77. Dorothy i kontrakt małżeński

Jak się wkrótce okazało, zaręczyny w Oz nieco różniły się od tych, które znałam z Ziemi.

A przynajmniej te królewskie się różniły. To nie było żadne przyjęcie z pompą, brakowało pierścionka i bukietu kwiatów, a zamiast niego miałam jedynie do podpisania sporządzony dużo wcześniej dokument.

To w zasadzie odpowiednie, pomyślałam, kiedy wieczorem znalazłam się ponownie w namiocie króla Iana. Pierścionek i kwiaty w mniejszym lub większym stopniu kojarzyły się z małżeństwem zawieranym z wyboru – z miłości. Podpisanie dokumentu kojarzyło się natomiast z kontraktem, jakim była większość małżeństw zawieranych z powodów politycznych.

Jak się wkrótce jednak okazało, to nie był żaden zwykły dokument.

– Odrobiliśmy z moją matką lekcje – oświadczył Ian, gdy już po powitaniu usadził mnie przy stole, postawionym na samym środku jego namiotu. Nie chciałam wiedzieć, skąd wzięli stół. I te wszystkie potrawy, które się na nim znajdowały. Ian najwyraźniej chciał mnie ugościć, nomen omen, po królewsku. – Znaleźliśmy w Iw czarownicę, która przygotowała dla nas ten dokument.

– O? Znalazła się jakaś żywa? – zdziwiła się mama, siadając obok mnie, po drugiej stronie stołu niż Ian i jego matka.

Uparłam się na jej towarzystwo, bo nie czułam się komfortowo, mierząc się z tamtą dwójką samotnie. Mama nie była ideałem, ale przynajmniej stała po mojej stronie. I podczas gdy Octavia głośno wyrażała swoją dezaprobatę moją decyzją, mama mnie nie oceniała. Nie doradzała, chociaż może wolałabym, żeby to robiła. Żeby powiedziała mi, że niszczyłam sobie właśnie życie.

Ale przecież to nie tak miało wyglądać. Cały czas siedziałam jak na szpilkach. On musiał do mnie wrócić. Musiał. Nie mógł mnie tak po prostu zostawić.

– Rzeczywiście, mieliśmy z tym pewien kłopot – odparła królowa matka bez mrugnięcia okiem, całkiem spokojnie. Sprawiała wrażenie, jakby drwina mojej mamy spłynęła po niej jak woda po kaczce. – Zwłaszcza że nie chcieliśmy, żeby to był byle szarlatan. Chodziło nam o kogoś z prawdziwą magią.

– Problem z czarownicami, gdy chce się je zabić, jest taki, że w ręce niedouczonych brutali zazwyczaj wpadają te, które nie mają prawdziwej mocy – prychnęła w odpowiedzi mama z wyraźnym lekceważeniem. – Te naprawdę silne potrafią za dobrze się ukrywać. Tak naprawdę nie dziwi mnie więc, że jakaś przeżyła, ale że byliście w stanie ją znaleźć. Chyba nie zwróciła się do was sama, wierząc w te zapewnienia o powrocie magii do łask?

Ian i jego matka wymienili spojrzenia. Naprawdę cieszyłam się, że zabrałam na tę rozmowę mamę.

Nawet jeśli czułam się przez to trochę jak dziesięciolatka.

– To typowy modus operandi króla Irvinga, prawda? – prychnęłam, chociaż zrozumiała mnie pewnie tylko mama. – Oni na pewno doskonale o niej wiedzieli, tak samo jak wiedzieli o Królu Gnomów. Irving nie tykał tych, których naprawdę się obawiał i którzy faktycznie mogli namieszać w Iw. Zostawiał ich w spokoju. Układał się z nimi. A równocześnie się ich bał.

– Reczywiście, znajomości mojego ojca przydały nam się teraz – przyznał Ian, nadal zupełnie spokojny. Nawet powieka mu nie drgnęła, kiedy wspomniałam jego wspaniałego ojca, który tak samo posłużył się królem Gnomów, żeby uwięzić własne dzieci. – Zanim wyruszyliśmy z Iw, czarownica przygotowała dla nas ten kontrakt. Musisz podpisać go własną krwią, Dorothy.

