Strach
Młody zwiadowca kucnął, a po chwili tuż nad jego głową przeleciała strzała. Will odetchnął z ulgą, po czym podniósł się z ziemi i wystrzelił w wysokiego mężczyznę, który stanął przed nim. Z łatwością prześlizgnął się między dwoma następnymi żołnierzami przy okazji powalając ich na ziemię, po czym dołączył do Halta, swojego mistrza i przyjaciela.
- Boję się, że tego nie przeżyjemy. - Powiedział i odbił saksą cios miecza.
- Nie gadaj tylko walcz! - Wrzasnął starszy mężczyzna i rzucił się między wrogów. Will pomyślał, że to niepodobne do jego mistrza. Niestety, nie mógł stać i rozmyślać, ponieważ usłyszał głos Horace'a, który w dość obraźliwy sposób odgrażał się wrogiej armii, która postanowiła najechać Araluen. Jego królestwo. Jego dom. A tego żaden z nich by nie zaakceptował.
Will rzucił się na młodego żołnierza i zabił go jednym, płynnym cięciem saksy. Przez ułamek sekundy wydawało mu się, że dostrzegł swojego przyjaciela, lecz to złudzenie szybko minęło. Miał bardzo, bardzo złe przeczucia odnośnie tej wojny. Nawet nie wiedział, czego tak bardzo się bał. Po prostu czuł, że skończy się ona tragicznie. Nie wiedział tylko jak ma to rozumieć. Walczył więc zaciekle, zabijał przeciwników i pomagał Aralueńczykom. Co rusz dostrzegał twarze swoich sprzymierzeńców; Oberjarl Erak, wakir Selethen... Nawet cesarz Shigeru... Oni wszyscy stali się jego przyjaciółmi. Zresztą, nie tylko jego. Gdy król Duncan usłyszał o bezinteresownej pomocy sojuszników mało nie rzucił się im na szyje.
Wszyscy walczyli zaciekle, bez ustanku. Formacja Araluenu rozpadła się już dawno temu. Król Duncan miał wrogów we własnej armii. Nikt nie mógł sobie wybaczyć takiego zaniedbania. Jak można było nie zauważyć dziesięciu, DZIESIĘCIU obcych ludzi?! Tak czy inaczej, teraz Araluen ponosił tego konsekwencje. Większość żołnierzy pożegnała się już z życiem. Aralueńczyków pozostało 500, Skandian 200... Selethenowi zostało 80 ludzi, a Shigeru rozkazywał zaledwie 50. Daje nam to 830 żołnierzy. Przeciwko wielotysięcznej armii Huadina. Mężczyzna przez wiele lat podporządkował sobie wprost niezwykłą ilość ludzi, którzy zostali omamieni tak, że bez namysłu szli walczyć ramię w ramię ze swoim wodzem. No dobrze, to akurat prawdą nie było. Podczas gdy jego żołnierze wylewali krew i pot, on siedział sobie na wzgórzu i rozmawiał ze swoimi przyjaciółmi od czasu do czasu wydając jakieś rozkazy. Tak więc, mała, wierna armia musiała pokonać ogromną, żywą masę bez przywódcy. Na szczęście dla Araluenu wielki Huadin zaczął się nudzić i postanowił, że ruszy swój szanowny odwłok i w końcu dołączy do swojej armii, a to dawało niezliczoną ilość okazji, żeby pozbawić ten oto szanowny korpus głowy. A może i czegoś jeszcze...
Huadin nie wiedział tylko jednej, jedynej rzeczy. Nie wiedział, że Araluen posiada Zwiadowców. Myślał, że to po prostu jakaś ranga ludzi, którzy walczą w armii. Nie mógł również rozgryźć, dlaczego noszą ze sobą łuki, zamiast zbroi i mieczy. Na nieszczęście dla niego, był tak zaślepiony swoimi celami i egoizmem, że nawet nie słuchał, gdy ktoś chciał mu opowiedzieć o tych "dziwnych pelerynach", jak lubił nazywać Zwiadowców. Gdyby tylko wiedział, do czego są zdolni by obronić własny kraj...
Willowi zaczynało brakować sił. Jego saksa strasznie mu ciążyła. Na domiar złego, obezwładniający strach nasilał się z każdym ruchem. Will się nie bał. On był przerażony. I co najgorsze, nie miał nawet komu tego powiedzieć, ponieważ teraz został sam, otoczy z każdej strony przez wrogów. Jego wszyscy przyjaciele walczyli w innych miejscach. Oczywiście, nie mógł mieć im tego za złe ale jednak wolałby mieć choć jedną osobę do pomocy. W końcu poddał się. Rzucił wszystkie nauki i szkolenia i ruszył na wrogów niczym najprawdziwszy Skandianin. Wykorzystywał każdą, najmniejszą okazję. Obiecywał sobie, że będzie walczył do końca. Do ostatniego żołnierza i ostatniej kropli własnej krwi. Nagle dostrzegł w tłumie znajomą postać. Zaczął walczyć jeszcze zacieklej, o ile to w ogóle możliwe.
