Rozdział XX
Wciągnęłam jeansy i koszulkę, po czym uradowana wypadłam z pokoju jak przeciąg.
– Co się dzieje? – zaczepiła nas w korytarzu Jagoda.
– Jedziemy sprawić mojej pani buciątka. A co, chcesz coś z miasta? – spytał Sebastian, wyciągając swoje rzeczy z plecaka.
– Łoł, powaga? Szybcy jesteście – stwierdziła, dziwnie na nas patrząc. – Nie, nic mi nie potrzeba, mam full – dodała i wskazała na dwa identyczne zielone plecaki, stojące pod ścianą.
– Trzymaj, dla ciebie. Jeszcze nie to, o czym mówiłem, ale też się przyda. – Podał mi skórzaną kurtkę. – Powinna pasować, bo na mnie jest już za mała.
Była lekka, ale solidna, z wysokim kołnierzem zapinanym po szyję. Nigdy nie miałam takiej i poczułam się mile zaskoczona.
– Dziękuję, jest świetna, ale... chyba nie mogę jej przyjąć.
To było krępujące, tym bardziej że dopiero go poznałam.
– Jest wytrzymała. Nie dziękuj i nie opowiadaj bzdur, niech ci się dobrze nosi – odparł i do mnie mrugnął.
– Ja też mam mały prezent, ale to musi poczekać do wieczora – wtrąciła tajemniczo Jagoda.
– Kurczę, stawiacie mnie w niezręcznej sytuacji, bo nic dla was nie mam – jęknęłam, przeglądając się w lustrze.
– Nie ma sprawy, wykorzystamy cię na miejscu. – Zaśmiała się. – Aha, chcielibyśmy potem zrobić ognisko w ogrodzie, nie będzie z tym problemu?
– Nie żartuj, ogród jest wasz. Zresztą, pytajcie Igora, jeśli potrzebujecie pomocy, bo to on rządzi w ogrodzie – wyjaśniłam.
Co z tym niedopasowaniem się, hmmm? – złośliwy głosik, zamajaczył w mojej głowie.
– Jesteś pewna? – spytała podekscytowana.
– Tak, nie krępuj się... i jak? – Odwróciłam się od lustra.
– Lepiej schowaj badyl. – Sebastian podszedł do mnie i upchał mój warkocz za kołnierzem. – Nie będzie frugał podczas jazdy.
– Jaki to motocykl? Przepraszam, że pytam, ale niezbyt się znam na takich maszynach.
– Yamaha. Lekko stuningowana Silverado. Podoba ci się?
– Piękny. Podobają mi się te skrytki. – Dotknęłam wybijanej srebrnymi nitami skóry.
– To nie skrytki, tylko sakwy – poprawił mnie.
– Racja, sakwy – powtórzyłam.
– A to? Dlaczego jest takie długie?
Podeszłam do motocykla Michała i wskazałam na rury, w których osadzone było przednie koło.
– To widelec. Choppery wyglądają podobnie. Wąski laczek z przodu, szeroki z tyłu i długi widelec. Idealny dla takiego dziada jak Michał. Poza tym, gdybyś chciała wiedzieć, wuja jest zrzeszony i jeździ na różne zloty, a ten, kupił niedawno i jeszcze się z nim ściera – wyjaśnił.
– A ty?
– Ja nie. Jestem samotnym jeźdźcem. – Puścił mi oko i zniknął w garażu.
Po chwili wrócił, niosąc w ręku okrągłe, zielone... coś.
– A to garnek dla ciebie. Przyjmij go ode mnie i dbaj jak o swój własny.
Przyglądałam się kaskowi i sądziłam, że sobie żartuje. Był ładny, ale z tymi dziwnymi malunkami przypominał głowę żaby.
– To była skorupka Zosi, ja ją tylko pomalowałem, znaczy... nie ja... zresztą, nieważne, jest twoja. – Podrapał się po głowie i odwrócił wzrok. – Jeśli nie chcesz, to zrozumiem, ale byłoby fajnie, gdybyś przyjęła.
– Nie, w porządku to... ten garnek... jest... – jąkałam się. – Dobrze, że mi powiedziałeś, bo...
– Tak, wiem, nie wygląda profesjonalnie – wszedł mi w słowo.
– Nie, to nie o to chodzi. – zaprzeczyłam. – Dziękuję, że mnie uprzedziłeś, przynajmniej nie zrobiłam z siebie po raz kolejny idiotki – przyznałam.
– Nie przesadzaj. Mów zawsze to, co myślisz, nawet jeśli komuś miałoby się to nie spodobać.
Wesołość powróciła do jego zielonych oczu i od razu zrobiło się raźniej.
– Dziękuję, będę o niego dbała. – Uśmiechnęłam się i wcisnęłam go na głowę.
Na pierwszy rzut oka nie wyglądał na taki, ale był na mnie jak ulał; miękko wyściełany wewnątrz, z szeroką przesłoną i miał nawet wbudowany bluetooth.
