Rozdział 3
- Gdy cię zobaczyłem po raz pierwszy, byłem pewny, że jesteś Zwiadowcą - powiedział Orman, składając palce w piramidkę i uważnie przyglądając się Johnny'emu.
Chłopak spojrzał na niego pytająco.
- Masz wierzchowca, charakterystycznego dla tego rodzaju służby wobec królestwa, a również twoja sylwetka przypomina mi pewnego mojego... znajomego - kontynuował baron, lustrując bruneta spojrzeniem.
Znajdowali się w gabinecie barona Ormana na jednej z wież zamku Macindaw. Mężczyzna wysłał do kwater minstrela z samego rana sługę, by przyprowadził do niego młodago człowieka. Chłopak zgodził się chętnie, mając w pamięci wczorajszy wieczór. Dostojnik był nie tylko wysoko urodzony, a również znał się jako tako na muzyce i jako pierwsza osoba, którą chłopak spotkał, a która nie należałaby do jego rodziny, potrafił rozpoznać podstawowe instrumenty i utwory.
- Mogę zapewnić, panie, że jestem jedynie prostym grajkiem... - odezwał się chłopak, ale przerwał mu gwałtowny wybuch śmiechu.
Johnny spojrzał z dezorientacją na pana zamku.
Mężczyzna wytarł oczy i spojrzał na niego ze szczerym uśmiechem.
- Mój chłopcze - zaczął, nadal rozbawiony. - Można o tobie powiedzieć dużo różnych rzeczy. Utalentowany. Geniusz muzyczny. Skromny. Ale prosty grajek? - ponownie parsknął niepochamowanie. - O nie, nim z pewnością nie jesteś, choć widzę, że byś chciał. Ale widać, że masz wykształcenie muzyczne.
Johnny zarumienił się lekko.
- Skąd pochodzisz? - spytał nagle Orman.
Chłopak spojrzał na niego z lekkim strachem.
- Cóż, gdybym to powiedział, to pewnie kazałby mi pan tam niezwłocznie wracać.
Orman uśmiechnął się.
- Chłopcze, może wyglądam niepozornie, ale jestem spostrzegawczy. Jesteś wędrowcem - aktualnie nie masz żadnego domu. Nie przeszkadza ci to jednak, bo lubisz podróżować. Najwidoczniej uciekłeś z domu, by spróbować szczęścia w wielkim świecie. - Orman zmierzył go wzrokiem. - Czy tak?
Johnny unikał jego spojrzenia.
- Tak. Zgadł pan. Wszystko. Co jeszcze pan o mnie wie?
- Niewiele więcej poza tym, co już ci powiedziałem. Wiem jeszcze, że ten instrument został stworzony przez kogoś, kto zna się na swojej robocie. To Gilet?
Tym razem Johnny wyraził wielkie zainteresowanie sufitem, zanim odpowiedział.
- Cóż... bardzo się pan z prawdą nie minął, jednak to niezupełnie jego robota - odparł oględnie.
- Kto w takim razie go stworzył? - spytał z zainteresowaniem jego rozmówca. - Lettersky? Słyszałem, że jego zdobienia cieszą się popularnością zwłaszcza u młodzieży.
Minstrel zagryzł dolną wargę i odgarnął loki, opadające niesfornie na jego czoło.
- Drugie pudło.
Nagle oczy pana zamku rozszerzyły się w zrozumieniu.
- Ty je zrobiłeś? - spytał z niedowierzaniem.
Po raz pierwszy od początku rozmowy Johnny zdobył się na spojrzenie mu prosto w oczy.
- Tak. Tak, ja - odparł.
Baron wstał z fotela i teatralnie zaczął mu bić brawo
- Jesteś niezwykłym młodym człowiekiem - rzekł. - Niewiarygodnym. Ten instrument mógłby konkurować z samym Giletem!
Johnny ponownie się zmieszał.
- Cóż - powiedział krótko. - To się zbytnio nie mija z prawdą, choć wygląda ona inaczej...
Orman spojrzał na niego z zainteresowaniem.
- Często mówisz dziś o prawdzie. Czy mógłbyś rozwinąć myśl?
- Proszę pana - zaczął grajek. - Nie jestem pewien, czy mogę panu zaufać w stu procentach. I nie chodzi tu o to, że uważam pana za kogoś niehonorowego, broń boże. Chodzi mi o to, że ta tajemnica nie wyszła na światło dzienne odkąd opuściłem rodzinne strony...
- Rozumiem. Czy wobec tego powiesz mi, gdzie owe rodzinne strony się znajdują? - dopytywał Orman.
