81. Dorothy i droga na skróty
W ROZDZIALE POJAWIAJĄ SIĘ SCENY EROTYCZNE.
__________________________________________
– Musisz ją zabić. Musisz, Dorothy.
Patrzyłam bezradnie, jak mama bez czucia osunęła się na ziemię; na środku jej brzucha wykwitała właśnie duża, czerwona plama, zupełnie jak u cioci Ruth. Słyszałam śmiech Clarissy i te głosy, dobiegające gdzieś zza moich pleców. Gdy się odwróciłam, zobaczyłam Czarownicę ze Wschodu i Czarownicę z Zachodu wykrzywione bezlitośnie, szczęśliwe, że właśnie zabiłam ich siostrę.
Moją matkę.
Szarpnęłam się i otworzyłam oczy, wpatrując w ciemność pokoju wokół mnie. Serce waliło mi jak oszalałe, w dodatku gdzieś w okolicach gardła, praktycznie mnie dusząc. Potrzebowałam dłuższej chwili, żeby się uspokoić i zrozumieć, że to był tylko sen.
Odwróciłam głowę w lewo i zobaczyłam śpiącą obok mnie, zwiniętą w kłębek Octavię. Na szczęście jej nie obudziłam, bo kolejna osoba pytałaby mnie, co mi się śniło. Odetchnęłam drżąco i odrzuciłam koc, po czym postawiłam stopy na zimnej posadzce.
W pokoju w ogóle było zimno, dlatego czym prędzej z powrotem owinęłam się kocem. Ogień w kominku właśnie dogasał, co oznaczało, że nie spałam długo. Podniosłam się i wyjrzałam za okno, cały czas drżąc, choć już nie z zimna. Na zewnątrz było spokojnie, cicho, świeciła się tylko część latarni, przez co było jeszcze ciemniej. Podziemna wersja nocy, przemknęło mi przez głowę.
Odwróciłam się i zerknęłam przelotnie na śpiącą głęboko Octavię. Zamrugałam, próbując pozbyć się sprzed oczu widoku szklistych oczu mamy i plamy krwi na jej ciele. Wiedziałam, że już nie zasnę.
A potem w jednej chwili podjęłam decyzję.
Klepiąc bosymi stopami o podłogę, ostrożnie otworzyłam drzwi na korytarz i przemknęłam do tych znajdujących się naprzeciwko. Na szczęście żadne zawiasy nie zaskrzypiały, bo w całej karczmie było cicho niczym makiem zasiał, tylko zza którychś drzwi słyszałam czyjeś chrapanie.
Zamknęłam drzwi i oparłam się o nie plecami, żeby przypadkiem nie zmienić zdania. Poczekałam chwilę, aż oczy przyzwyczają mi się do ciemności, jeszcze głębszej w pokoju Jacka – pewnie dlatego, że miał zamknięte okiennice. Słyszałam jego miarowy oddech; od razu trochę mnie to uspokoiło, co tylko utwierdziło mnie w przekonaniu, że to była słuszna decyzja. Bezszelestnie podeszłam do łóżka i wślizgnęłam się obok Jacka pod przykrycie, na wierzch zarzucając na nas mój koc.
Wtuliłam się w niego, z przyjemnością stwierdzając, że był przyjemnie gorący i rozgrzany, w przeciwieństwie do mnie – po krótkim spacerze przypominałam raczej kostkę lodu. Co więcej, od pasa w górę był nagi. Prawie rozpłakałam się z ulgi, kiedy w końcu położyłam mu głowę na barku i otoczyłam ramieniem jego klatkę piersiową. Jak dobrze było wpuścić do płuc jego znajomy zapach i na chwilę udać, że wszystko było w porządku. Kiedy go przy mnie nie było, w ogóle nie potrafiłam sobie tego wmówić.
Jack poruszył się przez sen i po chwili poczułam jego dłoń na biodrze. A równocześnie tuż przy swoim uchu usłyszałam jego zaskoczony głos:
– Dee? Co ty tu robisz?
– Leżę. – Dobrze, że nie widział, jak przewróciłam oczami. Przytuliłam się do niego jeszcze mocniej, aż cała się o niego oparłam. – Nie wyrzucisz mnie.
– Oszalałaś? Niby dlaczego miałbym to zrobić? – zaśmiał się. – Ale co się stało? Dlaczego przyszłaś?
