Rozdział 1

Samotny jeździec podążał zaśnieżonym gościńcem w kierunku potężnej, brzydkiej warowni widocznej na horyzoncie. Widać było, że służy ona głównie do celów obronnych, trudno było dostrzec jakiekolwiek zdobienia. Zbudowana była z najprostszego budulca jakim jest czarny kamień, lecz mury były wyjątkowo grube. Nic dziwnego. Stała ona bowiem niemal na granicy z Pictą, którą zamieszkiwały plemiona dzikich, walecznych Skottów, zagrażające od wielu, wielu lat królestwu Araluenu.

Jednak ostatnia próba napaści z ich strony była dawno temu, niemal 20 lat wstecz. Toteż osoby dorosłe pamiętały jak w dzieciństwie uciekały przed światłami w lesie Grimsdell. Nie miały one szczególnego związku z napaścią, były jednak wytworami Malkallama, złego czarnoksiężnika zamieszkującego bór. Nikt nie wiedział, że był on jedynie nieszkodliwym uzdrowicielem o ogromnej wiedzy.

Choć, tak naprawdę, parę osób zdawało sobie z tego sprawę. Pan zamku, Orman brał udział w wydarzeniach, które się wówczas rozgrywały. Nie tylko on. Legendarny Will Treaty, zwiadowca, jak również Rycerz Dębowego Liścia, teraz Pierwszy Rycerz, mąż księżniczki Cassandry - Horace Altman brali również udział w wojnie przeciwko uzurpatorowi Kerenowi.

Jednak teraz mało kto pamiętał te wydarzenia. Oczywiście wszyscy o nich wiedzieli, ale nie widzieli powodu, by dłużej o tym rozmawiać. Życie toczyło się dalej, trzeba było orać ziemię, posiać zboże i zebrać je, nim nadejdą mrozy lub nim zgnije pod wpływem wilgoci. Życie chłopów było monotonne, przepływało pod znakiem ciężkiej pracy. Mało mieli oni czasu na rozrywkę.

Właśnie w związku z nią jeździec karego konia przybył do wioski mieszczącej się niedaleko zamku. Gdyby mu się przyjrzeć, można by dostrzec spod ciemnego ciepłego płaszcza błysk czerwieni, bieli lub czerni. Wśród bagaży wprawne oko rozpoznałoby futerały na lutnię, lirę i ukulele - bardzo rzadko spotykany instrument w Araluenie. Gdyby chłopak zdjął płaszcz ukazałyby się jeszcze kieszonki na flet poprzeczny, prosty i na fletnię Pana. Dodatkowo wśród kolorowych ubrań przechowywał małej wielkości bębenek. Dzięki czarnemu kapeluszowi z czerwono-białym piórem łatwo można się domyślić, że był on minstrelem, grajkiem podróżnym, dającym występy tak w gospodach, jak i w zamkach.

W pewnym momencie w oddali dojrzał gospodę. Był już wieczór, słońce skryło się za horyzontem dając miejsce tysiącu gwiazdom. Jednak w gospodzie ludzie z pewnością nie wybierali się na spoczynek. Słychać było gwar rozmów i brzęk kufli.

Płatek śniegu opadł na nos przybysza. Uśmiechnął się na myśl o początku występu. Zazwyczaj najpierw wszyscy zwracają się z uprzedzeniem, lecz w momencie wyjęcia instrumentu napięcie znika jak za sprawą czarnej magii. Lubił ten moment, kiedy wieśniacy uśmiechali się na widok lutni.

Pospieszył konia i zatrzymał go dopiero przed wejściem do stajni znajdującej się obok gospody. Wprowadził do boksu i poluzował popręg. Na razie nie chciał zdejmować siodła. Wiedział, że i tak prędzej czy później otrzyma na to pozwolenie od właściciela, więc nie martwił się konsekwencjami zajęcia tej małej przestrzeni. Dodatkowo na dworze było zimno, a konie, tak samo jak ludzie, mogą dostać przeziębienia. Choć, rzecz jasna, rzadko się to zdarza, gdyż nawet istnieje powiedzenie - końskie zdrowie. Z pewnością odnosi się ono również do Rybałta, jednak młodzieniec nie był pewien. Lepiej zapobiegać niż leczyć.