Spojrzałam na leżący między nimi na stole kawałek papieru. Czarownica przygotowała go jeszcze w Iw. Już wtedy doskonale wiedzieli, czego chcieli. Już wtedy zamierzali mnie znaleźć w Oz.

Chociaż to niby było oczywiste, i tak na myśl o tym poczułam pewien niepokój.

– I co wtedy się stanie? – zapytałam. Ian wzruszył ramionami.

– Jeśli wywiążesz się z kontraktu, nic.

– Dziwnie sformuowane zdanie. Jakie w takim razie grożą mojej córce konsekwencje, jeśli zerwie umowę? – wtrąciła mama. Królowa matka przekrzywiła głowę, przyglądając jej się z rozbawieniem.

– Wydaje mi się, że doskonale wiesz, jakie. W końcu sama jesteś czarownicą, prawda?

Przez chwilę mierzyły się wzrokiem i miałam wrażenie, że żadna z nich nie chciała go opuścić jako pierwsza. W końcu mama odwróciła się i spojrzała na mnie ze źle skrywanym niepokojem.

– Nie powinnaś tego podpisywać, Dee.

– Już trochę na to za późno, nie sądzisz? – odpowiedziała królowa matka. – Dorothy się zgodziła.

– Ale jeszcze niczego nie podpisała – prychnęła mama. – Niczego, czego mogłaby potem bardzo żałować.

– Dlaczego miałabym żałować? – Tym razem to ja wtrąciłam się do rozmowy, bo nie miałam pojęcia, co miały na myśli. – Mamo? O co w tym chodzi?

Wyzywające spojrzenie matki Iana spoczęło na mojej mamie, jakby namawiała ją w ten sposób, żeby powiedziała mi, co chciałam wiedzieć. Już na pierwszy rzut oka było widać, że się nawzajem nie polubiły.

– Kontrakty przygotowane przez czarownice i podpisane krwią zawsze niosą za sobą... przykre konwekwencje. – Odniosłam wrażenie, że mama chciała użyć dużo bardziej dosadnego słowa, ale w ostatniej chwili się powstrzymała. – Jeśli nie jesteś całkowicie pewna tego, co zamierzasz zrobić, nie podpisuj go. Jeśli to zrobisz, a potem go złamiesz, będziesz żałowała czegoś więcej niż tylko niewłaściwej decyzji.

– Ale Dorothy się nie wycofa, więc nie będzie żałować, prawda? – dodała spokojnie królowa matka. – Nie ma się czego obawiać. Kontrakt Mombi to tylko nasze... zabezpieczenie.

Zanim zdążyłam coś odpowiedzieć, znowu odezwała się mama:

– Czyj kontrakt?

Zerknęłam na nią kątem oka. O ile wcześniej była tylko lekko zaniepokojona, po tych ostatnich słowach matki Iana zmarszczyła brwi i wyraźnie się przejęła. Hmm. O co tym razem chodziło?

– Mombi – powtórzyła królowa matka uprzejmie. – Tak nazywa się czarownica, która go stworzyła. Dlaczego pytasz?

Po tych słowach w namiocie na chwilę zapadła cisza i już wiedziałam, że coś było na rzeczy. Mama była wyraźnie zdenerwowana, chociaż starała się, żeby tego po sobie nie pokazać. Ian i królowa matka tymczasem znowu wymienili spojrzenia. Potem Ian odwrócił się do mnie i spróbował pociągnąć rozmowę:

– To zresztą nie jest istotne. Istotne w tej chwili jest, aby Dorothy podpisała nasz kontrakt. Potem będziemy mogli na spokojnie zająć się przygotowaniami do ślubu.

– Dorothy nie podpisze tego kontraktu – zaprotestowała stanowczo mama.

Zamrugałam ze zdziwienia.

– Co? Dlaczego?

– Poza tym, o czym już powiedziałam? – prychnęła. – Żaden inny kontrakt tego typu nie byłby wart ani minuty twojego czasu, Dee. Te, które podpisuje się własną krwią, są zawsze niebezpieczne. Podstępne. Bardzo łatwo można je złamać, a kiedy się to zrobi, konsekwencje są naprawdę nieprzyjemne. Już sama ta wiedza wystarczyłaby, żebym namawiała cię, by w tej chwili to przerwać. Ale do tego dochodzi jeszcze Mombi.

