2.

Mówili mi, że heroina to największe gówno tego świata. Wybaczałem, gdyż nie wiedzieli co mówią. Nigdy nie próbowali mnie zrozumieć. Przychodzili do mnie tylko wtedy, kiedy czegoś potrzebowali.

Zawsze chciałem być kimś więcej niż tylko sobą. Kimś sławnym, wpływowym. Mieć koło siebie swoje pionki i fałszywych przyjaciół. Mieć w kontaktach tysiące numerów, którzy tylko czekają na twój telefon. W rzeczywistości miałem tylko Rachael. Tylko, albo aż. Trudno powiedzieć.

Chwyciłem się za głowę i wstałem z łóżka. Ruszyłem prawą nogą przed siebie. Bolała. Dołożyłem lewą nogę. Efekt był mocniejszy.

- Kurwa mać! - przewróciłem oczami. Przełknąłem głośno ślinę i postawiłem kolejne kroki. Nie znałem przyczyny tej okropnej dolegliwości.

Udało mi się dojść do kuchni. Chwyciłem się blatu, w celu utrzymania równowagi. Lewą ręką otworzyłem lodówkę. Spojrzałem na górną półkę, gdzie zawsze leżała butelka whiskey. Niestety nie tym razem. Nie miałem niczego, czym mógłbym się jeszcze bardziej odurzyć. Musiałem wrócić do normalnego funkcjonowania. Udać się do sklepu, i zrobić zakupy.

Nie przepadałem za tym, bo okropnie mnie to męczyło.

Założyłem czarne trapery na holu i wyszedłem. Zarzuciłem kaptur, zapinając tym samym bluzę pod samą szyję. Było okropnie zimno. Na ulicach nikogo nie było, zmieniło się to natomiast, gdy wszedłem do marketu. Setki ludzi, co się z tym wiązało nowe twarze. Zmrużyłem oczy i minąłem barierkę. Ruszyłem prosto w stronę pierwszego regału, na którym leżały alkohole. Stanąłem przed wyborem, whiskey czy malibu. Stanęło na pierwszym z podanych. Włożyłem szklaną butelkę pod pachę, idąc dalej. Starałem się nie myśleć o tych wszystkich historiach, które mnie otaczały. Każdy z nich miał swoją, wiedziałem to, od kiedy pamiętam. Skuliłem głowę, gdy poczułem ból w karku. Zatrzymałem się, wyginając w tył ciało. Dolegliwość promieniowała. Nie mogłem wytrzymać. Upuściłem przedmiot na ziemię. Nie miałem siły w kończynach. Moje nogi odmówiły posłuszeństwa, sprowadzając mnie tym samym na kolana. Serce zaczęło pracować szybciej. To nie było normalne. Skupiając się słyszałem głosy, krzyki. Zasłaniałem uszy rękoma, ale to nic nie pomogło. Otwierając oczy widziałem ludzi, nie patrzyli na mnie, przechodzili obojętnie. Jakby niczego nie widzieli. Może wydawać się to dziwne, ale słyszałem ich myśli. Ucisk głowy zniknął. Stanąłem o równych nogach, otrzepując się z tego całego syfu. Rytm serca się uspokoił. Rozglądnąłem się na strony, aby rozpoznać otoczenie.

- Dalej jestem w markecie? - szepnęłem pod nosem. - Jebani... co to było? - chwyciłem się za klatkę piersiową. Przewróciłem oczami, skupiając się na kafelkach. Nie widziałem szklanej butelki, która teoretycznie powinna tam leżeć, przecież mi upadła. Zmarszczyłem czoło.

- Mam dość. Wracam do domu. - oznajmiłem sobie. Często mówiłem do siebie, w jakimś małym stopniu był to rodzaj terapi, którą sobie sam fundowałem.

Wyszedłem z budynku, kierując się na przystanek, mimo iż od marketu dzieliło mnie dziesięć minut, czyli cztery przystanki. Usiadłem na drewnianej ławce, kuląc nogi. Poprawiłem kaptur, zsuwając go tak nisko, że zaszedł mi na ślepia.

