[1]

Co mi strzeliło do głowy, żeby jechać w środku nocy do domu przez ten cholerny las?
Czy mnie do reszty powaliło?
Takie myśli kołatały się w głowie młodej dziewczyny, która wracała właśnie na swojej klaczy do domu. Pocieszała się tym, że Wichura nie boi się ciemności, bo inaczej musiałaby iść piechotą. Niestety w tej części Alaski praktycznie niemożliwe jest poruszanie się samochodem, więc zostały tylko konie albo ich własne nogi.
Również otuchy dodawał jej fakt, że miała przy sobie pistolet w razie jakiegoś napadu. Niestety, na pumę albo rosomaka to nic nie pomoże, ale chociaż odstraszy na parę minut. Wiele razy próbowała przekonać swoją matkę, żeby mogła mieć podczas nocnych podróży ze sobą jedną ze strzelb ojca, ale po wypadku jej starszego brata, absolutnie się na to nie zgadzała.
Przeszły ją nieprzyjemne dreszcze, a skóra pod oczami delikatnie zmarzła, kiedy drobne krople łez zetknęły się z nią.
Spojrzała na nocny krajobraz lasu, wciąż kontynuując swoją podróż. Starała się odgonić od siebie przykre wspomnienie dnia, w którym do jej rodzinnego domu przyjechał szeryf i oznajmił, że Marcel zaginął. Było to dokładne dwa lata temu, a państwo Carver wciąż nie potrafią się z tym pogodzić.
Zresztą ona również. Nie rozmawiają o tym ze sobą ani z nikim innym, ale wciąż mają nadzieję, że chłopak się odnajdzie.
Nastolatka nie wyprowadzała matki z błędu, chociaż doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że w takich warunkach przyrodniczych, bez odpowiedniego ekwipunku, nie miałby żadnych szans na przeżycie. Poza tym znalazłby się do tego czasu albo chociaż dałby znak życia.
Na ciemnych gałęziach i konarach niezliczonych drzew delikatne płatki szronu idealnie otulały drobne igiełki, tym samym tworząc uroczy widok lodowych wykałaczek. Wysokie i grube korzenie wystawały z ziemi i wyglądały jak ściany otaczające leśną ścieżkę, delikatnie usypaną starymi igłami i kawałkami suchych gałązek. Dzięki temu wyglądała jak elfia droga z filmów albo bajek, którymi raczył ją tata w dzieciństwie. Jasne promienie pełnej tarczy księżyca oświetlały las tu i ówdzie, dając wspaniały efekt. Naprawdę cieszyła się, że noc jest taka jasna, inaczej nie wiadomo jakim cudem prowadziłaby Wichurę do domu.
Wczesnoletni krajobraz Alaski, a w szczególności obszary Lake Forest są wyjątkowo piękne, ale i trudne dla ludzi, którzy stąd nie pochodzą. Ludzie z innych stanów mówią na ludzi tam mieszkających: Ludzie gór, co akurat jest bardzo trafnym stwierdzeniem.
Tutejszą najliczniejszą i najbardziej szanowaną grupą są myśliwi. W końcu rozwiązują problemy ze zwierzętami i chronią ludzi przed nimi. Nic dziwnego, że ich prestiż jest bardzo wysoki.
Jedynym odgłosem jaki dziewczyna słyszała był ciężki oddech gniadej klaczy i stukot jej potężnych kopyt o ziemiste podłoże, gdzieniegdzie jeszcze z małymi kopcami topniejącego śniegu. W oddali słychać było jeszcze wolno płynący strumyk i szczękanie grupy psów starego Mcmillan'a.
- Kto normalny poluje o tej godzinie? - szepnęła do siebie, zaciskając palce w grubych rękawiczkach na lejcach swojego ukochanego konia i znów zaczęła wpatrywać się w przestrzeń przed sobą.
Z drugiej strony ja nie jestem lepsza, ale nikt nie musi o tym wiedzieć- pomyślała.
Wciąż nie było widać końca ścieżki, a otoczenie wydawało się niezmienne. Ciągle to samo- drzewa, pojedyncze krzewy i norki gryzoni.
Jakby kręciła się w kółko.
