rozdział 5
Opowiedziała o tym, że wychowała się z wilczą watahą, o tym jak uczyła się myśliwskiego rzemiosła u Amily, o swoich odkryciach w lesie, o tym jak pojechała na wschodnie stepy i uczyła się strzelać z łuku oraz oswajać konie, o tym jak raz pędząc konno przez step znalazła dzikie stado koni z młodymi końmi, o tym jak znalazła idealnego towarzysza w postaci jednorocznego źrebaka i jak go oswoiła. Opowiedziała trochę o powrocie do Araluenu i trochę o tym jak źrebak zniósł podróż przez morze. Jednak to miało na celu tylko wyjaśnić późniejsze zdarzenia. Kiedy skończyła, rozpoczęła historie która odpowiadała na pytania zadane przez Johna.
Kiedy wróciła do Araluenu trudniej było się jej ukryć. Wataha powinna się już zbierać, ale musiała najpierw dotrzeć do jej terytorium. Niestety położone było dość daleko od wybrzeża, w lennie Sunnyforest. Dotarła tam bez większych akcji tylko raz jakieś bandziory ją zaczepiały, pokazała im, gdzie ich miejsce. Kiedy dotarła na terytorium swojej watahy, zaczynały się mrozy. Zostawiła źrebaka w bezpiecznym miejscu i poszła w głąb terytorium, znała najlepsze miejsca do zimowych polowań, więc udała się w tamte rejony. Po drodze kilka razy widziała wilcze tropy, ale stare. Jednak po kilku godzinach znalazła ubitego, młodego byka. Zwierzę było zabite przez wilki, jednak biorąc pod uwagę ilość zjedzonego mięsa, odbyła się tam tylko jedna wilcza uczta. Dziewczyna znalazła sobie w miarę suche miejsce w pewnym oddaleniu od truchła i czekała. Półgodziny później zjawiła się wataha. Prawie od razu zauważyły dziewczynę. Samiec alfa podszedł do niej jeżąc sierść na karku. Wadira przewróciła się na plecy i zaskomlała w geście uległości. Poczekała aż samiec alfa odejdzie do jelenia, aby się posilić i podeszła do grupy wilków stojących niżej w hierarchii stada. Po kilku dniach stado zaakceptowało ją i odważyła się przyprowadzić źrebaka. Konik zaufał jej w pełni, bo nie uciekł wyczuwszy wilki. Wataha widząc, że Wadira nie atakuje stwierdziły, że konik to nie przekąska i zaakceptowały nowego nietypowego członka rodziny. Jednak jej pobyt w watasze nie potrwał długo. Ktoś doniósł do zamku, że widział podczas zamieci samotne dziecko schowane pod przewalonym chojarem. I kiedy kręciła się po lesie pod zamkiem baron wysłał kogoś by ją przyprowadził. Jak dowiedzieli się, że jest sierotą od razu zagnali ją do sierocińca.
W sierocińcu nie ukrywała wrogości do opiekunów, jednak z innymi sierotami dogadała się szybko. Nie traktowała ich jak wrogów, gdyż nie ich wina, że nie miały rodziców. Po kilku dniach cała dzieciarnia ją znała, wieczorami mniejsze dzieciaki zbiegały się do jej pokoju by posłuchać opowieści ze świata. Po pewnym czasie na te opowieści z ciekawości zaczęła przychodzić także starsza młodzież. Przemeblowała trochę swój pokój tak że mogła się ukryć w swoim kącie. Dzieliła go z trochę starszą dziewczyną. Ale nie przeszkadzało jej, że wieczorami zbiera się w pokoju ponad połowa dzieciaków z sierocińca, sama lubiła słuchać o stepie i o galijskich durniach. Jednak Wadira tylko czekała, żeby uciec. Wcale nie dlatego że narobiła sobie wrogów. A takich miała, byli to przede wszystkim ci którym ukradła renomę. Chciała uciec, bo nienawidziła zamknięcia, w sierocińcu czuła się jak w więźniu. Zamiast leżeć w ciepłym łóżku i zajadać się darmowymi delikatesami z kuchni, wolała spać na dworze i jeść to co upolowała. Ale nie mogła nawiać, w dzień, kiedy zbliżała się do muru od razu kierowało się na nią kilka czujnych spojrzeń, w nocy wyleźć przez okno nie mogła, w końcu była zima i mróz, schodzenie po murze było zbyt ryzykowne, w szczelinach osadzał się lód, a upadek z drugiego piętra nie