82. Dorothy i gargulce
Resztę mojej zmiany z latarnią odbyłam w milczeniu, gotowa nigdy więcej nie odezwać się do mamy. Płonął we mnie słuszny ogień gniewu i czułam się zraniona, tak mocno, jak jeszcze chyba nigdy.
Moja własna matka chciała ze mnie zrobić morderczynię. Ciężko przejść nad czymś takim do porządku dziennego.
Jack pytał mnie, czy wszystko w porządku, kiedy wróciłam na wóz, ale tylko kiwałam głową, nie chcąc mówić mu o tej rozmowie. I bez tego miał wystarczająco dużo na głowie.
Jechaliśmy praktycznie cały dzień bez odpoczynku, posilając się na wozie suchym prowiantem zabranym z miasta Mangabów. Dopiero wtedy, gdy na zewnątrz, wysoko nad naszymi głowami na niebie pojawił się księżyc, daliśmy odpocząć siwkowi i postanowiliśmy spędzić bardzo niewygodną noc na wozie. Nick odruchowo wybrał nawis skalny, pod którym schował się praktycznie cały wóz, zostawiając przejazd wolny, chociaż wiedzieliśmy, że tamtędy i tak nic nie jeździło. Chyba chodziło bardziej o ukrycie nas.
Kolejnego dnia wstałam cała zmarznięta, szczękająca zębami i z obolałymi kośćmi. Leżałam przytulona do Jacka praktycznie całą noc, a mimo to było mi zwyczajnie zimno i niewygodnie. Po raz kolejny nie mogliśmy się też umyć; trzeba było więc jechać do przodu i liczyć, że ta nadspodziewanie spokojna podróż zakończy się jak najszybciej.
Na zewnątrz pewnie zapadł już kolejny wieczór, gdy tunel znienacka skończył się, otwierając na wielką, całkowicie pustą jaskinię. Była na tyle duża, że jej sufit tonął w mroku, zupełnie jak ten w podziemnym mieście. Wjechaliśmy do środka cicho i ostrożnie, a siwek zaczął się robić niespokojny. Nick próbował go uspokoić, ale niewiele to dawało.
Flynn i Octavia szli akurat przed wozem z latarniami; ponad końskim zadem w ich słabym świetle widziałam jedynie coraz dalej rozpościerającą się przed nami przepaść jaskini. Ponieważ dookoła było ciemno, miałam dziwne, niepokojące uczucie zawieszenia w próżni, co chyba wyczuł siedzący obok mnie Jack, bo sięgnął po moją rękę i splótł palce ze swoimi. Posłałam mu w półmroku pełne wdzięczności spojrzenie.
Ponieważ jednak Jack miał większe doświadczenie w kwestii przebywania w podziemiach (nawet jeśli w tym konkretnym miejscu wcześniej nie był), postanowił zaraz za wjazdem do jaskini zamienić się miejscem z Flynnem; ja zamieniłam więc wyraźnie uradowaną tym faktem Octavię, co potwierdziło moje przypuszczenia, że nie tylko ja czułam się w tym miejscu niepewnie. Niepewność zamaskowałam jednak pełnym brawury uśmiechem, bo skoro Jack mógł nieść latarnię, to i ja mogłam.
Ruszyliśmy znowu przed siebie, a ja, z jednej strony oślepiana światłem latarni, a z drugiej przyzwyczajana do mroku jaskini, próbowałam zobaczyć cokolwiek w ciemnościach tak intensywnie, aż w końcu załzawiły mi oczy. Uniosłam twarz do góry, żeby powstrzymać łzy, i zamarłam w pół kroku, hipnotycznie wpatrzona w ledwie dostrzegalny sufit.
– Hej, co się dzieje? – zapytał niezbyt głośno Jack. – Denerwujesz Jima, Dee!
Rzeczywiście, koń razem z wozem musiał się zatrzymać, żeby na mnie nie wjechać. Poczułam śliskie uczucie narastającej paniki gdzieś głęboko w żołądku.
Świetnie. Po prostu cudownie.
– Jack – odparłam spokojnie, nie odrywając wzroku od sufitu – możesz popatrzeć do góry i powiedzieć mi, co widzisz?
Rozpoznałam moment, w którym to zrobił. Żachnął się wtedy, a z ust wyrwało mu się jedynie:
– O cholera.
Tak, zgadzałam się z nim w stu procentach. O cholera.