– Nie mogłam spać, bo przyzwyczaiłam się, że podczas podróży najczęściej spaliśmy blisko siebie – odparłam niewinnie, przypominając sobie, jak dawno temu, podczas naszej pierwszej wizyty w Emerald City, Jack powiedział mi coś podobnego. Parsknął śmiechem, widocznie też to pamiętając.
– Ostatnio chyba jednak nie tak często.
Wzruszyłam tym jednym ramieniem, na którym nie leżałam.
– Tym bardziej chyba rozumiesz, dlaczego chciałam być blisko ciebie? Tęskniłam. Myślałam, że od razu zaproponujesz, żebyśmy spali razem.
Znowu się roześmiał, chwycił mnie za ramiona i odwrócił tak, żebym mogła spojrzeć mu w oczy. Podparłam podbródek pięścią.
– Chciałem – przyznał. – Ale nie wiedziałem, jak byś na to zareagowała... i co powiedziałaby twoja mama.
– Jack, jestem dorosła, nie muszę się przejmować matką – zaprotestowałam ze śmiechem. – I ty też nie powinieneś. Cieszę się, że do mnie wróciłeś.
– A ja cieszę się, że nie przyjęłaś oświadczyn tego gówniarza.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową, a potem pochyliłam się, żeby go pocałować. Jego wargi jak zwykle były gorące i miękkie, a język wyczyniał ze mną cuda. Poczułam, jak dłonie Jacka wślizgnęły się pod moją koszulkę, splotłam nogi z jego nogami i objęłam go za szyję, a Jack, ku mojemu zdziwieniu, wzdrygnął się.
– Rany, jesteś zimna jak lód – mruknął, odrywając się na moment od moich ust. Uśmiechnęłam się przepraszająco. – Chyba muszę cię trochę rozgrzać, co?
Posłusznie wyciągnęłam ręce do góry, gdy podciągnął mi koszulkę wyżej, zamierzając ją zdjąć. Zrobił to jednym szybkim ruchem, a ja odruchowo strząsnęłam z ramion włosy. Przyciągnął mnie do siebie, żeby ponownie mnie pocałować, a jego ręce zaczęły błądzić po moim ciele. Nie czułam już zimna: byłam rozpalona i chciałam więcej, chciałam go całego.
Jęknęłam, gdy Jack zaczął całować najpierw moją szyję, a potem piersi. Chwycił mnie w pasie i przewrócił na plecy, nie przerywając nawet pieszczot, od których głowa bezradnie opadła mi na poduszkę. Chwyciłam go za ramiona, żeby do siebie przyciągnąć, ale Jack najwyraźniej miał inne plany, całując mnie coraz niżej, przez pępek, aż dotarł do mojej ostatniej sztuki odzieży. Na szczęście zachował na tyle przytomności umysłu, by jej nie rozszarpać, bo miałam w Oz bardzo prozaiczny problem z bielizną.
– Ej, to nie w porządku, dalej jesteś ubrany – szepnęłam, zanim zdążył zrobić coś więcej. – Chodź tutaj.
Pociągnęłam go na siebie i pospiesznie zaczęłam rozpinać mu spodnie. Odruchowo rozsunęłam nogi, a Jack pocałował mnie znowu, równocześnie pomagając mi z zapięciem. Gdy wreszcie pozbyliśmy się i jego odzieży, natychmiast zaczęłam go pieścić, ale stanowczo odsunął moją rekę, a na moje pytające spojrzenie wymamrotał mi prosto do ucha:
– Raczej nie potrzebuję dodatkowej zachęty, złotko.
Pewnie dosyć nerwowo bym się zaśmiała, gdyby w następnej chwili nie ugryzł mnie w to samo ucho, do którego wcześniej szeptał, by następnie znowu zacząć całować moją szyję. Gorące wargi Jacka doprowadzały mnie do szaleństwa, otarłam się więc o niego biodrami, na co zareagował stłumionym przekleństwem. Chwycił mnie mocno za biodra i przytrzymał przy materacu, a potem znowu mnie pocałował, równocześnie wsuwając się we mnie głęboko, na co natychmiast objęłam go nogami.
Wyszłam mu na spotkanie, chcąc być jak najbliżej niego, jeszcze bliżej, tak blisko, jak tylko się dało. Gdy przyspieszył ruchy, jego pocałunki stały się bardziej gwałtowne, jakby dopasowywał tempo. Chwycił moje dłonie, przycisnął je do materaca i splótł palce z moimi, a ja złapałam go kurczowo, jakbym mogła dzięki temu już nigdy go nie opuścić.
