{}Happy Birthday, J_C{}
Will skradał się pomiędzy źdźbłami trawy, które nie miłosiernie łaskotały go po twarzy. Uczucie to było nieprzyjemne, irytujące i rozpraszające. Chłopak wiedział jednak, że nie może odpuścić. Śledził właśnie mężczyznę o imieniu Michael. Mężczyzna był podejrzany o kradzieże i porwania. Najdziwniejsze jest to, że ofiary tych porwań wracały po paru dniach i zaczynały kraść i porywać inne osoby. Miejscowi nie mogli sobie poradzić, więc poproszono Zwiadowców o pomoc. Crowley wysłał Willa, ponieważ w tamtym czasie był on jedynym wolnym Zwiadowcą, który mógł wyruszyć natychmiast.
>>------->
Tak więc, teraz chłopak skradał się za mężczyzną, który wyszedł z domu i ruszył w stronę pobliskiej wsi. Nie miał go zabić. Wręcz przeciwnie, król chciał go żywego. Will miał więc nie lada zadanie. I zamierzał je spełnić.
>>------->
Szedł już jakiś czas, gdy nagle mężczyzna zatrzymał się.
- Wiem, że mnie śledzisz, Willu. - Powiedział spokojnie, a chłopak poczuł ciarki na plecach. Jak? Skąd?! Czyżby zdradził się jakimś ruchem? Dźwiękiem? A może... - Niczym się nie zdradziłeś, Królewski Zwiadowco. Jesteś bardzo dobry w skradaniu się. - Will nie mógł dłużej wytrzymać. Wyszedł ze swojej kryjówki i stanął na przeciw Michael'a.
- Skąd? Jak?! - Spytał, ponieważ tylko to był w stanie powiedzieć. Mężczyzna zaśmiał się cicho.
- Chciałbyś wiedzieć, co? - Zapytał retorycznie. Will tylko wpatrywał się w niego. Nagle poczuł, że coś jeszcze go obserwuje. Odskoczył więc od miejsca, w którym stał. Nagle spadło tam jakieś dziesięć strzał wymieszanych z bełtami z kuszy. "Mój Boże. W co ja się wpakowałem?!", pomyślał Zwiadowca, stając naprzeciw dużej grupy ludzi. Ludzi, wyposażonych w łuki, kusze, halabardy, topory i miecze.
>>------->
Rozpętała się walka. Jeden człowiek przeciw dziesiątkom wrogów. Czuł się jak na wojnie, otoczony przez wrogą armię. Odbił cios miecza saksą i ruszył między wrogów, którzy go otoczyli. Gdzieś w tle słyszał psychopatyczny wręcz, śmiech Michela, który z rozbawieniem obserwował desperacką walkę o przetrwanie.
- No dalej, marny Zwiadowco! - Krzyknął i zarechotał. Will w tym czasie zaczynał się poddawać. Wszystko go bolało, a on nie miał sił już się bronić. W końcu padł na ziemię, a wrogowie odsunęli się od niego. Michael podszedł do leżącego chłopaka i... Will poczuł, że coś delikatnie głaszcze go po włosach.
- C-co ty robisz? - Wyszeptał przestraszony.
- Ćśś... - Szepnął mu na ucho Michael. Will przestał się bać. On był przerażony. To na pewno nie było normalne zachowanie. - Chyba nie chcemy, żeby taki śliczny towar się uszkodził, prawda?
- O-o czym ty m-mówisz?! - Krzyknął chcąc zamaskować strach.
- Nie musisz udawać. Wiem, że się boisz. - Powiedział wstając, a chłopak poczuł, że ktoś zawiązuje mu czarną opaskę wokół oczu.
>>------->
- Co masz na myśli mówiąc "Will zaginął"? - Spytał król Duncan rozsiadając się w fotelu. Halt, Gilan i Horace spojrzeli na Crowley'a licząc, że żartuje ale widzieli, że ich przyjacielowi wcale nie jest do śmiechu.
- Wysłałem go po Michaela. - Zaczął dowódca. - Obiecał, że będzie dawał znaki życia, a tu od dwóch tygodni nic.