Z sufitu jaskini, niczym przerośnięte nietoperze, zwisało całe stado zwierząt – potworów? – które musiały być gargulcami. W słabym świetle latarni z trudem dostrzegałam skórzaste skrzydła, którym owijały ciała, a także wiszące w naszą stronę podłużne paszcze, w których zapewne ukryte były dwa rzędy ostrych zębów. Gargulce miały zamknięte oczy, co oznaczało, że spały w pozycji kojarzącej mi się z nietoperzami – nie uspokoiło mnie to jednak ani trochę. Wiedziałam, że na zewnątrz niedługo miał zapaść zmrok, a Jack twierdził, że te stworzenia prowadziły nocny tryb życia. Czy to mogło oznaczać, że niedługo się obudzą i spadną prosto na nas?
– Co robimy? – zapytałam, automatycznie nieco ściszając głos. Usłyszałam tuż obok pełne frustracji westchnięcie Jacka.
– Idziemy. Możliwie szybko i spokojnie. Nie ma sensu teraz wracać, miejmy nadzieję, że zdążymy przejść całą jaskinię, zanim się obudzą.
Odwrócił się do ekipy na wozie za nami i oświetlany przez latarnię, gestem nakazał im ciszę. Nikomu nie przyszło do głowy protestować, chociaż przez materiałowy dach wozu nie mogli zobaczyć tego, co my. Może to i lepiej.
Ruszyliśmy naprzód i wydawało mi się, że każdy kolejny krok Jima odbijał się głośnym stukotem podków o kamienne podłoże. Miałam wrażenie, że wszystkie wydawane przez nas dźwięki były głośne niczym samolot odrzutowy i w każdej chwili spodziewałam się przebudzenia się stworzeń nad nami. Twardo szłam przed siebie, pocieszając się obecnością Jacka obok mnie, miałam jednak duszę na ramieniu, a szybko bijące serce znowu w okolicach gardła. Przejście tą jaskinią było dla mnie jak drażnienie lwa. Lwa, który chwilowo spał, ale o którym nigdy nie wiadomo, kiedy nie obudzi się i nie kłapnie paszczą, żeby odgryźć mi rękę.
Jack tymczasem, o dziwo, wyglądał na całkiem wyluzowanego. Po tym jednym przekleństwie, które wymsknęło mu się na początku, ani jednym skrzywieniem twarzy nie dał po sobie poznać, że coś było nie tak. Czasami zazdrościłam mu brawury, a czasami dochodziłam do wniosku, że takie zachowanie kiedyś wpędzi go do grobu.
Powoli przesuwaliśmy się jednak przez jaskinię, która zdawała się nie mieć końca, i nic nie wskazywało na to, żeby cokolwiek miało nas wpędzić do grobu. A potem, po jakichś stu latach podróży, w świetle latarni niewyraźnie zamajaczył przed nami wylot tunelu, i odetchnęłam z ulgą. Udało nam się, dotarliśmy!
A potem za nami usłyszałam dziwny, przejmujący skrzek i serce w jednej chwili zjechało mi do samego żołądka.
Odwróciliśmy się z Jackiem i wyjrzeliśmy zza wozu, by w świetle latarni dostrzec człapiącego po ziemi w naszą stronę stwora. Podpierał się skrzydłami niczym jakiś pieprzony pterodaktyl i pełzł ku nam, skrzecząc nieprzerwanie, krótko i przenikliwie, co zapewne miało być pobudką dla reszty jego śpiących kompanów.
Od razu zrozumiałam, że mieliśmy kłopoty.
Nick nie bez trudu pospieszył Jima do szybszego kroku i puściliśmy się biegiem w stronę tunelu. Zdawałam sobie sprawę, że w ograniczonej przestrzeni gargulcom nie będzie tak łatwo nas dopaść; na otwartym terenie, w jaskini, nie mieliśmy z nimi szans.
– Zostań z przodu z latarnią, Dee! – usłyszałam jeszcze krzyk Jacka i zaraz potem rzucił się do tyłu, wzdłuż wozu. Obejrzałam się na niego, a potem na wóz, napotykając niespokojne niebieskie spojrzenie.
– Octavia! – Wystarczyło, że na nią skinęłam; dziewczyna w pędzie zeskoczyła z wozu i przejęła ode mnie latarnię, po czym ruszyła tunelem przed siebie, by oświetlić drogę Jimowi.