– Kto to jest? – zapytałam, a równocześnie matka Iana straciła odrobinę cierpliwości i zawołała:

– Jakież to ma znaczenie, kto przygotował ten kontrakt?!

– Ogromne – zapewniła ją mama, posyłając jej stanowcze spojrzenie. – Bo tak się składa, że znam Mombi. Bardzo dobrze ją znam. W końcu to ja wypędziłam ją z Oz wiele lat temu, gdy dowiedziałam się, co zrobiła tutejszej rodzinie królewskiej.

Poczułam, że robi mi się gorąco. W jednej chwili przypomniałam sobie opowieść Octavii o jej rodzinie i o tym, jak ukrywała się w pałacu królewskim przed nieznanym napastnikiem, który zabił jej bliskich. Wyglądało na to, że mama całkiem sporo wiedziała na ten temat!

– Czy musimy wracać do przeszłości? – zaśmiała się królowa matka, widziałam jednak, że zrobiła to cokolwiek wymuszenie. – Jakie ma znaczenie, co kiedyś zrobiła tu w okolicy jakaś czarownica? Liczą się nasze dzieci. Dorothy i Ian, i ich rychły ślub...

– Żadnego ślubu nie będzie.

– Mamo? – Mimo wszystko mnie to zdziwiło i nie mogłam się pozbyć dezaprobaty z głosu. W końcu jakim prawem mówiła coś takiego? Jakim prawem decydowała za mnie?!

– Może jednak posłuchamy, co ma na ten temat do powiedzenia Dorothy...

– Nie, nie posłuchamy – przerwała im znowu. Bezwiednie rozchyliłam ze zdziwienia usta. Mama była naprawdę stanowcza i pomyślałam wreszcie, że musiała mieć naprawdę dobry powód. – Dorothy tego nie podpisze, więc jeśli to jest waszym zabezpieczeniem, nie dostaniecie, czego chcecie. Nie powinniście wdawać się w żadne interesy z Mombi i ja z pewnością nie zamierzam znowu popełnić tego błędu. Tym bardziej moja córka. Nie po tym, co stało się z królem Pastorią.

Król Pastoria. To była jakaś nowość. Czy chodziło o jakąś rodzinę Octavii? Przezornie milczałam, mając nadzieję, że w ten sposób dowiem się jak najwięcej.

– Nie obchodzi mnie wasz stary król – odparła tymczasem spokojnie królowa matka. – To dawne dzieje, a wy powinniście patrzeć w przyszłość, a nie oglądać się za siebie. Pomyślcie lepiej o Czarownicy z Północy i jej armii, która czeka na was, aż zaatakujecie swoimi partyzanckimi oddziałami. Bez nas nie macie z nią szans.

– Jeśli to oznacza, że nie wpuszczę do Oz zabójcy całej naszej rodziny królewskiej, mogę się z tym pogodzić.

– Dosyć tych bzdur – prychnął w końcu Ian, który najwyraźniej podobnie jak ja, był nieco niecierpliwy. – Skończcie wreszcie tę bezsensowną wymianę zdań. Mombi zostanie w Iw, ona nie ma tutaj żadnego interesu.

– A moja córka nie będzie mieszkała w tym samym królestwie, co ta dzieciobójczyni – odparowała natychmiast mama.

Posłałam jej kolejne zdumione spojrzenie. Jakim cudem nic o tym do tamtej pory nie słyszałam?!

– Dorothy nie ma z nią nic wspólnego – zaprotestowała królowa matka. – I mogę zagwarantować, że tak będzie również w przyszłości.

– Już teraz chcecie, żeby podpisywała stworzony przez nią kontrakt. To wystarczająco dużo wspólnego. – Po tych słowach mama odwróciła się do mnie i posłała mi poważne spojrzenie. – Nie podpisuj tego, Dee. Nie wiemy nawet, jak dokładnie Mombi zaczarowała ten kontrakt. Znam ją aż za dobrze i uwierz mi, to nie jest ktoś, kogo chciałabyś spotkać na swojej drodze. Skoro pomaga rodzinie królewskiej z Iw, to znaczy, że nimi manipuluje, a oni nawet o tym nie wiedzą. – Po tych słowach usłyszałam żachnięcie królowej matki, którym w ogóle się nie przejęłam. – Nie pakuj się w to, proszę cię. Szybko tego pożałujesz. Tak jak pożałowała tego rodzina króla Pastorii.