- Może po prostu nie ma jak tego zrobić? - Zasugerował Horace. Crowley zmierzył go zabójczym wzrokiem i rzucił w niego tajemniczą przesyłką. Rycerz zaczął ją otwierać, a Halt i Gilan spojrzeli mu przez ramię. W środku były dwie rzeczy: list i jakieś przedmioty.
- Najpierw przejrzyj te rzeczy. - Rozkazał Crowley, a Duncan spojrzał na niego zdziwiony. Horace wyciągnął z paczki podartą, Zwiadowczą pelerynę, saksę wraz z pochwą i łańcuszek z zawieszką liścia dębu. Halt i Gilan spojrzeli po sobie, przestraszeni, Duncan patrzył na rzeczy, które Horace trzymał w dłoniach, a sam rycerz wbijał wzrok w dowódcę korpusu, jakby istniała możliwość, że to wszystko wcale nie należy do jego przyjaciela. Jednak w jego oczach zagościł ból, gdy spojrzał na podpis na rzeczach. W.T. Will Treaty.
- To rzeczy Willa... - Powiedział na jednym wdechu. Halt wyrwał mu pelerynę z rąk i sam zaczął szukać inicjałów. Gdy je znalazł, popatrzył smutno na Crowleya, a potem na Gilana.
- Jadę go szukać. - Powiedział od razu i ruszył w stronę drzwi.
- Zaczekaj! - Wrzasnął za nim Crowley, a zwiadowca zatrzymał się w miejscu. - Popatrz na ten list. - Poprosił. Gilan wyrwał papier od swojego dowódcy i zaczął czytać:
Przepraszam za wszystko. Naprawdę przepraszam.
Od jakiegoś czasu wszystko przestało sprawiać mi przyjemność. Nie mam ochoty patrolować lenn ani pomagać ludziom. Taki stan rzeczy trwał przez parę miesięcy, aż w końcu zrozumiałem, że już nie chcę być Zwiadowcą. Wiem, że Was zawiodłem.
Przepraszam...
- W. T.
Gilan poczuł łzy w oczach, a Horace zagryzł wargę, by nie dać im wypłynąć. Halt przeleciał list wzrokiem i spojrzał z dezaprobatą na przyjaciół.
- Sam widzisz... - Zaczął Crowley przepraszającym tonem.
- Jesteście ślepi czy głupi? - Spytał Halt, a wszyscy obecni popatrzyli na niego jak na wariata.
- O co ci chodzi? - Oburzył się Horace.
- To nie jest pismo Willa. - Powiedział Halt pewnie.
- Jesteś pewien? - Spytali chórem wszyscy.
- Tak, jestem pewny. - Odparł i znów chciał ruszyć w stronę drzwi ale zatrzymały go kolejne głosy.
- Jadę z tobą. - Rzucili jednocześnie Horace i Gilan.
- Nigdzie nie pojedziecie. - Powiedział Crowley. - Nadal trzeba złapać Michaela.
- A co z Willem? - Zapytał Horace.
- Will musi zaczekać. - Odparł smutno dowódca.
- Nie ma mowy. - Powiedział Gilan groźnie i ruszył w stronę drzwi.
- Nigdzie nie pojedziesz! - Wrzasnął za nim Crowley. - Jesteśmy Zwiadowcami! Mamy własne obowiązki!
- Co jeśli Will właśnie teraz siedzi sobie u Michaela i stara się go przytrzymać w jednym miejscu?! Co jeśli Michael zdołał go złapać, a Will robi wszystko, by dać nam czas?! - Krzyknął.
- Uspokój się. - Rozkazał mu Crowley. - Najpierw Araluen. Przysięgaliśmy, że będziemy chronić ten kraj. Jesteśmy Zwiadowcami. - Powiedział spokojnie uważnie patrząc na towarzysza. Gilan stanął ze spuszczoną głową, jakby zastanawiając się, co ma zrobić. Nagle zmarszczył brwi i zacisnął zęby. Zerwał z siebie srebrny łańcuszek i rzucił nim w Crowley'a.
- Już nie... - Warknął i wyszedł.
