70. Dorothy i propozycja króla
Przez chwilę gapiłam się na niego bez słowa, zdziwiona. Zdecydowanie się tego nie spodziewałam. Bo skąd niby Ian, który dopiero co bił się z własnym ojcem o władzę w swoim królestwie, wziął się w Oz?
Ian tymczasem skinął ręką na swoich ludzi i wskazał im leżącego na ziemi Jacka. Odruchowo zasłoniłam go własnym ciałem.
– Spokojnie, Dorothy. – Ian uniósł ręce, próbując zwrócić na siebie moją uwagę. – Nie jestem twoim wrogiem, pamiętasz? Pomogłaś nam w Iw. My pomogliśmy wam. Jesteśmy po tej samej stronie.
– Co chcesz z nim zrobić? – zapytałam lekko zachrypniętym głosem, ignorując jego słowa. – Z Jackiem? Nie pozwolę ci go zabrać.
Ian skrzywił się nieznacznie, zaraz jednak zmusił się ponownie do lekkiego, uprzejmego uśmiechu. Miał przystojną, otwartą twarz, która powinna we mnie obudzić zaufanie, ale jakoś jednak tego nie zrobiła. To miało zapewne coś wspólnego z faktem, że nadal nie wiedziałem, co król ze swoją armią robił na terytorium Oz.
– Spokojnie, chcę wam pomóc – powtórzył cierpliwie, poszerzając uśmiech. Spojrzałam na niego spode łba. – Mamy tutaj transport, konie, wozy. Położymy go na jednym z nich, póki nie odzyska przytomności.
– Wóz? A dokąd chcecie nas wieźć? – zapytałam znowu nieufnie. Ian głową wskazał mi odpowiedni kierunek, który i tak niewiele mi powiedział, biorąc pod uwagę, że znajdowaliśmy się w środku lasu. Dookoła nie było żadnych punktów orientacyjnych i nie byłam nawet w stanie ustalić kierunku, zwłaszcza w zapadającym powoli zmierzchu.
– Za lasem mamy założony obóz – wyjaśnił następnie. – Będziecie tam mogli umyć się, przebrać, coś zjeść i odpocząć. Na pewno ci się to przyda. – Spojrzenie, jakim mnie następnie obrzucił, sugerowało, że wyglądałam jak dzikuska. Może zresztą coś w tym było, bo naprawdę nie pamiętałam, kiedy ostatnio brałam kąpiel. Poza tą przymusową w morzu. – Powinien was też obejrzeć lekarz, na szczęście mamy ich paru. Ta rana nie wygląda dobrze.
Odruchowo spuściłam wzrok na rękę, praktycznie całą zakrwawioną. W przypływie adrenaliny nawet nie czułam bólu.
Ian tymczasem zmarszczył brwi i przysunął się do mnie bliżej, uważnie mi się przyglądając. Odruchowo odchyliłam się do tyłu.
– A twoje gardło? Co się stało, Dorothy, ktoś cię dusił? – Chwyciłam się za krtań, czując przeszywający ból w sercu, gdy przypomniałam sobie, kto o mało mnie nie udusił. Nie mogłam mu jednak tego powiedzieć. Ian był za miły, z pewnością czegoś ode mnie chciał, a skoro tak, nie powinnam chyba dawać mu do zrozumienia, że Jack mógł mnie skrzywdzić. – Kto próbował cię skrzywdzić?
– Ludzie Clarissy. – Wzruszyłam ramionami, po czym obejrzałam się na Jacka. – To oni ogłuszyli Jacka.
Pozwoliłam sobie na to kłamstwo, bo po pierwsze, byłam prawie pewna, że tamci żołnierze Iana, którzy mnie znaleźli, nie zrozumieli nawet, że to ja go znokautowałam, a po drugie, wątpiłam, żeby Ian miał z nimi rozmawiać. Póki co bezpieczniejsze wydało mi się wyjaśnienie, które nie dawało mu podstaw do porzucenia Jacka w środku lasu.
To jasne, że nie mogłam go zostawić. Nie po to przeszłam z nim tyle, by teraz poddać się tylko dlatego, że próbował mnie zabić!
Ian tymczasem skinął głową i dodał:
– Tak czy inaczej, musisz nam pozwolić przenieść Jacka, żeby mógł przejechać tę drogę. W obozie obejrzy go lekarz. I ciebie też. Wszystko będzie dobrze, tylko pozwól nam się sobą zająć. Nie musisz ciągle się pilnować, Dorothy. Jesteśmy przyjaciółmi.