W końcu w oddali dostrzegła koniec lasu. Na końcu leśnej ścieżki był już tylko lekko zawiły kawałek uklepanej drogi, który prowadził na posesję jej rodziców. Kiedy się tu osiedlali, jej ojciec specjalnie wybrał takie miejsce. Twierdził, że jako myśliwy, a do tego przywódca ich tutejszego stowarzyszenia, łatwiej mu będzie jeździć na polowania, jeśli dom będzie bliżej lasu.
Znowu dało się słyszeć ujadanie psów, ale tym razem towarzyszył im głośny trzask broni. Myśliwi wybrali się na polowanie, co nie jest tu niczym nadzwyczajnym. Jedyne co było dziwne, to godzina polowania.
Wichura instynktownie stanęła w miejscu i lekko zarżała. Zawsze tak robiła, kiedy słyszała wystrzał. Wtedy wystarczyło tylko ponownie ruszyć w dalszą drogę. Nie uciekała ani nie płoszyła się, kiedy słyszała broń. Pan Brian trenował ją od źrebaka. Miała być jego koniem do polowań, ale ostatecznie nie umiał nad nią zapanować tak dobrze jak jego córka.
Ta klacz z całej rodziny lubiła tylko ją. Z wzajemnością.
Jednak coś było z Wichurą nie tak.
Była dziwnie nie spokojna, co jej się nie zdarzało. Skierowała uszy w jedną stronę i nagle zaczęła się cofać w tył, ruszając dziko łbem. Jej rżenie było coraz głośniejsze, a tupot jej kopyt niemal robił dziury w podłożu.
Pierwszy raz Samara widziała ją w takim stanie i szczerze nie wiedziała co się stało ani jak ją uspokoić.
- Cii, spokojnie malutka - uspokajała ją, gładząc po szyi i starając się pokierować ją do przodu, jednak zaczęła się lekko rzucać, ciągle wycofując się. Jej ruchy łbem były trochę niebezpieczne, a jej rżenie było pełne strachu.
Nawet pod wpływem brunetki nie mogła się uspokoić i lekko stanęła dęba.
Wbiła stopy w boki konia i nakierowywała ją na ponowną trasę, ale nagle w tym samym momencie obok ścieżki dojrzała dwie wielkie pumy, które wpatrywały się w nią lśniącymi, jasnozielonymi ślepiami z zwężonymi źrenicami.
Jej serce zamarło, a usta otworzyły się w niemym zdziwieniu i szoku. Nigdy nie była tak blisko takiego drapieżnika- zwłaszcza dwóch, w dodatku o takiej porze.
Jasnobrązowe futro mieniło się niezwykłą barwą w świetle księżyca. Kocie uszy były postawione do góry, a dwie pary ślepi wpatrywały się w jeźdźca dziko.
Serce zaczęło dudnić jej w piersi, a dłonie kurczowo ściskały lejce. Umysł kazał sięgnąć po pistolet, który miała w kaburze przytłoczonej do siodła, ale zdawała sobie sprawę, że to tylko rozwścieczy zwierzęta, nie zadając im zbytniej krzywdy. Dodatkowo musiała się mocno trzymać i skupić się, by nie spaść z Wichury, która szalała coraz bardziej.
Zanim zdążyła zapanować nad koniem, dwa drapieżniki powoli, zupełnie niepodobnie do ich dzikiej natury, wyszły na sam środek ścieżki i usiadły obok siebie centralnie przed nią. Nawet nie próbowały podejść ani tym bardziej zaatakować.
Dziewczyna była kompletnie zbita z tropu. Z opowieści jej ojca- doświadczonego myśliwego, zwierzęta tego typu nie czekały zbyt długo i prawie natychmiast atakowały.
Ze zdziwieniem obserwowała pumy czekając na ich atak, który nie nastąpił. W końcu udało jej się uspokoić Wichurę, która chyba też była zdezorientowana całą tą sytuacją.
Nie zwracała uwagi na ogarniający chłód. Cała jej uwaga skupiona była na dziwnych drapieżnikach.
Po chwili dowiedziała się, że zachowanie tych zwierząt nie jest jedynym, dziwnym elementem tego spotkania.
Zamiast dwóch pum stojących na drodze, teraz w tym samym miejscu stała... para ludzi.