>>------->
Wszyscy patrzyli zszokowani na drzwi, jakby licząc, że ich przyjaciel jeszcze wróci. Halt poczuł wilgoć w oczach i dopiero wtedy dotarło do niego, co tak naprawdę się stało. Rzucił się na drzwi i pobiegł przez korytarz.
Horace patrzył się pusto na otwarte drzwi, a Crowley i Duncan patrzyli po sobie, jakby nie rozumiejąc co się stało.
- To jest najgorsze w byciu Zwiadowcą. - Powiedział po chwili dowódca korpusu. - Decydować: rodzina czy kraj?
>>------->
- Ruszaj, mała. - Rzucił Gilan do swojego konika, gdy znaleźli się poza murami zamku. Klacz zastrzygła uszami i od razu przeszła w pełny galop. Było mu przykro. Tak strasznie przykro i smutno... Był zły na siebie, na to, że Halt przyjął go na ucznia i na to, że w ogóle pomyślał, żeby kiedykolwiek zostać Zwiadowcą. Ten rozdział jego życia już się skończył. A Gilan nie zamierzał do niego wracać. Teraz liczyło się tylko odnalezienie przyjaciela.
- Gilan! Czekaj! - Usłyszał krzyk za sobą i nie zatrzymując Blaze'a odwrócił się w siodle. Zobaczył Halt'a, który jechał na Abelardzie, swoim wiernych wierzchowcu. Zdziwił się, gdyż nie zauważył ani Crowley'a, ani Horace'a. Zwolnił więc i czekał, aż dawny mistrz się z nim zrówna.
- Nie pouczaj mnie. - Warknął Gilan.
- Nie mam takiego zamiaru. - Powiedział czym zasłużył sobie na zdziwione spojrzenie Gilana.
- Jak zareagowali? - Spytał po chwili ciszy.
- Byli zszokowani. Podobnie jak ja. - Powiedział. Resztę drogi spędzili w ciszy i zatrzymali się dopiero wieczorem.
>>------->
- Widzisz to? - Spytał Gilan, wskazując ciemny, prawie czarny ślad na ziemi. - To krew! - Powiedział nagle i bez pytania ruszył galopem za tropem. Halt od razu popędził konia i po chwili jechali łeb w łeb.
Nagle zatrzymali się i przerażeni rozejrzeli po otoczeniu. Byli w jakiejś wiosce. A przynajmniej w czymś, co kiedyś było wioską. Ujrzeli spalone domy i gospodarstwa, z których zostały tylko zgliszcza. Widzieli dziesiątki trupów. Ludzkich i zwierzęcych. Patrzyli przerażeni, gdy nagle kątem oka zarejestrowali, że coś tam jest.
- W-widzisz to? - Spytał Gilan cicho.
- Nie jesteśmy sami. - Powiedział Halt. Od razu zeskoczył z konia biorąc do ręki łuk i strzałę. Zauważył, że coś dzieje się ze spaloną krową, która leżała na pobliskim pastwisku. Gdy tylko strzelił, to coś, co na niej siedziało rozlazło się i skryło między kępami traw.
- C-co to było, do cholery?! - Wrzasnął przerażony Gilan i również sięgnął po łuk. Nagle przed nimi pojawił się jeden człowiek. Zsunął kaptur z głowy, a Zwiadowcy spojrzeli na niego.
- Bierz go. - Rzucił cicho Halt i skoczył na Michaela. Zanim jednak zdążył do niego dotrzeć, coś zatrzymało ich i rzuciło parę metrów w tył. Zwiadowcy skoczyli na równe nogi, a Gilan ujrzał coś, czego nigdy nie chciałby widzieć.
- Willu? - Spytał cicho, patrząc w czarne, poprzetykane czerwonymi żyłkami, oczy swojego przyjaciela.
***
Oto urodziny One-Shot dla Joel_Carter!
Teraz wszyscy schodzimy na dół i piszemy życzonka :>
Jeszcze raz: Wszystkiego naj-naj-naj-lepszego dla Ciebie :D Mam nadzieję, że prezent się spodobał :)
Masz wieczyste pozwolenie na wykorzystanie tego Shota :>
Osobiście, bardzo bawi mnie tekst Halta: "Jesteście ślepi czy głupi?" XD
Do przeczytania,
- HareHeart.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top