Przyjaciół policzyłabym na palcach jednej ręki i na pewno nie zaliczyłabym do nich Iana, ale powoli, niechętnie pokiwałam wreszcie głową. Odsunęłam się, pozwalając żołnierzom Iana podnieść znowu Jacka z ziemi, a potem poszłam za nimi, zdecydowana zobaczyć, dokąd go zabierali.
Odwróciłam się, gdy poczułam na ramieniu jego dłoń. Ian znowu uśmiechał się tak zachęcająco.
– Możesz jechać ze mną konno – zaproponował. Potrząsnęłam głową.
– Wolałabym być przy Jacku.
– Nic mu nie będzie – zapewnił mnie uspokajająco. – Moi ludzie będą go dobrze pilnować. Sama wiesz, jak kiepskie są tutaj drogi. Na wozie będzie bardzo trzęsło.
Spojrzałam po sobie, po moich brudnych ubraniach i zakrwawionych rękach, po czym parsknęłam nieco nerwowym śmiechem, przenosząc wzrok na jego czyste, nieco tylko zakurzone, jasnoszare ubranie. Tak, to był wprost doskonały pomysł.
– Ubrudzę cię – powiedziałam więc. – I wszystko dookoła. Wóz to jedyne, co teraz się dla mnie nadaje.
– W porządku – zgodził się w końcu, na szczęście. – Wyślę moich ludzi przodem, żeby przygotowali wszystko na wasze przybycie.
Chciał już odejść, ale wtedy właśnie zorientowałam się, że przez całą tę rozmowę zachowywałam się trochę gburowato i moje zaufanie czy jego brak nie było żadnym wytłumaczeniem. Zrobiło mi się głupio.
– Ian – zawołałam go; odwrócił się do mnie, spoglądając na mnie pytająco. – Przepraszam, nawet ci nie podziękowałam za ratunek. Naprawdę to doceniam, że nam pomogliście, chociaż wcale nie musieliście. Dziękuję, nie wiem, jak bym sobie bez was poradziła.
– Jak zwykle. Jakoś. – Mrugnął do mnie wesoło, na co pokręciłam głową, bo skąd niby mógł wiedzieć, że zawsze radziłam sobie „jakoś"? – Przynajmniej tyle mogłem dla ciebie zrobić, Dorothy. W końcu zawdzięczam ci życie, nie tylko moje, ale też mojej rodziny. Gdyby nie ty, nadal bylibyśmy zamknięci u Króla Gnomów.
Chwilę później ruszaliśmy już w drogę przecinką przez las, drogą rzeczywiście tak wyboistą, że miałam wrażenie, że obtłukę sobie wszystkie kości. Mimo to sam fakt, że chociaż raz nie musiałam iść pieszo albo jechać konno, byłam względnie bezpieczna, a Jack – nawet jeśli nieprzytomny – leżał obok mnie, że chociaż raz nie musiałam się martwić, dokąd właściwie jechałam i gdzie zamierzałam się zatrzymać na noc, sprawił, że bardzo szybko oczy same mi się zamknęły.
Zanim usnęłam, spróbowałam sobie jeszcze przypomnieć, kiedy ostatnio porządnie odpoczęłam. Na statku Noah? Nawet tam nie spało się zbyt wygodnie, więc pewnie w pałacu króla Irvinga. Wydawało mi się, że od tego czasu upłynęło jakieś sto lat.
Nie potrafiłam już nawet przejmować się, w jakim stanie będzie Jack, kiedy się obudzi, czego właściwie chciał ode mnie Ian i skąd wziął się ze swoją armią w Oz ani co powinnam robić, kiedy już trochę odpocznę. Clarissa nadal przecież była na wolności, mój ojciec cały czas był uwięziony, a matka organizowała gdzieś kontratak. Nie miałam w tamtej chwili sił o tym myśleć.
Mogłam tylko choć na chwilę pozwolić oddać komuś innemu kontrolę nad tym, co będzie się ze mną działo i po prostu usnąć.
***
Obudziłam się dopiero, gdy wóz przestał trząść, co oznaczało, że dojechaliśmy na miejsce. Dopiero wtedy wyjrzałam z zaciekawieniem na zewnątrz, nie robiąc sobie wielkich nadziei. Spodziewałam się paru namiotów, kilkunastu żołnierzy, paru koni i niczego więcej.