Usłyszałem pisk dziecka. Uniosłem głowę, zauważając kolorową piłkę obok nóg. Zerknąłem na bachora, podnosząc się z miejsca. Chwyciłem piłkę do rąk, idąc w jego stronę.

- To twoja? - zbliżyłem się, wyciągając do niego dłoń. Chłopczyk nie zatrzymał się. Wsadził ręce do kieszeni i przebiegł, sprawiając mi tym ogromny ból. Nie rozumiałem dlaczego, przecież nawet mnie nie dotknął. Zamknąłem oczy, zaciskając mimowolnie szczękę. Odwróciłem się.
Dzieciak podszedł do futbolówki chwytając ją w ręce, i jakby nigdy nic odszedł.

- Przecież trzymałem ta piłkę w ręku... - wyciągnąłem dłonie przed siebie. - To nie jest możliwe. - chwyciłem się za głowę. - To musi być jakiś kiepski sen. - próbowałem sobie wytłumaczyć te wszystkie, nadprzyrodzone zjawiska.

Kiwnąłem głową, czekając na autobus, który chwilę potem przyjechał. W mojej okolicy zdecydowanie bardziej opłacalne było metro. Co chwilę przyjeżdżał jakiś pociąg, i nie trzeba było stać na dworze.

Będąc kimś wpływowym poradziłbym coś na naszą sytuację.

Chciałbym tutaj dopowiedzieć coś od siebie. Tak pomiędzy tym wszystkim. Pragnę przekazać wam coś sensownego, chcę odsłonić wam wszystkie plusy bycia sobą. Zabrzmiało to dziwnie.
Zacznę od najmniej odpowiedniej strony. Rozmawiałem kiedyś z bardzo mądrym człowiekiem, piekną osobą, pewnym mężczyzną. Kochał drobne rzeczy, najmniej istotne. Czymże jednak jest życie jak nie zbiorem tych fanfarów?

Wsiadłem do pojazdu, zajmując miejsce na przodzie. Podenerwowany ostatnimi wydarzeniami, włączyłem odtwarzacz muzyki. Podpiąłem słuchawki, wsłuchając się w słowa piosenki. Oparłem głowę o szybę, wpatrując się w krajobraz. W Colby było bardzo ładnie, mimo iż nie było tutaj wielkich centrum chandlowych, czy korporacji. Kochałem zanurzać wzrok w tak miłych dla oczu powierzchniach. Minąłem czwarty przystanek, kiedy wysiadłem z autobusu. Odgarnąłem włosy z twarzy i ruszyłem przed siebie.

Od zawsze miałem dłuższe kudły, niż moi rówieśnicy. W klasach siedem - osiem, było to wyśmiewane. Nigdy nie byłem odporny na takie obelgi. Nie spływało to po mnie, wręcz przeciwnie. Taka błachostka, a wyrządziła wiele krzywd. Jednak nie był to jedyny powód, mojej nienawiści innych. Nie od zawsze byłem chudy jak szczapa. Zanim osiagnąłem swoją obecną figurę, ciężko ćwiczyłem. W jakiś sposób stało się to dla mnie ratunkiem. Kochałem sport. Z czasem jednak wkroczyło to na wyższy poziom. Pierwszy raz o walkach w klatkach usłyszałem od kuzyna. Pokazał mi co z czym się je, przedstawił znajomych. Szybko się wkręciłem. Trener mnie chwalił, a ja sam nie chciałem go zawieść. Wtedy zacząłem eksprymentować z narkotykami. Z początku zaczęło się od zielska. Weekendowe wypady na miasto z kumplami, to tam wszystkiego się nauczyłem. Na heroinę natrafiłem całkiem przypadkiem. Jeśli brak zaopatrzenia można było nazwać przypadkiem.