Przytuliłam się do ściany i przeczekałam, aż wóz mnie minie, a potem wróciłam do wylotu tunelu, gdzie na zbliżającego się do nas gargulca czekali Jack i Flynn. Ten pierwszy z pistoletem, którego i tak nie mógł użyć w jaskiniach, a drugi z krótką szablą, ekwipunkiem jeszcze chyba z Ziemi. Żeby dziabnąć nią tego cholernego potwora, musiałby go chyba najpierw objąć.
– Co ty tu robisz? – Jack obejrzał się na mnie ze złością. – Miałaś zostać przy wozie! Kto będzie ich pilnował, gdyby wpadli w kłopoty?!
– Nick – odparłam stanowczo. – Odsuńcie się.
Wcale nie byłam pewna tego, co zamierzałam zrobić. Poprzedniego dnia przez pójściem spać poza zaklęciem leczniczym ćwiczyłam też z mamą inne, nieco bardziej ofensywne; ponieważ zaś z głębi jaskini dobiegały nas kolejne skrzeki i wyraźny trzepot skrzydeł, lada chwila poza maruderem mogliśmy zapewne spodziewać się reszty towarzystwa. Należało ich jakoś odstraszyć.
Zrobiłam parę kroków przed Jacka i Flynna, tak na wszelki wypadek, gdyby cokolwiek miało pójść nie tak; przypomniałam sobie odpowiednie ruchy dłoni i pospiesznie wypchnęłam je przed siebie, w myślach formułując właściwy efekt. Coś jednak poszło nie tak, bo w następnej chwili, zamiast posłać w kierunku gargulca falę uderzeniową, w moich dłoniach zmaterializowała się nagle płonąca kula ognia. Spanikowałam nieco, krzyknęłam i odrzuciłam ją jak najdalej od siebie, prosto w znajdującego się coraz bliżej gargulca.
Efekt był piorunujący. W krótkim przebłysku, gdy fala ognia zalała gargulca i całe wejście do jaskini, spostrzegłam ostro pikujący w naszą stronę, ponury, czarny dywan spuszczający się prosto z niewidocznego gołym okiem sufitu jaskini; utkwione w nas bezmyślne, puste oczy stada gargulców sprawiły, że cofnęłam się odruchowo o krok. Zaraz potem fala uderzeniowa rzuciła nas do tyłu, plecami prosto na twardą posadzkę, wyciskając mi z piersi resztę powietrza i oślepiając mnie na moment. Zadzwoniło mi w uszach, a ponad to wszystko wzniósł się gniewny skrzek tysiąca gardeł; wyglądało na to, że banda gargulców została jedynie rozjuszona.
Zaczęłam ciężko zbierać się z ziemi, poprzez mruganie oczami próbując odzyskać ostrość widzenia; głowa znowu mnie bolała i z lewego ucha ciekło mi coś lepkiego i ciepłego, pewnie krew. Zawróciło mi się w głowie, ale na szczęście podtrzymał mnie Jack. Widziałam jego zaniepokojoną twarz tuż przy swojej i potrząsnęłam głową, gdy coś powiedział, ale jego głos kompletnie nie przedarł się przez szum w moich uszach.
– Wszystko w porządku, Dee?! – Po chwili na szczęście jego głos stał się nieco wyraźniejszy. – Stałaś najbliżej i najmocniej oberwałaś! Czy ty zawsze musisz to robić?!
To chyba nie był dobry moment na kłótnię, zwłaszcza że kurz po wybuchu powoli opadał w jaskini, a zza niego wyłaniały się już pierwsze gargulcowe paszcze z bardzo pięknymi pakietami ostrych zębów. Tym ostatnim wybrykiem najwyraźniej wkurzyłam nie tylko Jacka.
– Lepiej stąd spadajmy – potwierdził Jack, wpatrzony w ten sam punkt, co ja.
Tylko pokiwaliśmy głowami.
Chwycił mnie za rękę i pociągnął za siebie, w głąb tunelu, w którym zniknął wóz z naszymi towarzyszami podróży. Co chwila potykałam się o własne nogi, więc nic dziwnego, że Jack musiał mnie praktycznie ciągnąć, zwłaszcza że w tunelu było kompletnie ciemno, bo jedyną pochodnię zgasił nam wybuch. Przelotnie pomyślałam, że ostatnio w sytuacjach podbramkowych ciągle byłam ciężarem dla innych, a potem nieopacznie spojrzałam za siebie i serce trochę mi stanęło.
