Rozdział I

 Nic nie wskazywało, że w ten dzień wydarzy się coś szczególnego. Jak zwykle przygotowałam obiad, wyprasowałam i złożyłam pranie, a potem posprzątałam bałagan, jaki codziennie robił mój ojciec. Powinnam się do tego przyzwyczaić, ale nie dało rady. Wciąż dziwiło mnie, jak jeden człowiek, przed wyjściem do pracy, mógł zrobić takie tornado. Coraz lepiej zaczęłam rozumieć matkę, która uciekła od nas, gdy miałam sześć lat. Nawet pieniądze ojca nie były w stanie zatrzymać jej przy nim, w jego bałaganie.

Kiedy wszystko już ogarnęłam, postanowiłam pojechać do miejskiej biblioteki, więc przebrałam się i wpakowałam książki do plecaka. Przed wyjściem jeszcze upewniłam się, czy o niczym nie zapomniałam.

Kartka dla ojca na lodówce przyklejona, śmieci wyniesione, stół nakryty.

Wakacje w tym roku zaczęły się słonecznie, ale nie było jeszcze upalnie. Odkąd przeprowadziliśmy się na obrzeża małej wsi, uwielbiałam w taką pogodę jeździć rowerem do miasta. Mój ojciec natomiast był fanem szybkich samochodów i ogólnie pojętej motoryzacji, za którą osobiście nie przepadałam. Bardzo rzadko wsiadałam do dwudrzwiowego volvo, które dostałam od niego na osiemnaste urodziny, niedługo przed tym, jak ukończyłam kurs prawa jazdy. Jeździłam, kiedy musiałam, a kiedy nie, wskakiwałam na rower.

Nasz układ nie zawsze działał prawidłowo, ponieważ za bardzo się z ojcem różniliśmy. Miałam duszę romantycznej artystki i ceniłam sobie spokój, a on był pragmatykiem i kierownikiem, lubiącym wygodę i imprezy z kolegami. Gdy marzyłam o tym, by dostać się na ASP, próbował wcisnąć mnie do swojej firmy budowlanej. Twierdził, że tracę czas na te „bohomazy", zamiast pomagać mu w interesie. Według niego nie rozwinę się i niczego w życiu się nie dorobię, jeśli nie nauczę się biznesu.

Kochałam malować i traktowałam to na tyle poważnie, że urządziłam niewielki warsztat na poddaszu, z czego początkowo ojciec nie był zadowolony. Uważał, że spędzam tam za dużo czasu, w tych wszystkich oparach, i że będzie to miało w przyszłości negatywny wpływ, na mój „twórczy" umysł. Mówił to człowiek, który prawie codziennie łaził w kasku po budowach i wdychał surowy beton.

Moją drugą pasją, były książki. Jednak nie biegałam za nimi po księgarniach. Wolałam spędzać wolny czas w bibliotece, do której jeździłam przynajmniej raz w tygodniu. Pochłonięta ich zapachem, ciszą i spokojem czytelni, czasami się zapominałam, odlatywałam i wychodziłam dopiero przed zamknięciem. Dzisiaj byłoby podobnie, gdyby nie telefon od ojca.

Pedałowałam, ile sił miałam w nogach, nie wiedząc, co się stało. Przekazał mi tylko, że mam szybko wracać, bo jest pilna sprawa. Tyle mi wystarczyło, żeby zacząć panikować. Ostatnim razem powiedział tak samo, gdy przypalił jedzenie i jakimś sposobem udało mu się wywołać pożar w naszej nowej kuchni, przez co musiał potem przeprowadzić w niej remont.

Zdyszana i zgrzana, zatrzymałam się jak wryta, na widok białej ciężarówki pod naszym domem. Serce biło jak oszalałe i pierwsza naiwna myśl, jaka przyszła mi do głowy to: mama.

Gdy ekipa składająca się z kilku rosłych facetów, wpakowała się z powrotem i odjechała, dopiero ruszyłam dalej. Ojca zastałam na podjeździe, wśród morza kartonów różnej wielkości, które oglądał z każdej strony.

– Tato, co się dzieje? – zapytałam, skołowana.

– O, dobrze, że w końcu jesteś skarbie.

Wyprostował się i przeczesał nerwowo włosy.

– Co jest w tych pudłach? – zainteresowałam się, po czym odstawiłam rower, chwyciłam plecak i podeszłam do pierwszego z brzegu.

Wyglądało na ciężkie, a gdy trąciłam je nogą, nawet nie drgnęło.

– Wejdźmy do domu, musimy... porozmawiać... – sapnął, przecierając rękawem spoconą twarz.

– Co takiego? K... kto? – zająknęłam się i opadłam na krzesło, nie wierząc własnym uszom.

– Nie chciałem wcześniej ci o tym mówić i prawdę mówiąc, gdyby sprawy nie nabrały takiego obrotu, zapewne nigdy byś się nie dowiedziała. Uznałem, że tak będzie dla ciebie najlepiej. Wiesz, że... ja... – zamilkł i odwrócił wzrok.

– Nie chciałeś? Tato, jak mogłeś to przede mną ukrywać?! – zapytałam podniesionym głosem, nie kryjąc żalu.

Dawno nie byłam tak na niego wkurzona i zarazem rozczarowana.

– Skarbie, proszę, zrozum. Matka Igora zmarła trzy tygodnie temu. To mój syn i nie mogę go teraz odesłać – tłumaczył się.

Natychmiast przypomniałam sobie jego ostatni, dwudniowy wyjazd. Wszystko wskazywało na to, że mnie okłamał, bo twierdził wówczas, że wyjeżdża tylko w interesach. Ładny mi interes, nie ma co!