– O co właściwie chodzi? Co ta czarownica zrobiła rodzinie królewskiej? – Nie wytrzymałam, musiałam zapytać. Zanim Ian zdążył ją powstrzymać, mama zaczęła mówić:

– Dawno temu Mombi była po naszej stronie i przyjaźniła się z Clarissą. A potem, pewnego dnia, w pałacu w Emerald City doszło do masakry. Rodzina królewska, cały dwór, służba, wszyscy zabici. Pamiętam, że pierwsze z Clarissą znalazłyśmy się na miejscu. Było tam tyle krwi... Nigdy wcześniej czegoś takiego nie widziałam.

– Ona to zrobiła?

– Sama się przyznała. – Mama pokręciła z niedowierzaniem głową. – Uważała, że jest od nas silniejsza i że nie będziemy w stanie jej pokonać. Wygnałyśmy ją z Oz. Nie może tam nigdy wrócić. Chociaż Clarissa... Nie była co do tego tak przekonana jak ja.

– Dlaczego? – zdziwiłam się. Mama posłała mi sfrustrowane spojrzenie.

– Bo Mombi jest jej córką.

– Tak z czystej ciekawości – wtrącił się nagle Ian, najwyraźniej mając dość naszej wymiany zdań – zastanawialiście się kiedyś w ogóle, dlaczego właściwie to zrobiła? Mogła chcieć władzy, oczywiście, ale tak łatwo dała się złapać. Praktycznie na gorącym uczynku. Przecież to oczywiste, że pracowała wtedy dla Clarissy. Że to ona chciała usunąć z pola widzenia waszą rodzinę królewską, żeby samemu rządzić Oz.

To było takie oczywiste. Ale, naturalnie, moja mama nie wiedziała wtedy, jakie plany miała Clarissa. Pewnie traktowała ją jak siostrę. Żałowała jej po tym, co się stało i jak wypędziły jej córkę z Oz. Nasze dobre serca zawsze były naszą zgubą.

Twarz mamy wykrzywił ból, nie widziałam w niej jednak zdziwienia. Pewnie sama już dawno zdała sobie z tego sprawę, tylko nie chciała o tym mówić.

– Ale przecież nie cała rodzina królewska zginęła, prawda? – podjęłam, nie mogąc się powstrzymać. – Komuś pewnie udało się uciec.

– Od lat chodzą pogłoski, że tak – przyznała niechętnie mama. – Nikt jednak nie przedstawił nigdy żadnego dowodu. Żadnego żyjącego członka rodziny.

Może dlatego, że ktoś nadal na nich polował, przemknęło mi przez głowę. Skoro rodzina Octavii wymknęła się z Oz, żeby uciec przed gniewem czarownicy, to mogli nie czuć się bezpiecznie, gdy ona również została skazana na banicję. Ukrywali się przez te wszystkie lata.

Octavia się ukrywała.

– To wszystko nie jest teraz ważne – powiedział w końcu wyraźnie zniecierpliwiony Ian. Przez stół podsunął kontrakt w moją stronę, wpatrując się we mnie uważnie. – Po prostu to podpisz, Dorothy, a ze wszystkim ci pomożemy. Obiecuję.

Ani przez moment nie wierzyłam jego obietnicom. Nie byłam naiwną dziesięciolatką.

Zerknęłam na podsunięty mi dokument. Spisany ręcznie, ale bardzo uważnie, pochylonym, starannym pismem. W następnej chwili usłyszałam nad sobą głos mamy:

– Nie podpisuj tego, Dorothy. Dokumentu podpisanego własną krwią nie można zanegować ani się z niego wycofać. Jeżeli to Mombi go zaklęła, to wymyśliła na pewno różne bardzo... nieprzyjemne konsekwencje.

Tym razem cieszyłam się, że mama nie wchodziła w szczegóły. Chyba nie chciałam wiedzieć.