Nawet w ciemnościach widziałam wijące się w tunelu kształty, próbujące się do nas dostać i dosięgnąć, złapać, chwycić, rozszarpać! Widziałam pozbawione inteligencji oczy i wyróżniające się w mroku zupełnie białe, ostre zęby. Bardzo dużo zębów.
I poprzez cichnący już nieco szum w uszach słyszałam dźwięki. Dźwięk skrzydeł uderzających o ściany tunelu. Było ciężko się im przepchać, bo musiały być spore, a tunelu stosunkowo wąski jak na szereg gargulców. My byliśmy mniejsi, zgrabniejsi i w niewielkiej grupie, co działało na naszą korzyść; na naszą niekorzyść z kolei działała przewaga liczebna przeciwnika. I jego doskonały słuch, którym w przeciwieństwie do nas mógł sobie zastąpić całkowitą ciemność.
Tunel zakręcił gwałtownie, a tuż za nim o mało nie wpadliśmy na zaklinowany wóz. Wyglądało na to, że nie wymieścił się na drodze i obił o prawą ścianę; nie wyglądało na to, by mógł ruszyć w najbliższym czasie.
Och, po prostu świetnie.
Szum skrzydeł przybliżał się i groziło nam, że gargulce za dosłownie kilka chwil dosięgną nas tymi swoimi wielkimi zębami. Jack i Flynn popatrzyli po sobie, a potem zgodnie unieśli w górę broń. Chyba zwariowali! Jasne, tunel był stosunkowo wąski, mogli walczyć najwyżej z kilkoma naraz, ale przecież w ten sposób wkrótce wszyscy mogliśmy skończyć martwi!
Spojrzałam na swoje dłonie, próbując przypomnieć sobie, co zrobiłam nie tak. Ostatnim, czego chciałam, była kolejna kula ognia wypuszczona w środku tunelu. Cały żar jak nic poszedłby prosto na nas...
Zamknęłam na moment oczy, żeby porządnie się skupić, chociaż wiedziałam, że nie miałam na to czasu. Stanęłam pomiędzy Jackiem i Flynnem, a potem, w tej samej chwili, gdy pierwsze gargulce ze skrzekiem wyłoniły się zza zakrętu, ponownie użyłam zaklęcia.
Nie celowałam w stwory, tylko w sufit tunelu. Poczułam moc, jak uderzenie przepływającą przez moje żyły, instynktownie więc skierowałam ją w górę, wzdłuż wyciągniętych rąk. Impet odrzucił mnie o krok do tyłu, zupełnie jakbym strzelała z broni palnej, a potem usłyszałam głośny huk. Ziemia zatrzęsła nam się pod nogami, aż musiałam przytrzymać się Jacka, ale zamiast się uspokoić, zrobiło się jeszcze bardziej niestabilnie.
Pamiętałam to wrażenie z jaskiń Króla Gnomów. Cofnęłam się odruchowo w stronę wozu, pociągając za sobą Jacka i Flynna, a gargulce zatrzymały się nagle, nasłuchując. A potem spróbowały się odwrócić i rzucić do ucieczki.
Za późno.
Jaskinia posypała im się na głowy z rumorem, który śmiertelnie wystraszył Jima; nas wszystkich zresztą też. W powietrze wzniósł się kurz, który natychmiast zaczął mnie dusić, a podłoże dosłownie uciekło mi spod stóp, aż znowu wylądowałam na plecach. Zaczęłam kaszleć i prychać, nadaremnie próbując osłonić oczy przed kolejnymi tumanami kurzu. Parę kolejnych głazów osunęło się na rumowisko, a potem wreszcie wszystko ucichło.
Nie słyszałam nawet skrzeku gargulców; jedynymi dźwiękami przecinającymi ciszę były przerażone rżenie Jima i kaszel moich towarzyszy. Obmacałam się dokładnie, ale wyglądało na to, że byłam cała. Podobnie jak Jack i Flynn, gramolący się właśnie na nogi po moich obydwu stronach.
– Co to było?! – krzyknął Flyn cokolwiek za głośno; widocznie nie tylko mnie poprzedni wybuch w jaskini nieco uszkodził słuch.
Ku mojemu zdziwieniu z wozu odpowiedziała mu dumna mama.