uśmiechał się dziewczynie. Zbyt duże prawdopodobieństwo połamania sobie kości trzymało Wadirę w sierocińcu. Ale mimo że była uwięziona na terenie zamku, nie siedziała z założonymi rękami. Pewnego dnia z wartowni zniknęły: porządny łuk (jeden z lepszych), 5 prostych strzał, kozik (którym jeden wartownik rzeźbił w drewnie, gdy się nudził), karwasz i rękawiczka łucznicza. Ze stajni zniknęła bela siana. Dziewczyna znalazła wąską ukrytą przestrzeń między żywopłotem, a murem. Tam zaczęła ćwiczyć strzelanie z łuku. Była w tym dobra, nawet bardzo dobra. Potrafiła trafić w mały cel z kilkudziesięciu metrów. Na większe odległości nie pozwalały jej warunki. Zaczęła więc, poza strzelaniem z łuku, ćwiczyć rzucanie nożem za pomocą kozika. Nie wychodziło jej to zbyt dobrze, ale miała zabijacz czasu. Po pewnym czasie potrafiła trafić ostrzem w "tarcze" z piętnastu metrów. Treningi stały się jej rutyną, nikt jej nie przeszkadzał, żywopłot zapewniał jej kryjówkę oraz wyciszał dźwięki związane ze strzelaniem z łuku. Jednak pewnego dnia podczas treningu poczuła jakby "ktoś nadepnął jej na cień", ktoś ją obserwował. Nie był to żaden dzieciak, one były bardziej ciekawskie, a ich spojrzenie było bardziej natarczywe. To był ktoś dorosły. Dociągnęła cięciwę i wypuściła strzałę, idealnie w cel. Opuściła łuk i zdjęła cięciwę. Nie był to nikt z zamku, wciąż wyczuwała obecność tajemniczego ktosia, jeśli byłby to żołnierz poszedłby zgłosić, że odnalazł zaginiony sprzęt, jeśli byłby to opiekun, pewnie już by obok stał prawiąc jej kazanie. Ale nie, ten ktoś ją tylko obserwował. Wadira stała tyłem do obserwatora i starała się wyczuć dokładnie pozycję tajemniczego ktosia. Było to trudniejsze niż przypuszczała, z większością ludzi szło jej łatwo, z tym człowiekiem było trudniej. Musiała skupić się na swoich zmysłach. Przymknęła oczy i lustrowała słuchem teren za sobą, dopóki nie usłyszała lekkiego oddechu. Słyszała tego ktosia tylko przez chwilę. Obróciła głowę i spojrzała prosto w oczy ktosia, w sensie wiedziała, gdzie powinny być oczy obserwatora, ale nie widziała ich. Jej kryjówka znajdowała się w zamkowym ogrodzie, który miał za zadanie, w razie oblężenia, zapewnić obrońcom choć trochę normalności. Więc obserwator nie musiał chować się w żywopłocie, a Wadira nie mogła ocenić odległości. Automatycznie zaczęła wypatrywać ludzkiej sylwetki, jednak takiej nie znalazła. Zmieniła więc sposób obserwacji na wyszukiwanie wyróżniających się cech pośród zarośli, w których według jej zmysłów miał się znajdować obserwator. Ten rodzaj przeszukiwania terenu sprawdził się lepiej. Po kilku chwilach dostrzegła plamy niepasujące do otoczenia, tworzyły trochę rozmytą sylwetkę przykucniętego człowieka. Wpatrywała się w nią jak wilk w nieświadomego zagrożenia zająca. Wiedziała, że tamten człowiek także się w nią wpatruje. I wtedy zadzwoniono na obiad. Wadira warknęła, ale poszła do stołówki. Przyjęła, że prawdopodobnie i tak będzie miała kłopoty. Więc nie chciała sobie dokładać spóźnienia na obiad i gatki opiekunów na temat nie wolno spóźniać się na obiad i marnować jedzenia. Jakby ona tego nie wiedziała, znała głód i każde życie było cenne. Szanowała życie każdego stworzenia. A ci ludzie w zamku jednego dnia marnowali więcej mięsa niż Wadira w całym życiu. Ale mus to mus nie można się spóźniać na obiad, trudno. Po posiłku poszła do swojego pokoju i usiadła na parapecie w otwartym oknie. Pozwoliła, żeby wiatr smagał jej twarz. W oddali rozległ się myśliwski zew watahy. Do wilczej pieśni dołączyła swój głos. Przyniosło to jej spokój. I wtedy zauważyła coś co jej umykało aż do tej chwili, wiatr niósł ze sobą większą niż zwykle wilgoć, co zwiastowało odwilż.