Szatynka nawet nie zauważyła tego, jak się zmienili. Wydała z siebie niemy krzyk, a oczy prawie wyskoczyły z jej oczodołów. Mimo, że blask księżyca dobrze oświetlał drogę, nie mogła zobaczyć nic poza ich sylwetkami.
Po lewej stronie stała wysoka dziewczyna z długimi włosami. Była dosyć szczupła.
Obok niej stał wysoki mężczyzna, który był jej zupełnym przeciwieństwem. Krótkie włosy były lekko kręcone. Nawet w ciemnościach było widać, że jest wysportowany. Szerokie ramiona i barki, oraz wąskie biodra idealnie ze sobą współgrały.
Jedna rzecz łączyła tych dwoje- świecące w ciemności żółte ślepia z kocimi źrenicami.
Dziewczyna zamrugała parę razy oczami, ale dziwne postacie nie zniknęły. Wciąż stali naprzeciw niej i wpatrywali się w nią.
Nie mogła uwierzyć w to, co się stało. Przed chwilą widziała, jak dwie pumy zmieniają się w ludzi.
Przerażona i zdezorientowana zamrugała parę razy. Pisnęła głośno, niekontrolowanie wbiła mocno stopy w boki konia. Klacz stanęła dęba i ruszyła pędem do przodu, niemal tratując dwójkę dziwadeł.
Nastolatka czym prędzej chciała uciec z tego miejsca. Nie wiedziała co się tu przed chwilą wydarzyło. Marzyła już tylko o tym, by wrócić do domu i położyć się na łóżku, zapominając o tym, czego właśnie doświadczyła.
Po pewnym czasie była zdolna utrzymać równowagę w siodle, więc obróciła głowę w tył. Dwójka ludzi nadal stała w tym samym miejscu co wcześniej, a ich kocie ślepia nie odwracały od niej wzroku.
Przyspieszyła i modliła się w duchu o to, by nigdy ich nie spotkać.
By to wszytko okazało się tylko głupim snem. Jej wyobrażeniem.
By po powrocie do domu nie zmieniła się znowu w podobne dziwadło.

***

- Chyba nie ucieszyła się na nasz widok - stwierdziła szatynka, kiedy dziewczyna znikała im powoli z pola widzenia.
- Ależ skąd. Pewnie pojechała do domu po torcik dla nas - odpowiedział chłopak.
- Nie musisz być sarkastyczny - spojrzał na siostrę z uniesioną brwią.
- To cały ja. Gdybym taki nie był, kto w naszym klanie pełniłby rolę zajebistego bad boya? - jej pełen litości wzrok, którym bardzo często go obdarzała zdradzał, że już dawno straciła wiarę w niego.
- Że niby teraz masz taką rolę?
- Konechno.
- Nie zauważyłam.
- To jasne, że nie zauważyłaś, bo jesteś moją sestra.
Pokręciła tylko głową i ponownie spojrzała w stronę drogi, która prowadziła do domu córki jednego z zabójców.
- Jak myślisz, uda nam się zapanować nad nią?
- Samara zawsze była nieugięta - stwierdził sucho Niklaus.
- Ale umiałeś ją uspokoić - posłała bratu chytry uśmiech, a on odwrócił wzrok, zaciskając z narastającej złości zęby i pięści.
- To było dawno, jeszcze zanim to się wydarzyło.
- Może znowu te czasy wrócą - rzuciła czarnowłosa dziewczyna, a on zmroził ją ostrym spojrzeniem.
-Natasza - warknął groźnie, a ta jedynie przewróciła oczami.
-Khorosho, khorosho. Nic nie mówię - nocną ciszę przerwał kolejny wystrzał. Jak na komendę rodzeństwo odwróciło się w tamtą stronę. Głośne śmiechy grupy mężczyzn i wycie psów doprowadzało ich do szału.
- Blyat - wysyczał przez zaciśnięte zęby zdenerwowany blondyn, a żyłka na jego skroni uwydatniła się. Za to dziewczyna zacisnęła ręce w pięści, ale nie dała się ponieść emocjom.
- Myśliwi. - szepnęła cicho po czym rozejrzała się, próbując dostrzec, czy gdzieś nie widać któregoś z myśliwych - Wygląda na to, że powinniśmy już wracać.
- Masz rację, ale przecież nie możemy uciekać przed nimi całe życie. Prędzej czy później będziemy musieli stanąć do walki - zawyrokował, a w jego głosie nie było słychać cienia wątpliwości.