– Przecież w ogóle go nie znasz, skąd wiesz, że...? Skąd...? – bełkotałam, przyglądając się jego opalonej twarzy i nagle to zrozumiałam. Poczułam gorycz w ustach i jak coś twardego rośnie mi w gardle. – O, Boże... – jęknęłam z niedowierzaniem. – Znałeś ich, utrzymywałeś kontakt, prawda?

Przytaknął głową i oparł czoło na splecionych dłoniach.

– Odwiedzałem ich co dwa miesiące, częściej nie mogłem – zaczął swoją spowiedź, wbijając wzrok w trawnik za oknem. – Miałem nadzieję, że Zosia wydobrzeje, ale pojawiły się przerzuty i nic już nie dało się dla niej zrobić. Martwiła się, że Igor zostanie sam, więc obiecałem jej, że będę miał na niego oko. To dorosły chłopak, skończył dwadzieścia trzy lata i pewnie nie zostanie długo. Ma dosyć trudny charakter i kiedyś były z nim problemy, ale teraz nie musisz się go obawiać – powiedział i w końcu na mnie spojrzał.

Jego wzrok mówił sam za siebie. Czuł się winny, poniósł stratę, bo z pewnością darzył tamtą kobietę specjalnym uczuciem. I jego. Próbowałam to zrozumieć, choć nie wiedziałam jeszcze, jak mam mu coś takiego wybaczyć.

– To przez nią... mama odeszła? – wydusiłam z trudem.

– Nie, skarbie. Twoja matka odchodziła ode mnie dużo wcześniej kilka razy, bo zupełnie inaczej pojmowaliśmy wolność. Jesteś do niej bardzo podobna i dlatego wolałem trzymać to przed tobą w tajemnicy. Bałem się i wciąż się boję, że któregoś dnia odejdziesz tak samo, jak ona – wyjaśnił ze smutkiem.

Nie mogłam uwierzyć, że tak słabo mnie znał i w dodatku mi nie ufał.

– Co to znaczy, że ma trudny charakter?

– Jest... – westchnął – inny, wypada nieco ekscentrycznie, na tle twoich znajomych.

– To mi niewiele mówi, tato, muszę wiedzieć więcej – rzuciłam stanowczo. – Czy jest niebezpieczny?

– Nie, absolutnie – zaprzeczył od razu. – Po prostu inny niż przykładowo Rafał. Istnieje możliwość, że początkowo się nie dogadacie, ale daj mu szansę, to dobry i wrażliwy dzieciak. Grał na gitarze w lokalnym zespole, ale po śmierci matki wyciszył się i chyba trochę zamknął w sobie. Naprawdę nie musisz się go obawiać.

– Masz jakieś zdjęcie?

– Nie przy sobie. Wolałem nie ryzykować. – Spojrzał na mnie znacząco.

– A skąd w ogóle przyjedzie i kiedy?

– Z Katowic, a właściwie... – zamilkł, spoglądając na zegarek. – to już powinien być w drodze.

– O której będzie, nie wiesz? – dopytywałam.

– Nie mam pojęcia... – Westchnął. – Ten szalony dzieciak jedzie do nas motorem – dodał, wyraźnie zaniepokojony.

– Co takiego?

– Uparł się i koniec. Jest dorosły i nie mam wpływu na jego decyzje.

– Od razu widać, w kogo się wdał – wypaliłam bez namysłu. – To, gdzie go ulokujemy?

Odrobinę mi ulżyło, bo przynajmniej miałam czas, żeby jakoś przygotować się psychicznie na to spotkanie.

– Pomyślałem, że w pokoju na górze. Jest nieużywany i eee... stoi prawie pusty – odpowiedział niepewnie, po czym wstał i podszedł do lodówki. – Chcesz piwa?

– Pytasz mnie za każdym razem, ale doskonale wiesz, że nie piję. Lepiej zrób porządek z tymi pudłami, zanim zacznie padać.

– Wybacz, ale muszę się najpierw napić – oznajmił, po czym wyciągnął czteropak swojego cytrynowego radlera. – Dziękuję, że nie masz nic przeciwko i nie zrobiłaś mi afery – dodał cicho.

Jakbym miała jakiś wybór.

Wzruszyłam ramionami i wyszłam z kuchni. Postanowiłam uporządkować trochę pokój, umyć podłogę, okna i powycierać kurze, bo w tej kwestii, na ojca-bałaganiarza nie miałam co liczyć, a nie chciałam, żeby jego syn pomyślał tak o nas obojgu.

Kiedy skończyłam z porządkami, wzięliśmy się wspólnie za pudła. Mniejsze, sama dałam radę wtaszczyć po schodach, a z większymi, nawet ojciec miał kłopot, więc je otworzyliśmy i partiami przenieśliśmy zawartość. Książki, płyty, albumy oraz całe mnóstwo dość przerażających figurek. Przedstawiały czaszki, skrzydlate demony, wampiry i smoki. Wszystko było starannie zapakowane i obłożone folią bąbelkową. To akurat mi się podobało, w sensie, że tak dbał o swoje rzeczy.

W końcu, gdy uporaliśmy się z pudłami, staruszek poszedł dokończyć przed telewizorem swój czteropak i zostawił mnie z rzeczami Igora. Resztę musiałam zrobić sama. Jak zwykle.

Przyniosłam pościel i najpierw przygotowałam łóżko. Potem ułożyłam w szafie lżejsze kartony, w których, jak podejrzewałam, znajdowała się odzież. Korciło mnie, żeby do nich zajrzeć, ale szybko uznałam, że nie byłoby to w porządku. Aż tak wścibskim typem nie byłam, a on miał być tylko naszym gościem i nikim więcej.

A przynajmniej dla mnie.


Cdn...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top