Rzucił się Huadinowi do gardła, a ten, zaskoczony w ogóle się nie bronił. Will zaczął okładać go pięściami, a ten, przerażony ciągle ustępował pola. Młody Zwiadowca wyglądał jak maszyna do zabijania. Cały we krwi, z furią w oczach... Jeśli ktoś myśli, że go to obchodziło, nawet nie ma pojęcia, jak bardzo się myli.
W końcu oprzytomniał trochę i jednym, płynnym cięciem przeciął Huadinowi gardło. Krew trysnęła na wszystkie strony, a wszyscy momentalnie zamarli. Spojrzeli najpierw po sobie, a potem na ciało, które kiedyś było ich przywódcą. W Aralueńczyków wstąpiła nowa energia i już po paru godzinach świętowali zwycięstwo.
- Niech żyje Will Treaty, Królewski Zwiadowca! - Rozległ się krzyk któregoś z żołnierzy, a za nim kolejne radosne okrzyki i pięści wznoszone w geście zwycięstwa. Will patrzył na to wszystko z lekkim uśmiechem. Cieszył się z wygranej. Nawet bardzo. Cieszyły go też wszystkie pochwały, których sprzymierzeńcy nie zamierzali mu szczędzić. Erak przez przypadek połamał mu parę żeber, gdy gratulował Willowi wykończenia Huadina. Jednak ten strach nie odpuszczał... Robił się za to coraz większy. I coraz bardziej przytłaczający. A Will niepokoił się coraz bardziej i bardziej. Gdy zabił Huadina strach zaczął zalewać go falami. Raz były słabsze, a raz mocniejsze ale ciągle były.
- Dobra robota. - Halt stanął obok swojego byłego ucznia i uśmiechnął się do niego. - Jestem z ciebie dumny. Zresztą, nie tylko ja. - Dodał i zaśmiał się cicho. Ku jego zdziwieniu, Will nie odpowiedział. Nawet na niego nie spojrzał. Patrzył się tępo przed siebie, tak jakby był w innym świecie. I jakby w tamtym świecie przegrali. - Willu? - Dotknął go delikatnie ale ten nawet nie drgnął.
- Co mu jest? - Halt odwrócił się i spostrzegł Gilana, swojego drugiego ucznia.
- Nie wiem. - Odparł zgodnie z prawdą i potrząsnął młodym Zwiadowcą. - Willu!
- C-co? W-Wybacz... Zamyśliłem się... - Powiedział zawstydzony Will i szybko spojrzał w bok.
- Ej, co się dzieje? - Gilan zmarszczył brwi. - Nie powinieneś tryskać radością i świętować zwycięstwa?
- I nawet nie próbuj zmyślać. - Wtrącił szybko Halt, a Gilan mu przytaknął. - Znamy cię za długo.
- Dajcie spokój... Mówię, że po prostu się zamyśliłem. - Odparł Will zirytowany.
- Masz mnie za głupiego? - Oburzył się Halt po czym złapał Willa za rękę i siłą zawlókł go głębiej w las. Gilan spojrzał na swojego byłego mistrza, po czym wzruszył ramionami i poszedł za nim.
- Dobrze, więc o co chodzi? - Dopytywał Halt. Posadził Willa na ściętym drzewie i stanął nad nim ze skrzyżowanymi na piersi rękami. Gilan spojrzał z troską na przyjaciela.
- Nie uważasz, że popadasz w paranoję? - Will zwrócił się do Halta. - Mam gorszy dzień, w porządku?!
- Ty cieszysz się z najmniejszych rzeczy, nawet jeśli masz gorszy dzień. A takie zwycięstwo nie należy do małych rzeczy. - Powiedział poważnie Gilan. Obrał sobie za cel złamać Willa. Gdzieś w środku bolało go to, że przyjaciel nie ufa im na tyle, żeby wyjawić, co go męczy. Halt pokiwał tylko głową i wbił spojrzenie w byłego ucznia.
- Dlaczego nie możecie mnie zostawić? - Jęknął Will i spojrzał oskarżycielsko na przyjaciół. Czuł, że przez ten strach zaczyna wariować. Bał się. Tak strasznie się bał, a sam nie wiedział czego się boi. To było tak głupie, że nawet nie chciał sobie wyobrażać, co pomyśleliby o nim Halt i Gilan.