– Musisz to podpisać, Dorothy – zaprotestował natychmiast Ian – jeśli chcesz naszej pomocy. Po to tu przyszłaś, prawda? Co za różnica, jaka czarownica przygotowała kontrakt? Ważne, że szczerze chcesz go podpisać.

Problem w tym, że sama nie wiedziałam, co zamierzałam zrobić. Nie po to przyszłam do namiotu Iana, żeby podpisać jakiś cholerny kontrakt i się z nim oficjalnie zaręczyć.

Siedziałam tam już jednak dosyć długo, a Jack się nie pojawiał. Ile jeszcze mogłam czekać i przedłużać przed podjęciem ostatecznej decyzji?

I jaką właściwie zamierzałam podjąć decyzję?

– Nie możesz tego podpisać – powtórzyła mama stanowczo, z lekką desperacją w głosie. Chyba widziała, że się wahałam. – Uwierz mi, znam Mombi. Wchodzenie z nią w układy zawsze źle się kończy. Król Iw może tego nie wiedzieć, bo nie ma mojego doświadczenia, ale ja widziałam dość, by wiedzieć, kiedy się wycofać.

Zerknęłam na starannie wykaligrafowane na papierze słowa. Składały się w pozornie całkiem normalnie wyglądający kontrakt małżeński, określający podstawowe obowiązki jego małżonków, włącznie z dosyć niesmacznymi, jak dla mnie, szczegółami. Niekoniecznie chciałam mieć ustalone na podstawie oficjalnego kontraktu, ile razy w tygodniu miałam po ślubie odbywać stosunek płciowy z moim małżonkiem, i ile z tych kontaktów miałam urodzić dzieci. Jakbym w ogóle była w stanie to kontrolować.

Ani Ian, ani jego matka nie widzieli w tym jednak nic złego. Może dla nich to było normalne. Może w Oz tego typu małżeństwa były codziennością.

Dla mnie nie.

– Po prostu to podpisz – syknął Ian, na moment tracąc swoją zwykłą, uprzejmą maskę. W tamtej chwili w jego oczach dostrzegłam błysk zdecydowania należący do mężczyzny, nie do chłopaka, i zrozumiałam, że gdybym podpisała ten kontrakt, bardzo bym tego żałowała. To nie był zwykły osiemnastolatek, którym mogłabym kierować. Nie powinnam była dać się zwieść jego wiekowi i wyglądowi. – Reszta pójdzie bardzo łatwo.

– Nie podpisuj tego, Dee!

Tak bardzo spodziewałam się riposty mamy, że w pierwszej chwili nie zorientowałam się, że ten nowy głos dobiegł od strony wejścia do namiotu. Dopiero po chwili zaskoczyłam, i chociaż wiedziałam, że to nie był jego głos, w pierwszym momencie moje serce i tak idiotycznie zatłukło się w piersi, wyrywając się do niego. Jack!, przemknęło mi przez głowę.

Zaraz potem zorientowałam się, że Jack miał jednak inny, głębszy głos, a równocześnie, gdy się odwróciłam, w wejściu do namiotu dostrzegłam wzburzonego Nicka i drepczącą mu po piętach i nadaremnie usiłującą go zatrzymać Octavię.

– Zamknij się, idioto...

– Nie podpiszesz tego. – Nick bezceremonialnie wkroczył do namiotu, podszedł do mnie i po prostu pociągnął mnie za rękę, tak mocno, że aż byłam zmuszona wstać od stołu, za którym nie zdążyłam nawet niczego zjeść. Rzuciłam tęsknym wzrokiem na pieczone mięso. – Chyba oszalałaś, że chcesz to zrobić!

– Nick, nie wtrącaj się...

– Nie, właśnie będę się wtrącał! – wykrzyknął, najwyraźniej wyprowadzony z równowagi. – Czy wy obydwoje kompletnie oszaleliście?! Najpierw ten idiota ucieka z obozu, chociaż mógł to wszystko normalnie z tobą wyjaśnić, a teraz ty chcesz wyjść za kogoś innego?! Co jest z tobą nie tak, Dorothy?!

– Nick, proszę. – Westchnęłam głęboko. – Wszystko jest ze mną w porządku. Jack sam dokonał takiego wyboru i teraz musi z nim żyć...