– Dorothy rzuciła zaklęcie! Stworzyłaś falę uderzeniową, prawda, kochanie? – Wyglądała na naprawdę szczęśliwą, że mi się udało. Bez jej entuzjazmu pokiwałam głową.
– Skierowałam ją na sufit. – Głową wskazałam rumowisko stworzone z kamieni na drodze pomiędzy nami i gargulcami. Musieliby pewnie kopać cały dzień, żeby się przez to przedostać, co oznaczało też, że droga przez podziemia była prawdopodobnie nieodwracalnie zniszczona. – Nie wiem, czy je zabiłam, ale przejechać tędy będzie teraz raczej trudno.
– Nasz najmniejszy problem – prychnął Jack, pomagając mi podnieść się z ziemi. Potem wziął moją twarz w ręce i uważnie mnie obejrzał. – Tej trasy i tak od dawna nikt nie używa. Nic ci nie jest? Leci ci krew z ucha.
Skrzywiłam się tylko.
– Pewnie pęknięty bębenek, nic takiego. – Wzruszyłam ramionami, żeby wyraźnie mu pokazać, jak bardzo się tym martwiłam. Czyli w ogóle. – Czy teraz możemy już...
– Boczne tunele – wszedł mi w słowo Jack. – Powinniśmy jak najszybciej ruszać w dalszą drogę. Nie mamy żadnej gwarancji, że któreś z nich nie łączą się gdzieś dalej z głównym traktem. Jeśli faktycznie tak jest i gargulce o tym wiedzą, mogą spróbować nas dogonić... i to na pewno nie będzie miłe spotkanie.
Wzdrygnęłam się na wspomnienie ostrych zębów świecących w ciemności i skrzydeł zakończonych pazurami. Zdecydowanie nie chciałam ich spotkać ponownie, spróbowałam więc wziąć się w garść i pomóc jakoś w przystosowaniu wozu do dalszej jazdy.
Jak się wkrótce okazało, na zakręcie wóz uderzył kołem w skałę, zaklinował i stąd wziął się całym problem. Nick z Flynnem zabrali się za naprawianie usterki, a Jack początkowo spróbował im pomóc, ale ponieważ miejsca przy kole było niewiele, wkrótce potem cofnął się, rozejrzał dookoła i podszedł do mnie, gdy tylko mnie zlokalizował. Ponieważ drżały mi kolana, usiadłam na skale nieopodal, blisko rumowiska, za którym było już zupełnie cicho. Gargulce, które przeżyły, musiały odejść – miałam nadzieję, że nie szukać innej drogi do nas.
– Na pewno wszystko w porządku? Wyglądasz marnie. – Usiadł tuż obok, ramieniem dotykając mojego ramienia, po czym chwycił moją twarz w palce i do siebie odwrócił. – Dlaczego ty zawsze musisz być taka lekkomyślna, co, Dee?
Prychnęłam. Co on mógł o tym wiedzieć?
– A co niby miałam zrobić? – mruknęłam. – Przepraszam, że jestem beznadziejna w czarach. Nie chciałam was tam niemalże spopielić.
– Przecież ja nie o tym mówię. – Westchnął niecierpliwie. – Narażasz się na niebezpieczeństwo, nie rozumiesz?
On tak serio? Zaśmiałam się gorzko.
– Narażam się na niebezpieczeństwo od samego pieprzonego początku, nie widzisz tego, Jack? Odkąd trafiłam do chatki Czarownicy ze Wschodu, ciągle mam kłopoty. Albo przed kimś uciekamy, albo kogoś gonimy, albo usiłujemy po prostu ujść z życiem. I nigdy wcześniej nie pozostawałam w takich sytuacjach bierna.
– Ale nie używałaś wcześniej magii. A wybacz, ale nie umiesz tego robić.
Wywróciłam oczami. Więc o to chodziło.
– Aha, czyli póki biłam się na pięści i kopniaki, to było dobrze? – prychnęłam z niedowierzaniem. – O to chodzi? Poszedłeś ze mną do łóżka, niby mi ufasz, ale nie mojej magii? Nie możesz tego od siebie oddzielić, Jack. To wszystko ja. Nie możesz mnie kochać, a nienawidzić mojej magii...
– Nie nienawidzę jej...
