Rozdział XLII
Co za stare miasto – zdziwiłam się, przyglądając szarym ulicom. Nie byłam w nim zorientowana i na dodatek nie wiedziałam, w jakim warsztacie pracował Sebastian. Wyglądało, że nici z niespodzianki i zaraz się pogubię.
Dochodziła piętnasta, więc została godzina. Nie wiedząc, co robić, zatrzymałam się na parkingu pod hipermarketem i wysłałam do niego kolejną wiadomość.
Jestem w Nowej Soli. Nie wiem, co dalej (?)
Tyle. Niech się dzieje, co chce, albo mnie zignoruje, albo...
Poważnie, jesteś w mieście? Parkowa 13. Warsztat mieści się na tyłach, ale będę wyglądał przy bramie. Szalona dziewczyna :D
Serce ledwo wytrzymało z emocji. Wyskoczyłam z auta, zostawiając otwarte drzwi, by wypytać o ulicę pierwszą z brzegu przechodzącą osobę.
Tylko cudem dojechałam w okolice Parkowej, ponieważ po drodze natrafiłam na roboty drogowe i musiałam ponownie pytać o drogę, ale wybrałam nie ten objazd i znowu zabłądziłam. Wreszcie trafiłam przypadkowo, kiedy wpadła mi w oko tablica z nazwą ulicy. Zauważyłam go od razu, ale nie podjechałam pod bramę. Stanęłam na poboczu, obserwując, jak co chwilę wychyla się i zagląda przez ogrodzenie, tyle tylko, że w innym kierunku. Po cichu otworzyłam drzwi i dopiero wtedy odwrócił głowę.
Szłam niezdarnie, nogi się plątały, lecz gdy zauważyłam jego szeroki uśmiech, przyspieszyłam kroku...
– Hej! – krzyknął, po czym zwinnie przeskoczył ogrodzenie i w sekundę znalazł się na chodniku.
Chciałam od razu go przytulić i najlepiej nic nie mówić. Potrzebowałam ciszy. Z nim.
– Hej – odpowiedziałam, zatrzymując się w pewnej odległości.
Miał na sobie ubrudzone smarem jeansy i roboczą koszulę w kratę, a rękawy podwinięte aż za łokcie.
– Wybacz, że cię nie przywitam, ale sama widzisz... – Rozłożył ręce, wciąż uśmiechając się, jakby nigdy nic.
Miałam to gdzieś. Dopadłam do niego i mocno go objęłam.
Przez chwilę stał sztywny jak słup, ale to też miałam gdzieś. Bardzo mi go brakowało i nie dbałam o to, co miał na sobie. Jego zapach wymieszany z tym warsztatowym był w tej chwili tym, czego właśnie potrzebowałam. Już żadnych kłamstw, nigdy więcej...
– Łoł... – mruknął. – Co cię tu sprowadza i jak tam w domu? – zapytał, klepiąc mnie lekko po plecach.
– Nie chcesz wiedzieć, a ja wolę o tym teraz nie rozmawiać.
Nagle dotarło do mnie, że ona też gdzieś tutaj mieszkała. Malinka.
– Może na początku tak było, ale potem... – Westchnął i w końcu objął mnie luźno jednym ramieniem. – Martwiłem się o ciebie, Debi.
– Nie będzie kłopotu, jak trochę z wami zostanę? – wypaliłam, zanim pomyślałam.
Napięcie w jego mięśniach powróciło, a mnie obleciał strach i dopadła trwoga. Musiał czuć się podobnie, kiedy go odrzuciłam. Odsunął się powoli i spojrzał na mnie z niepokojem.
– Twój ojciec wie, gdzie jesteś?
– Wie, powiedziałam mu, że nie będzie mnie przez kilka dni.
– A Gore?
– Nie chcę o nim rozmawiać. – Odwróciłam wzrok, czując, że oczy już napełniają się łzami.
– Coś wymyślimy. Chodź, jestem z kolegą i za pół godziny się zrywamy. – Złapał mnie za rękę i poprowadził do bramy.
– Nie wiem, jak z nimi jest, bo mnie to nie interesuje, ale myślałem, że od tamtego wypadku przestali się ze sobą kontaktować. Michał też nic nie mówił. Poza tym, ty i Igor byliście tak cholernie zapatrzeni w siebie... – Pokręcił głową i westchnął. – Zawsze czułem się jak jebane koło zapasowe – dodał z przekleństwem.
– Przepraszam, wiem, że to brzmi oklepanie, ale... przepraszam cię...
Tyle byłam w stanie wydusić, po tym, jak oczyściłam chusteczką zapchany nos.
– Nie przepraszaj, ale chcę być z tobą szczery. Zresztą, zawsze byłem szczery w stosunku do ciebie. Jest ktoś, z kim się spotykam, ale na razie bez zobowiązań, więc nie wiem, czy wyjdzie z tego coś poważnego. Byłem w lekkiej rozsypce, Debi, a ona mi bardzo pomogła. Pomogła nam... – dodał, opuszczając głowę.
Przygniótł mnie ciężar i wydusił resztki energii. Jeśli żywiłam jakiekolwiek nadzieje, to w tej jednej chwili rozwiały się jak pył. Byłam załamana, ale nie czułam żalu. Nie miałam prawa. Musiałam spróbować. Nie udało się.
– Rozumiem – odezwałam się po chwili.