Młoda kobieta spojrzała na niego z uznaniem, ale i z lekkim smutkiem. Z ich rodziny tylko oni przetrwali szczęśliwie do tego dnia. Nie wyobrażali sobie swoich żyć, gdyby któremuś z nich coś się stało.
- Jak myślisz, to ktoś z naszych? - spytała smutnym głosem, kiedy po lesie znowu dało się słyszeć wiwaty i okrzyki zwycięstwa.
Bardzo nie chciała, żeby ktoś z ich rasy ginął jak jakieś zwierzę. Zawsze, gdy widziała polujących i mordujących jej pobratymców ludzi, czuła ogromny smutek i rozpacz. Nie wiedziała, co w takich chwilach czuł jej brat, ale wiedziała, że los innych nie jest mu obojętny.
- Mam nadzieję, że nie. W innym wypadku kolejka do przejęcia mojej zarąbistości zmniejszyłaby się - parsknęła słabo śmiechem i posłała mu wdzięczne spojrzenie.
- To raczej byłoby Ci na rękę - w końcu i na twarzy chłopaka zadrgał lekki uśmieszek.
- Ale nie miałbym takiej frajdy przy niskiej liczbie przeciwników.
- No tak- wielki Niklaus Iwanow i brak konkurencji? - stwierdziła i wtuliła się w bok blondyna, którego silne ramiona po chwili ją otuliły.
Od kiedy mają tylko siebie Niklaus stał się opiekunem i zastępczym ojcem dla Nataszy. Oczywiście bez jej pomocy nie udałoby im się funkcjonować po tym, co się stało, ale to kim teraz jest i jaka jest Natasza w dużej mierze zawdzięcza swemu starszemu bratu. I choć nie powie mu tego pewnie nigdy jest gotowa skoczyć za nim w ogień.
- Kiedyś z nimi wygramy, sestra - zapewnił, ale to wcale nie poprawiło jej nastroju, bo dobrze wiedziała, że nie jest w stanie dotrzymać tej obietnicy.
- Wiedzą o niej? - ledwie to wyczuła, ale na kolejne wspomnienie brunetki, mięśnie chłopaka lekko zadrżały i stwardniały.
- Gdyby wiedzieli, oddaliby ją pewnie w ręce NOE albo zabili, jak robili to kiedyś - jego głos ponownie stał się bezduszny, pozbawiony wszelkich oznak życia lub ludzkich odruchów - I robią do tej pory.
- Dlatego musimy jej pomóc - kiedy nie usłyszała żadnych uwag z jego strony kontynuowała.
- My ją w to wplątaliśmy. Może nie w pełni, ale jest jedną z...
- Dobrze wiesz, że nie pragnę niczego innego niż pomóc jej - przerwał szorstko, ale kiedy wypowiadał te słowa był zupełnie szczery, a jego oczy przejrzyste jak letnie niebo.- W końcu nie stanie się tym węgielnym gównem. Nie pozwolę na to - odsunął się od niej i odszedł parę kroków, nie wymawiając już żadnego słowa.
Stali tak w ciszy, podziwiając obraz świata przed nimi. Będąc zanurzonymi głęboko w swoich myślach, pozostawiając jednak czujnymi, ponieważ ich odwieczni wrogowie byli w pobliżu. Natasza przyglądała się dyskretnie bratu. Jego wzrok był odległy. Znów był pogrążony we wspomnieniach sprzed roku. Kiedy wszystko było takie piękne i proste. Nagle wpadła na pewną, szaloną myśl.
- Chcesz powiedzieć, że...
- Samara nadal mieszka tam, gdzie wcześniej, prawda? - nagłe pytanie o dziewczynę zaskoczyło młodą Rosjankę.
- Chto?
- Samara nadal mieszka tam, gdzie wcześniej, nie?
- Po co ci to wiedzieć? - spytała zaskoczona nagłym obrotem spraw i tym, że brat tak bardzo się tym interesuje. Znała go i wiedziała, że po tym co się stało, nie chciał jej więcej widzieć ani mieszać się w jej życie. Spojrzała na niego podejrzliwe.