– Musisz się z tym pogodzić – nie pozwoliłam mu dojść do słowa. Siedzące niedaleko wozu mama i Octavia spojrzały na nas ciekawie, ale nie zdecydowały się przeszkadzać w przyciszonej rozmowie. I dobrze, bo miałam w tamtej chwili ochotę zrobić komuś krzywdę. – Nie jestem bezbronną mimozą, której musisz bronić, nigdy nie byłam i nigdy nie będę. I musisz uwierzyć, że dam sobie z tym radę, bo nie mam innego wyjścia. Muszę opanować magię, żeby za jej pomocą móc walczyć z Clarissą, inaczej nigdy z nią nie wygramy. Sam to chyba rozumiesz, co?
– Po prostu nie chcę, żebyś się przy okazji zabiła – warknął, kiedy w końcu zamilkłam, żeby uporządkować myśli w głowie. – To nie ma nic wspólnego z tym, co lubię, a czego nie. Kocham cię i chcę z tobą spędzić resztę życia, a nie patrzeć, jak magia cię wykańcza. Pokonamy Clarissę razem... Nie musisz tego robić w ten sposób.
– Jack, nie jestem żadną cholerną mimozą i nigdy nie byłam. – Ta rozmowa powoli zaczynała mnie irytować. Czy tylko tyle zmieniła ta nasza wspólna noc? Że Jack zamierzał teraz trząść się nade mną jak nad jajkiem? – Ratowałeś mnie sto tysięcy razy i jestem ci za to bardzo wdzięczna, i nie chcę, żebyś przestał, ale nie chcę też, żebyś traktował mnie jak niepełnosprawną. Poradzę sobie i nie zrobię nic głupiego. A nawet jeśli... Nie możesz mnie przed tym obronić.
Jack spojrzał na mnie z niedowierzaniem, którego początkowo nie rozumiałam.
– A nie pomyślałaś, że być może nie powinnaś już martwić się tylko o siebie? – syknął w końcu.
Przez chwilę przyglądałam mu się z niezrozumieniem, aż wreszcie zaskoczyłam. Prychnęłam z lekceważeniem.
– Jack, spaliśmy ze sobą ostatniej nocy...
– I nie wiesz, czy nie będziesz w ciąży – wszedł mi w słowo, automatycznie zniżając nieco głos. – Może jednak weź pod uwagę, że to jest możliwe, i zacznij choć odrobinę na siebie uważać, co? Nie masz pojęcia, jak się o ciebie martwię. Cały czas. Nawet ostatniej nocy nie mogłem zasnąć, gdy ty już dawno spałaś, bo leżałaś taka do mnie przytulona i mogłem myśleć tylko o tym, że wreszcie mogę cię chronić. I mieć na ciebie oko, przez cały czas. Myślałem, że oszaleję, nie wiedząc, co się z tobą dzieje, gdy odszedłem z obozu. Ja...
– Jack, nie musisz mi tego mówić – przerwałam mu pospiesznie, bo groziło mi, że serce zaraz pęknie mi na pół. – Rozumiem. Ale zrozum i ty, że muszę używać magii, jeśli chcę jej potem użyć przeciwko Clarissie. Muszę się wprawiać i moja ewentualna ciąża nie ma z tym nic wspólnego. Nawet nie wiem, czy w ogóle jest o czym rozmawiać! Nie mogę martwić się na zapas i uciekać przed konfrontacją. Nigdy tak nie robiłam i nie zamierzam zacząć teraz.
Jack uśmiechnął się do mnie smutno, jakby wiedział już, że w tej kwestii mnie nie przegada. Dobrze, że był na tyle rozsądny, by zdawać sobie z tego sprawę.
– Chociaż obiecaj mi, że będziesz ostrożna – mruknął w końcu, przyciągając mnie do siebie, aż jego ramię objęło moją talię. Westchnęłam, gdy oparłam się plecami o jego klatkę piersiową. Jack pochylił się do mnie i musnął moją szyję wargami. – Nie czaruj więcej, jeśli nie wiesz, jakie zaklęcie rzucasz, proszę. Nie chciałbym dać się przez przypadek spopielić.
Mimo woli uśmiechnęłam się, gdy dotyk jego gorących warg powoli przerodziłsie w delikatny pocałunek. Na więcej niestety nie mieliśmy czasu, bo niemalże w tej samej chwili Nick oświadczył, że koło było gotowe i mogliśmy jechać.