Rybałt zamyślił się, po czym powiedział wolno:
- Pochodzę z lenna Araluen, jeśli o to chodziło w pańskim pytaniu.
Baron wyglądał, jakby trybiki w jego mózgu obracały się w zawrotnym tempie.
Na jego twarz wkroczyło zrozumienie.
Chwilę potem zaczął się śmiać, wprowadzając swego towarzysza w zakłopotanie.
- A to ci dopiero! - krzyknął, opierając się na krześle. - Ma pan duże poczucie humoru, panie Johnie Gilecie.
***
Ciężka brama zamku Macindaw uniosła się z głośnym zgrzytem, by wypuścić samotnego jeźdźca w ciemnym płaszczu.
Potomek Gileta opuszczał kolejne miejsce, które znajdowało się na jego liście do odwiedzenia.
Zastanawiał się, jak ojciec przyjmie wiadomość barona o tym, że jego syn pierworodny nadal żyje i ma się dobrze. Zdecydowanie odetchnie z ulgą. Ale czy dalej się będzie denerwować? W końcu od tak dawna go nie widział...
Johnny spiął konia do kłusa. Wiedział, że przed zachodem słońca musi dotrzeć do gospody Pod Pękniętym Dzbanem. Wolał nie nocować pod gołym niebem, gdyż zapowiadało się na śnieżycę.
Uwielbiał czuć wiatr we włosach. Może dlatego wybrał się na tę podróż?
Wychowywał się w otoczeniu wszelakich instrumentów muzycznych. Codziennie siadał i brzdąkał na jakimś, umilając ojcu czas produkcji kolejnego. Z początku melodie nie miały ani ładu ani składu, jednak po jakimś czasie wszystko zaczęło przybierać coraz ładniejszą formę. Wówczas Gilet Senior postanowił nauczyć syna gry na paru instrumentach. Wyniki przerosły jego oczekiwania. Szybko zorientował się, że jego potomek wyjawia ponadprzeciętne zdolności w tym kierunku. Po jakimś czasie umiał grać na każdym przedmiocie w pracowni poczynając od krzesła a kończąc na dudach - instrumencie pochodzącym z kraju Scottów i bardzo rzadkim na ziemiach Araluenu.
Gdy chłopiec podrósł zaczął pomagać ojcu w pracy. I w tej dziedzinie wybijał się talentem. Jego dzieła budziły podxiw nie tylko mieszczaństwa, a i wysoko postawionych w hierarchi szlachciców, którzy cenili je na równi z wyrobami jego ojca.
I wszystko byłoby cudownie, gdyby Johnowi nie znudziło się takie życie.
Od zawsze pragnął przeżyć przygodę. Pewnego razu po prostu spakował najpotrzebniejsze przedmioty, w tym instrumenty i, zostawiając krótki liścik dla rodziców, wyruszył w świat.
W drodze dowiedział się dużo więcej o kraju, niż przekazywali mu nauczyciele. Każdą wioskę na północ od stolicy znał na pamięć i mógł wymienić jej mieszkańców. Od chłopów nauczył się wytwarzać jedzenie i gotować, w karczmach nauczył się o stosunkach międzyludzkich... ogólnie jego życie zmieniło się na lepsze.
Czasami tęsknił za ojcem i wtedy wysyłał mu listy, opisujące miejsce, w którym się znajdował. Raz nawet dostał odpowiedź. Okazało się, że nie żywi on urazy, wprost przeciwnie - był dumny z syna i tego, że potrafi sobie radzić sam. Wywnioskował nawet, że gdy on był w jego wieku też wybrał się na podobną wyprawę!
Johnny spojrzał na słońce, chylące się ku zachodowi. Pociągnął łyk wody z piersiówki i ruszył dalej piaszczystą drogą.
W jakim kierunku?
Do Redmont.
Ciągnęło go tam od początku, a teraz przyszedł najwyższy czas.
>>>----------------------->
Cześć.
Tak, ja żyję.
Jednak.
Po długim czasie pojawia się rozdział. Mam nadzieję, że się podoba. W kolejnym, mogę wam zdradzić, pojawi się Maddie, więc czekajcie.
Mam nadzieję, że ktoś tu jeszcze jest.
Nie obiecuję, że na kolejny nie będziexie musieli czekać. Znając życie znów zabierze mi trochę wzięcie się do kupy. Ale obiecuję, że choćby za rok albo dwa, na pewno się pojawi!
Przepraszsm również za literówki - piszę z telefonu
Okej
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top