- Królowa Matka wezwała nas - przypomniał, jakby to był jedyny powód jego zainteresowania brązowowłosą. - Wyczuła, że w pobliżu znajduje się nieprzebudzony Entalai. Dlatego kazała nam się tym zając.
- Więc kazała nam ją nadzorować i przygotować?
- Dokładnie.
- No tak. A to, że złożyłeś przysięgę? - zauważyła i zganiła siebie w myślach za to, że zapomniała o tym. Jednocześnie posmutniała, bo miała nadzieję na to, że blondyn się zmienił. Natomiast Niklaus wyglądał, jakby miał ochotę rozerwać ją jak pluszowego misia.
- To nie jest ważne - powiedział niskim, groźnym głosem, wiedząc doskonale o pomysłach siostry. Podszedł do niej i pochylił się tak, że ich oczy były na jednej linii. - Wszystko, co się wydarzyło, było jednym wielkim błędem, za który teraz wszyscy płacimy. Nie chcę jeszcze raz go popełniać.- powiedział dosyć wolno, jakby chciał upewnić się, że zrozumie każde jego słów. Odsunął się od niej i spojrzał na nią z góry.- Zresztą musimy strzec gniazda, jego mieszkańców i pomagać nieprzebudzonym, żeby nie stali się jakimiś gównami albo nie wpadli w ręce NOE. Ponimayete?
- Gadaj zdrów - zdenerwowany jej upartością westchnął głęboko i zaczął iść w stronę domu. Jednak w połowie drogi zatrzymał się i rzucił siostrze chłodne spojrzenie.
- Przez tą sytuację straciliśmy Matt'a. Nie pozwolę, żeby przez moje błędy i pragnienia ucierpiał ktoś jeszcze. Nie chcę być czarną owcą.
Czarnowłosa niestety musiała przyznać mu rację i powłócząc smętnie nogami szła za starszym bratem do domu, w myślach układając wszystkie możliwe zakończenia tego, co miało nadejść.

***

- Sophie! Dasz nam jeszcze butelkę whiskey?!- z końca sali dało się słyszeć krzyk, już na wpół pijanego, okolicznego drwala i stolarza.
Dziewczyna siedząca na drewnianym stołku przy barze wlepiała wzrok swoich dziko brązowych oczu w szklankę trunku, którą trzymała w dłoniach. Duży, czarny kaptur tworzył idealną kurtynę, oddzielającą ją od świata i ludzi dookoła niej.
- Wam to chyba już wystarczy! - odkrzyknęła zza baru blondynka w średnim wieku, wracając do czyszczenia szklanek i kufli po piwie. Grupa mężczyzn wybuchła głośnym okrzykiem niezadowolenia, ale po chwili każdy z nich zanosił się gromkim śmiechem.
- Niech się Pani nimi nie przejmuje - właścicielka zwróciła się przyciszonym głosem i z ciepłym uśmiechem do zakapturzonej nieznajomej. - To u nich codzienność.
- Spokojnie, nie przeszkadza mi to - odpowiedziała spokojnym i miękkim głosem, nie spuszczając wzroku z szklanki. - W końcu cieszyć się i świętować jest rzeczą ludzką, a oni najwyraźniej mają ku temu powód.
- A jaki tam powód! - zaprotestowała obruszona kobieta, podając młodej kelnerce tace z gorącym gulaszem i bochenkiem ciepłego chleba. - Znowu polowali na te biedne zwierzęta! Wyobraża sobie to Pani?!
Natychmiast większość klientów zareagowała oburzeniem, na słowa biednej kobiety. Dziewczyna w ogóle nie zwracała na to najmniejszej uwagi. Jakby myślami i duchem była całe mile stąd od tamtego miejsca.
Albo po prostu miała to głęboko gdzieś.
- Znowu Sophie gadasz te cholerne brednie?!- wrzasnął starszy mężczyzna, siedzący przy jednym z mniejszych stolików na środku sali.
- Nie zauważyłaś jeszcze, że większość z nas właśnie żyje z polowań?!- tym razem jakaś pulchna kobieta, która była nieopodal baru wręcz wybuchła, a jej okrągła twarz teraz przypominała soczystego pomidora.
- Gdyby nie myśliwi, te zwierzęta dawno by nas tutaj pozjadały!