Zdjął także juki i powiesił je na haku. Później po nie wróci. Teraz jednak odpiął futerał z lutnią. Dzisiaj miał ochotę do gry na niej, a ponieważ miał wybór, wziął ze sobą jeszcze flet poprzeczny. Zamknął drzwi do boksu i, żegnając się, rzecz jasna, z koniem, ruszył w kierunku wejścia do gospody.

Przystanął na chwilę i obejrzał budynek. Szyld głosił, iż zwie się ona „Pod pękniętym dzbanem". Niezbyt oryginalnie - pomyślał, wciąż mając w pamięci gospodę w lennie Cordom pod nazwą „Pod świeżo złatanym dachem". Gospoda, w której miał się zaraz znaleźć, była już trochę podstarzała, parę belek można by wymienić, ale sprawiała wrażenie przytulnej i ciepłej. Chłopak sięgnął do klamki i otworzył drzwi.

Buchnęło w niego gorącem z ogniska i ciepłem naturalnie wytworzonym przez taką ilość ciał ludzkich w pomieszczeniu. Pachniało jedzeniem, piwem, drewnem i potem. Z pewnością miło się tam siedziało.

- Zimno leci - burknął jakiś głos z najbliższego rogu sali. Chłopak nawet nie spojrzał się w tamtą stronę, tylko posłusznie zamknął drzwi. Ludzie w oberży z ciekawością przyglądali się przybyszowi. Był młody, miał najwyżej 16-17 lat, a jego bystre oczy wesoło spoglądały spod czarnej czupryny. Smukła sylwetka przywodziła na myśl tancerza. Od razu widać było, że nie jest wojownikiem, choć u boku nosił długi, myśliwski nóż, którym pewnie potrafił się posługiwać. Miał na sobie ciemny, niepozorny płaszcz, który szybko zdjął i powiesił na haku. Wyjmując flet uśmiechnął się szeroko do zgromadzonych.

- Grasz?

- Witam - odpowiedział grzecznie, zaczynając rozpinać futerał. - Mam na imię John. Jestem minstrelem. Grywam na lutni.

- To nam coś zagraj! - rozległ się entuzjastyczny głos z drugiego końca pomieszczenia. Od razy rozległy się pomruki aprobaty.

Johnny rozprostował palce, strzykając nimi pokaźnie.

- Oh, skąd wziął się lód na moich palcach? - zażartował. - Niestety, ale w związku z tym nie będę mógł się popisać moimi umiejętnościami...

- Myślisz, że porządny posiłek skutecznie je rozmrozi? - wszedł mu w słowo właściciel. Miał wyraźną nadwagę i widać było, że przyjmował już minstreli, a znał ich na tyle dobrze, by zrozumieć aluzję.

- Myślę, że z pewnością pomoże przywrócić moim palcom sprawność. -odrzekł młodzieniec i wyszczerzył się w uśmiechu do oberżysty.

- Rozumiem. Poproszę żonę, by coś przygotowała. Jessie! Przynieś temu szlachetnemu panu...

- ...Szlachetnemu minstrelowi w zupełności wystarczy...

- Przynieś temu szlachetnemu minstrelowi kolację i kufel...

- ...Przepraszam, ale nie lubuję się w piwie...

- I kubek gorącej herbaty!

Johnny usiadł przy najbliższym stole. Chwilę potem krągła kobieta postawiła na nim drewniany kubek z ciemnym płynem. Chłopak objął go rękami, przywracając w palcach czucie. Upił łyk, po czym rzekł:

- Tak, ciepła herbata jest bardzo dobrym lekiem. Chyba aż tak dobrym, że zdołam coś zagrać jeszcze przed posiłkiem.

