skrzynki na listy i podskoczyłam, na nieoczekiwany ryk odpalonego silnika.

Gdy Krasnolud i Igor z Jagodą wyjechali, wzięłam kask od Sebastiana i czekałam, żeby zamknąć za nim bramę.

Zanim wsiadłam na motocykl, przeżegnałam się. Widziałam, że zerkał na mnie w lusterku, ale już bez uśmiechu. Potem klepnął się w kieszeń i podniósł na chwilę przesłonę...

– Masz komórkę w kieszeni?!

– Tak! – krzyknęłam, wskakując na siedzenie.

– To dobrze, sparowałem nasze, żebyśmy mogli się komunikować!

Znowu to poczułam. Drżenie pod tyłkiem, hałas zamieniający się w przyjemne buczenie i napór powietrza na ubraniu. I adrenalina. Chwyciłam go pewniej, ale nie za mocno, żeby nie krępować jego ruchów.

Przed wjazdem do miasta, dogoniliśmy resztę. Trochę się zdziwiłam, że Michał, zamiast od razu skierować się na obwodnicę, poprowadził nas przez centrum. Nigdy wcześniej się nad tym nie zastanawiałam i dopiero teraz zrozumiałam, dlaczego motocykliści robili na ludziach takie wrażenie. W tej chwili czułam się wyjątkowo i chyba byłam cholerną szczęściarą.

Ostatnie kilometry do granicy miasta, przejechaliśmy spokojnie. Niestety na ulicy prowadzącej na basen, natknęliśmy się na Rafała i grupkę jego kolegów, których od razu rozpoznałam po samochodach. Jechaliśmy tak wolno, że zdążyłam przyjrzeć się jego zdziwionej minie. Modliłam się w duchu, żeby ten idiota nie wpadł na jakiś głupi pomysł, ale gdy tylko zniknęło ograniczenie, Sebastian dodał gazu i miasto zniknęło za nami. Musiałam chyba mocniej go ścisnąć, bo na moment nieznacznie wygiął plecy, jakby wyczuł moje napięcie.


Cdn...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top