Gdy odjeżdżaliśmy spod domu, zauważyłam Igora w ogrodzie. Był z Jagodą. Starałam się o nich nie myśleć, ale ciężar w piersiach mi na to nie pozwalał.
Sebastian jechał ostrożnie. Nie rozwijał takich prędkości jak Igor, nie robił też slalomów i nie popisywał się. Ponadto był drobniejszej budowy i łatwiej go było objąć. To był naprawdę wygodny motor, przekonał mnie i już wiedziałam, z kim pojadę na Woodstock.
– A te? – Podał mi but z najwyższej półki. – Nie za wysokie, dość miękka skóra, wzmocniony tył, potrójna wkładka, szyte i cena przyzwoita – wyliczał, wyraźnie przekonany.
Nie były ciężkie, ale całe sznurowane, a chciałam buty na zamek.
– Nie patrz, że sznurki. – Zauważył moją minę. – Trzeba się nadłubać, ale lepiej układają się na nodze i są wygodniejsze niż zamki – przekonywał.
– Mam już jedne sznurki, na początku obcierały mnie w pięty i ciągle marszczy się i plącze w nich język – odparłam.
– Te są typowo na motor. Zobacz, widzisz wkładkę? Tu nie ma prawa nic cię obcierać, a język jest wszyty na całej długości z jednej strony – wyjaśnił tonem znawcy.
No i przekonał mnie, a od sprzedawcy, który okazał się bardzo miły, dostałam jeszcze gratis zestaw do pastowania.
Siedzieliśmy na moim ulubionym skwerku przed biblioteką. Piliśmy na spółkę chłodny truskawkowy shake i przegryzaliśmy mieszanką studencką. Miałam nowe buty i byłam biedniejsza o 720 złotych. Ojciec będzie zachwycony, kiedy zobaczy moje nowe „laczki" – pomyślałam.
– Mogę zadać osobiste pytanie?
– Zależy, jak bardzo będzie osobiste – Spojrzał na mnie kątem oka. – Jestem bardzo skryty i chronię swoją prywatność – dodał w żartach, opierając łokcie na kolanach.
– Dlaczego mówią na ciebie Dragon?
– Kiedyś... – Westchnął. – Może kiedyś będziesz miała okazję zobaczyć i się tego dowiedzieć – odpowiedział tajemniczo, po czym sięgnął do torebki i zaczął wybierać migdały.
– Ej, ja też je lubię, zostawiłeś mi same rodzynki – pożaliłam się, na co wcisnął mi do ust dwa naraz. – Jak to zobaczyć? Z czym to ma związek? – zainteresowałam się.
– Ze mną, kobietko małych rozmiarów. – Zaśmiał się pod nosem.
Czułam się przy nim bardzo swobodnie, jakbym znała go od dawna. Być może tak jak Igor, posiadał jakąś mroczną stronę, ale jak do tej pory, nie było w nim nic co by mi przeszkadzało. Podobał mi się i odniosłam wrażenie, że ja mu także, choć na swoim wyczuciu ostatnio nie mogłam za bardzo polegać. Wciąż czułam wstyd na samo wspomnienie tego, jak się zachowałam przy Igorze.
– Czy... też mogę zadać osobiste pytanie?
– Nie krępuj się, nie mam niczego do ukrycia. – Zmarszczyłam nos i porwałam z jego ręki ostatni migdał.
– Ale odpowiesz szczerze?
– Tylko szczerość – potwierdziłam, wykonując znaczący gest.
– Więc, co z wami jest?
– Z kim?
– Z tobą i Igorem.
I tu mnie miał. Na to nie byłam przygotowana i bynajmniej nie chciałam o tym rozmawiać.
– Próbujemy być rodziną – bąknęłam.
– Daj spokój, znam Igora nie od dziś. Jest dla mnie jak brat i od razu wyłapałem, że coś mu ryje beret.
– Między nami nic nie ma, jesteśmy... przyrodnim rodzeństwem – wyjaśniłam, próbując zapanować nad drżeniem głosu.
– Zawahałaś się, ale spoko. Widzę, jak na ciebie patrzy...
– Nic nas nie łączy, słowo – zapewniałam. – Nie doszukuj się czegoś, czego nie ma i...
– Dobra już dobra – uciął mi.
Nastała krótka cisza. Wolałam zmienić temat, ale Sebastian dalej nawijał.
– Czasami go nie rozumiem. Jagody zresztą też. Raz się rozstają, potem schodzą, a niedawno znowu się pokłócili i miała z nami nie jechać, ale bardzo chciała cię poznać. Wszyscy chcieliśmy... – zamyślił się.
– Wracajmy lepiej – zaproponowałam.
– Tak, zanim twój braciszek zacznie się martwić i będzie chciał urwać mi nabiał – parsknął. – O, już mam od niego strzała! – zauważył, zerkając na komórkę.
Cdn...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top