Rozdział 2

Po kolejnym występie w gospodzie " Pod pękniętym dzbanem" chłopak ponownie ruszył do drogi. Mieszkańcy wioski niechętnie się żegnali. Uwielbiali wędrownych grajków, ale ten szczególnie przypadł im do gustu. Był przyjacielski i zabawny, do tego imponowała im jego pamięć. Bardzo szybko nauczył się ich rozróżniać i mówił do nich po imieniu. Wymusili na nim obietnicę, że gdy będzie wracać to odwiedzi ich ponownie.

Johnny wyjeżdżał z uśmiechem na ustach. Wbrew pozorom uwielbiał pożegnania. Dzięki nim istniało coś takiego jak "ponowne spotkania".

Na drogach zalegał śnieg, który napadał w trakcie jego pobytu w wiosce.. Na północy kraju zdarzało się to często, nie to co w jego rodzinnych stronach. Przyzwyczaił się jednak. Dzięki ciężkiej pracy w dzieciństwie łatwiej zarabiał na chleb.

Późnym wieczorem dotarł do zamku. Był ogromny i raczej szpetny. Służył do obrony. John, który wychował się w okolicach Araluenu, przywykł do wysokich, strzelistych budowli. Nie miał jednak nic przeciwko czarnym zamkom. One też posiadały swój urok.

Strzelił nogami w boki konia i przyspieszył. Miał nadzieję, że go wpuszczą.

Przed ogromną bramą zwolnił, a kopyta zastukały o drewniany most. Z gór spoglądali na niego strażnicy. Nie wydawali się zainteresowani. Sprawiali wrażenie raczej obojętnych, jakby nieznajomi codziennie wjeżdżali na ich teren.

Choć pewnie rzeczywiście tak było.

Dopiero kiedy zadarł głowę i spojrzał jednemu prosto w oczy uznali, iż może warto sprawdzić kto to taki.

- Kim jesteś? - rozległ się turbalny głos z muru.

- Wędrownym minstrelem, jaśnie panie. Przybyłem wprowadzić trochę muzyki w te ciemne mury...

- Cudownie. - ton głosu wartownika mówił, że powiedział to jedynie grzecznościowo. - Imię?

- John, jaśnie panie.

- John, czy jak ci tam, czemu naruszyłeś przestrzeń zamku?

- Proszę o gościnę. W najbliższej okolicy nie ma żadnej gospody, w której mógłbym się zatrzymać.

- Zatem, Johnie Minstrelu, zaczekaj tam, gdzie stoisz.

Rycerz zniknął chłopakowi z oczu. Chciał zapewne zdenerwować go czymś, aby tamten pozwolił się wypędzić. Brunet był jednak przyzwyczajony do takiego traktowania przez ludzi teoretycznie wyższej rangi, więc nie zrobiło to na nim wrażenia. Mógł zostać wojownikiem, ale wychowany w artystycznej rodzinie gardził przemocą, choć, rzecz jasna, jak każdy szanujący się grajek, umiał bronić swojej osoby. Dodatkowo nie miał zamiaru wtapiać się w tłum. Wszyscy rycerze chadzali w identycznych zbrojach, a on lubił się wyróżniać. Minstreli w kraju było zdecydowanie mniej niż rycerzy, którzy podobno stanowili szlachtę. A John, nawet jeśli nie należał w tej chwili do szlachty, doskonale wiedział, że życie w pałacach nie przypadłoby mu do gustu.

Uwielbiał on bowiem wolność. Właśnie z tego powodu uciekł z domu bogatego ojca.

Na murze ponownie pojawił się strażnik. Bez zbędnych ceregieli kazał mu wejść do środka, wydając rozkaz podwładnym, którzy unieśli ciężką bramę.

Kiedy chłopak poprowadził swojego konia do środka spotkał się ze zdziwionymi spojrzeniami. Koń nie był szczególnie postawny, miał trochę beczułkowaty kształt, ale John znał go bardzo długo i nie miał zamiaru się z nim rozstawać. Bez pytania zaprowadził go do stajni stojącej po drugiej stronie dziedzińca. Rozkład tego zamku bardzo przypominał mu inne warownie, więc nie miał z tym problemu.

Rozsiodłując konia usłyszał kroki za plecami. Odwrócił się i ujrzał młodego mężczyznę o pokaźnej muskulaturze. Wyglądał na osobę pracującą wewnątrz zamku, bo nie był ubrany jak rycerze; miał na sobie strój lokaja.

- Witaj minstrelu. Jak widzę już oporządziłeś wierzchowca. Pozwól, że wskażę ci kwaterę, baron Orman jest zaszczycony mogąc cię gościć.

- Bardzo dziękuję.

- Kazał przekazać, że oczekuje cię na kolacji, jak tylko się rozgościsz.

- To bardzo miło z jego strony. Proszę przekazać, że stawię się jak najszybciej będę mó...

- O nie! - przerwał mu gwałtownie rozmówca. - Jaśnie pan kazał powiedzieć, aby się Minstrel nie spieszył i odpoczął po trudach podróży.

- Dziękuję. W takim razie przyjdę za pół godziny. Zaprowadzisz mnie proszę do kwatery?