- Bo się o ciebie martwimy. - Gilan nadal nie dawał za wygraną. Postawił sobie cel i zamierzał go spełnić. - Dlaczego nie możesz nam tego powiedzieć? Złamałeś jakieś prawo? - Halt przypomniał sobie o pewnej rzeczy i postanowił wykorzystać ją, gdy wszystkie inne sposoby zawiodą.
- Nie, nic nie zrobiłem! - Odparł Will, już naprawdę wściekły, co tylko jeszcze bardziej zmartwiło jego przyjaciół. - Sami mówiliście, że powinniśmy świętować, więc idźcie się pobawić, czy coś, a ja pójdę spać.
- Naprawdę myślisz, że cię tu zostawimy? Albo, że zaśniesz przy tym hałasie? - Zapytał zdziwiony Halt, a Will pomyślał, że jeśli oni nie chcą się od niego odczepić, to musi ich do tego zmusić.
- Zasypiam przy twoim chrapaniu, więc wydaje mi się, że nie musisz się o to martwić. - Powiedział Will zimno. Gilan nie mógł się powstrzymać i zaśmiał się cicho, a Halt wbił w Willa niedowierzające spojrzenie.
- Jak możesz? - Zapytał. - Przecież sam wiesz, że nie chrapię! - Zaprotestował od razu i odwrócił się w stronę Gilana. - A ty nie śmiej się tak!
- Ale to prawda! Chrapiesz na całe obozowisko! - "Gdzie dwóch się bije, tam trzeci korzysta.", pomyślał Will i powoli zaczął wycofywać się w las.
Halt i Gilan sprzeczali się przez jakieś pół godziny, co dało Willowi mnóstwo czasu, żeby dojść do dużego, mocnego dębu i powoli zacząć się na niego wspinać.
Gdy był już na szczycie, położył się wygodnie na gałęzi i zadowolony zaczął obserwować Halta i Gilana, którzy z tej wysokości wyglądali jak dzieci.
Jego przyjaciele byli tak pochłonięci kłótnią i dogryzaniem sobie nawzajem, że nawet nie zauważyli jego zniknięcia. Już dawno porzucili temat chrapania i teraz sprzeczali się dosłownie o wszystko.
- Abelard jest o wiele szybszy niż ta twoja szkapa! - Krzyknął Halt.
- Za to ja jestem o wiele lepszy w skradaniu się! - Gilan również nie dawał za wygraną.
- Ja lepiej strzelam z łuku!
- Powiedział ślepy i głuchy staruch! - Obaj mieli już dość ale żadnej nie chciał odpuścić. - Wiesz co? Niech Will rozstrzygnie nasz spór. W końcu to on go zaczął! - Dopiero wtedy przypomniał sobie o Willu i zawstydził się trochę. Halt również przypomniał sobie o przyjacielu i z niedowierzania i zawodu samym sobą aż uderzył się dłonią w czoło. Jak oni mogli o nim zapomnieć?! Jak oparzeni odwrócili się w stronę, pustego już, pniaka, po czym spojrzeli po sobie zdziwieni.
- Nie ma co, wspaniali z nas przyjaciele. - Warknął Gilan, zły na samego siebie.
- Trzeba go znaleźć. - Powiedział Halt, a jego były uczeń automatycznie się z nim zgodził. - Jak myślisz, gdzie pobiegł?
- Obóz odpada, bo od razu by go dopadli i nie wypuścili przynajmniej do rana. Mógł uciec w las.
- On jest ogromny. Nigdy go nie znajdziemy. - Halt usiadł na pniaku zrezygnowany i oparł łokcie o kolana. - Jestem ciekaw, co go tak rozproszyło i czego się tak boi. Już przed wojną zachowywał się dziwnie ale uznałem to za zwykły stres przed walką. Ale teraz...
- Teraz, gdy wygraliśmy, a on nawet nie stara się udawać, że się cieszy, zaczynasz się martwić. - Dokończył za niego Gilan, a ten mu przytaknął. - Też się martwię. Wydaje mi się, że nawet król to zauważył. Gdy siedzieliśmy z nim przy ognisku coś podejrzanie przyglądał się Willowi. Na szczęście ten tego nie widział, bo leczył żebra. - Mimo wszystko uśmiechnęli się lekko na wspomnienie radości Eraka, gdy ten dowiedział się, że wygrali. Złapał Willa w ramiona i pomimo protestów i błagań ściskał go, póki nie usłyszeli trzasku pękających kości i wrzasku pełnego bólu. Oberjarl natychmiast cofnął ręce, co poskutkowało bolesnym zderzeniem z twardą ziemią. Will mocno owinął klatkę piersiową ramionami i zwinął się w kłębek pojękując z bólu. Oczywiście, wszyscy rzucili się na pomoc, co skończyło się paroma wypadkami i guzami. Mimo to, Gilan i Halt uważali to za dość zabawne wydarzenie. Rzecz jasna, żaden z nich nie przyznał się do tego głośno.