Nie puszczę cię więcej, Jack.
Wyrwał się ze mnie jęk, a potem wyszlochałam jego imię, gdy na chwilę przerwał pocałunek, po czym schował twarz w zagłębieniu mojej szyi. Wyprężyłam się, chcąc być jeszcze bliżej, wszystkie myśli uciekły mi z głowy, zostawiając w niej drżącą galaretę, zdolną jedynie przyjmować jego dotyk, brać wszystko, co chciał mi dać, i próbować odwdzięczyć się tym samym. Czułam się tak, jakby cały mój świat ograniczył się do tego łóżka, tego mężczyzny i jego gorącego dotyku.
Mamrotałam coś niezrozumiale, nie będąc w stanie połączyć dźwięków w słowa, kiedy zwalniał, czując, że byłam blisko. Bawił się ze mną, a ja myślałam, że oszaleję.
– Boże, Jack... Nienawidzę cię – wysapałam w pewnym momencie. Roześmiał się krótko i szorstko prosto w moją szyję.
– Wiem, kochanie, wiem.
A potem już nie przestał i sprawił, że krzyczałabym, gdyby nie zamknął mi ust kolejnym pocałunkiem. Doprowadził mnie na sam szczyt i z niego zepchnął, i o Boże, nie chciałam stamtąd wracać do rzeczywistości. Chciałam już na zawsze zostać z nim w tym świecie, gdzie liczył się tylko on i jego dotyk.
Przez chwilę leżeliśmy potem bez ruchu, uspokajając oddechy i ciesząc się wzajemnie swoją bliskością. Nie wiedziałam, o czym myślał Jack, ale kiedy mnie udało się już wrócić do częściowej przynajmniej przytomności umysłu, pierwszym, o czym pomyślałam, był brak zabezpieczenia.
Wyswobodziłam ręce i pogładziłam go po ramionach, aż w końcu podniósł się niechętnie i położył obok mnie. W ciemności szukał mojego wzroku i nie próbowałam unikać konfrontacji, chociaż najchętniej zwinęłabym się przy nim w kłębek, zamruczała jak kotka i zasnęła. Dawno już nie czułam się tak zaspokojona.
– Wow, nie spodziewałem się, że ta noc tak się skończy – przyznał, a w jego słowach słyszałam uśmiech, który widziałabym na twarzy, gdyby w pokoju nie było tak cholernie ciemno. – Niby dobrze cię znam, a czasami jesteś całkowicie nieprzewidywalna, Dee.
– To dobrze. – Cmoknęłam go szybko w usta, popchnęłam na poduszki i umościłam się na nim, na co nie zaprotestował ani słowem. – Inaczej nudziłbyś się przy mnie.
– Nigdy nie mógłbym się przy tobie nudzić, nawet gdybyś kazała mi się przeprowadzić na Ziemię.
– A zrobiłbyś to, gdybym cię poprosiła? – zapytałam lekko. Zaśmiał się.
– Hej, kobieto, my tylko uprawialiśmy seks! Nie zakładaj mi od razu na palec obrączki!
– Jak możesz tak mówić? Wiem, że to było coś więcej! To było jak połączenie dusz! – Już dawno nie byłam w tak dobrym humorze. Chciałam się śmiać i chciałam z nim żartować. Było mi lekko, chociaż nogi miałam jak z galarety i wątpiłam, żebym szybko była w stanie wstać z łóżka. To chyba endorfiny uderzyły mi do mózgu po przeżytym orgazmie. Przeciągnęłam się. – Boże, Jack, tak mi dobrze. Dawno nie było mi tak dobrze. Możesz to zrobić jeszcze raz?
– Co, zrobić ci dobrze? – Krztusił się ze śmiechu, więc uderzyłam go w klatkę piersiową. – Bardzo chętnie, ale za chwilę, okej? Wykończyłaś mnie.
– Ja ciebie?! Wstydziłbyś się!
– A co, może to ja tobie wskoczyłem do łóżka? To ty nie masz wstydu!
Przygryzłam wargę. Bardzo fajnie się z nim żartowało, ale nie mogłam tego tematu nie poruszyć. Jack musiał to zrozumieć.
– Jack... – zaszemrałam, w jednej chwili poważniejąc. – Zdajesz sobie sprawę, że się nie zabezpieczyliśmy, prawda?
Wyczułam na sobie jego spojrzenie i po raz kolejny wkurzyłam się, że w pokoju było tak ciemno i nie mogłam dostrzec jego wyrazu twarzy.