Mężczyzna kazał mu iść za nim, a po paru minutach kręcenia się po zamku dotarli do małego pokoju wyposażonego w łóżko i stół. Sprawiał wrażenie przytulnego, więc John od razu położył tam juki. Kiedy jego towarzysz go opuścił przebrał się ze stroju podróżnego w bardziej odświętny i umył twarz oraz ręce w wodzie z dzbanka stojącego w pokoju. Następnie wyjął lirę i fletnię pana, po czym spojrzał na siebie.

- Mogło być gorzej - stwierdził, gdy doprowadził się już do w miarę dobrego stanu.

Zamknął za sobą drzwi i ruszył według wskazówek umięśnionego mężczyzny (którego imię brzmiało Bel) w kierunku sali bankietowej. Dotarłszy do ogromnych drzwi dębowych pchnął jedno ze skrzydeł i wszedł do sali.

Nie sprawiała ona wrażenia szczególnie wyszukanej. Owszem, nie była skromna, ale jej wystrój pozostawiał wiele do życzenia. Po środku stały stoły ustawione na kształt litery T. Siedziało przy nim całe mnóstwo dostojnych gości, na czele z chudym mężczyzną o ziemistej cerze.

Był on wysoki, ale na pewno nikt nie pomyliłby go z wojownikiem. Miał dziwną fryzurę i ciekawą szatę. John wiedział z doświadczenia, że tacy ludzie uważają samych siebie za uczonych i gardzą wszystkimi wokoło. Ten jednak uśmiechał się do niego życzliwie.

- Pojawił się nasz gość. Usiądź, proszę.

John ukłonił się mu z wdzięcznością i zajął wyznaczone miejsce.

Na salę weszli służący niosący jedzenie. John zabrał się z apetytem do swojej porcji, pamiętając jednocześnie o zasadach dworskich. Miał wrażenie, że wszyscy przyglądają się krytycznie wszystkim jego ruchom. Nienawidził jeść wśród elity, bo miał wrażenie, że mogą go wsadzić do wiezienia za przypadkiem powiedziane słowo, które nie przypadłoby im do gustu. Miał do czynienia z wieloma dostojnikami, którzy byli właśnie tacy. Nie znaczyło to oczywiście, iż wszyscy tacy byli, ale że pomimo poznania tych miłych ciągle miał wrażenie, że natrafi na jakiegoś maniaka.

Orman, pan zamku, był znany z miłego przyjmowania minstreli już od dwudziestu lat. Wcześniej nie był skory do rozmów z nikim. Jednak potem zaczął miło przyjmować gości. Miało to jakiś związek z Kerenem i próbą napaści ze strony Skottów, ale niewiele ludzi o tym wiedziało, więc przypisywano to nagłej zmianie podejścia do życia spowodowanej przeczytaniem jakiejś jakże filozoficznej księgi.

John w to nie wierzył, ale przyjechał aby się dowiedzieć prawdy oraz zarobić.

Baron zobaczył jego zamyślenie, więc gdy tylko chłopak skończył jeść swoją porcję, powiedział:

- Jak rozumiem, grywasz na lirze? To rzadko spotykany instrument u wędrownych grajków.

- Doskonale zdaję sobie z tego sprawę. Dlatego to ją wybrałem na dzisiejszy wieczór, aby zaskoczyć państwa nowymi melodiami.

- Powiedziałeś "wybrałem". Czy to znaczy, że grasz na czymś jeszcze?

- Oczywiście - odparł chłopak coraz pewniej. - Miałem kontakt z wieloma instrumentami.

- Ciekawe... Więc proszę, zaczynaj.

Chłopak wyjął lirę z futerału, ale nie musiał jej stroić, gdyż zadbał o to wcześniej. Fletnię Pana położył na stole.

Chłopak zaczął pociągać za struny bardzo delikatnie, tak, że melodię ledwo było słychać.

- Na sam początek chciałbym zagrać coś prostego, dobrze? - chłopak wiedział, że aby zaimponować wielmoży nie może zaserwować mu tego samego co wieśniakom, więc uznał, że zagra coś z muzyki klasycznym. - Na przykład... Dziewicze wdzięki* Saprivala**.

- Słucham uważnie - Orman sprawiał wrażenie trochę zdziwionego tym wyborem.

Z instrumentu zaczęły płynąć piękne dźwięki. Każdy z nich był delikatny jak krople wody, ale również doskonale słyszalny. Muzyka sprawiała wrażenie, jakby płynęła nie z instrumentu, ale samego powietrza. Ciche nuty spływały po strunach sprawiając, że słuchacze aż otworzyli usta z wrażenia. Mieli nadzieję, że to się nigdy nie skończy; że melodia będzie trwać wiecznie.

Niestety, ale tak nie mogło się stać. Po paru minutach instrument zaczął cichnąć, aby w końcu wydać z siebie ostatni dźwięk.

Przez chwilę na sali panowała cisza.

Którą moment później przerwały ogromne brawa, które wstrząsnęły salą.

Pan zamku po raz pierwszy od wielu lat wstał, by w tej pozycji złożyć hołd utalentowanemu artyście.

>>>--------------------------->

*Nazwa utworu została wymyślona przeze mnie

**Nazwisko tego kompozytora pojawia się w książce "Czarnoksiężnik z Północy", kiedy Will również miał nadzieję zaimponować baronowi

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top