- A może chodzi o te żebra? - Podsunął Gilan szukając śladów.
- Naprawdę tak myślisz? - Odkrzyknął Halt. - Myślisz, że złamane kości przeszkodziłyby Willowi w świętowaniu? Naszemu Willowi?
- W sumie racja... - Zaczął Gilan. Szybko jednak przerwał. - Halt! Chyba coś mam! - Zawołał, a jego mistrz szybko do niego podszedł.
Will w tym czasie zdążył zejść z dębu i porządnie oddalić się od swoich towarzyszy. Powoli ruszył w stronę obozu, gdy uderzyła w niego fala strachu. O wiele większa, niż te poprzednie. Młody Zwiadowca poczuł wilgoć w oczach i szybko zamrugał, by ją przepędzić. Poczuł się obserwowany, a zaraz potem kolejna fala strachu zalała go jak rzeka. Nie był w stanie wytrzymać i padł na kolana. Zaraz potem usłyszał przerażone krzyki, a następnie poczuł, że ktoś delikatnie go podnosi i... Chyba przytula.
- Willu? - Zaczął Halt zmartwiony. - Willu, co się stało? - Złapał mocniej przyjaciela, który nawet na niego nie patrzył, i posadził go na pobliskim korzeniu.
- Hej, słyszysz nas? - Zapytał Gilan. Naprawdę zaczął się bać. To zdecydowanie nie było normalne.
- T-tak... - Odparł Will roztrzęsiony. - S-słyszę...
- Spokojnie... - Powiedział Halt i objął swojego ucznia.
- Co się dzieje? - Zapytał Gilan i spojrzał w oczy Willowi. To, co tam zobaczył... Oczy Willa były pełne cierpienia i strachu, jakiego żaden z nich nie czuł wcześniej. Bez namysłu uklęknął z drugiej strony i, uważając na złamane żebra przyjaciela, również go przytulił.
Odsunęli się dopiero, gdy poczuli, że Will rozluźnił się trochę.
- Błagam cię. - Zaczął Halt. - Powiedz wreszcie o co chodzi. - Postanowił użyć swojej tajnej broni. - Dobrze wiesz, że sam nie raz łamałem prawo. I rozumiem, wyrzuty sumienia i tak dalej ale na litość boską! Martwimy się o ciebie.
- M-mówię, że nic nie zrobiłem... - Powiedział Will cicho.
- Więc o co w końcu chodzi? - Zapytał Gilan.
- C-chodzi o to, że... - Zaczął najmłodszy z ich trójki i wziął głęboki oddech. Przez złamane żebra skrzywił się z bólu ale uznał, że nie będzie się nim zasłaniał. Jego przyjaciele patrzyli na niego z troską i powagą wypisaną na twarzach. - Boję się...
- Co? Czego się boisz? - Zaczął Gilan czym zasłużył sobie na cios w żebra od Halta.
- Właśnie o to chodzi, że nie wiem! - Wybuchnął nagle Will. Wstał roztrzęsiony i zaczął chodzić w kółko. - Jeszcze przed początkiem tej całej wojny... Miałem przeczucie, że coś się stanie. Coś bardzo, bardzo złego. Na początku to było tylko przeczucie ale ostatnio... Zamieniło się w czysty strach... Ja już nie czuję, że coś się stanie! Czuję się, jakby to się stało!
- Ale... - Zaczął Gilan ale wystarczyło tylko jedno, jedyne spojrzenie Halta, by znów zamilkł.
- Naprawdę nie rozumiesz? - Zapytał Will zrezygnowany. Gilan tylko pokiwał przecząco głową. - Boję się, a sam nie wiem czego! Na początku było jeszcze spokojnie a-ale teraz... Ale teraz ten strach zmienił się w ocean i co chwila zalewa mnie falami... - Spojrzał przeszklonymi oczami na przyjaciół, po czym wściekł się i podszedł do pobliskiego drzewa. Uderzył w nie z całej siły, na co Halt i Gilan zerwali się z miejsc i od razu do niego podbiegli. Jego mistrz złapał go za dłonie, by nic sobie nie zrobił, a Gilan znów go objął.
- Dlaczego wcześniej nic nie powiedziałeś? - Zaczął Halt.