– Nie sądziłem, że grozi nam tu jakieś niebezpieczeństwo. Mogliśmy co najwyżej złamać łóżko.
Zdusiłam w sobie chichot, chociaż doprowadził mnie tą uwagą na skraj i gdybym przekroczyła tę granicę, mogłabym spaść z łóżka ze śmiechu, zamiast je połamać. Nigdy wcześniej nie sądziłam, że Jack w pewnych sprawach mógł być tak niezorientowany.
Ale w zasadzie skąd niby mógł wiedzieć? W Oz na pewno nie sprzedawali prezerwatyw.
– Jezu, Jack, ja nie o tym... Chodzi mi o to, że... Kochaliśmy się.
– Zauważyłem – odparł z rozbawieniem, na co znowu trzepnęłam go w ramię.
– I mogę zajść w ciążę.
Po raz trzeci pożałowałam, że nie miałam na podorędziu żadnego światła, żeby dostrzec jego wyraz twarzy, bo bardzo długo nie odzywał się po tych moich słowach. Milczał, a ja czekałam jak na szpilkach, co powie. A potem i tak prawie dostałam apopleksji.
– Rzeczywiście, możesz – przyznał tylko. Wywróciłam oczami.
– I co w związku z tym?
– A co chciałabyś usłyszeć? – zdziwił się. Westchnęłam.
– Nie wiem, cokolwiek. Prawdę. Co o tym myślisz. Co w ogóle myślisz o dzieciach, bo nigdy o tym nie rozmawialiśmy. I o dzieciach ze mną. Nie chcę cię... do niczego zmuszać.
– Oszalałaś? – prychnął. – Kocham cię, Dee. Chcę z tobą spędzić resztę życia. I chcę wszystkiego, co z tym związane, także dzieci. Jasne, dopóki w Oz wszystko się nie uspokoi, to nie jest chyba najlepszy moment i miejsce na ciążę, ale nie zamierzam wybrzydzać. Do niczego nie musisz mnie zmuszać, jasne?
Musiałam przyznać, że po tych słowach zrobiło mi się cieplej i lżej na sercu. Przytuliłam się do niego mocniej, a Jack objął mnie w pasie, ustami muskając moje włosy. Już dawno nie było mi tak dobrze.
– A ty? – dodał po chwili. – Nigdy nie mówiłaś, czy chciałabyś mieć dzieci.
Zastanowiłam się nad tym bardzo uczciwie przez parę sekund. W końcu istniało jakieś prawdopodobieństwo, że po naszym zbliżeniu faktycznie zajdę w ciążę. Nie miałam szans na powrót na Ziemię i pigułkę po, a z pewnością nie zamierzałam prosić mamę o żadne specjalne zaklęcia. Tak naprawdę było tylko jedno wyjście i raczej zdawałam sobie z tego sprawę, kiedy postanowiłam wślizgnąć się Jackowi do łóżka. Nie byłam aż tak bezmyślna.
– W zasadzie nigdy o tym nie myślałam – odpowiedziałam w końcu. – Mam dwadzieścia cztery lata, Jack, na Ziemi to naprawdę niedużo dla dziewczyn po studiach, które chcą robić karierę, zamiast niańczyć w domu dzieci. Kobiety sukcesu nie zachodzą w ciążę przed trzydziestką.
– Wasz świat jest dziwny – mruknął. Roześmiałam się.
– Każdy świat ma jakieś zasady. Nie mnie oceniać, które są lepsze. Próbuję ci tylko powiedzieć, że nigdy wcześniej po prostu nie myślałam o dziecku. Także dlatego, że wcześniej nie spotkałam... no wiesz... odpowiedniego faceta. Ale skoro jestem teraz z odpowiednim facetem i nie muszę przejmować się swoją pracą, to czemu nie? Zawsze lubiłam dzieci.
– Świetnie, więc przynajmniej ten temat mamy wyjaśniony – ucieszył się. – Jak chciałabyś dać na imię chłopcu?
– Jack, jeszcze nie jestem w ciąży – oburzyłam się. Poczułam, że pokiwał głową.
– No wiem, ale tak dla zabawy. Jak?
Zamyśliłam się.
– Nie myślałam o tym nigdy, ale może... Henry?
– Po twoim wujku, tak? – Kiedy potwierdziłam, dodał: – To bardzo dobry pomysł. I całkiem ładne imię. Skoro więc ty chciałabyś nazwać naszego syna po swoim wujku, może ja mógłbym nazwać naszą córkę? Chciałbym dać jej imię po mojej mamie.