Tamtej nocy uciekła. Na łóżku zostawiła kartkę dla dzieciarni, a obok położyła zaginiony sprzęt z wartowni. Z pokoju uciec było łatwo, przy murach miała kłopot. Do pokonania miała prawie dwadzieścia metrów, po wilgotnych blokach kamienia. Po obiedzie podwędziła trochę węgla, który roztarła później na drobny proszek. Tuż przed ucieczką umazała nim sobie twarz i ręce, maskując ich kontury. Strażnicy już trochę znużeni spokojem nie mieli szans zauważyć dziewczyny, która dla nich stała się kolejnym cieniem pośród mnóstwa innych cieni. Jednak, kiedy znalazła się poza obrębem murów wszystko się skomplikowało przed sobą miała otwartą przestrzeń obserwowaną przez strażników. Skuliła się więc pod murem i czekała aż księżyc zajdzie. Nie musiała jednak czekać długo, wiatr wiał od śniadania, znad horyzontu przywiał ciężką chmurę, z której zaczął siąpić deszcz ze śniegiem. Dało jej to wystarczającą ochronę przed wzrokiem wartowników. Nie traciła czasu, czmychnęła do lasu nie czekając aż mokra breja pokryje ziemie. Wsunęła się pod drzewa i zasnęła. Nie było jej ciepło ani wygodnie, ale przynajmniej sucho.
Coś przywróciło jej świadomość. Chciała spać, a tu to coś, przeczucie, instynkt, czy jak zwał tak zwał, ją budzi. Otworzyła jedno oko i zauważyła niedużego konika idącego z jeźdźcem na grzbiecie kilka metrów dalej. Przymknęła je szybko. Konik zastrzygł w jej stronę uchem i dopiero wtedy jeździec ją dostrzegł. Jego mina była bezcenna. Siedział na koniu i się gapił. Trwało to minutę. Z osłupienia wyrwały go słowa Wadiry:
- Długo tak będziesz się gapić.
Wadira z wciąż przymrużonymi oczyma obserwowała reakcje jeźdźca. Wyglądał na trochę zażenowanego i zdecydowanie zaskoczonego. Dziewczyna stwierdziła, że koniec z tym cyrkiem i się przeciągnęła. Nigdy wcześniej nie widziała zwiadowcy. W sierocińcu słyszała, że parają się czarną magią i tego rodzaju bzdury. Wszystkiego można się nauczyć. Ona sama była tego doskonałym przykładem. Musiała być silna i wytrzymała, żeby przeżyć, ćwiczenia w strzelaniu z łuku sprawiły, że trafiała z zabójczą precyzją. A z znikaniem to tak samo wyszło. Dlatego nie parzyła na zwiadowcę ze strachem, ale z ciekawością. Wstała i ruszyła głąbiej w las. Zwiadowca (jak później się dowiedziała nazywał się Rory) krzyknął za nią:
-A ty dokąd?
-Do domu. - odpowiedziała Wadira - nie będę mieszkać w zamku, umiem o siebie zadbać, w sierocińcu się zmarnuję.
