Rozdział 9
Jack
Obudziło mnie okropne pulsowanie z tyłu głowy.
Zacisnąłem zęby, by uśmierzyć ból. Uchyliłem lekko powieki i zobaczyłem szorstką ścianę groty.
Popatrzyłem w dół i zobaczyłem podłogę, jakieś dwa metry podemną.
Zaraz, zaraz! Dwa metry?!
Spróbowałem poruszyć kończynami, lecz nic to nie dało.
Byłem przykuty łańcuchami do ściany. Usłyszałem kroki, i po chwili do groty weszła kobieta z garbem i wielkim drutem w ręce.
Spojrzała na mnie i uśmiechnęła się przerażająco.
Przeszedł mnie dreszcz.
Podeszła do mnie i wysyczała:
- No mały, gadaj o planach króla!!! Inaczej pożałujesz!- podniosła wyżej drut. W blasku lampy, zalśnił mokry od czegoś koniec.
- Nic nie powiem, stara jędzo!- wrzasnąłem jej prosto w twarz.
To ją naprawdę rozwcieczyło.
- Teraz przesadziłeś!- wydarła się z szałem w oczach i wbiła mi drut w ramię, aż po samą rączkę.
Wrzasnąłem, kiedy niewyobrażalny ból rozpłyną się po całym moim ciele.
Teraz to zrozumiałem. Na drucie była trucizna!
Ból nagle się wzmocnił i ponownie wrzasnąłem.
Targałem się jak szalony, a po policzku popłynęła łza.
Ból nie ustawał, a wiedźma patrzyła na mnie z satysfakcją.
Nieznana trucizna zmieniła moją krew w buzujący wulkan.
Przed moimi oczami pojawiły się mroczki, a mój umysł ogarnęła nieskończona ciemność.
😵😵😵
Will
Jechaliśmy już cały dzień, więc byliśmy padnięci. Zatrzymaliśmy się na małej polance, w niewielkim zagajniku. Rozpaliliśmy ognisko, i wstawiliśmy wodę na kawę.
Po chwili płyn bulgotał wesoło w garnku. Halt udał się na zwiady, aby zbadać teren. Byliśmy blisko granicy z Hiberią, więc musieliśmy być ostrożni.
Zaszeliściły krzaki, i wyszedł z nich Halt, z królikiem w ręce.
- Mamy kolację!- krzyknąłem uradowany.
- Może...- rzekł tajemniczo Halt.
- Jak to to może?! Głodny jestem!
- Królik jest mały, a nas dwoje.
- To trudno. Nie będziesz jadł.- wypaliłem uśmiechnięty.
Halt odburknął coś niezrozumiałego i zaczął przyrządzać królika.
- Jeszcze jedno. Znalazłem resztki ogniska i obozowiska. Trzeba to sprawdzić.- dorzucił Halt.
- Dopiję kawę i ruszamy.- odpowiedziałem krótko.
Szybko wypiłem resztki zbawiennego napoju i przygotowałem Wyrwija do drogi.
Po chwili jechaliśmy już wzdłuż urwiska, kierując się do kotliny, w której Halt znalazł ślady.
Zostawiliśmy konie na małej polanie.
Sami poszliśmy cicho na środek kotliny.
Nachyliłem się nad śladami ogniska. Były jeszcze świeże, więc ktoś niedawno tu był.
Usłyszałem nagle cichy głos Halta.
- Ktoś idzie.
Natychmiast znieruchomiałem i stałem niewidoczny. Moje oczy uważnie śledziły każdy ruch przybyłego.
Podpierał się na starym kiju, prawdopodobnie na włóczni.
Gdy był obok mnie wyskoczyłem z Haltem wprost za niego.
- Stój!- warknąłem.
Mężczyzna znieruchomiał i powoli odwrócił się.
Moim oczom ukazał się wysoki mężczyzna o brudnych blond włosach i w szmatach.
Zerknąłem na Halta.