Po tych słowach zaczął stroić instrument, co nie zajęło mu długo, gdyż miał w tym niemałą wprawę. Już po chwili był gotowy, by zacząć grać.

- Co byście powiedzieli na „Stokrotkę"*?

Po sali znów przebiegł pomruk entuzjazmu, więc John zagrał wstęp do znanej piosenki i po chwili słychać było słowa:

Gdzie strumyk płynie z wolna,

Rozsiewa zioła maj,

Stokrotka rosła polna,

A nad nią szumiał gaj,

Stokrotka rosła polna,

A nad nią szumiał gaj,

Zielony gaj.

W tym gaju tak ponuro,

Że aż przeraża mnie,

Ptaszęta za wysoko,

A mnie samotnej źle,

Ptaszęta za wysoko,

A mnie samotnej źle,

samotnej źle.

Wtem rycerz idzie z wolna.

„Stokrotko, witam cię,

Twój urok mnie zachwyca,

Czy chcesz być mą, czy nie?"

"Twój urok mnie zachwyca,

Czy chcesz być mą, czy nie?

Czy nie, czy nie?

Stokrotka się zgodziła

I poszli w ciemny las,

A rycerz taki gapa,

że aż w pokrzywy wlazł,

A rycerz taki gapa,

że aż w pokrzywy wlazł,

Po pas, po pas.

A ona, ona, ona,

Cóż biedna robić ma,

Nad gapą pochylona

I śmieje się: ha, ha,

Nad gapą pochylona

I śmieje: się ha, ha,

ha, ha, ha, ha.

Atmosfera w gospodzie całkowicie się rozluźniła. Wieśniacy słyszeli już tę piosenkę, choć pewnie nie zdawali sobie sprawy, że to jej wykonanie było jednym z lepszych. Chłopak miał miły głos i czysto śpiewał. Dodatkowo na koniec wyjął flet i zagrał tę samą melodię na nim. Niewątpliwie znał się na swoim fachu.

Jeszcze nim zakończyły się krótkie brawa, chłopak grał wstęp do „Jasnowłosej"**. Ludzie klaskali, by dodać rytmu utworowi, a pewna para wstała i zaczęła tańczyć przed kominkiem. Chwilę później dołączyło się do nich więcej osób. A chłopak zaczął śpiewać:

Na tańcach ją poznałem,

Długowłosą blond.

Dziewczynę moich marzeń

Nie wiadomo skąd

Skąd ona się tam wzięła

Piękna niczym kwiat

Czy jak syrena wyszła z morza

czy ją przywiał wiatr.

Więc żegnaj, Hibernio,

Czas w drogę mi już

W porcie gotowa stoi moja łódź

Na wielki ocean przyjdzie mi zaraz wyjść

I pożegnać się z dziewczyną

Na Tran Venis***.

Ująłem ją za rękę

Delikatną jak

Latem mały motyl

Albo róży kwiat

Poszedłem z nią na plażę

wsłuchać się w szum fal

Pokazałem jasnowłosej

wielki morza czar.

Więc żegnaj, Hibernio

Czas w drogę mi już

W porcie gotowa stoi moja łódź

Na wielki ocean przyjdzie mi zaraz wyjść

I pożegnać się z dziewczyną

Na Tran Venis.

Za moment wypływamy

w długi, trudny rejs

I z piękną mą dziewczyną

przyjdzie rozstać się

żagle pójdą w górę

wiatr je pogna w przód

I przez morza mnie uniesie

Ty zostaniesz tu

Znów rozległy się krótkie oklaski. Klaskał nawet John. Jednak nie dla uznania własnej twórczości, lecz dla żony oberżysty, która właśnie weszła do sali niosąc ciepły posiłek.

Kiedy go tylko postawiła przed nim, chłopak zabrał się łapczywie do jedzenia. Nikt prócz jego konia nie wiedział, że nie jadł nic od dzisiejszego ranka, kiedy to opuścił inną gospodę. Na każdym postoju zajmował się tylko Rybałtem dając mu paszę i wodę z bukłaka, bo nie kupił sobie prowiantu w poprzednim mieście.