I ruszyła truchtem. Rory pokłusował na swojej klaczy za nią. Dziewczyna nie chciała towarzystwa, więc postanowiła zgubić zwiadowcę. Odbiła w bok na sieć często uczęszczanych przez zwierzęta ścieżek. Później wskoczyła na skały pośrodku polany, na której latem odpoczywały dziki. Z głazów przeskoczyła na gałęzie niedużej sosny, po czym udała się nadrzewną trasą. Dotarła tak do miejsca, w którym stało kilka ogromnych skał. Z drzewa przeszła do szczeliny, która była wejściem do groty. Tam się przebrała w cieplejsze ubranie i nałożyła zimowe buty. Grota była jej ulubioną kryjówką, wyłożona była skórami, przy ścianie stał mały piecyk. Z dołu dobiegło ją rżenie i radosne skomlenie. Wyjrzała z groty i zobaczyła trzy jednoroczne wilki bawiące się ze swoim końskim rówieśnikiem. Zeskoczyła na dół, źrebak pierwszy ją rozpoznał. Podbiegł do niej i trącił chrapami jej rękę domagając się pieszczot. Podrapała go za uchem, na więcej czułości nie miała czasu, wilcza młodzież chciała się bawić. Nie upłynęło nawet pół minuty, a Wadira już tarzała się po ziemi w zabawie ze zwierzakami. Stoczyła udawaną walkę z jednym roczniakiem. Młodzik zaskakująco szybko rozłożył ją na łopatki. Ale, w sumie nic dziwnego, jedzenie w sierocińcu nie było przystosowane do takiego zużycia energii jak bieg w zimnie przez godzinę, a ona zużyła jej mnóstwo na samo ogrzanie się w nocy. Prawdopodobnie wilki zabiły jakieś zwierzę głęboko w puszczy, ale puszcza ogromna i mimo że wiedziała w którym rejonie wilki polowały to na szukanie padliny zużyłaby więcej sił niż dałby jej sam posiłek. Postanowiła udać się nad "potok królów" gdzie, jeśli ostatnio nie było lisa, miała szanse na upolowanie sporego królika, a i po drodze powinna znaleźć trochę suchego chrustu na ognisko. Wspięła się znów do groty i zdjęła łuk z wieszaka zrobionego z poroża ogromnego byka. Skrzywiła się na widok wystrzępionej cięciwy, miała upleść nową, ale nie miała czasu. Wadira wzięła także krzesiwko i solidny nuż myśliwski.
Szczęście jej dopisało. Wadirze udało się ustrzelić królika i znaleźć trochę suchych gałęzi. Sprawnie wypatroszyła zwierzę, a flaki wrzuciła do potoku. Rozpaliła małe ognisko i upiekła na nim królika. Odrobine wyszła z wprawy i nie wyszedł jej tak jak oczekiwała, ale i tak był smaczny. Po skończonym posiłku starannie zagasiła ogień i już chciała iść do groty, gdy usłyszała zbliżające się do niej konie. Szum potoku starannie wygłuszał wszelkie odgłosy więc gdy się odwróciła jeździeccy byli już w zasięgu wzroku. Jechali na konikach niewiele większych od kuców miały może z metr pięćdziesiąt w kłębie. Obaj byli zwiadowcami jednego z nich widziała rano. Było za późno, żeby nawiać albo się schować.
-Czy w tym lesie nie ma miejsca, gdzie by można by być samemu choć przez chwilę? -mruknęła dziewczyna.
Podniosła łuk z ziemi i przerzuciła go przez ramię. Chciała już sobie iść licząc, że zwiadowcy nie zwrócą na nią uwagi, ale się pomyliła.
-Hej stój. -krzyknął drugi zwiadowca, podjeżdżając do niej na swoim koniku.
Odwróciła się i z przyzwyczajenia podrapała konika pod ganaszami. Zwierzak przymknął oczy i cicho parsknął.
-Dlaczego uciekłaś z sierocińca? -spytał zwiadowca.
-Mam powiedzieć w skrócie czy bardziej szczegółowo? -zapytała się Wadira.
- Jak chcesz. - zwiadowca dał jej wolny wybór.
-Dlatego że nie można mieć broni, nie można mieć tylu zwierzaków, ile bym chciała, nie można polować, lekcje są nudne, trzeba spać w wygodnym wyrku w ciepłym pokoju, jest za dużo ludzi, nie można spóźniać się na obiad i lekcje, nie można biec przez kilka godzin przez las i niczym się nie przejmować, trzeba ciepło się ubierać, opiekuni ciągle się o ciebie troszczą i zawsze chcą wiedzieć co robisz, jest za głośno, nie można nikomu przywalić, a jak już uda się rozpocząć bójkę to zaraz opiekuni się wtrącają... jednym słowem czuję się tam jak w więzieniu.
Zwiadowcy wyglądali na zdziwionych. Po ich minach wywnioskowała, że spodziewali się, że usłyszą coś w rodzaju "pokłóciłam się z koleżanką". Wyraźnie nie wiedzieli co z nią zrobić. Milczenie przerwały wierzchowce zwiadowców zwracając łby w stronę lasu, rżąc i tupiąc nogami. Wierne są - przemknęło przez myśl dziewczynie. Nie było bowiem wątpliwości, że w lesie czai się jakiś drapieżnik.