Stał, i z niedowierzeniem wpatrywał się w przybysza.
Nagle zrobił się cały blady.
- D-dan...danniel?-wyszeptał i runął na ziemię nieprzytomny.
Spojrzałem się z przerażeniem w mojego mistrza.
Odwróciłem głowę i zobaczyłem, że przybysz opada na kolana, trzymając się za głowę.
Musiałem coś zrobić.
Zagwizdałem cicho dwa razy.
Prawie znajomy😊
Wędrowałem od kilku dni i doszedłem do jakiejś kotliny.
Jedzenie podkradałem z pobliskich gospód, ale i tak ledwo chodziłem.
Wyszedłem na pustą przestrzeń i zacząłem wolno kośtykać.
Czułem na sobie czyjeś spojrzenie.
Przechodziłem teraz obok jakiegoś brązowego głazu.
Nagle usłyszałem głos.
- Stój!
Odwróciłem się powoli i ujrzałem dwie postacie w szaro- zielonych pelerynach.
A głazu już nie było.
Zdjęli kaptury i poczułem dziwne kłucie w głowie.
Po jakiejś chwili jedna z nich runęła nieprzytomna.
W tym momencie poczułem gwałtowny ból w głowie.
Padłem na kolana, a mnie zalały wspomnienia.
- Tato, tato! Pobaw się ze mną, plosę!- małe dziecko podbiegło do mnie i chwyciło moją nogę.
- Oczywiście! Chodź!- odpowiedziałem wesoło.
Chwyciłem chłopca w pasie, i wziałem na barana.
Zacząłem biegać w kółko, a Will krzyczał z radości. To najpiękniejsza chwila mojego życia.
Nagle na ganku pojawiła się kobieta.
- Danielu, musimy porozmawiać.-rzekła.
- Oczywiście Emmo, już idę.
Zdjąłem chłopca i postawiłem na ziemię.
- Za chwilę wrócę.- szepnąłem.
Wizja się rozwiała i pojawiła się kolejna.
Nagle poczułem ból. Padłem na ziemię i ból się wzmocnił.
Wokół można było słyszeć odgłosy bitwy. Wszystko było takie... zamglone.
Nademną pochylała się brodata twarz.
- Zaopiekuj się nim. Ma na imię Will.
Potem tylko ciemność.
- Obiecuję.
Wspomnienia zanikły, a powrócił normalny świat.
Podniosłem głowę.
To on. Napewno.
Przedemną stał mój syn.
Will.
Maddie
Ostatni Scooci polegli i z dziedzińca było słychać radosne okrzyki.
Ja się jednak nie cieszyłam.
Nie mogłam znaleźć Jack'a.
Wybiegłam na dziedziniec i pomknęłam na pole bitwy.
Nigdzie nie było jego ciała.
Mam się cieszyć?
Poszłam sprawdzić jeszcze przy lesie.
To co zobaczyłam, przeraziło mnie.
Jego lasso.
Lasso Jack'a.
Zalałam się łzami i pognałam do zamku.
Wpadałam na ludzi, ale nie patrzyłam na to.
Nagle potrąciłam jakąś kobietę.
- Maddie, co się stało?
Podniosłam głowę.
To była moja mama.
- Porwali Jack'a.- wydusiłam i wtuliłam się w Cassandrę.
Poczułam coś mokrego na włosach.
Wiedziałam co to jest.
Łza.
Łza mojej matki.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Witajcie! Możecie mnie już nazywać sadystą, kryminalistą, psychopatą, i mordercą. Ale macie akcję.
Mam nadzieję, że wzruszyło was to.
Ja sam się trzęsłem, jak to pisałem.😭😭😭
A, i jeszcze jedno.
Mianowicie to
321 wyświetleń.
Może dla was to mało, ale dla mnie dużo to znaczy.
Piszcie czy macie jakiś pomysł na specjal.
Bo ja nie😂
To tyle.
Wasz
Wyrwij_style😂
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top