– I koniecznie musisz się z tego powodu unieszczęśliwiać?! – przerwał mi, po czym spojrzał na Iana. – Proszę mi wybaczyć, jestem tyko zwykłym drwalem z końca świata i nie mam pojęcia o dobrym wychowaniu. Dlatego właśnie zamierzam się na państwa nie oglądać i po prostu zabrać stąd Dorothy, zanim nie będzie za późno.

Syknęłam, kiedy chwycił mnie za ramię i pociągnął w stronę wyjścia. Zanim jednak zdążyliśmy tam dotrzeć, przejście zagrodziło nam dwóch strażników. Antymagiczni, poznałam to od razu. Nie widziałam ich twarzy, schowanych w mroku, ale obydwaj byli wysocy i dobrze zbudowani.

– Przepuść nas – zażądał Nick, zwracając się do Iana. Ten odpowiedział mu spokojnym spojrzeniem.

– No nie wiem. Dorothy wcale nie powiedziała „nie".

Dłoń Nicka zacisnęła się mocniej na moim przedramieniu.

– Po co to robisz? – fuknął na mnie. – Nawet jeśli Jack odszedł, to przecież nie na stałe. Wróci. Kochacie się, to widać na pierwszy rzut oka. Jestem twoim przyjacielem, pamiętasz? Nie pozwolę ci zmarnować sobie życia.

– To nie zależy od ciebie, Nick.

Spróbowałam wyszarpnąć rękę, ale trzymał ją mocno.

– Powinniście być razem. Widzę to po was. Daj spokój z tymi bzdurami i chodź ze mną. Znajdziemy go razem.

To mówił ten sam Nick, który jeszcze dzień wcześniej wrócił do obozu, zniechęcony, gdy nie trafiliśmy na żadny ślad Jacka. Jakoś nie zamierzałam uwierzyć mu na słowo.

– Zostawisz mnie tak samo jak on – warknęłam. – Tak samo jak wszyscy. Po prostu daj mi spokój.

Zmarszczył z niedowierzaniem brwi, ale w żaden sposób nie odpowiedział na to oskarżenie. Może po prostu nie wiedział, co.

– Słyszysz, jak pani prosi? – wtrącił się znowu nieco znudzony Ian. – Straże, wyprowadźcie tego chłystka...

– Nie! – Między nas wkroczyła nagle Octavia. Strażnicy zatrzymali się odruchowo, bo chociaż mogliby ją bez problemu przesunąć gdzieś na bok, to jednak była kobietą i odczuwali przed nią choć odrobinę respektu. – Przestańcie wreszcie wszyscy!

Te ostatnie słowa prawie wykrzyczała, powodując tym chwilową, pełną dezorientacji ciszę. Byłam jedną z jej ofiar; wpatrywałam się tylko naprzemiennie to w nią, to w Nicka. Naprawdę musieli wpaść właśnie w tamtej chwili? Nie mogli mi powiedzieć, że według nich to był błąd, przed tą pieprzoną kolacją z Ianem?!

– Dorothy, co ty właściwie robisz? – syknęła na mnie, kręcąc z niedowierzaniem głową. – Dlaczego tak bardzo uparłaś się, żeby sobie zmarnować życie? Odejdźmy stąd, proszę. Poradzimy sobie bez nich. Znajdziemy Jacka. Zabijemy Clarissę. Iw nie musi mieć z tym nic wspólnego. Spędziłam tam całe swoje życie. Nie wierz im tylko dlatego, że mówią, że się zmienili.

Obejrzałam się niespokojnie na Iana, który wyglądał na lekko tylko zirytowanego słowami Octavii. W tej samej chwili mama dodała:

– To ludzie, którzy dali schronienie czarownicy, która wymordowała niemalże całą rodzinę królewską. Którzy nadal korzystają z jej usług i nie przejmują się tym. – Po tych słowach zerknęłam przelotnie na Octavię, która zbladła nagle i zachwiała się; Nick podtrzymał ją za ramię, bo inaczej pewnie straciłaby równowagę. Cholera. Nikt oprócz mnie nie wiedział przecież, że Octavia pochodziła z tej rodziny królewskiej. – Nawet jeśli nie mają złych zamiarów, ona będzie miała, uwierz mi. Mombi będzie chciała władzy i będzie knuła, póki jej nie dostanie. To już nie jest propozycja, którą mogłabyś rozważyć. To po prostu głupota, kochanie.