Wtem ujrzała szarą smugę gnającą przez polanę. Dziewczyna rzuciła się do ucieczki z zrzucając łuk z ramienia, zwiadowca natomiast wystrzelił strzałę w stronę zwierzęcia. Nie docenił jednak prędkości i inteligencji bestii. Która lekko zniżyła zad pozwalając strzale przelecieć nad nim. Wadira odbiła w bok i wbiegła na lód, który pod jej ciężarem zapadał się. Zwinnie przeskoczyła wyrwę w lodzie, gdzie wartki nurt nie pozwalał mu na ostanie się. Zwierzę zwolniło przy zakręcie i można było zobaczyć, że to młoda wadera. Przeskoczyła potok kawałek za miejscem, w którym przebyła go dziewczyna. Po chwili wilczyca dogoniła Wadirę i zacięła ją z nóg. Wadira wykazała się sporym refleksem. Zamortyzowała upadek rękami i wyskoczyła w przód zbijając waderę z łap. Ta szybko się zerwała i spróbowała staranować dziewczynę oraz złapać ją za gardło. Dziewczyna odskoczyła i pozwoliła zwierzęciu przelecieć przed sobą. Wilczyca starała się wyhamować i znalazła się w niekorzystnej sytuacji. Wadira nie czekała, rzuciła ją na grzbiet i chwyciła zębami za gardło. W pierwszej chwili wadera próbowała się wywinąć, ale po chwili polizała dziewczynę po twarzy i zaczęła skomleć. Wadira puściła ją i zaczęła wypluwać wilczą sierść z ust.
-Musisz już linieć, zima jeszcze się nie skończyła. - powiedziała Wadira wyciągając spod języka kępkę futra.
Spojrzenie młodej wilczycy mówiło oczywiście że muszę.
Dziewczyna wstała, przeszła przez potok i podniosła łuk. Konie, lekko zdenerwowane bliską obecnością drapieżnika, nagle zwróciły łby w kierunku, z którego przygnała młoda wadera. Z lasu wybiegły trzy roczne wilki i źrebak. Rory osłupiał, drugi zwiadowca lepiej ukrywał emocje, jednak mimo wszystko Wadira zauważyła jego zaskoczenie. Nic dziwnego w końcu niecodziennie można zobaczyć konia bawiącego się z wilkami.
Zwierzaki przystanęły spoglądając ciekawie. Pierwszy z miejsca ruszył się źreb, nie odczuwał wrodzonego lęku przed człowiekiem. Za nim ruszył pewny siebie młody basior, a pozostałe dwa wilczki podążyły za nim. Źrebak podszedł do koni zwiadowców i przywitał się z nimi po końsku. Natomiast wilcze młodziki przebiegły polane nie zwracając uwagi na podminowane konie. Pozostała tylko młoda wilczyca. Przystanęła przy reszcie królika, zostawionego dla czatujących w pobliżu kruków i zaczęła go zajadać. Para kruków poderwała się z drzewa i poleciała za młodszymi wilkami. Te jednak wypadły nagle ze skowytem na polanę, przebiegły ją i zniknęły w lesie. Za nimi na polane wybiegł wychudły niedźwiedź. Zanim zdążyła nałożyć strzałę na cięciwę dwa pociski leciały już w stronę bestii. Oba utkwiły w boku zwierzęcia nie czyniąc mu większej szkody. Wadira obrała inną strategie, wypuściła strzałę. Trafiła prosto w cel, grot przeszedł przez oko, oczodół i mózg zatrzymując się dopiero na potylicznej części czaszki niedźwiedzia. Bestia wiła się w agonii. Zwierzę wyraźnie cierpiało, jednak nie było sposobu by ukrócić mu mąk. Podejście do zdychającego niedźwiedzia groziło śmiercią lub trwałym okaleczeniem. Wadirę bolało, że nie mogła pomóc zwierzęciu, ale takie było odwieczne prawo natury, jedno życie odchodzi by trwać mogło inne. W końcu niedźwiedź zastygł w bezruchu.
Dziewczyna usłyszała jak Rory mruczy coś o cholernym prawie Araluenu. Spytała się o co chodzi i zwiadowca odpowiedział, że każde dziecko do lat piętnastu musi mieć opiekuna, a jeśli takiego nie ma to baron danego lenna ma zapewnić mu miejsce w zamkowym sierocińcu.