Krzyki i oskarżenia trwały jeszcze przez chwilę, podczas której barmanka nie odpowiadała na zaczepki i lekkie obrazy gości. Próbowała skupić się na zamówieniach i pracy za barem, ale czujne oko zakapturzonej kobiety zarejestrowało niezauważalne drżenie jej wąskich warg. Dziewczyna za długo Żyła na świecie, żeby nie wiedzieć, jak czuję się kobieta.
- Pani się nie przejmuje - blondynka podskoczyła delikatnie na nieoczekiwaną reakcję nieznajomej, a kufel, który trzymała w rękach i wycierała ściereczką o mało co nie wypadł jej z rąk. - Ci ludzie pokrzyczą, pokrzyczą i przestaną. Myśliwi również - ostatnie zdanie wypowiedziała nieco ciszej, ale nadal była pewna swoich słów, co szczerze zaskoczyło kobietę.
- Miała już Pani z nimi styczność? - wrodzona ciekawość osoby, która od dzieciństwa tkwi w jednym, nieodwiedzanym przez nikogo miejscu, dała o sobie znać. Dziewczyna tylko wzruszyła ramionami i pociągnęła spory łyk ze szklanki.
- Pani tutaj tylko przejazdem czy na trochę dłużej?
- Kto wie. Może na dłużej, może na krócej - ponownie wzruszyła ramieniem i nadal trzymając opartą rękę o kontuar oglądała uważnie szklankę, jakby to w niej były zawarte wszystkie odpowiedzi.
Dziewczyna przyciągała do siebie swoją aurą tajemniczości. Kiedy weszła do baru, wszystkie pary oczu były skierowane na nią i doskonale słyszała przyciszone rozmowy osób w całym barze, które snuły teorie kim jest, skąd jest i po co przyjechała. Każdy posyłał jej ukradkowe spojrzenia, a kiedy tylko napotykali jej spojrzenie brązowych oczu, odwracali speszeni głowy.
Była do tego przyzwyczajona. Za długo chodziła po tym świecie, żeby nie znać ludzkich zachowań.
- A gdzie się Pani zatrzyma? - drążyła blondynka, nie spuszczając ciekawskich oczu z klientki. - Nigdy wcześniej tutaj Pani nie widziałam.
- Mam tutaj paru znajomych - odpowiedziała po chwili i słysząc trzepot skrzydeł zza okna, tak dobrze sobie znanych, wstała ze stołka.
Niektórzy w barze spojrzeli na nią. Wyciągnęła z kieszeni kurtki banknot i rzuciła na kontuar obok na wpół pustej szklanki i żegnając się krótko, włożyła ręce do kieszeni. Duży kaptur spokojnie osłaniał jej twarz, którą miała skierowaną w dół.
Zapach tych wszystkich ludzi ją przytłaczał i irytował. Były to mieszanki dobrze jej znane. To tak jakby sięgnąć po zapomniany album ze zdjęciami, w którym prócz starych, zapamiętanych fotografii jest dodanych parę nowych, nieznanych.
Esencja, zapach i dźwięk gniazda, Królowa Matka i wewnętrzny instynkt wołały ją, ale dobrze wiedziała, że nie ma do tego wszystkiego dostępu. To bolało najbardziej- świadomość, że to czego pożądamy i pragniemy, jak wody jest tuż obok nas, a my nie możemy tego dotknąć.
I to wszystko przez jeden błąd. Błąd, który kosztował ją tak wiele i jeszcze trochę. Ten błąd zmienił wszystko. Zwłaszcza ją.
Jej zimne serce było surowsze niż tutejszy klimat, który nie należał do najprzyjemniejszych. Spokojnie mogłaby nosić tytuł królowej lodu, ale nikt nigdy nie ośmielił się powiedzieć tak na nią w jej obecności. Tylko niektóre osoby były w stanie okiełznać jej dziką naturę i zaznać ciepłego powiewu tego oziębłego serca.
Przeszła parę kroków do przodu, czując obok siebie obecność towarzyszy. Szczątkowy śnieg i suche gałęzie chrzęściły pod ciężkimi krokami jej małych kowbojek w stylu typowego Amerykanina. Kiedy odeszła wystarczająco daleko od baru przystanęła w osłoniętym przez drzewa i krzewy miejscu. Odwróciła się i ściągnęła kaptur, odsłaniając swoje włosy związane w ciasne warkoczyki, upięte w wysokiego kucyka, pozostawiając parę pasm luźno. Bystre oczy uważnie śledziły ciemną gęstwinę przed nią.