Tymczasem to, co zobaczyłam, trochę mnie zaskoczyło. Żołnierzy było zdecydowanie więcej, niż przypuszczałam, liczne namioty stały na łące obok siebie w karnym rządku, między nimi unosiły się słupy dymu z rozpalonych w przejściach ognisk, a w powietrzu czułam zapach jedzenia, od którego skręciło mnie w żołądku z głodu. Trawa była mocno zryta przez stojące pod lasem konie, na wszelki wypadek spętane; jakiś mężczyzna opiekował się nimi, dając im jeść, inny zaś pilnował wozów z załadunkiem – zapewne, jak przypuszczałam, głównie jedzeniem dla wojska i ewentualnie bronią. Próbowałam policzyć żołnierzy w głowie, ale nie mając pojęcia, ilu ich mieściło się w jednym namiocie, byłoby mi to raczej trudno zrobić. Zakładałam, że było ich około dwóch setek.
I co, taka armia tak po prostu wkroczyła sobie do Oz, żeby odbić mnie z rąk Czarownicy z Północy, której istnieniem do tamtej pory w ogóle się nie przejmowali? Przecież oni kompletnie nie zdawali sobie sprawy z zagrożenia, jakie stanowiła. Skąd więc właściwie wzięli się w Oz?
Ian przez cały czas był bardzo uprzejmy, tym bardziej więc ucieszyłam się, kiedy wreszcie oddał mnie pod opiekę swoich ludzi. Czułam się nieswojo w jego towarzystwie, bo nadal miałam wrażenie, że czegoś ode mnie chciał i dlatego pojawił się w Oz. Z ulgą przyjęłam więc oddanie mnie pod opiekę młodej, ciemnoskórej dziewczyny, która pokazała mi kwaterę i przygotowała kąpiel. Początkowo dziwiłam się, skąd wzięła się służąca w armii, potem jednak dowiedziałam się, że z Ianem podróżowała także jego matka, która potrzebowała służbę.
Równocześnie znowu mnie to zdziwiło, bo nawet jeśli z jakiegoś powodu Ian ze swoją armią znalazł się w Oz – po co zabierał ze sobą matkę? Bo był na tyle młody, że nadal nie czuł się pewnie, dowodząc swoimi ludźmi? Jakoś poważnie w to wątpiłam.
Spróbowałam jednak odsunąć na bok wszelkie wątpliwości, gdy w końcu znalazłam się w obszernym namiocie, gdzie Hannah, służąca matki Iana, przygotowała mi kąpiel, łóżko i ubrania na zmianę. Na szczęście nie składała się na nie kolejna sukienka, chociaż czułam się już tak brudna, że chętnie przebrałabym się w cokolwiek.
Hannah nie mówiła praktycznie nic, gdy w końcu zostawiła mnie samą, żebym mogła się umyć; jej zachowanie było jednak bardzo uniżone, przez co nie czułam się w jej towarzystwie zbyt komfortowo. Za to kiedy zostałam sama, z przyjemnością zanurzyłam się w czymś w rodzaju przenośnej wanny, wypełnionej ciepłą wodą. Moczyłam się nawet nieco dłużej, niż to było absolutnie koniecznie, bo czułam się po prostu dobrze – woda rozluźniła mi mięśnie i trochę mnie uspokoiła.
Służąca wróciła, gdy już przebrałam się w dostarczone ubrania – szeroką, długą tunikę w jasnoszarym kolorze, podobnym do tego, który nosił Ian, oraz nieco zbyt obcisłe spodnie. Przyprowadziła ze sobą jakiegoś mężczyznę, którego nigdy wcześniej nie widziałam.
– Nasz doktor, obejrzy panienkę – odezwała się tylko Hannah, po czym uciekła z namiotu.
Usiadłam na łóżku, ręcznikiem wycierając mokre włosy i z zainteresowaniem przyglądając się lekarzowi. Wyglądał całkiem cywilizowanie. Około pięćdziesiątki, miał krótko obcięte, szpakowate włosy i starannie przyciętą brodę, ogorzałą twarz i bystre, niebieskie oczy. Niewysoki i raczej szczupły, sprawiał dość niegroźne, pozytywne wrażenie, może dlatego, że ruchy miał oszczędne i wyważone, i nie odzywał się za dużo.