Kiedy uporał się z jedzeniem rzucił krótkie spojrzenie właścicielowi gospody. Ten kiwnął głową, na znak zgody. Przez ten krótki czas zawarli porozumienie w kwestii płacenia (albo raczej niepłacenia) za posiłek. Dzięki Johnowi ludzie dłużej zostaną w gospodzie, wypiją więcej piwa, więcej zjedzą, dzięki czemu gospoda więcej zarobi. John też, rzecz jasna, zdobędzie parę groszy.

Przez całą noc śpiewał i grał, grał i śpiewał, zabawiał ludzi. Kiedy przed północą wieśniacy zaczęli opuszczać budynek, on nadal grał, on nadal śpiewał. I żadna pieśń się nie powtórzyła. Każda była tak samo zajmująca, tak samo dobrze wykonana.

Wreszcie, kiedy ostatnia osoba wrzuciła dźwięczącą monetę na duży stosik w futerale i wyszła, żegnana szerokim uśmiechem gospodarza, John oparł się o ścianą i westchnął zmęczony. Niewiele osób zdawało sobie sprawę, jak jego praca jest męcząca. Wszyscy myślą, że minstrelowie zawsze są pełni sił i energii. Ale czy ktokolwiek z nich śpiewał kiedyś i grał przez cztery godziny? Po jakimś czasie palce na strunach zaczynają sztywnieć i boleć, a gardło staje się suche. Jednak nadal trzeba grać, nadal trzeba śpiewać, by zarobić na chleb. Pomimo takich trudności chłopak jednak lubił tę pracę. A jak ktoś lubi swoją pracę, życie jest piękniejsze, niż gdy robi coś z przymusu.

Chłopak wrócił do stajni i rozsiodłał Rybałta, o czym wcześniej zapomniał. Koń rzucał mu pełne urazy spojrzenia za to uchybienie. Następnie jeszcze dał mu przedsenną popółnocną półprzekąskę, po czym wziął juki oraz instrumenty i powędrował do pokoju, który przydzielił mu oberżysta. Zasnął w momencie, w którym się położył.

Następnego ranka przy kubku kawy dał się przekonać namowom oberżysty, by został jeszcze jeden dzień. I jemu się ta perspektywa uśmiechała. Ludzie dowiedzieli się, że przyjechał minstrel, więc tego wieczoru gospoda będzie pękać w szwach.

Cały dzień John chodził po miasteczku i kupował jedzenie, pamiętając swoją wczorajszą pomyłkę. Wiedział, że nie musi być tego dużo, bowiem następnej nocy zawita w zamku Macindaw. Dodatkowo poznał wielu nowych ludzi.

Uwielbiał poznawać ludzi. Znał ich całe mnóstwo; nie zdziwiłby się, gdyby okazało się, że jest to połowa Araluenu. Chłopak podróżował naprawdę dużo, na tym polegało jego życie. Był w każdej wiosce na północy.

Najbardziej śmieszyło go w tym wszystkim, że ludzie aż tak się dziwią, iż pamięta ich imiona. Nie było w tym nic trudnego. Pamięta, jak rok temu poznał kobietę o imieniu Cressida, a dwa tygodnie temu znów spotkali się w oberży. Kiedy przywitał ją po imieniu, omal nie zeszła na zawał.

Nie była to jedyna rzecz, jaka zawsze wchodziła mu w pamięć. Mógłby wymienić po kolei każde miasto i miasteczko do jakiego zawitał. Alfabetycznie zresztą też. I wskazać jego położenie na mapie...

˃˃˃──────────>

*popularna piosenka, lekko przerobiona na potrzeby tekstu

**szanta, również zmieniona trochę przeze mnie

***miasto wymyślone przeze mnie, leżące na brzegu Hiberni





Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top