Pomogłam mamie zapakować się na wóz i sama pozwoliłam się na niego wsadzić Jackowi, który marudził znowu, że nie będzie mnie kolejny raz niósł, jeśli jeszcze raz stracę przytomność. Zupełnie jakby to była moja wina, że pogryzł mnie tamten wilkopodobny jadowity stwór, o mało nie odgryzając mi przy okazji ręki! Posłałam mu przy okazji pełne pretensji spojrzenie, ale kompletnie się nim nie przejął, tylko klepnął mnie w tyłek i posadził na wozie. A potem musiał czym prędzej wycofywać się poza zasięg moich rąk, bo inaczej skończyłby pewnie z podbitym okiem.
Mama i Octavia przyglądały nam się z ławy naprzeciwko z całkowicie przeciwstawnymi uczuciami wymalowanymi na twarzy: Octavia uśmiechała się szeroko, zadowolona (najwyraźniej przeszła jej już złość na mnie za rejteradę zeszłej nocy), natomiast mama była ponura i patrzyła na mnie spode łba. Tym ostatnim postanowiłam się nie przejmować, bo przecież wiedziałam, że od początku była uprzedzona do Jacka.
Kiedy ruszyliśmy – Nick nadal powoził, a z latarniami szli szybkim krokiem Jack i Flynn, doktor Knigh zaś siedział samotnie w przeciwległym końcu wozu – nie wytrzymałam i zapytałam krótko:
– O co chodzi?
– O nic – burknęła mama. – Mam nadzieję, że wiesz, co robisz.
– Już od jakiegoś czasu – prychnęłam. – No wiesz, tak jakby jestem dorosła i sama podejmuję za siebie decyzje.
– Wiem i rozumiem, że nie mogę cię od żadnej odwieść...
– Nie możesz – ucięłam. – Bardzo cię proszę, nie próbuj teraz wchodzić z buciorami w moje życie, zwłaszcza po tym, co chcesz, żebym zrobiła. Mam ci przypomnieć, jak długo w ogóle cię w nim nie było?
– Nie. – Mama zacisnęła mocno szczęki. – Uwierz mi, sama wiem doskonale. Potrafię policzyć każdy dzień.
Po tych słowach zrobiło mi się głupio, że tak na nią naskoczyłam, dlatego odwróciłam się i nie odezwałam więcej, bo mimo wszystko absolutnie nie miałam zamiaru jej przepraszać. A jakiś czas później moje przepychanki z mamą i obietnice złożone (a raczej niezłożone) Jackowi o niewychylaniu się przestały być istotne, bo wyjechaliśmy w końcu z tunelu.
Prosto do miasta po drugiej stronie podziemnej drogi.
Już z daleka wiedzieliśmy, że coś było nie tak. Nietrudno się zresztą było domyślić, co, zważywszy na bliskość jaskini z gargulcami. Mimo wszystko po mieście na drugim końcu drogi spodziewałam się czegoś innego – zapalonych latarni, gwarów rozmów, dzieci bieających ulicami, jakiegokolwiek ruchu.
Tymczasem powitały nas cisza i ciemność. Gdy wjechaliśmy do jaskini, światło naszych latarni powoli zaczęło wydobywać z mroku kontury kolejnych budynków. Wyglądały podobnie jak w bliźniaczym mieście po drugiej stronie szlaku, tyle że wszystkie były opuszczone, okna powybijane, a mury pouszkadzane – w wielu miejscach kamień szpeciły nawet ślady pazurów. Zapewne pazurów gargulców.
Sądząc po stopniu zapuszczenia budynków, miasto wyludniło się już jakiś czas temu. Ponieważ nigdzie nie widzieliśmy trupów, a śladów krwi było bardzo niewiele, sądziliśmy, że ludzie raczej wynieśli się na powierzchnię, niż że wykończyły ich gargulce. Mimo wszystko dziwnie jechało się przez całkowicie opustoszałą, wielką jaskinię, w której wciąż widać było pozostałości niegdysiejszych siedzib ludzkich. Zwłaszcza że nie tak dawno widziałam bardzo podobne siedziby oświetlone, żywe i tętniące życiem. Bez śladów pazurów na ścianach, bez rozpadających się dachów, bez pustych okien i wszechobecnego zapachu stęchlizny. To był naprawdę przykry widok.