- Możecie wyjść - rozkazała nawet nie odwracając się, a krakanie dwóch kruków przerodziło się w chichot pary bliźniaków, stojących za jej plecami.
Obaj byli brunetami o bardzo ciemnych tęczówkach, które jednak nie emanowały mrokiem. Reprezentowali zasadę, że wygląd nie zawsze idzie w parze z charakterem czy usposobieniem.
- Rozkazujesz nam?- spytał jeden z nich, ubrany w puchową, brązową kurtkę.
- Tak - odpowiedziała zupełnie naturalnie, nawet nie racząc go jednym spojrzeniem.
- Oho. Chłodna. Czyżby ci odmroziło ten niezły tyłek? - zapytał drugi, ubrany w taką samą kurtkę, tyle, że w kolorze ciemnej zieleni. Po chwili razem z bratem wybuchli śmiechem. Dziewczyna tylko westchnęła i odwróciła się, posyłając im pełne zawodu spojrzenie. Założyła szczupłe ręce na piersiach jak matka, która stara się przemówić dzieciom do rozumu.
- Błagam was, ogarnijcie się, wytężcie swoje szczątkowe części IQ i posłuchajcie - wbrew wcześniejszym słowom posłusznie zamilkli i słuchali uważnie. - Jest tutaj nieprzebudzona Entalai. Jej ojciec jest przywódcą tutejszego komitetu myśliwskiego - na te słowa z ust obydwóch chłopców wypłynęło siarczyste przekleństwo. Nie zrażając się tym, kontynuowała. - Królowa Matka wezwała nas.
- Wezwała? Ciebie? - spytali z niedowierzaniem.
- No, że nas to rozumiem, ale że ciebie?- powiedział w czerwonej kurtce, a brat pokiwał głową.
- Tak jakby - odpowiedziała nie zmieniając wyrazy twarzy.
- Po co?
- Mamy pomóc Niklausowi i Nataszy w jej okiełznaniu.
- Czemu akurat my? I czemu sami nie mogą tego zrobić? - spytał Max, a Charlie mu zawtórował.
- Bo Wróżka Zębuszka i Święty Mikołaj są zajęci - jej cyniczne poczucie humoru często dawało o sobie znać, kiedy zadawano jej durne pytania.
- A nie jest na ciebie zła?
- Królowa Matka?- ponownie skinęli głowami.- Czemu?
- Przecież wygnała ciebie z gniazda - na jego słowa dziewczyna zamknęła oczy, jakby miała za moment rzucić nimi o drzewo.
- I zabrała ogony...- dodał w zielonej.
- Dosyć - jej warknięcie przestraszyło ich.
Otworzyła oczy, których dębowe tęczówki zmieniły kolor na bardzo jasny żółty, nienaturalny. Śnieżne kły wystawały zza jej pełnych warg, a paznokcie zamieniły się w ostre pazury. Puszysty, siwobiały, długi ogon zaczął się wić za jej plecami. Szpiczaste, duże uszy sukcesywnie przedarły się przez gąszcz jej włosów. Skóra na jej dłoniach i części przedramion zaczęła robić się bardziej ciemna. na palcach jej prawej dłoni pojawiły się małe, niebiesko-złote ogniki.
Przebywali z nią dosyć długo, żeby wiedzieć, że dziewczyna właśnie jest w pierwszym stadium wrzenia. Wystarczy jeden, nieuważny krok, żeby wszystko poszło w diabły.
- Natara, uspokój się. Przepraszamy, już nie będziemy o tym wspominać - całą sytuację próbował złagodzić Charlie, co dzięki Bogu udało się i po chwili brunetka wróciła do swojej ludzkiej iluzji. Przynajmniej częściowo, bo kolor oczu pozostał żywo jasny.
- Macie szczęście, że mam dzisiaj dobry nastrój - powiedziała surowo.
- Ale dlaczego chcesz pomagać tej dziewczynie, skoro jest córką przywódcy tych sukinsynów - nie odpowiedziała nic, jednak delikatny uśmiech zadrgał na jej wargach, a ciepły błysk zaiskrzył w kącikach jej oczu.