– Proszę mi teraz pokazać obrażenia. – Przysunął sobie prymitywny taboret, stojący w kącie namiotu, po czym pochylił się nade mną, w pierwszej chwili chwytając mnie za rękę. W końcu ugryzienie nadal było widoczne. – Nie wygląda to za dobrze. Ile czasu temu została pani pogryziona?
– Kilka godzin. – Wzruszyłam ramionami. – Co z Jackiem?
– Tym nieprzytomnym mężczyzną, który przyjechał do obozu z panią? – Skinęłam głową. Lekarz dodał, nawet nie odrywając wzroku od mojej ręki: – Miał brzydkie złamanie ręki, ale już ją nastawiłem. Nadal nie odzyskał przytomności, ale to normalne po takim ciosie w splot słoneczny. To pani go tak urządziła? Bo nie sądzę, żeby ktokolwiek inny tutaj wiedział, gdzie uderzać.
Posłałam mu nieufne spojrzenie. Nie brzmiał na nikogo z Oz ani Iw. Brzmiał raczej bardzo... ziemsko. I w gruncie rzeczy tak też się zachowywał.
– Musimy to zdezynfekować – dodał, nie doczekawszy się mojej odpowiedzi, a potem sięgnął po coś do torby, którą ze sobą przyniósł. Flakonik, który następnie otworzył, musiał zawierać alkohol: poznałam to od razu po zapachu. – Może trochę szczypać.
Przeczekałam cierpliwie, z mocno zaciśniętą szczęką, proces dezynfekcji rany. Potem lekarz wziął się za moje kolejne obrażenia, cały czas fachowo je komentując. Byłam już praktycznie pewna, że on nie pochodził z Iw.
– Przepraszam... nawet się nie przedstawiłam – powiedziałam w końcu, gdy skończył z ostatnimi moimi obrażeniami i zaczął z powrotem pakować torbę. – Jestem Dorothy Gale.
Wyciągnęłam do niego rękę, którą bez zbędnych ceregieli ujął. Uśmiechnął się oszczędnie.
– Tak, słyszałem o pani. Doug Knight, miło mi.
Podniosłam brwi.
– Ale nie jest pan stąd, prawda, doktorze?
– To raczej oczywiste. – Kolejny oszczędny uśmiech. – Tutaj mało kto przedstawia się imieniem i nazwiskiem. Mało kto wie też, jak nastawić złamanie ręki.
– Jak pan tu trafił?
Autentycznie mnie to interesowało, jak zwykle, gdy trafiałam w Oz na kogoś z Ziemi. Doktor wzruszył ramionami.
– Przez przypadek, chyba jak wszyscy Ziemianie tutaj. Niemalże dziesięć lat temu wpadłem w tornado. Myślałem, że zginę, a obudziłem się w Iw. Szybko okazało się, że moje umiejętności bardzo mogą się tam przydać, nawet jeśli na początku król Irving widział we mnie szarlatana. Nie odróżniał medycyny od magii.
– Nie próbował pan wrócić na Ziemię?
Doktor uśmiechnął się z rezygnacją.
– Jeśli zna pani jakiś sposób, żeby przewidzieć nadejście tornada, bardzo chętnie wrócę. Zostawiłem na Ziemi żonę i dziecko.
Otworzyłam usta, żeby powiedzieć mu o kluczu, ale w ostatniej chwili się powstrzymałam. Sama nie wiedziałam, dlaczego, chyba miało to coś wspólnego z faktem, że lekarz tak blisko współpracował z Ianem. Wcale nie chciałam, by król Iw o tym wiedział, może niesłusznie, ale doszłam do wniosku, że powiedzieć zawsze jeszcze zdążę. A jak już się dowiedzą, to po ptakach.
– Ziemianie, którzy trafiają do Oz, zwykle albo giną, albo się przystosowują i zostają – dodał po chwili doktor, oglądając opatrunek, który założył mi na rękę. Wyglądało na to, że spełnił jego oczekiwania, bo uśmiechnął się lekko, z zadowoleniem. – Pani zapewne należy do tych drugich, skoro nadal pani żyje.
Wzruszyłam ramionami.
– Nie wiem, może jeszcze wrócę na Ziemię.
– Naprawdę? – Wyglądało na to, że autentycznie zdziwiły go moje słowa. Zaraz potem dodał coś, co kompletnie mnie zmroziło: – Po ślubie?