Znowu kłamstwo, znowu to samo. Nie potrafiłam nawet walczyć o jego uczucia. Czego się spodziewałam?
– Wątpię, ale to trochę pokręcone i też nie chcę o tym gadać – mruknął, przyglądając się swoim brudnym paznokciom. – Nie jest łatwo pozbyć się uczuć...
– Późno już – wtrąciłam, nie dając mu dokończyć. – Wracam do domu. Wyślę wiadomość, jak będę na miejscu – dodałam, z trudem łapiąc oddech.
– Zaczekaj... – Zatrzymał mnie, chwytając za ramię. – Ja...
– Nic nie mów, nie powinnam w ogóle przyjeżdżać i zawracać ci głowy. Wstyd mi, naprawdę. Jeszcze raz cię przepraszam.
To powiedziawszy, odwróciłam się na pięcie i ruszyłam do swojego samochodu. Nie zawołał mnie ponownie, nie zatrzymał, ani też nie poszedł za mną, choć bardzo tego chciałam. Czułam się jak rozpieszczony bachor i cholernie było mi wstyd. Wcale mu się nie dziwiłam, że mnie nie chciał, przecież już kogoś miał.
Głupia, głupia, głupia...
Oparłam głowę na kierownicy i zaczęłam wyć jak histeryczka. Tylko w ten sposób mogłam wyrzucić z siebie emocje, a musiałam, bo nie chciałam, żeby, to, znowu nadeszło. Bardzo się bałam, gdy świat nadal pędził, a ja stawałam się niema i sparaliżowana, pogrążając się w zimnej i mrocznej izolacji.
Pukanie w mojej głowie, pukanie do drzwi, pukanie do okna...
Uniosłam głowę, napotykając jego wzrok. Sięgnęłam do zamka i zablokowałam drzwi. Nie zniosłabym jego tłumaczeń, nie miałam nawet prawa niczego od niego oczekiwać, ale wysłuchiwać o tym, jak układa sobie z kimś życie, to było dla mnie zbyt wiele...
– Otwórz. – Szarpnął za klamkę. – Nie powiedziałem wszystkiego...
Nie musiał. To nie była żadna nowość. Każdy coś przemilczał albo przede mną ukrywał. Przetarłam twarz rękawem, przekręciłam kluczyk, po czym ruszyłam przed siebie.
Krążyłam po Nowej Soli jak struta, wypatrując kierunkowskazów na Zieloną Górę. Wyjazd z miasta zajął mi niecałe pół godziny, a potem znalazłam parking dla ciężarówek i zrobiłam przerwę. Papieros chyba zostanie ze mną na dłużej – pomyślałam, wydmuchując kłęby dymu i, zaciągając się z coraz lepszą wprawą. Żadna filozofia, opanowałaś palenie w kilka godzin – prychnęłam pod nosem. Miałam nadzieję, że na drodze nie będzie żadnych niespodzianek i jak dobrze pójdzie, to za trzy godziny powinnam być z powrotem w domu.
Nagle moją uwagę zwrócił nieprzyjemny hałas. Jakieś stare auto zbliżało się z zadziwiającą prędkością i najwyraźniej miało uszkodzony tłumik. Kierowca zahamował kawałek dalej za wjazdem na parking, po czym cofnął i niczym się nie przejmując, wjechał pod prąd. Zbyt szybko. Zorientowałam się, że kierował się wprost na mnie...
– Nie rozumiem, co takiego znowu zrobiłem, że tak mnie dręczysz?! – krzyknął, zanim jeszcze wysiadł, a następnie wyskoczył z auta, zdjął firmową czapkę i rzucił ją niedbale na maskę. – Przez ciebie nie odebrałem małej z przedszkola... – sapnął i zgiął się wpół, z trudem łapiąc powietrze. – I od kiedy to palisz, co? – Skrzywił się, wyprostował i podszedł do mnie zgarbiony, po czym wytrącił mi papieros z ręki.
Nie mogłam uwierzyć, że przyjechał tu za mną. Stałam ogłupiała, bojąc się nawet odezwać.
– Hej! – Potrząsnął mną lekko. – Moja pani, nie powiedziałaś mi, dlaczego znowu zawracasz mi głowę. Tylko nie mów mi, że nagle coś do mnie poczułaś, bo nie zniosę kolejnego zwodzenia. Debora... ja...
Spojrzałam na niego i tyle wystarczyło. Zaczerwienione policzki i zamglony wzrok, przywróciły mi nadzieję, a sam fakt, że był tu teraz ze mną, wyjaśniał wszystko.
– Nic na to nie poradzę – odezwałam się cicho, ponownie znajdując azyl w jego uścisku.
Mogłabym tak stać z nim do końca życia, gdyby nie upierdliwy telefon, który zaczął dzwonić w moim samochodzie i nie chciał przestać.
– Odbierz, zanim padnie ci bateria. Poczekam w rzęchu – powiedział, wskazując na swój samochód, po czym się oddalił.
Kiedy odebrałam, z początku nie wiedziałam, co się dzieje, bo zaatakował mnie jakiś hałas, a dopiero potem usłyszałam rozgorączkowany głos ojca.
– Tato, jestem... – zamilkłam.
Ręka, w której trzymałam aparat, nagle przestała mnie słuchać. Wydawało mi się, że zanim upadł na ziemię, trzasnęła obudowa.
– Igor... – wydusiłam, spoglądając na skołowanego Sebastiana.
Cdn...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top