- A pomyślałeś może, jakbyś zareagował, gdybym tak po prostu podszedł i powiedział ci, że boję się ale nie mam pojęcia czego? - Will pociągnął nosem i mocniej przytulił się do Gilana. Ten tylko spojrzał na Halta, który już miał zaprotestować ale zdał sobie sprawę, że najprawdopodobniej wyśmiałby swojego byłego ucznia. Zamknął więc usta.
- Wracajmy do obozu... - Powiedział Gilan.
- Willu, trzymasz się jakoś? - Zapytał Halt z troską i spojrzał na opartego o niego chłopaka.
- Mhm... - Wymruczał niechętnie. Pomyślałby, że może lepiej byłoby upić się i pójść spać. Zaraz jednak odrzucił ten pomysł. Wtedy byłoby jeszcze gorzej. Postanowił więc, że musi to przeczekać. Przecież kiedyś musi się uspokoić... Prawda?
Okazało się, że wszyscy byli tak zajęci świętowaniem, że nawet nie zauważyli ich zniknięcia. No, może poza jedną osobą.
- Gdzieście tyle byli?! Poziomki zbieraliście? - Zapytał Crowley żartobliwie.
- Weź nawet nie pytaj. - Odparł Halt, czym zasłużył sobie na zaskoczone spojrzenie swojego dowódcy. Opowiedział mu wszystko, bez owijania w bawełnę.
- Biedny Will... - Powiedział Crowley. - Może Malcolmowi uda się mu pomóc?
- To on tu jeszcze jest? - Zapytał zdziwiony Halt. Malcolm, medyk z lasu Grimsdell, pomagał opatrywać rannych. Mówił, że gdy tylko wojna się skończy, on wróci do siebie.
- Nie. Powiedział, że zostanie trochę i podszkoli lekarzy. A przy okazji trochę poświętuje. - Uśmiechnął się Crowley. - Powinieneś być dumny z Willa. Sam król wychwala go pod niebiosa. Tylko szkoda, że Erak mu te żebra połamał.
- Jestem z niego dumny... Ale teraz ma poważniejsze problemy na głowie.
- Mówisz o tym strachu? - Halt przytaknął. - Jestem ciekaw, z czego się wziął.
- Ja chciałbym wiedzieć jak go pokonać.
Rozmawiali jeszcze chwilę, gdy zauważyli Gilana. Przywitali się z nim, a Halt rozejrzał się po obozowisku.
- Szukasz Willa, co?
- Tak, widziałeś go może? Chciałbym z nim jeszcze porozmawiać.
- Nic z tego. - Powiedział Gilan, a Halt od razu założył najgorsze.
- Znowu uciekł? - Zapytał.
- Nie, nie uciekł. Poszedł spać jakąś godzinę temu. Może więcej.
- Sen dobrze mu zrobi. - Odparł dowódca korpusu.
- Jesteś pewien, że z tym strachem będzie miał przyjemne sny? - Zapytał Halt, a wszyscy zamilkli. Doskonale wiedzieli, jaka będzie odpowiedź...
Porozmawiali jeszcze chwilę, po czym ruszyli w stronę małej polanki, gdzie Zwiadowcy rozłożyli swoje namioty. Gilan przez chwilę patrzył w stronę namiotu Willa, po czym życzył dobrej nocy swoim towarzyszom i ruszył w stronę własnego namiotu.
Następnego dnia armia aralueńska zaczęła przygotowania do drogi powrotnej. Te poszły wyjątkowo sprawnie. Ludzie nadal świętowali zwycięstwo i o wiele bardziej przykładali się do swoich zadań. Will patrzył na to wszystko z nadzieją. Nadzieją na to, że gry tylko opuści to miejsce, ten piekielny strach zniknie.
Siedział właśnie na grzbiecie Wyrwija, a obok niego jechał Horace, jego wierny przyjaciel. Rycerz królestwa. Halt, Gilan i Croley postanowili, że strach Willa zostanie ich tajemnicą. Z bólem serca przyznali, że lepiej by było, gdyby Horace o tym nie wiedział. Oczywiście, sam Will nie był obecny przy tych naradach. Gdyby to od niego zależało, jego starsi przyjaciele również żyliby w błogiej nieświadomości. Dopiero po chwili uświadomił sobie, że jego towarzysz coś do niego mówi.
- ...i wtedy wszystko jakby zamarło. Na początku chciałem go zaatakować ale potem zorientowałem się, że coś jest nie tak. Rozejrzałem się i zobaczyłem, że wszyscy zamarli i patrzą się w jedną stronę. Spojrzałem tam i zobaczyłem ciebie. Stałeś nad trupem Huadina, a w dłoni trzymałeś saksę, która wyglądała, jakbyś dopiero co wyciągnął ją z jakiegoś ciała. Z resztą, całe przedramię miałeś we krwi. Jak sobie przypomnę ten wrzask naszych. Ruszyli do boju jakby ich sama śmierć goniła.