Jego słowa wcale nie brzmiały jak „dla zabawy". Brzmiały jak coś bardzo na poważnie. Przez chwilę zastanawiałam się nad tym, uznałam jednak, że mi to nie przeszkadzało. W zasadzie przeszkadzało mi tylko to, że nie mogłam sobie przypomnieć, czy kiedykolwiek w jakiejś rozmowie padło imię mamy Jacka.
– A jak...
Urwałam w pół zdania, gdy w ciszy karczmy usłyszałam czyjś głos. Który w dodatku najwyraźniej pochodził z pokoju naprzeciwko.
Jack zrobił taki ruch, jakby chciał się zerwać z łóżka, ale przytrzymałam go w miejscu.
– Dee?! – Dobiegło nas znowu z pokoju naprzeciwko i po chwili drzwi tamtej sypialni otworzyły się cicho.
– To Octavia? – odgadnął w końcu. Skinęłam głową.
– Musiała się obudzić i zauważyć, że nie ma mnie w łóżku. Spokojnie, na pewno zaraz się zorientuje.
Usłyszałam jej kroki na korytarzu, które następnie zatrzymały się pod drzwiami pokoju Jacka. Przez chwilę na korytarzu było całkiem cicho, a potem kroki Octavii oddaliły się z powrotem, a po chwili trzasnęły także zamykane drzwi.
– Widzisz? Mówiłam, że się zorientuje – zachichotałam. Jack tylko prychnął, a potem pochylił się, żeby znowu mnie pocałować.
– Kobiety...
***
Kiedy rano zeszliśmy na śniadanie, Octavia przyglądała mi się z jawną dezaprobatą, którą bardzo starannie ignorowałam. Wyglądało na to, że w nocy ją wystraszyłam, i nawet poczułam z tego powodu lekkie wyrzuty sumienia, potem jednak zagłuszył je ból mięśni, którego sprawcą był Jack, i mi przeszło.
– Dobrze spałaś? – zapytała niewinnie, siadając obok mnie przy stole. Z naprzeciwka czułam na sobie uważny wzrok mamy, więc uśmiechnęłam się prawie naturalnie.
No przecież jej nie powiem, że przez Jacka niewiele.
– Jak niemowlę – potwierdziłam, nie pokazując po sobie, że miałam wyjątkowo dobry humor. Jeszcze uznaliby to za podejrzane.
Jack usiadł po mojej drugiej stronie i podsunął mi talerz z jedzeniem. Drgnęłam, gdy ramieniem dotknął mojego ramienia, ale poza tym nie zrobił żadnego gestu w moją stronę.
– Załatwiłem dla nas konia – powiedział ku mojej lekkiej konsternacji. Chwyciłam kromkę chleba i zaczęłam się nią bawić, stwierdzając, że Jack w ogóle na mnie nie patrzył. – Tylko jednego, bo tu, w podziemiach, nie mają ich za dużo. Za to występuje w parze z wozem, więc będziemy mogli trochę odpocząć od pieszych wędrówek.
– Przejedzie tymi tunelami? – Octavia zrobiła niepewną minę.
– Oczywiście, były tak zbudowane, żeby mogły nimi przechodzić całe karawany – potwierdził. – Damy sobie radę i będzie nam wygodniej.
Podskoczyłam i przywaliłam kolanem w kamienną ławę, kiedy poczułam jego dłoń na wewnętrznej stronie uda. Tak chciał to rozegrać?
– Wszystko w porządku? – Octavia rzuciła mi podejrzliwe spojrzenie. Oparłam łokcie na ławie, żeby poskromić chęć przywalenia Jackowi prosto w twarz.
– Tak, oczywiście. Ekscytuję się. Przejażdżka wozem przez tunele pełne gargulców? Yaay!
– Czy ktoś mógłby nam wreszcie wyjaśnić, co to właściwie są te gargulce? – wtrącił Nick, zajmując miejsce obok mojej mamy, naprzeciwko Octavii.
Jack wzruszył ramionami, a jego dłoń powędrowała minimalnie wyżej po moim udzie. Na szczęście tego ranka włożyłam na siebie świeże ubranie, zdobyte dla nas z myślą o zimnych tunelach, w skład którego wchodziły między innymi nieco grubsze spodnie.