Wyrwałam mu rękę i wpatrzyłam się w niego z niepokojem. Nie wyglądało jednak na to, żeby sobie żartował, zresztą niby po co?
– Jakim ślubie? – wyrwało mi się.
Lekarz zrobił głupią minę i strzelił oczami w kierunku wyjścia, jakby zamierzał ulotnić się celem uniknięcia odpowiedzi na to pytanie. Nie zamierzałam mu na to pozwolić, za to postanowiłam przyprzeć do ściany.
– Proszę, skoro już pan zaczął, to proszę też skończyć. Jaki ślub ma pan na myśli? Czyj? Dlaczego to miałoby jakkolwiek determinować moje plany?
– Bo chodzi o pani ślub – wykrztusił w końcu lekarz, trochę zdeprymowany moim tonem. Nie dziwiłam mu się. – Pani ślub z królem Ianem. Sądziłem, że wszystko jest już ustalone...
Zerwałam się z łóżka, nie zważając na okrzyki doktora Knighta, żebym na siebie uważała, bo mogło mi się kręcić w głowie i takie tam. W moim sercu piknął niepokój, ale postanowiłam nie wpadać w histerię tak od razu. Musiało być do tego jakieś logiczne wytłumaczenie!
– Nic nie wiem o żadnym ślubie – odparłam więc z rozdrażnieniem. – Mógłby to pan ciut przybliżyć? O co w tym wszystkim chodzi, jak ślub?!
– Chyba król Ian powinien z panią porozmawiać – odparł lekarz ślamazarnie. Stanowczo skinęłam głową.
– Owszem, więc proszę, niech mnie pan do niego prowadzi.
– Nie powinna się pani na razie ruszać...
– Ale się ruszam i jak widać, żyję – przerwałam mu obcesowo. – Zamierzam stąd wyjść tak czy inaczej, bo rozumiem, że nie jestem tu przecież więźniem. Może pan albo iść sobie w cholerę, albo mi towarzyszyć.
I to by było na tyle, jeśli chodziło o miłą, bezstresową pogawędkę z lekarzem. Nie powinnam już chyba spodziewać się niczego innego.
Doktor zawahał się jeszcze, a potem wreszcie kiwnął głową. Chyba on też zrozumiał, że nie zamierzałam zrezygnować. Ruszyłam za nim do wyjścia z namiotu, na zewnątrz, gdzie zdążyła już zapaść noc.
Szliśmy między kolejnymi namiotami, a drogę rozświetlały jedynie porozpalane miejscami ogniska, przy których siedzieli żołnierze. Część z nich śmiała się, ktoś coś opowiadał, ktoś się kłócił, a ja, jak zwykle, ani trochę nie czułam się tego częścią. Niby nie było w tym nic dziwnego, skoro to było obce wojsko z obcej krainy, ale takie uczucie ostatnio było dla mnie normalnością. Nie pamiętałam już, kiedy ostatnio czułam się częścią jakiejś grupy, pomijając tę dwuosobową złożoną z Jacka i ze mnie. Zapewne dawno, bo też wszędzie ostatnio czułam się obco. Najprędzej chyba wtedy, gdy z Nickiem, Octavią i Noah dążyliśmy do Króla Gnomów, by uwolnić Jacka.
A teraz nawet ich przy mnie nie było.
W końcu doszliśmy do największego namiotu, pilnowanego na zewnątrz przez dwóch strażników. Doktor faktycznie musiał mieć dobre układy z królem, bo przepuścili nas na jedno jego kiwnięcie ręką. I dobrze, bo nadal miałam wilgotne włosy, a razem z szybko zapadającą nocą obniżała się też temperatura, a absolutnie nie miałam ochoty na złapanie kolejnego wirusa rodem z Oz.
Król Ian wraz z jakimiś dwoma mężczyznami, zapewne jego doradcami, stał pochylony nad mapami rozłożonymi na środku stołu. Na nasz widok podniósł brwi, a w niebieskich oczach zobaczyłam błysk niepokoju.
– Doug, czy coś się stało? – zapytał. – Coś z Dorothy?
Doktor posłał mi niepewne spojrzenie.
– Nie, to tylko...
– Musimy porozmawiać – przerwałam mu stanowczo. – Teraz.