- Wiem, przecież byłem tam. - Odparł Will zły, że jego przyjaciel znów to roztrząsa. To właśnie od tej walki. Od pokonania Huadina zaczęły się te fale strachu, których młody Zwiadowca nie był w stanie pokonać. Wcześniej strach był cały czas, więc można było się do niego przyzwyczaić.
- Przecież Erak przeprosił cię za te żebra. - Powiedział już poważniej.
- Nie tylko raz. - Prychnął Will i ścisnął wodze w dłoniach. Horace zauważył to i zmarszczył brwi. Na szczęście miał tyle rozumu, by nie wypytywać o to przyjaciela. Zamiast tego poszukał wzrokiem Halta i skinął na niego, by ten do niego podjechał.
Gdy tylko ci się zrównali, Will popędził Wyrwija i podjechał do paru Zwiadowców, którzy rozmawiali właśnie o rodzajach paszy dla koni. Uznał, że to o wiele bezpieczniejszy temat, niż ten, który omawiał z Horace'm.
- Halt, mogę cię o coś zapytać?
- Przecież właśnie to zrobiłeś. - Zaczął z lekkim uśmiechem i czekał na reakcję Horace'a, która tym razem... Której tym razem nie było. Spoważniał więc. - O co chodzi? - Zapytał, choć przeczuwał już, o co zapyta młody rycerz. Widział, że rozmawiał z Willem. Udało mu się nawet podsłuchać, o czym rozmawiali.
- Co się dzieje z Willem? Zachowuje się jakbyśmy przegrali tę wojnę i właśnie szli na rzeź. - Powiedział Horace i spojrzał na Halta, który niepewnie poprawił się w siodle.
- Nie wiem. Może to przez te żebra? - Zaproponował i zaczął modlić się w duchu, by Horace się na to nabrał. Naprawdę, lubił chłopaka ale nie był do końca pewien, jak zareaguje na niczym nieuzasadniony strach swojego przyjaciela. Pamiętał to, jak dogryzali sobie, gdy byli dziećmi. I mimo, że te czasy minęły, Halt wolał dmuchać na zimne.
Nagle usłyszał ostrzegawczy okrzyk. Spojrzał w tamtą stronę i zamarł. Pułapka... Natychmiast otrzeźwiał i rzucił się na pomoc grupce Zwiadowców, która paręnaście minut temu omawiała paszę dla koni.
Will usłyszał ostrzegawcze rżenie Wyrwija. Tak samo inni Zwiadowcy. Lecz było już za późno. Bandyci rzucili się na nich. Wyrwij cofnął się, zdezorientowany i wystraszony. Potknął się o coś. Na szczęście Will zdążył zeskoczyć ze swojego wierzchowca i rzucić się w bój. Wtedy to się stało. Fala strachu tak ogromna, że zalała mu płuca i umysł. Odebrała mu dech i logiczne myślenie. Poczuł, że robi mu się słabo. Właśnie wtedy jeden z napastników złapał go i cisnął o pobliskie drzewo, niczym szmacianą lalkę. Will poczuł obezwładniający ból całego ciała, kolejną falę strachu... A potem ciemność.
Obudziły go delikatne promienie słońca, głaszczące go po twarzy. Otworzył oczy i jak na zawołanie poczuł ból głowy.
- Hej. - Usłyszał przyjemy głos. - Witamy wśród żywych.
- C-co się stało? - Wychrypiał. Całe gardło miał wysuszone na wiór, więc Halt podał mu wodę. Napoił swojego byłego ucznia, ponieważ ten miał problem z podniesieniem się i odstawił kubek na mały stolik stojący obok łóżka.
- Lepiej? - Zapytał, a Will pokiwał głową. - Zaatakowali nas. To była pułapka. Jechałem właśnie z Horace'm, gdy usłyszałem ostrzegawczy krzyk ale było już za późno. Widziałem, jak zaatakowali. Jeden z nich złapał cię i rzucił o drzewo jak worek ziemniaków.
- Czuję... - Powiedział Will cicho.
- W każdym razie, wygraliśmy. A ty byłeś nieprzytomny przez parę dni i tak dotarliśmy do zamku Araluen. - Powiedział Gilan, który nagle zmaterializował się w pomieszczeniu.
- Mhm... - Wymruczał Will, po czym zdziwiony otworzył szeroko oczy.
- Wszystko w porządku? - Zapytał Halt, który zauważył zmianę na twarzy swojego przyjaciela.