– Uprzejmość Czarownicy z Zachodu – odparł Jack spokojnie. – Skórzaste skrzydła, ostre pazury i pyski z ostrymi zębami. Trochę jak nietoperze... tylko sporo większe. Chociaż mieszkają pod ziemią, są dostrojone do pór dnia i nocy, i w ciągu dnia zazwyczaj śpią. Poza tym boją się ognia. Mają słaby wzrok, za to bardzo dobry słuch, jak większość mieszkańców podziemi, trzeba więc na nie uważać. Poradzimy sobie.
– Mówiłeś to samo, kiedy szliśmy przez terytorium Kalidachów – wypomniałam mu nie bez satysfakcji. – Skończyliśmy bez koni.
Dłoń Jacka zacisnęła się mocniej na moim udzie. Zacisnęłam szczęki, żeby w żaden sposób na to nie zareagować.
– Nie miałem wpływu na warunki pogodowe, złotko. Tutaj nie grozi nam nic niespodziewanego. Uwierz mi, wiem, co robię.
Nasze spojrzenia spotkały się przelotnie i w szarych oczach Jacka wyraźnie wyczytałam próbę uspokojenia mnie. „Nie martw się, nie pozwolę, żeby coś ci się stało". Czym prędzej spuściłam wzrok, nie chcąc, żeby równie dużo wyczytał z mojego.
Przecież wiedział, dokąd szliśmy. I po co. Musiał wiedzieć, że tak czy inaczej będzie mi groziło niebezpieczeństwo. Póki żyła Clarissa, nikt z nas nie był bezpieczny.
Po śniadaniu spakowaliśmy nasze rzeczy i wyruszliśmy w drogę, odprowadzani przez karczmarza okrzykami, skierowanymi głównie do Jacka, by jeszcze kiedyś wpadł. Usadowiliśmy się na ławach po dwóch stronach wozu, powożenie zostawiając Nickowi, po czym przejechaliśmy przez całe miasto w kierunku tunelu przeciwnego do tego, którym tam przyjechaliśmy.
Dotarcie do końca jaskini i miasta zajęło nam naprawdę sporo, bez zegarka nie potrafiłam jednak dokładnie określić czasu. Kiedy w końcu dojechaliśmy do przeciwległej ściany groty, zaczynałam już powątpiewać, czy to w ogóle kiedyś się stanie. Koń zdobyty w mieście nie był specjalnie dziarski, mimo starań Nicka nie wychodził poza szybki stęp i w związku z tym wóz wlókł się raczej niezbyt szybko. Mimo wszystko jednak szybciej, niż gdybyśmy szli pieszo, więc było to już jakieś ułatwienie.
Latarnie kończyły się tuż po wjeździe do tunelu, przypominając nam, że opuszczaliśmy właśnie cywilizowany świat i wkraczaliśmy na tereny należące do dzikich bestii. Na zewnątrz wkrótce zrobiło się naprawdę zimno, na szczęście materiałowy dach wozu przynajmniej częściowo chronił nas przed chłodem. Jak się wkrótce okazało, zmęczony życiem siwek o swojsko brzmiącym imieniu Jim bał się ciemności i nawet dwie zapalone latarnie obok kierującego zwierzęciem i pojazdem Nicka w żaden sposób go nie uspokoiły. W związku z tym musieliśmy niestety jeszcze bardziej zwolnić tempo, żeby przed wozem mogły iść dwie osoby z latarniami rozświetlającymi dalszą drogę.
Droga była naprawdę monotonna; Jack zapewniał nas, że w dwa dni powinniśmy pokonać cały odcinek, unikając zanudzenia się na śmierć. Po ostatnich wypadkach jednak, po wszystkich pościgach, walkach, ucieczkach i ranach, których doznałam, spokój przywitałam z prawdziwą ulgą. Jeśli chociaż kawałek drogi mogłam pokonać bez obaw o swoje zdrowie i goniących nas nieprzyjaciół, byłam już całkiem zadowolona.
Kiedy przyszła moja kolej niesienia latarni, Jacka, który, jak przypuszczałam, chciał mi towarzyszyć, ubiegła moja mama. Udałam, że wcale mnie to nie rozczarowało, bo od wyjazdu Jack poświęcał mi stanowczo za mało czasu jak na faceta, z którym tyle co po raz pierwszy spędziłam noc, i zgodziłam się na wszystko bez słowa protestu. Podejrzewałam, że mama domyślała się czegoś i chciała poruszyć temat Jacka, nie obawiając się o widownię w postaci reszty naszej kompanii, bardzo się więc zdziwiłam, gdy w oddaleniu od grupy powiedziała:
– Jak się czujesz, Dee? Jak twoja ręka?
