Rozdział 1
Dwanaście lat później
Na zamku Araluen panował jak zwykle hałas i roztargnienie.
Jednak najgłośniej było w komnacie króla Duncana.
- Musimy coś z tym zrobić.- powiedział sir David.- Te napady są coraz częstsze. Niedługo wyzwą dla nas wojnę!- jego oburzenie coraz bardziej się wzmacniało. Nic dziwnego.
Od jakiegoś czasu napady Skottów stały się coraz częstsze i bezczelne.
Napady te osłabiały lenno Norgate i inne północne lenna.
A, trzeba przyznać lenna te były bardzo dochodowe. Stanowiły ważną część elementu w wojnie.
- Uspokój się Davidzie.- powiedział baron Arald- baron jednego z najważniejszych lenn w Araluenie.- To niczemu nie służy. Skottowie być może zapewnili sobie sojusz z jakimś innym królestwem, najprawdobodobnie z Celtią.- wyjaśnił.
- To byłaby dla nas trudna sytuacja.- powiedział, dotąd milczący król Duncan pokazując wszystkim mapę.
- Celtia, za pomocą kilku oddziałów Skottów zmusiłaby nas do cofnięcia się na północ. Tam jednak naparli by na nas Skoci. To bardzo trudna sytuacja.
Wywód króla przerwał huk.
Do pomieszczenia wpadł zdyszany sługa.
- K-kró..królu....uffff...hyppp...- sługa nie był w stanie nic powiedzieć .
- Spokojnie usiądź i napij się czegoś.- król podtrzymał sługę i podprowadził do krzesła.
Pokojówka przyniosła mu coś do picia.
- Dobrze. Więc teraz powiedz, co się stało.- zaproponował z uśmiechem Duncan. Nie było mu jednak wesoło. Ta sprawa musiała być poważna skoro ciągle biegł.
- Bo.... S-skociii...oni.... przejeli północ.
Wielka cisza zapanowała nagle w całym zamku.
¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤Jack¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤¤
Większość czasu spędziłem na polanie obok chatki bawiąc się z Wyrwijem. Wspinałem się po drzewach, tak aby Wyrwij mnie nie wywąchał.
Raz mi się udało, reszta klapa.
Wyrwijowy nosek pracował na pełnych obrotach, przez co nie miałem szans.
Tata topił się w papierach, a ja nie chciałem mu przeszkadzać.
Podobno Skoci coraz częściej atakują północ przez co Will miał mnóstwo raportów i różnych powiadomień.
Wyrwij zarżał ostrzegawczo.
Po chwili z chatki wyślizgnął się mój tata.
- Czas na trening!- zawołał do mnie.
O nieeeeee...... tylko nie to! Jak ja nienawidzę tych treningów!
Will myśli, że chcę zostać zwiadowcą.
Och, jak bardzo się myli. Nigdy nie chciałem zostać zwiadowcą, ale nie chcę go urazić.
Powlokłem się za nim na tyły chatki. Dzisiaj walka wręcz. Nq szczęście w tym byłem dobry i bardzo to lubiłem. Jak zwykle walczyłem z jakimś uczniem sir Rodneya, i jak zwykle wygrałem.
Potem pięćdziesiąt pompek i skradanie się. To też w miarę lubiłem. Codziennie ćwiczyłem to z Wyrwijem.
Godzinę później padłem wykończony na łóżko.
Chwilę potem usłyszałem pukanie.
- Proszę!- krzyknąłem znudzonym głosem.
- Witaj.- do pokoju wszedł Will.
- Co się stało?- spytałem.
- Chciałem cię o czymś powiadomić.- odparł tajemniczo.
- O czym???
- Wyśpij się Jack. Jutro idziemy po twojego konia!
¡¡¡¡¡¡¡¡¡¡¡w zamku Araluen¡¡¡¡¡¡¡¡¡¡¡
- Zwiadowcy nie wystarczą- podsumował król Duncan.
- Masz rację- poparł go Crowley- szef Kurpusu Zwiadowców.
- Trzeba się przygotować. Proponuję zwołać grupę, która będzie nieliczna, lecz potężna.
- Co proponujesz?- spytał zaciekawiony Duncan.
- Najpierw sprowadźcie Halta i Willa.- odparł tajemniczo pierwszy zwiadowca.
😥😥😥😥😥Jack😥😥😥😥😥
Mój tata wparował do mojego pokoju jak tornado, nie pukając.
- Jack, wstawaj idziemy!- zawołał zdenerwowany.
- Ale gdzie?- nie wiedziałem o co chodzi mojemu ojcu.
- Jedziemy po konia dla ciebie.- powiedział jakby to było oczywiste.- Król ogłosił stan wojenny.
¥¥¥¥¥¥¥¥¥¥Później¥¥¥¥¥¥¥¥¥¥¥
Szliśmy już bardzo długo, nogi odmawiały mi posłuszeństwa.
Na szczęście Will mówił, że już blisko. I rzeczywiście, po chwili zobaczyłem małą chatkę. W powietrzu można było wyczuć sól.
Jestem ciekawy jaki koń mi przypadnie. Zawsze podziwiałem konie zwiadowców.
Doszliśmy do chatki. Za nią znajdowała się stajnia, a w niej mały konik, o nienaturalnej, fioletowej grzywie.
Gdy weszliśmy do stajni z chatki wyszedł stary męszczyzna.
- Will! Jak dobrze cię widzieć! Dbasz o Wyrwija?- spytał głupio się uśmiechając.
- Mi też miło cię widzieć Bob.- odparł krótko Will.- Przedstawiam ci Jack'a, mojego syna.
- Miło cię widzieć!- Bob jak szalony potrząsał moją ręką.
- Eeeeee.... Dzień dobry?- spytałem zdziwiony.
- Ekhem.... Przyśliśmy po konia dla Jack'a.- powiedział znacząco mój ojciec.
- Aaaaaa... dobrze, proszę za mną.- powiedział wesoło i otworzył stajnię.
Powoli tam weszliśmy.
- Oto Maska, twój nowy koń.- powiedział uroczyście Bob.
Przypatrzyłem się mojemu nowemu towarzyszowi.
Zgrabne umięśnione nogi, gładka sierść i nienaturalnie fioletowa grzywa i ogon.
Koń zarżał i tupnął nogą, jakby chciał mi powiedzieć " Cześć".
Spojrzałem niepewnie na dwóch męszczyzn.
- Mogę go dosiąść?- spytałem niepewnie.
- Ależ tak, oczywiście- powiedział nonszelancko Will.
Coś ukrywali. Czułem to.
Z podejrzliwym wzrokiem osiodłałem Maskę.
Spojrzałem jeszcze raz na mojego tatę i Boba. Byli dziwnie podekscytowani. Pełen niepokoju, bez słowa przerzuciłem nogę przez siodło.
Myślałem, że Will zaraz wybuchnie. Nie umiał ukrywać emocji. Poczekałem chwilę, ale nic się nie stało.
Zerknąłem kątem oka na Boba i Willa. Mieli rozdziawione buzie i patrzyli, jakby zobaczyli ducha.
- J-jak....????- wyjąkał Will.
Bob nie mógł nic powiedzieć.
- Wracamy?- spytałem uśmiechnięty.
- Wracamy......- odpowiedział cicho Will i wsiadł na Wyrwija.
" Brawo, hi hi" .
Co to było?
Zerknąłem na konia.
Wydawało mi się, że koń do mnie mrugnął.
Ale nie, to niemożliwe.
Konie nie mrugają.
" Czy napewno?"
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top