– Dorothy, nie słuchaj ich... – zaczął Ian, ale uciszyłam go jednym ruchem dłoni.

Zamilkł odruchowo, a ja przez moment wpatrywałam się w niego z wahaniem. Wcale tego nie chciałam. To nie miało tak wyglądać. Jack miał przybyć w ostatniej chwili i zmusić mnie, żebym nie podpisywała kontraktu. Nie spodziewałam się żadnych komplikacji...

Ani, w gruncie rzeczy, tego, że się nie zjawi.

Posunęłam się tak daleko. Kontrakt był gotowy, żebym go podpisała. Po całym obozie rozniosła się już wiadomość, że to zrobię. Otaczali nas żołnierze obcego wojska, znajdowałam się w jednym namiocie z królem innego królestwa. Królem, który z pewnością nie miał ochoty na publiczne poniżenie.

W sekundzie zrozumiałam, że wymiganie się z tego wszystkiego mogło już nie być takie proste. A jednak nie mogłam tego przecież zrobić. Nawet przed wejściem do namiotu zastanawiałam się, czy faktycznie byłabym w stanie, gdyby Jack się nie pojawił, i nie potrafiłam sobie odpowiedzieć na to pytanie. A co dopiero w chwili, gdy dowiedziałam się o nich takich rzeczy.

Chociaż nie, w obecnej sytuacji decyzja była raczej prosta. Dużo trudniej jednak mogło być jej przekazanie.

– Myślę, że powinniśmy zaczekać z tym kontraktem – powiedziałam w końcu powoli, z namysłem. – Chyba za bardzo pospieszyłam się z decyzją. Musicie dać mi jeszcze trochę czasu do namysłu.

W oczach Iana po raz pierwszy zapalił się gniew. Po jego spojrzeniu domyśliłam się, że to rzeczywiście nie będzie takie proste.

On tylko udawał, że daje mi wybór, przemknęło mi nagle przez głowę. Nigdy tak naprawdę nie zamierzał wypuścić mnie z tego namiotu bez podjęcia takiej decyzji, jakiej ode mnie chciał.

– Nad czym tu się namyślać? – zdziwiła się królowa matka. – Przecież wszystko jest jasne. Wiesz, co w ten sposób zyskujesz. Musisz tylko podpisać kontrakt.

– Tylko nie do końca wiem, co w ten sposób tracę – odparłam, a palce Nicka zacisnęły się mocniej na moim ramieniu. Pewnie także dlatego, że strażnicy nadal stali w drzwiach namiotu, bo Ian nadal ich nie odwołał i Nick czuł ciągle zagrożenie.

– Zyskujesz naszą pomoc, stabilizację i święty spokój na resztę życia – prychnęła królowa matka. – Nic na tym nie tracisz.

– Oprócz mojej wolności – zaoponowałam, na co wywróciła oczami zupełnie nie po królewsku.

– W naszym świecie nie możemy sobie pozwolić na idealizm. Spójrz na to praktycznie. To dobra oferta. Każda na twoim miejscu przyjęłaby ją bez wahania.

– Więc dlaczego nie prosicie o to każdej innej?

– Bo myślą, że jesteś wystarczająco silna, by mieć posłuch wśród poddanych, ale wystarczająco słaba, by mogli cię kontrolować – prychnęła domyślnie moja mama, po czym zaśmiała się. – I tutaj właśnie się mylicie. Nie będziecie w stanie kontrolować Dorothy. Widzicie, problem w tym, że Dorothy ma w sobie nie tylko swoją magię, ale też czarownic, które do tej pory zabiła. Kiedy umrę, przejmie też moją. Nie będzie umiała z niej korzystać, tym bardziej będzie dla was niebezpieczna. Zwłaszcza gdy ją zdenerwujecie.

Ian znowu wymienił spojrzenia ze swoją matką, a ta skinęła głową.

– Zapewniono nas, że to nie będzie problemem – odpowiedział. – Po podpisaniu kontraktu Dorothy nie będzie musiała przejmować się magią.