O to nie chciała pytać przy ludziach? Rozejrzałam się dookoła, odruchowo wzdrygając się z zimna, gdy niemalże otarłam się o wilgotną ścianę tunelu, po czym odparłam:
– Dobrze. Nawet bardzo dobrze. Po ranie nie ma nawet śladu. Dlaczego pytasz?
– Powinnaś nauczyć się jak najlepiej korzystać z magii, zanim ponownie skonfrontujemy się z Clarissą.
– W Emerald City? – zapytałam, bo właściwie nie wiedziałam, co czekało nas po wydostaniu się z tuneli. – Myślisz, że tam będziemy z nią walczyć?
– Myślę, że Clarissa chętniej odda pola, by wybrać na miejsce spotkania okolicę, którą doskonale zna. Swój zamek na Północy – dodała tonem wyjaśnienia, chociaż tego właśnie się spodziewałam. – Mamy więc odrobinę czasu... Ale to wciąż za mało, żebyś nauczyła się korzystać z magii tak, jak powinnaś, żeby ją pokonać. Oczywiście zdaję sobie sprawę, że teoretycznie jesteś od niej silniejsza, bo masz w sobie swoją magię i dodatkowo dwóch Czarownic, ale „teoretycznie" niewiele ci da w starciu z Clarissą. Ona nie będzie się oglądała na twoje słabości.
– Przecież nie będę sama – przypomniałam jej, chociaż zadrżałam na myśl o starciu z Clarissą. Z jednej strony tego chciałam, chciałam ją zabić, oczywiście, ale z drugiej obawiałam się, że nie dam sobie rady. Że zginę i nikogo nie obronię. – Mam Jacka, Nicka, Octavię, wreszcie mam ciebie. Nie musisz zachowywać się tak, jakby już cię nie było.
Te słowa źle zabrzmiały, wiedziałam o tym od razu. Skrzywiłam się, na szczęście nie zauważyła tego w półmroku.
– Doskonale wiesz, że się starzeję, Dee. O wiele za szybko.
– Znajdziemy sposób, mamo – zaprotestowałam. – To nie może się tak skończyć.
– Dee... – Jej ton sprawił, że po prostu musiałam odwrócić głowę i na nią spojrzeć. – Wiem, po co Clarissa napuściła na obóz te bestie i dlaczego miały w kłach truciznę.
Nie wiedziałam, co odpowiedzieć, na szczęście mama nie czekała na odpowiedź, tylko po krótkiej pauzie, jakby te słowa przychodziły jej z trudem, dodała:
– Wiem, że rozmawiałaś z nią, gdy majaczyłaś. I wiem, co ci powiedziała.
Posłałam jej zadziorne spojrzenie.
– Ach tak? Naprawdę wiesz?
– Wiem, że kazała ci mnie zabić. – Do tamtej chwili miałam nadzieję, że jednak blefowała. Jej cichy głos sprawił, że zrobiło mi się niedobrze. – Powinnaś to zrobić, Dee.
Sapnęłam z niedowierzaniem. Czy ona kompletnie zwariowała?! Poczułam się nagle tak, jakby wielki kamień spadł mi prosto do żołądka. Ona przecież nie mogła mówić poważnie. I skąd właściwie wiedziała, znowu miała dostęp do moich snów?
– Dlaczego w ogóle coś takiego mówisz?! – warknęłam, kiedy już byłam w stanie. Nic nie mogłam poradzić na złość, którą słyszałam we własnym głosie. – Jak możesz... Nie, to niedorzeczne. Nie zamierzam w ogóle kontynuować tego tematu.
– Nie uważasz, że to nie jest twoja decyzja? Clarissa zagroziła ci, że jeśli mnie nie zabijesz, ona zabije twojego ojca. Nie rozumiesz, że...
– To nie jest moja decyzja?! – przerwałam jej z furią. – A niby czyja?! Jeśli uważasz, że twoja, to może sama się zabij!
– Dee – upomniała mnie łagodnie, głową wskazując wóz za nami. Żadna z nas nie chciała mieć niepotrzebnych świadków tej rozmowy, więc spróbowałam choć trochę się uspokoić. – Wiem, oczywiście, co masz na myśli, ale sama musisz to rozumieć. Moje życie niewiele znaczy. Ja umieram, Dee, czy tego chcesz, czy nie. Już w tej chwili jestem praktycznie bezużyteczna, bo moja magia przestała mnie słuchać. Do niczego ci się nie przydam, jak już dojdziemy do zamku Clarissy, o ile wcześniej nauczę cię, czego tylko będę mogła. Powinnaś mnie zabić i uratować w ten sposób swojego ojca.