Obawiałam się też, że będzie to oznaczało, że gargulce mogły krążyć gdzieś w pobliżu, dookoła było jednak pusto i cicho, i nic na to nie wskazywało. Wyglądało na to, że do miasta robiły wycieczki jedynie ze swojej kryjówki w jaskini, którą minęliśmy po drodze, i że nic nam w tym miejscu nie groziło.
– Upiornie to wygląda – mruknęła Octavia, ponad ramieniem Nicka wyglądając na zewnątrz. – Jak jakieś podziemne cmentarzysko.
– Tylko grobów i ciał brak – spróbował zażartować Nick, ale zgromiła go spojrzeniem i nie odpowiedziała na zaczepkę. Nick prychnął. – No, co jesteś taka sztywna? Przecież nikogo tu nie ma, nic nam nie grozi!
– Naprawdę jesteś taki bezmyślny czy tylko udajesz? – warknęła, a ja westchnęłam cierpiętniczo.
– Dzieci, czy możecie się uspokoić?
– Nie, to ten kretyn traktuje wszystko tak, jakby to była zabawa! – wykrzyknęła w odpowiedzi Octavia, a ja pomyślałam, że właściwie dziwne, że dopiero wtedy. Spodziewałam się czegoś podobnego już od dawna. – Cały czas coś się dzieje, ktoś nas goni, przed czymś uciekamy! Jak nie wojsko króla Iw, to Czarownica, jak nie Czarownica, to jakieś jej cholerne wilki, jak nie wilki, to gargulce! Czy to się kiedyś skończy?!
– Nikt ci nie kazał uciekać z Iw – mruknął w odpowiedzi Nick, całkowicie niewzruszony. – Podobno odkąd władzę przejął ten młokos, to kraina mlekiem i miodem płynąca...
– Och, spadaj – mruknęła z irytacją. Najwyraźniej jednak nie zmartwiło to specjalnie Nicka, który z błyskiem w oku zapytał:
– Chcesz może, żeby cię pocieszyć? Podobno jestem w tym bardzo dobry...
– Po moim trupie – syknęła, a potem uciekła z powrotem do mnie. Przyglądałam się temu z niedowierzaniem, kręcąc głową, a Octavia posłała mi spojrzenie szczeniaczka kopniętego w tyłek. – No co? Przecież sama widzisz, jaki jest irytujący.
Udało mi się nie uśmiechnąć, chociaż kosztowało mnie to sporo wysiłku. W końcu, nie mogąc dłużej wytrzymać bezczynnie, zeskoczyłam z wozu i dołączyłam do idących z przodu Jacka i Flynna. Pirat wyglądał tak stoicko spokojnie, jakby już przywykł do wszelkich dziwactw Oz i nic go nie miało zaskoczyć.
– Nie odchodź za daleko – poprosił Jack; w jego ciemnych oczach błyszczał niepokój. Westchnęłam. Tak to teraz miało wyglądać?
– Jasne – mruknęłam. I tak przecież poza zasięgiem ich latarni mogłam się zabić w ciemnościach, nie?
Przydałoby się jakieś światło, pomyślałam z lekką irytacją, i w tej samej chwili obok mnie coś zamrugało jasno. Ze zdziwieniem stwierdziłam, że tuż obok mojej głowy w powietrzu unosiło się coś w rodzaju pulsara promieniującego mocnym, jasnym światłem. Przez moment przyglądałam mu się w zdziwieniu.
Zaraz potem ruszyłam przed siebie, niemalże równolegle do wozu, ale trochę po skosie, żeby zanurzyć się między domy. Chciałam tylko przekonać się, że wszędzie, nawet między budynkami było tak samo pusto; nie wiedziałam w zasadzie, czego się spodziewałam, pchała mnie chyba zwykła ciekawość. Budynki trwały w ciszy, całkowicie wymarłe, i w zasadzie nie dziwiłam się Octavii, że miała dość tego widoku, bo tonące w mroku kontury kolejnych domów sprawiały przygnębiające i dość złowieszcze wrażenie.
Jeśli jednak jakieś gargulce ukrywały się w opuszczonym mieście, ku naszej uldze nie spotkaliśmy już żadnych. Wkrótce minęliśmy resztę miasta, wjechaliśmy do kolejnego tunelu i dotarliśmy do wyjścia wiodącego na powierzchnię.
A potem okazało się, że mieliśmy kolejny problem.
Wrota były bowiem zamknięte i opieczętowane od zewnętrznej strony.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top