Te ostatnie słowa zrobiły na mnie spore wrażenie. Istniał sposób, żebym się jej pozbyła? Oni naprawdę to zaplanowali?! Ślub z kobietą, o której całe Iw wiedziało, że była czarownicą, ale w tajemnicy pozbawioną mocy? Sprytne.

Najwyraźniej jednak to jeszcze bardziej nie spodobało się mamie, która odparła ostro:

– Ach, więc to dlatego Mombi zgodziła się wam pomóc, prawda? Magia nie może tak po prostu zniknąć. Jeśli Dorothy ją straci, ktoś inny ją zyska. I pewnie będzie to wasza czarownica, tak?

Milczenie ze strony Iana i jego matki przekonało ją, że miała rację.

– Kompletnie oszaleliście – stwierdziła pewnie. – Jeśli Mombi dostanie tyle magii, zrówna wasz kraj z ziemią. Nie zostanie z niego nic poza zgliszczami! A potem znajdzie sposób, żeby obejść moje zaklęcia i wróci do Oz, by tu zrobić to samo. Możecie być pewni, że pierwszym, co zrobi, będzie wypowiedzenie wam wojny. A wszystko to dlatego, że zachciało wam się konszachtów z czarownicą, o której nie macie pojęcia!

– Dorothy podpisze ten kontrakt – uciął Ian, najwyraźniej kompletnie głuchy na reprezentowany przez mamę głos rozsądku. Westchnęłam. To już nie była kwestia chęci, tylko ambicji. Ian nie zamierzał dać się nam poniżyć. – Jeśli potrzebujesz więcej czasu do namysłu, kochanie, oczywiście go dostaniesz. Możesz zastanowić się nad wszystkim w celi, będziesz tam miała sporo czasu. I wszystkich twoich bliskich, żeby ci doradzili!

Machnął ręką na strażników, którzy weszli do środka i tym razem pochwycili krzyczącą i wyrywającą się Octavię. Kiedy Nick rzucił się na nich, by jej pomóc, jeden ze strażników po prostu wystosował sierpowego prosto w jego twarz; Nick upadł na ziemię, chyba go zamroczyło, czemu się zresztą nie dziwiłam, biorąc pod uwagę, że strażnik miał na ręce obudowaną metalem rękawicę.

– Nie! – krzyknęłam, kiedy kolejni strażnicy wbiegli do namiotu; jeden z nich zawahał się, gdy obdarzyłam go spojrzeniem „Nawet się nie waż", ale równocześnie Ian powiedział spokojnie:

– Namiot jest antymagiczny, nie mogą tutaj rzucać żadnych zaklęć. Po prostu... nie uszkodźcie jej za bardzo. Chcę, żeby ładnie wyglądała na naszym ślubie.

Gdy poczułam chwytające mnie ręce, spróbowałam się wyrwać; kopnęłam na oślep, trafiając kogoś gdzieś, zbiłam trzymającą mnie rękę, wyszarpnęłam ramię i wystosowałam kolejny cios z łokcia, prosto w nos jednego ze strażników. Nie zamierzałam się poddać łatwo, ale po chwili usłyszałam czyjś krzyk i odwróciłam się odruchowo, by ujrzeć, jak jeden ze strażników trzymał mamę mocno za włosy, ciągnąc do tyłu i eksponując gardło, do którego przytknął lśniący niebezpiecznie nóż.

– Nie! Nie róbcie jej krzywdy!

Zatrzymałam się w momencie i uniosłam dłonie do góry, czując autentyczny strach, że mogłoby jej się coś stać. Tak niewiele brakowało, by nóż podciął jej gardło, by z tętnicy trysnęła krew, krwotokiem, którego w warunkach Oz nikt nie byłby w stanie zatamować! Byłam skłonna poddać się bez dalszej walki i myślałam, że ludzie Iana to zrozumieli; nie spodziewałam się jednak ciosu, który nastąpił dosłownie w sekundę później: mocne uderzenie prosto w żołądek sprawiło, że zrobiło mi się ciemno przed oczami i że zgięłam się w pół niczym scyzoryk, a nogi przestały mnie trzymać w pozycji pionowej. Upadając, uderzyłam głową prosto w nogę od stołu.

Potem przed oczami ostatecznie zrobiło mi się ciemno.

I nie pamiętałam już nic więcej.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top