Spojrzeli na siebie zdezorientowani. Przez chwile trwali w ciszy, podczas której wzrok kobiety był utkwiony gdzieś daleko, a mgła melancholii zaślepiła jej oczy. Zdarzało jej się to często. Natara była tym typem osób, która nie mówi o sobie za dużo ani o tym co myśli. Jedynie kiedy czuła taka potrzebę podzielenia się z kimś swoimi odczuciami, więc chłopacy nie nalegali na odpowiedź.
- To przyjaciółka - powiedziała cicho, jakby w ogóle nie przejmowała się tym, czy to usłyszą czy nie. W jej głosie można było wyczuć, ku zdumieniu młodzieńców, troskę. - Jeśli nie będzie nas przy niej w trakcie rytuału to...
- Zamieni się w Ducha Ognia - podsumował smutno Max i włożył ręce w kieszenie, tracąc przy tym nawet cień uśmiechu.
- Tak - stwierdziła i obróciła się do nich tyłem, podziwiając panoramę nocnego lasu na wzgórzu. - Zatrzymamy się u Iwanowów - powiedziała po chwili, wracając do swojego dawnego tonu.
- Oni o tym widzą?- zapytał Charlie, chociaż mógł się spodziewać odpowiedzi.
- Nie.
- Zamierzasz ich o tym powiadomić?
- Powiadomię ich, kiedy będą szykowali mi herbatkę i ciepłe papcie - na jej słowa dwójka zachichotała, wyobrażając ją sobie z parą puszystych kapci w króliczki.
- Z tego co mi kiedyś opowiadałaś, to oni...- Charlie poruszył zabawnie brwiami i razem z bliźniakiem zaśmiali się.
- Co się wtedy nie działo - powiedziała z nutką tajemnicy i zachichotała.
- Jak myślisz. Te czasy wrócą? - zastanawiała się, a po chwili dodała z lekkim zawahaniem i niepewnością.
- Jeśli tamte "ja" wróci.
- Jeszcze nikomu się to nie udało - stwierdzili zgodnie, wpatrując się w plecy opiekunki i nauczycielki. Odwróciła do nich głowę i posłała im zadziorny uśmiech.
- Bo nikt nigdy nie poprosił mnie o zrobienie tego - zaśmiali się oboje, ale w duchu musieli przyznać sami przed sobą, że Natara mimo utraty znacznej części swojej mocy i tak jest bardzo potężną Entalai i mało kto może się z nią równać.
Uśmiechnęli się szeroko wierząc w umiejętności przyjaciółki i to, że jeszcze kiedyś będą razem w kompletnym gronie. Jak za dawnych czasów.
- No tak. To na pewno się uda - zrównali się z nią i razem obserwowali krajobraz, a z oddalonego baru słychać było dzikie okrzyki i śmiechy pijanych myśliwych.
Stai tak przez długi czas, a w głowie każdego z nich pojawiały się losowe obrazy i wspomnienia związane z tym miejscem i ludźmi, których tu spotkali. Każdy z nich miał tutaj cząstkę siebie i świadomość, że znów tu są napełniała ich dziwnym uczuciem.
- Natara?
- Tak?
- Czy te twoje wizje związane z bitwą... jesteś pewna, że się spełnią?
Cały humor wziął w łeb. Cała trójka wiedziała doskonale jakie stosunki miały między sobą te dwie rasy. Szczególnie dziewczyna. Ta walka niewątpliwie odbiłaby znaczące piętno na mieszkańcach równoległego świata, zwłaszcza na gniazdo, którego Natara chciała tak uparcie chronić. Nie liczyło się dla niej to, że została z niego wygnana. Była gotowa zginąć w wojnie z ludźmi za swoich pobratymców.
Tego właśnie najbardziej obawiała się para kruczych bliźniąt.
-Oby nie - odpowiedziała po chwili namysłu, wciąż wpatrując się w widok przed sobą a zimna para z jej ust owiała lekko jej policzki. - Inaczej będzie tu taki rozpierdol, jakiego nie było pomiędzy Entalai, a ludźmi od ponad tysiąca lat.
Stali tak jeszcze wpatrując się w scenerię przed sobą, zastanawiając się co się w tym miejscu wydarzy.
Co im przyniesie czas spędzony w Lake Forest.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top