Ian spojrzał najpierw na mnie, potem na lekarza, a potem na swoich doradców, którym kazał wyjść z namiotu kiwnięciem głowy. O nic nie pytali, nie odezwali się ani jednym słowem, po prostu opuścili pomieszczenie, nie wdając się w zbędne dyskusje. Najwyraźniej Ian naprawdę miał posłuch wśród swoich ludzi. Osiemnastolatek.
Ale, oczywiście, patrzyłam na to trochę inaczej, bo poprzez schematy wyniesione z Ziemi, gdzie ludzie w wieku osiemnastu lat w większości przypadków praktycznie byli jeszcze dziećmi.
Poczekałam, aż doradcy króla wyjdą, odprowadzając ich cały czas spojrzeniem, po czym wypaliłam, nie bawiąc się w żadne delikatne wstępy:
– Dlaczego właściwie tutaj jesteś, Ian? Dlaczego jest tutaj, w Oz, cała ta armia?
Chłopięca twarz Iana wykrzywiła się w grymasie niezadowolenia. Założył ręce na piersi i podszedł do mnie bliżej, aż zatrzymał się ledwie stopę ode mnie.
– Miałem nadzieję, że najpierw trochę odpoczniesz, żeby na spokojnie z tobą o tym porozmawiać, Dorothy.
– Nie, najpierw muszę wiedzieć, na czym stoję, a dopiero potem mogę decydować, czy będę tu odpoczywać – odpowiedziałam stanowczo, poniewczasie dochodząc do wniosku, że chyba nie zwracałam się do niego, jak na to zasługiwał z racji swojego stanowiska. Podpowiedziało mi to również nieco zszokowane spojrzenie doktora Knighta, który przyglądał mi się z zainteresowaniem. Nie było jednak w tym spojrzeniu zdziwienia, jakby nawet dla niego mój ton był oczywisty. Ciekawe. – Wybacz moją nieufność, ale to nie tak, że co krok natykam się na ludzi, którzy chcą mi pomóc. Na pewno chcesz czegoś w zamian.
Ian przeniósł spojrzenie na doktora.
– Doug, mógłbyś nas zostawić samych?
Wahałam się, czy nie poprosić go, żeby został, ale ostatecznie nawet jeśli był z Ziemi, to jeszcze nie znaczyło automatycznie, że również moim sojusznikiem, a nie chciałam zmuszać praktycznie obcego faceta do bycia świadkiem tej rozmowy.
Cofnęłam się o krok, gdy tylko lekarz opuścił namiot, i wzorem Iana też założyłam ręce na piersi. Nie poczułam się dzięki temu lepiej ani pewniej, ale może przynajmniej sprawiałam takie wrażenie.
– Więc? – podjęłam, gdy już zostaliśmy sami. – Dlaczego właściwie pojawiłeś się tu, w Oz, z całą armią? O co chodzi z tym ślubem?
– Doug ci powiedział. – Ian skrzywił się jeszcze bardziej. – Przepraszam, wcale nie chciałem, żeby tak wyszło. Miałem sam z tobą porozmawiać i wszystko ci wytłumaczyć...
– Więc wytłumacz, proszę. – Czułam coraz większą panikę, której nawet racjonalne argumenty, jak ten, że nie mógł mnie przecież do niczego zmusić, nie były w stanie uciszyć. Cała ta sytuacja bardzo mi się nie podobała. – Dlaczego mnie uratowaliście? Co w ogóle tu robicie?
– Dobrze, więc zacznijmy od początku. – Ian westchnął i spojrzał mi poważnie w oczy. – Musisz wiedzieć, że nie chcę być taki jak mój ojciec. Nie chcę rządzić Iw za pomocą strachu i zakazów. Dlatego naszą pierwszą decyzją po przejęciu władzy było zniesienie zakazu używania magii. Teraz wszyscy w Iw mogą być tym, kim naprawdę są.
– To dobra decyzja – stwierdziłam, kiwając głową. – Nie powinno się zakazywać ludziom bycia, kim są.
– Cieszę się, że tak myślisz. Tak czy inaczej, zmiany wymagają czasu, a nasi obywatele nadal nie bardzo wierzą, że nie próbuję kontynuować polityki mojego ojca. Postanowiliśmy, że dobrym wyjściem będzie znalezienie mi żony, która sama włada magią.
– Postanowiliśmy? – powtórzyłam. – To znaczy kto, my?
– Moja matka pomaga mi w rządzeniu. – No tak, mogłam się w zasadzie spodziewać. – Mimo wszystko, mam dopiero osiemnaście lat.
– No właśnie, a ja...