- J-ja... - Zająknął się Will. - Nie czuję już tego strachu... - Zaczął cicho, a potem krzyknął zachwycony. - Boże! Myślałem, że już się go nie pozbędę. - Uśmiechnął się szeroko, a na ten widok Gilan i Halt również się uśmiechnęli. Brakowało im Willa. Tego prawdziwego. Will usiadł i już chciał rzucić się na przyjaciół ale zdał sobie sprawę z jednej, bardzo dziwnej rzeczy. Rzeczy, do której nie był przyzwyczajony. Usiadł więc i spojrzał na przyjaciół z zastanowieniem wymalowanym na twarzy.
- Willu co... - Zaczął Gilan.
- Nie czuję nóg. - Powiedział pusto, jakby jeszcze nie rozumiał znaczenia tych słów. Dopiero po chwili Will spojrzał w dół i położył sobie ręce na uda ale ich również nie poczuł. - Mój Boże! - Zawył i zalał się łzami. Schował twarz w dłoniach i zaczął płakać jeszcze głośniej. W pewnej chwili zaczął się trząść. - N-nie... - Wyszeptał spazmatycznie płacząc.
Gilan i Halt od razu rzucili się do niego i mocno go przytulili. Halt od przodu, a Gilan z tyłu.
- H-Halt... - Zapłakał Will, a Halt poczuł, jak pęka mu serce.
- Ćśś... Będzie dobrze, zobaczysz... - Will nic nie powiedział, tylko mocno wtulił się w byłego mistrza. Już nawet nie czuł połamanych żeber. Teraz czuł tylko połamane serce.
- Halt... - Powtórzył znów. - Nie c-czuję nóg... D-dlaczego n-nie czuję nóg? - Zapiszczał żałośnie, a Halt po raz kolejny poczuł, że jego serce pęka na miliardy małych kawałeczków. Jego uczeń... Jego przyjaciel... Poczuł, że sam płacze. Spojrzał ponad ramię Willa i zobaczył załzawione oczy Gilana. "Nie wierzę...", powiedział bezgłośnie młodszy Zwiadowca i przytulił twarz do pleców przyjaciela.
Siedzieli tak póki Will nie usnął, zmęczony płaczem. Halt delikatnie położył go do łóżka i przykrył kołdrą. Stanęli przy drzwiach i spojrzeli na swojego młodszego przyjaciela. Gilan znów poczuł łzy w oczach i zagryzł wargę. Wyszli na pusty korytarz i bez słowa ruszyli do swoich pokoi.
Po paru minutach marszu spotkali Crowleya.
- Cześć! - Przywitał się rozradowany. - Jak się ma Will? - Ku jego zaskoczeniu, Gilan i Halt po prostu go ominęli i poszli dalej. Młodszy Zwiadowca nie był w stanie wytrzymać, a po jego twarzy znów potoczyły się strumienie łez. Crowley dogonił ich i obrócił Halta twarzą do siebie.
- Chyba nie mówicie, że on... - Zaczął przerażony dowódca.
- Nie... Will żyje. - Powiedział Halt smutno, a Gilan przełknął łzy.
- W-więc co się dzieje? - Zapytał Crowley. Widząc płaczących Halta i Gilana naprawdę się przestraszył. Widział, by Halt płakał tylko raz. Wtedy, gdy umarł Pritchard. Ich mistrz. Gilan już miał mu odpowiedzieć ale poddał się i tylko przyspieszył kroku i zniknął za zakrętem.
- Halt, błagam cię. Powiedz, o co chodzi. - Halt wziął głęboki oddech.
- Will jest kaleką. - Powiedział na jednym wdechu i praktycznie pobiegł do siebie. Crowley tylko spojrzał za nim. Na początku myślał, że jego przyjaciele żartują... Ale teraz... Gdy widział płaczącego Halta... Bez namysłu rzucił wszystko w kąt i pobiegł do pokoju jednego z najlepszych Zwiadowców Araluenu.
Zapomniał o wszystkich manierach i po prostu tam wszedł. W progu stanął jak wryty.
Will siedział przygarbiony na łóżku, a jego ręce spoczywały lekko skrzyżowane bez życia na jego udach. Młody Zwiadowca nawet na niego nie spojrzał. Po prostu pusto gapił się w swoje przedramiona.
- Willu... - Zaczął cicho Crowley ale od razu zamknął usta. Co miałby mu niby powiedzieć? Podszedł więc do niego i uklęknął obok. Złapał go za ramię ale i to nie przyniosło żadnego rezultatu. - Hej, słyszysz mnie? - Zapytał drżącym głosem. Ten tylko spojrzał na niego zaczerwienionymi, opuchniętymi od płaczu oczami i Crowley już wiedział. To była prawda. Bez namysłu przytulił do siebie młodszego przyjaciela ale ten po chwili odepchnął go.
- Daj spokój... - Powiedział pusto.
