4

Obudziła się przed świtem. Niebo dopiero zaczynało szarzeć, a ptaki zaczynały śpiewać. Od razu się wybudziła. Rosa opadała i wciskała się wszędzie. Było jej cholernie niewygodnie. I zimno. W dodatku ręka na której leżała zdrętwiała do reszty, niemal jej nie czuła. Usiadła i poruszała palcami, zabolało, ale przynajmniej odzyskiwała powoli czucie.

Rozejrzała się, starając sobie przypomnieć, co ona tu robi. Delikatnie poruszała nadgarstkami ale nie było mowy żeby pęta puściły. Mimo wszechobecnej wilgoci było to za mało, by rzemień zrobił się elastyczny. Spojrzała na zwiadowcę śpiącego obok. Ten tulił kołczan jak pluszaka, nawet uroczy był jak spał. Co nie zmieniało faktu, że jej zadaniem była ucieczka.

Zagapiła się na mężczyznę rozmyślając nad możliwymi scenariuszami. Dobre pięć minut patrzyła się na potencjalny sposób zanim w końcu dostrzegła zwiadowcze noże. No tak zwiadowcy zawsze śpią z bronią. Załamała się nad sobą, że o tym nie pomyślała.

Dziewczyna usiadła wygodniej i zębami wyciągnęła saksę z pochewki. Fakt, że Nathan skopał koc zdecydowanie jej pomógł. Nóż upuściła na ziemię przy dłoniach. Po chwili operowała ciężkim ostrzem nad krępującymi ją pętami. Nóż wyśmienicie wyostrzony szybko się z nimi uporał.

Po cichu wymknęła się spod brezentu. Konik zwiadowczy zarżał. Zaraza, zaklęła w duchu. Jak mogła zapomnieć jakie to wredne mendy? W dodatku wierne i inteligentne. Nathan musiał mu kazać czuwać... Niech to Borsuk z Jagódkowa! Rzuciła się w las.

Biegła stosunkowo cicho, jak na bieg na złamanie karku. Nie patrzyła w sumie gdzie biegnie, zdała się na instynkt wyostrzony od najmłodszych lat życia. Tam, gdzie nie szło biec normalnie, wspierała się na rękach. Nie bała się zaryć kolanami w błoto by wyrobić się z zakrętem. Bez wahania wbiegała w gęstwinę ignorując krzaki haczące o ubrania i drapiące skórę. W takiej to gęstwinie ścigającemu było zwykle ciężej.

Prawie jej się udało, ale chyba po kilku szczęśliwych wypadkach przyszedł czas na dozę pecha. Biegnąc po ścieżce wydeptanej przez zwierzynę wpadła we wnyki na jelenie. Zamek mocno wbity, a ciężar belki przewidzianej, by uniemożliwić uwolnienie się bykowi jelenia albo łosia, uniemożliwiał uwolnienie się także jej.

No to kotlet. Utknęła obiema nogami i ręką i tak jak rękę uwolnić dała radę to z nogami miała problem. Nie pozostało jej nic innego, jak tylko czekać aż ktoś jej pomoże. A było zarąbać mu tą saksę…

Przez cienką skórę butów czuła linkę wrzynającą się w jej ciało, nogi znowu zaczynały jej drętwieć. A dopiero co odzyskała w nich czucie! No co za ogon Gorloga. Są w ogóle oznaczenia? Nie, oczywiście że nie. No przynajmniej to ratowało jej gówno liżący honor.

Nie całe dwadzieścia minut później ścieżką nadjechała ta wredna menda z zwiadowcą na grzbiecie. Chociaż nie, nadjechała wredna menda z drugą wredną mendą na grzbiecie. Już widziała ten ironiczny komentarz cisnący mu się na usta. Nie ma mowy, że da mu tą satysfakcję.

— Nie było oznaczeń. – zgasiła go nieco.

— Jasne. – Wywrócił oczami.

— A widzisz tu gdzieś oznaczenia? Weź ty się może za kłusowników. – Założyła ręce na piersi. – A teraz może mógłbyś łaskawie mnie stąd zdjąć, a nie gapisz się, jak ciele w malowane wrota.

Zwiadowca zabrał się do rozbrajania pułapki i po chwili pomagał smarkuli wstać. Dziewczyna oparła się o tą koniowatą bestię zaczęła rozcierać kostki. Kucyk spojrzał na nią i rękę by dała, a pokazał jej język.

Wrócili do obozu po konia i rzeczy. Wkrótce ruszyli dalej w stronę Araluenu. Przez ostępy nie szło jechać szybciej niż spokojnym kłusem, a ten dla jadącego na oklep zwiadowcy nie był wygodny więc jechali głównie stępa. Dziewczynie się nudziło. W pewnym momencie wyjechała z "tysiąc wisienek w sadzie dziś mam, tysiąc wisienek dziś mam, przyleciał szpak i wisienkę zjadł i dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć wisienek dziś mam..." i tak dalej. Kiedy doszła do  siedmiuset osiemdziesięciu dziewięciu zwiadowca ją zakneblował.

Znowu nastała cisza, przerywana tylko stukotem kopyt na ubitej ziemi. Ale cisza była nudna, a gdyby tak zaryzykować, co prawda nie miała za bardzo kontroli ale… Nagle spięła rumaka, który nauczony szybkich zrywów wyskoczył od razu galopem.

Zwiadowca trzymający wodze i niespodziewający się niczego został zwleczony z grzbietu swojej chodzącej beczki. Dobre dziesięć metrów został przeciągnięty po ziemi za dzianetem, dopóki wizja kopyta koło ucha nie skłoniła go do puszczenia lejcy. Jego konik podszedł do leżącego i szturchnął go chrapami.

— Au. – Zwiadowca podjął próbę wstania. Niezbyt udaną, kucyk chwycił go za pasek i postawił na nogi. – Dzięki, stary. – Wdrapał się na grzbiet wiernego towarzysza i poleciał cwałem za uciekinierką.

Nastolatka widząc, że już się ogarnął zaniechała bezużytecznego katowania konia i zatrzymała go zwrotem na przodzie. Wystarczała jej satysfakcja z widoku Nathana ukazanego w błocie i z zakłócenia nudy.

— Jeszcze jeden taki numer, a będę cię wlec całą drogę za nogi za siodłem. – Jego głos świadczył, że faktycznie byłby w stanie to zrobić.

W odpowiedzi wymamrotała coś, niestety albo i stety knebel zagłuszył jej słowa. Mimo wszystko nie próbowała już więcej tak uciekać.

________

Kaszanka

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top

Tags: #zwiadowcy