– To oczywiste, że pomyśleliśmy o tobie – wszedł mi w słowo, zanim zdążyłam jakoś zaprotestować. – Związek z tobą byłby upieczeniem kilku pieczeni na jednym ogniu. Po pierwsze, jesteś czarownicą, a moi obywatele o tym wiedzą, więc mój ślub z tobą byłby dla nich znakiem, że magia rzeczywiście jest znowu dozwolona. Po drugie, stałaś się praktycznie naszym bohaterem narodowym, kiedy uwolniłaś mnie i moją rodzinę od Króla Gnomów. Po trzecie, jesteś córką Czarnoksiężnika z Oz. To mógłby być początek pięknego sojuszu dwóch silnych krain. W zasadzie nie widzę ani jednego argumentu przeciwko temu związkowi.
Przygryzłam wargę. Jasne, kiedy tak to racjonalnie tłumaczył, to może i miało sens. Ale nie dla mnie. Byłam kobietą, nie musiałam myśleć racjonalnie. Mogłam myśleć tylko o tym, że nie mogłam przecież zdecydować się na związek z kimś, kogo nie kochałam, zwłaszcza że ukochanego miałam na wyciągnięcie ręki.
Kiedy tylko odzyska przytomność po ciosie, który mu zaserwowałam.
– Dobrze – odpowiedziałam więc powoli, ostrożnie. – Rozumiem, co wy będziecie z tego mieć. Ale dlaczego mnie miałoby na tym zależeć?
– Bo zależy ci na Oz, prawda? – podjął natychmiast, jakby spodziewał się tego pytania. – W końcu masz tu rodziców. Nasz związek to nie tylko sojusz między Oz i Iw. Przede wszystkim to wy macie teraz problem z Czarownicą z Północy. Jak widzisz, w przeciwieństwie do was mamy wojsko, które może wam z tym pomóc. Te kilkaset ludzi, które sprowadziłem, żeby cię uratować, to tylko przedsmak tej armii, którą możemy zapewnić. Wszystko po to, żeby ją pokonać. Tę czarownicę, która cię więziła. Możemy to zrobić, ale najpierw musimy wziąć ślub.
Pokręciłam głową.
– Niby dlaczego? Jasne, problem czarownicy jest nasz, ale nie myśl, że nie zajmie się Iw, kiedy już skończy z Oz. Nie będziecie wcale bezpieczni.
– Zdaję sobie z tego sprawę, dlatego tym bardziej chciałbym ją z wami pokonać – przyznał niechętnie. – Musisz jednak zrozumieć, Dorothy, że dopiero co zostałem królem. Nie mam jeszcze wystarczająco poparcia wśród społeczeństwa, by tak po prostu wysłać całą armię na pomoc obcej krainie i nie ponieść żadnych konsekwencji. Ludzie nie byliby z tego zadowoleni, a my nie możemy sobie teraz pozwolić na bunty czy jakieś wewnętrzne niesnaski. Co innego, gdyby armia szła na pomoc krainie mojej żony.
Musiałam przyznać, że to miało trochę sensu. Nadal jednak cała ta sprawa wydawała mi się niedorzeczna.
– Nie możesz tak po prostu... przyjechać tu i oczekiwać, że zgodzę się ciebie poślubić – prychnęłam, próbując chociaż trochę się uspokoić. – To tak nie działa, Ian. Nie potrafię... My w ogóle się nie znamy. Nic do mnie nie czujesz. Nie boisz się, że kiedyś spotkasz dziewczynę, z którą faktycznie chciałbyś być?
– Jestem królem, Dorothy, od zawsze wiedziałem, że nie wolno mi dysponować własnymi uczuciami. – Sądząc po jego nieco pobłażliwym tonie, tych słów też się spodziewał. Chyba właśnie wychodziłam na typową kobietę, która przejmowała się głównie uczuciami. – Ty też powinnaś to wiedzieć. Potraktuj to jak... umowę biznesową. Ty pomagasz mi, ja pomagam tobie. Rozumiem, że to może nie jest dokładnie to, na co liczyłaś. Zdaję sobie sprawę z twoich uczuć do tego łowcy czarownic, po którego zjawiłaś się u Króla Gnomów. Ale nie możesz pozwolić, żeby to zaćmiło twój rozsądek, a jestem pewien, że go masz. On nie da ci tego, co ja. Pomyśl o tym w ten sposób. Kiedy za mnie wyjdziesz, będziesz mogła rządzić całą krainą. Będziesz mieszkała w pałacu, będziesz miała służących gotowych spełnić każde twoje życzenie. Pomożemy ci zabić Czarownicę z Północy i przywrócić pokój w Oz. W zamian ty pomożesz nam zapewnić porządek w Iw i przekonać ludzi, że nie muszą już bać się uprawiać magię. Kogo chętniej przyjmą na swoją królową, jeśli nie kobietę, która uwolniła ich króla z mocy złego zaklęcia?