-Nie wracam tam. - warknęła dziewczyna.
-Ale sprawa tak zostać nie może, ja wiem, że sobie poradzisz sama i osobiście mi to nie przeszkadza, jednak będą cię szukać, poza tym jest jeszcze sprawa tego, że prawdopodobnie jesteś kłusowniczką.
-Bo jestem. - Wadira wcięła się zwiadowcy w słowo.
-Gdybyś była starsza mógłbym cię wziąć na termin, bo masz już sporo umiejętności wymaganych od zwiadowców.
Do dyskusji wtrącił się drugi zwiadowca:
-Mógłbym spytać się Nathana czy by pozwolił mi ją trenować. Oczywiście jeśli się zgadzasz. - ostatnie zdanie skierował do Wadiry.
Dziewczyna chwilę się zastanawiała wszystkie argumenty na które wpadła albo były za albo były neutralne. W każdym razie była to jakaś opcja.
-Myślę, że mogę spróbować. Ale niema mowy żebym czekała na odpowiedź w sierocińcu. Znając dzisiejszą pocztę to przyjdzie na wiosnę.
-Masz jakieś pojęcie o koniach? - zapytał ją Rory.
-Nie mniejsze niż ty w chowaniu się pod tujami w zamkowym ogrodzie. -dziewczyna odpowiedziała z uśmiechem.
-Skąd wiedziałaś, że wczoraj tam byłem? - Rory nie posiadał się ze zdumienia.
-Przeczucie. A wracając do twojego pytania o konie, to wiem jak się nimi opiekować, trenować i jak zdobyć ich zaufanie.
Jak na potwierdzenie jej słów źrebak zarżał, a młoda wadera zamachała ogonem.
-Co byś powiedziała na to, że poczekałabyś w stadninie, w której są hodowane nasze konie. Jakby Nathan się nie zgodził to mała byś opiekę i z tego co zauważyłem lepsze dla ciebie warunki.
-Chyba się dogadamy. To ja załatwię sobie legalnego konia.
Zaniepokojony ostatnim zdaniem dziewczyny, zwiadowca ruszył za nią. Zdanie "Załatwię sobie legalnego konia" mogło znaczyć, że naprawdę zdobędzie wierzchowca legalnie albo że po prostu ukradnie komuś konia. Chyba tylko ona wiedziała do jej się w głowie dzieje. Dziewczyna doszła do niedużej polany, na której stała zapuszczona chata i szopa. Kiedyś były w lepszym stanie, Wadira dorastała w tej chacie zanim Amily przeprowadziła się do Araluenu by zostać dowódcą małego oddziału strzelców wyborowych. Dziewczyna weszła do szopy i wyciągnęła z niej siodło, uzdę i dwie mocne liny. Kiedy wyszła ze szopy dostrzegła zwiadowcę, w sumie może mi się przydać ktoś do pomocy - pomyślała. Poza zwiadowcą przyszły też konik zwiadowcy, jej źrebak i młoda wadera. Przywołała źrebaka, a gdy ten przyszedł narzuciła mu siodło na grzbiet i poprowadziła go kilka kilometrów w głąb kniei. Doszli w ten sposób do sporej porośniętej trawą polany, na której pasły się zdziczałe konie. Zdjęła z źrebaka siodło i odłożyła je na ziemię pod drzewem, liny i uzda które wcześniej przewiesiła sobie przez ramię szybko dołączyły do siodła. Zauważyła małą grupkę koni pasących się na polanie dwie młode klacze, jedną starszą i pięcioletniego ogiera szczurzącego się na dwa czteroletnie ogiery. Jeden właśnie podchodził do klaczy starszy zastąpił mu drogę i skubnął młodszego w szyję, młodzik kwiknął i odpuścił.
Wadira wzięła linę i podeszła do przegnanego ogiera, podchodziła do niego pod pewnym kontem by nie wzbudzić w nim zbytniego zdenerwowania. Zbliżyła się do niego na cztery metry i zaczęła wiązać na linie pętle samozaciskową. Poczekała aż koń się uspokoi i sam podejdzie, nie omyliła się podszedł. Dziewczyna nałożyła mu pętle na szyję ciągle zostając w polu widzenia konia. Spokojnie pogłaskała go po barku i przesunęła mu linę na potylicę, skrzyżowała pętlę pod ganaszami i przełożyła powstałą pętlę nad kością nosową tworząc prowizoryczny halter. Koń zadębował i zaczął się wyrywać, Wadira zaparła się nogami by ogier jej nie pociągnął. Szarpnęła go w stronę drzew. Koń na nią naskoczył musiała odskoczyć, ale i tak kopyto czterolatka sięgnęło jej ramienia. Syknęła z bólu i pociągnęła konia do drzew.