Stanąłem przed drzwiami mieszkania, wyciągając z tylniej kieszeni spodni, klucz. Objąłem go obiema dłońmi, celując w zamek. Zawiwatowałem w myślach, kiedy portal się otworzył. Minąłem próg, opierając się o ścianę, w celu szybszego pozbycia się obuwia.
Chwyciłem za cholewkę, ciągnąc w dół. Odchyliłem nogę na bok, zmieniając miejsce uchwytu, na czubek buta. Drugim Adidasem, posłużyłem się w bardzo podobny sposób. Przetarłem oczy nadgarstkiem, kierując się do salonu. Usiadłem na sofie włączając telewizor. Momentalnie poczułem chłód na plecach. Przełożyłem rękę na rękę, z zimna. Wypuściłem głośno powietrze, zaciskając szczękę. Położyłem dłoń na karku, gdzie błyskawicznie promieniowało ciepło. Zaciekawiony, oblizałem usta. W ułamku sekundy byłem rozgrzany, a zimno mi nie dowierało.

- Jest dobrze, prawda? - skierowałem zwrot w stronę osoby, wypowiadającej te słowa. Blondyn siedział obok mnie.

- To ty. - odsunąłem się od niego, zmieniając pozycję dłoni.

- Nie bój się mnie, nic Ci nie zrobię. Zaufaj mi Dominic. - kiwnął głową, opierając się o podstawę.

- Kim jesteś? Czego ode mnie chcesz? - starałem się zachować spokój. Nie byłem pewny, czy to aby nie moje wyobraźnia, wykreowała tego człowieka.

- Jestem Magnus, chcę Ci pomóc, wytłumaczyć Ci, co się z tobą dzieje. Na pewno zwróciłem uwagę na ostatnie wydarzenia. - odniósł się do sytuacji w markecie, czy też spotkania z chłopcem.

- Nic się ze mną nie dzieje! Jestem normalny! A ciebie posądze o nękanie! - wykrzyczałem mu w twarz wszystko co miałem na myśli.

- Nikt cię nie nęka przyjacielu. Zrozum, potrzebujesz mojej pomocy. - wstał z miejsca spoczynku, stając na przeciwko mnie.

- Nie potrzebuje twojej pieprzonej pomocy! Nie potrzebuje! Rozumiesz? - otarłem czoło.

- Nie poradzisz sobie sam. Nie umiesz kontrolować swoich emocji. Nie umiesz zapanować nad swoją potęgą. - wytłumaczył mi.

- Zostaw mnie w spokoju! Opuść to miejsce! - poczułem ucisk z tyłu głowy.

- Na mnie nie działają twoje umiejętności. Chciałeś odczytać moje myśli, ale Ci na to nie pozwoliłem. - oblizał usta.

- Niczego nie chciałem! Wyjdź! Nie gadaj głupot! - krzyknąłem na niego.

- W takim razie zrobiła to twoja podświadomość. Masz już kolejny dowód na to, że nie poradzisz sobie z tym sam. Zostałeś wybrany Dominic. Możesz mieć wszystko, jeśli tylko zgodzisz się ze mną popracować.

- Wyjdź! Wyjazd! - próbowałem pchnąć go w ramię, kiedy nagle upadłem na ziemię. - Co do cholery! - wyciągnąłem przed siebie dłonie.

- Jestem od ciebie silniejszy chłopcze - odwrócił się ode mnie, kierując nogi do wyjścia. - przemyśl moje słowa. - opuścił moje mieszkanie.

Moje ręce zaczęły drżeć, a ja sam byłem zdruzgotany. Chwyciłem się za kark, podnosząc jedną ręką z podłogi. Usiadłem na kanapie, kładąc nogi na stole. Nie mogłem zasnąć, przez moją głowę przepływało tysiące myśli, ale nie wiedziałem na której się skupić, której posłuchać. Ostatecznie wyciągnąłem proszek z pod poduszki, rozprowadzając go po stole. Ułożyłem go w prostą linie, a następnie wciągnąłem. Dwa głębokie wdechy i czułem się wolny od całego syfu.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top