Odwróciłam się od niego i wpatrzyłam w wejście do namiotu, próbując uporządkować jakoś mętlik w głowie. Jeśli miałam nadzieję, że ta rozmowa rozwieje mój niepokój, to stało się raczej dokładnie odwrotnie – poczułam się jeszcze bardziej niepewnie i strach sprawił, że żołądek związał mi się w supeł. Mogłam przetrzymać wiele, zwłaszcza jeśli to mnie się obrywało. Nie wyobrażałam sobie jednak, że miałabym się rozstać z Jackiem, nawet jeśli nigdy tak naprawdę nie byliśmy razem. Nie potrafiłam z niego zrezygnować.
A równocześnie czułam, że powinnam. To, co mówił Ian miało sens i gdyby ten związek faktycznie mógł uratować Oz i pomóc nam zabić Clarissę – powinnam była to zrobić.
Ale, kurczę, nie potrafiłam.
– Oczywiście musiałabyś też zapewnić mi dziedzica tronu – dodał po chwili Ian tak lekko, jakby chodziło o posadzenie pietruszki.
Nie, jednak nie mogłam zachować się spokojnie. Przecież to było kompletnie niedorzeczne!
– Ian, pomijając już wszystko inne, jesteś dla mnie za młody – prychnęłam, podnosząc nieco głos. – Ile ty masz lat, osiemnaście?!
– Owszem. – Moje słowa najwyraźniej w ogóle nie zrobiły na nim wrażenia, bo nadal wpatrywał się we mnie spokojnie. – I nie sądzę, żeby była między nami taka duża różnica wieku. Ile, maksymalnie dziesięć lat?
– Dziesięć? Chyba upadłeś na głowę – mruknęłam, oburzona, że mógł mnie tak postarzeć. – Nie mam nawet dwudziestu pięciu lat. Ale to ciągle... Jesteś dla mnie za młody. Poza tym... nie mogę. Wiem, że ta propozycja ma dużo plusów...
– W zasadzie ma same plusy.
– Ale ja po prostu nie mogę – dokończyłam z lekką histerią, bo jego uwagi jeszcze tylko dodatkowo mnie irytowały. – Nie potrafię... i nie chcę...
– Więc nie chcesz, żeby moja armia pomogła ci zabić Czarownicę z Północy?
Zamilkłam, nie wiedząc, co odpowiedzieć. Gdybym tylko nie była tak rozdarta, byłoby dużo łatwiej. Ian tymczasem uśmiechnął się smutno i dodał:
– Rozumiem, że to dla ciebie trudna decyzja i nie wymagam odpowiedzi już teraz. Daj sobie trochę czasu, zastanów się nad tym na spokojnie. Dlatego chciałem przeprowadzić tę rozmowę, kiedy trochę odpoczniesz, żebyś miała wtedy trzeźwy umysł.
Świetnie, i jeszcze sugerował, że nie myślałam trzeźwo...! Co za palant!
– Prześpij się z tym – doradził, zanim zdążyłam się na niego wydrzeć. – Odpocznij, zastanów się na spokojnie. Znasz wszystkie plusy. Wystarczy podjąć odpowiednią decyzję.
Odpowiednią decyzję!
Doszłam do wniosku, że naprawdę powinnam wyjść i spróbować się przespać, bo inaczej mogłam jednak na niego za chwilę nakrzyczeć. I to nie byłoby miłe. Mruknęłam coś pod nosem o tym, że się zastanowię i odwróciłam się na pięcie, żeby wyjść. Ian zatrzymał mnie, gdy już byłam przy wyjściu.
– Dorothy! – zawołał za mną, aż się odwróciłam. Uśmiechnął się do mnie lekko. – Byłbym dobrym mężem, przysięgam. Zamierzam o ciebie dbać i nie dam cię nikomu skrzywdzić. Nie jestem moim ojcem.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top