- Willu... - Poczuł wilgoć w oczach. Nie. Nie będzie płakał. Nie przy nim.
- Proszę cię. Halt i Gilan wyściskali mnie za wszystkie czasy. Nie musisz się dokładać. - Odparł jakoś tak bez życia, a Crowley znowu wyciągnął do niego ręce. - Nie masz może czegoś ważniejszego do roboty? - Warknął.
- M-mam... Wybacz. - Powiedział i pośpiesznie wyszedł z pomieszczenia.
Will leżał przygnębiony na łóżku, gdy usłyszał ciche pukanie. Zastanowił się szybko, po czym doszedł do wniosku, że nie ma ochoty na jakiekolwiek interakcje międzyludzkie, więc tylko nakrył się bardziej kołdrą i zamknął oczy. Usłyszał dźwięk otwieranych drzwi. Podniósł się do siadu i spojrzał na niskiego mężczyznę, który właśnie wszedł do pomieszczenia.
- Cześć. Jak się czujesz? - Zapytał Halt stawiając na stole talerz z posiłkiem.
- Jak myślisz? - Odparł Will. Naprawdę wolałby, żeby wszyscy dali mu spokój. Albo pozwolili mu w końcu umrzeć. I tak czuł się jakby był martwy. Halt usiadł obok swojego ucznia i złapał jego dłonie.
- Nie będę mówił, że wiem, jak się czujesz, bo nie wiem tego i mam nadzieję, że nigdy się nie dowiem. - Powiedział szczerze, czym od razu zyskał sobie zainteresowanie Willa. - Ale proszę cię, nie poddawaj się.
- Na to już za późno. - Prychnął młodszy Zwiadowca i wyrwał dłonie z uścisku swojego byłego mistrza. Halt tylko spojrzał na niego smutno, po czym podał mu talerz.
- Smacznego. - Rzucił wychodząc z pomieszczenia.
Will spojrzał niechętnie na posiłek, warknął coś cicho i odstawił talerz na stolik obok łóżka. Nagle dostrzegł jakiś dziwny błysk na stoliku. Wyciągnął rękę i już po chwili trzymał swój pas z nożami. Położył go na uda, czego również nie poczuł. Wściekł się i wyciągnął swoją saksę. Zdziwił się, ponieważ zobaczył na niej zaschniętą krew. Był przekonany, że ją wyczyścił. Spojrzał na ostrze, w którym odbiły się jego oczy. Patrzył więc w nie, gdy nagle poczuł, że ktoś stoi obok niego. Odwrócił głowę i prawie krzyknął.
- Daj spokój. - Zaczął Huadin. - Pewnie nie raz widziałeś ducha. - Wskazał na swoją szyję, na której widniała długa i głęboka rana po saksie Willa. Saksie, którą ten właśnie trzymał w dłoni. - Więc, jak będzie? - Przejechał palcem po swojej ranie i uśmiechnął się.
- Co z tego będziesz miał? - Zapytał Will i mocniej ścisnął rękojeść noża.
- Dobrze, przyznaję się. Władza i moc zaślepiły mnie. Naprawdę, gdybym wiedział, do czego doprowadzę nigdy nie zaczął bym tej wojny. Proszę cię, musisz mi uwierzyć.
- Jaką mogę mieć pewność?
- Jesteś sprytny. Bardzo. - Zaśmiał się martwy mężczyzna. - Naprawdę muszę ci tłumaczyć, co oznacza bycie kaleką?
- Nie musisz. - Warknął Will i poczuł smutek i złość. Wiedział, że jeśli nie chce umrzeć jako wyrzutek przydałoby się zrobić coś teraz. Ale z drugiej strony... Wszyscy ci, na których mu zależało. Naprawdę, nie chciałby być dla nich ciężarem ale bał się, że oni również się załamią. Zacisnął więc mocno powieki i już miał coś powiedzieć, gdy usłyszał pukanie do drzwi. Przeraził się. Przełknął ślinę i otworzył oczy. Spojrzał w ich odbicie w ostrzu saksy i szybkim, płynnym ruchem przejechał nożem po swojej szyi. Poczuł, że krew zalewa mu płuca i że on sam zaczyna się topić. Potem usłyszał czyiś paniczny krzyk. Głos wydawał mu się bardzo znajomy... A potem zamknął oczy i nie czuł już nic.
***
Pisałam to przez ponad 4 dni. 4 bite dni. Mam nadzieję, że nie jest aż tak złe.
{{{pisane przy piosenkach:
1. Evans Blue - Erase My Scars
2. Linkin Park - A Light That Never Comes
3. No Resolve - Get Me Out}}}
Do przeczytania,
- HareHeart.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top