Pokręciłam z niedowierzaniem głową, nie spuszczając z niej wzroku. Nie widziałam na jej twarzy żadnych uczuć, podobnie jak nie słyszałam ich w głosie. Która normalna osoba tak po prostu powiedziałaby, żeby ją zabić, i niczego przy tym nie czuła? Strachu, złości, niepewności, czegokolwiek? Przecież to było kompletnie niedorzeczne!
– Po pierwsze, skoro już chcesz, żebym myślała logicznie – zaczęłam więc, dumna z siebie, że głos drżał mi tylko trochę – to nie mam żadnej gwarancji, że Clarissa nie zabije taty, jeśli ja zabiję ciebie. To w ogóle nie powinno podlegać negocjacjom, wiesz, tak jak mówi rząd mojego kraju: Nie negocjujemy z terrorystami. Po drugie, wcale nie jesteś bezużyteczna, bo nawet jeśli nie możesz czarować, to nadal masz lata doświadczenia więcej od nas wszystkich razem wziętych, i powinniśmy to wykorzystać. Po trzecie, nie pogodziłam się jeszcze z myślą, że z twoim stanem nie da się nic zrobić, i nie zamierzam się z tym pogodzić, jasne? A po czwarte... Na litość boską, jestem twoją córką. Naprawdę sądzisz, że byłabym w stanie zrobić coś takiego?!
– Mnie nie da się już uratować – westchnęła w odpowiedzi. – Choćbyś bardzo chciała... Ten proces zaszedł za daleko. Ja i tak umrę, Dee. I rozumiem, że to naprawdę bezduszne z mojej strony, prosić cię o coś takiego, i nie powinnam tego robić, w końcu jesteś moją córką... Ale to wydaje mi się najrozsądniejszym wyjściem. Clarissa dotrzyma słowa, tego jestem pewna. Jeśli tylko ty wywiążesz się ze swojej części umowy.
– Nie było żadnej umowy.
– Negowanie tego nic nie da, kochanie. To po prostu coś, co trzeba zrobić. Tak będzie lepiej dla wszystkich, nawet dla mnie. Szybka, bezbolesna śmierć zamiast długiej agonii ze starości. To nie jest takie złe.
– Lepiej dla wszystkich? – powtórzyłam z furią. – Chyba dla wszystkich poza mną! Boże, mamo, nigdy nie miałam do ciebie o nic pretensji... Nie byłam na ciebie zła za to, że mnie zostawiłaś, że nie powiedziałaś mi o sobie prawdy, że wychowywałam się z przekonaniem, że własni rodzice mnie porzucili. Rozumiałam to, albo przynajmniej próbowałam rozumieć. Ale to? Naprawdę jesteś aż tak bezduszna? Wiesz, że przeze mnie zginęła ciocia Ruth. Może nie wiesz, że w kryjówce Clarissy własnoręcznie zabiłam wujka Henry'ego, któremu ta popieprzona czarownica latami prała mózg, aż niewiele zostało w nim z człowieka. A teraz prosisz mnie, żeby zabiła ciebie? Wiesz, jak bardzo to jest popieprzone? W ogóle cię nie obchodzi, co ze mnie zostanie po czymś takim?!
Odwróciłam w końcu wzrok, żeby nie widziała moich łez. Trzęsłam się cała i nie potrafiłam się uspokoić, nadal nie dowierzając, że własna matka mogłaby mi zrobić coś podobnego.
A potem usłyszałam jej spokojny głos, który ostatecznie wyprowadził mnie z równowagi:
– Przepraszam, Dee, wiem, że to dla ciebie trudne i nie masz pojęcia, jak mi z tego powodu przykro. Ale faktem pozostaje, że ktoś musi to zrobić. Muszę nie żyć, kiedy dotrzecie do zamku Clarissy i nie ma co mnie żałować, bo już teraz jestem praktycznie martwa. Rozumiem, że to dla ciebie straszne... ale jesteś jedną z najsilniejszych osób, jakie znam, i wiem, że sobie z tym poradzisz.
W tamtej chwili ostatecznie zrozumiałam jedno.
Moja matka jednak przede wszystkim była Czarownicą.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top