-Pomóc ci? - zapytał się zwiadowca.
-Ta. Osz ty chabeto, bo ja cię ugryzę - ostatnie słowa skierowała do konia, gdy ten kłapnął zębami tuż przed jej nosem.
Uwiesiła się na linie przyciągając łeb ogiera do ziemi. Ogier nie mógł dębować za to brykał aż miło, próbował też kopnąć ją przednią nogą, ale zrezygnował, gdy dziewczyna kopnęła go w łopatkę.
-Weź ogłowie mu załóż i przywiąż linę do nachrapnika bo niema wędzidła - poleciła zwiadowcy.
-Tak jest, kapitanie - wyszczerzył się zwiadowca.
Zdjęła linę z kości nosowej konia, chwyciła węzeł by nie udusić przyszłego wierzchowca, oparła się plecami o jego bark i położyła dłoń na chrapach ogiera. Taka pozycja zapewniała bezpieczeństwo jej i zwierzęciu, a także zwiadowcy. Po chwili koń był uwiązany między dwoma drzewami i szarpał się wściekle. Wadira wskoczyła mu na grzbiet, zaczęło się brykanie na całego. Półgodziny później ogier stał w bezruchu, a dziewczyna głaskała go po szyi. Nienawidziła takiego sposobu na poskromienie konia, ale był to sposób najszybszy. Odwiązała liny od uzdy i zsiadła. Podprowadziła ogiera do drzewa. Zawinęła wodze dokoła gałęzi. Zarzuciła siodło na grzbiet konia i zaczęła dopasowywać terlice.
Resztę dnia spędziła ucząc ogiera pomocy jeździeckich. Rumak był bardzo pojętny (znacznie bardziej niż jego przodkowie, wierzchowce rycerskie zdziczałe po I wojnie z Morgharatem) i na wieczór umiał już reagować na podstawowe sygnały. Następnego ranka, gdy zwiadowca załatwił swoje sprawy, wyruszyli. Generalnie ufała ludziom choć nie miała ku temu podstaw, wiele przeżyła, ale miała silną psychikę i wiarę we własne umiejętności. Nie, nie myślała sobie jestem najlepsza a inni to jakieś niedorozwoje chętnie się uczyła czegoś nowego i wykorzystywała to w praktyce. Jak choćby władanie szablą, łączyła techniki wschodnie i zachodnie, wykorzystywała do cięć także tylec. Niestety los chciał, żeby jej szabla się złamała. Jadąc rozmyślała o tamtej chwili, w drodze powrotnej do araluenu zasadzili się na podróżnych zbójcy, napadali na wszystkich, nieważne biedny, bogaty, kobieta czy mężczyzna, obrabowywali wszystkich. Na nią też napadli, pociachała im łapy tyle tylko że jeden swoim mieczem złamał jej broń, po chwili leżał na ziemi nie przytomny a z jego oczodołu wyciekało oko.
Rozmyślania przerwało pojawienie się na szlaku młodej wadery. Podbiegła do nich ignorując przestraszone konie. Wadira ledwo powstrzymała swojego wierzchowca przed dziką ucieczką. Jeden rzut oka na wilczyce i dziewczyna już wiedziała, że nie pozbędzie się towarzystwa tego zwierzaka. Źrebak w przeciwieństwie do dorosłych koni podbiegł do wilczycy i zaczął się z nią bawić.
-Jak się już uczepiła to się jej nie pozbędziemy - stwierdziła dziewczyna.
-No cóż, jak będziemy przez wisie przejeżdżać to wzbudzi ona sensacje - mruknął zwiadowca.
-Samo to, że ze mną podróżujesz wzbudza zainteresowanie. Tak właściwie to nie wiem nawet jak masz na imię - Wadira wcześniej nie pomyślała, żeby spytać.
-Dick.
-Wadira... chyba. Nie wiem jak mam na imię naprawdę.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top