Rozdział 4

   Od rozstania z Luną każdy dzień wyglądał tak samo: pobudka, śniadanie, nauka, obiad, czas wolny, kolacja oraz sen. Czasem do zamku przyjeżdżali magicy lub śpiewacy. Zwykle po południu Max oraz George walczyli patykami, udając, że są to miecze; Chuck chodził do kuchni pobierać nauki od mistrza Chubba; Alice pomagała Lady Pauline; Natalie przebywała w ujeżdżalni opiekując się końmi, a Suzan spędzała czas w bibliotece odkrywając coraz to ciekawsze i starsze księgi.
   Lecz tego popołudnia było inaczej. Nikt nie wychodził z zamku. Podczas obiadu podopieczni sierocińca zaczęli rozważać ważną kwestię- a mianowicie Dzień Wyboru, który odbyć się miał następnego dnia
-Nie mogę się doczekać! - Alice nie mogła z radości usiedzieć na krześle. -Wiecie, kto was przyjmie?
-Ja pójdę do Szkoły Ujeżdżania. Załatwiła to już u Mistrza Ulf'a -chwalła się Natalie. Blondynka spojrzała na Alice z kruczoczarnymi włosami. -Ty zapewne załatwiłaś sobie miejsce przy boku Lady Pauline?
-A uwierz, że tak.
-To gratuluję... Chuck, ty pewnie wylądujesz w kuchni? -zwróciła się do chłopca, który uwielbiał gotować.
-Zgadza się. Mam nadzieję, że nie będę dostawał chochlą w głowę - zaśmiał się.
   W końcu odezwała się Suzan. Kiedy to zrobiła wszyscy drgnęli, oprócz Natalie, bo często zapominali o zwinnej dziewczynie.
  -Wy podobno próbowaliście załatwić sobie miejsce w Szkole Rycerskiej -zwróciła się do Max'a i Georga. -Udało się wam?
  -E... Chyba tak. -Chłopcy byli zdziwieni, że Suzan wiedziała o ich sekrecie. Po pewnej chwili George odzyskał głos. - A ty do jakiej szkoły chciałabyś trafić?
   Kiedy byli mali chłopcy śmiali się z dziewczyny, że jest córką Morgaratha. Lecz kiedy podrośli, uznali, że to nie jej wina oraz że głupio się zachowywali. Przeprośli ją i już rzadziej dręczyli ją ową sprawą.
  -Przekonacie się jutro -uśmiechnęła się tajemniczo. Wstała od stołu i wyszła z pomieszczenia.
   Kiedy przechodziła przez dziedziniec dogoniła ją Natalie - jej najlepsza przyjaciółka. Miała ona włosy koloru blond oraz szare oczy. Miała piękną błyszczącą cerę oraz idealny nos. Była wyższa od Suzan - jak to zwykle bywało.
  -Pewnie chcesz zostać Zwiadowczynią? - zapytała w końcu z wszechwiedzącym wyrazem twarzy.
  -Jak ty mnie dobrze znasz - zaśmiała się Suzan.
   Rozmawiając na temat zwierząt wróciły do sierocińca i zaczęły śpiewać oraz grać.

                                                                     ***  
  -Chodźcie! Chodźcie! Bo się spóźnicie! - narzekał Martin.
  Młodzież sunęła po schodach do gabinetu Barona Aralda. Dziś był Dzień Wyboru dzięki któremu podopieczni sierocińca będą mogli odmienić swe życie. Wszyscy czuli niepokój. Chcieli uciec, lecz nie mieli gdzie. W końcu dotarli do gabinetu. Gdy Martin otworzył drzwi, ujrzeli mistrzów szkół, które działały na terenie lenna Redmont.
-Ustawcie się od najwyższego do najniższego! -krzyczał sekretarz.
  Jednak Arald uniósł rękę i rzekł:
-Martini mógłbyś...? -Wskazał gestem na drzwi.
  Oszołomiony sekretarz stał chwilę jak wryty. Po chwili skłonił się i wyszedł.
  -Dzięki Bogu... No to kto pierwszy? - zwrócił się do dzieci.
  Z szeregu wystąpił George i wypią dumnie pierś.
  -Chciałbym dołączyć do Szkoły Rycerskiej, panie.
  Spojrzenia odwróciły się ku Się Rodney'owi. Ten od razu odpowiedział:
-George i Max od dawna mają już zarezerwowane miejsce w naszej szkole.
   Chłopcy z radością skinęli głowami. Następnie odezwała się Alice.
-Szkoła Dyplomacji, panie -rzuciła zwięźle.
-Lady Pauline? -spytał Arald spoglądając w stronę kobiety. Ta tylko skinęła głową. To wystarczało za odpowiedź.
  Przyszła kolej na Natelie, która została przyjęta do swojej wymarzonej szkoły oraz Chucka, który został przyjęty przez Mistrza Chubba. Nadszedł czas na...
-Suzan - zwrócił się do dziewczyny baron. - Kim chcesz zostać?
   Wystąpiła jeden krok do przodu i pewnym tonem odpowiedziała :
-Chciałabym zostać Zwiadowczyniom.
   W pomieszczeniu wybuchł gromki śmiech. Każdy śmiał się z wypowiedzi blondynki, jakby opowiedziała żart. Tylko postać ukryta w cieniu zachowała pełną powagę.
  -Ale dziewczyna nie może zostać Zwiadowcą - powiedział Rodney kiedy się uspokoił.
  -A któż tak powiedział - odezwał się Halt wychodząc z cienia. Wszyscy, oprócz Suzan, wystraszyli się i odwrócili w jego stronę.- Żadna dziewczyna po prostu nie interesowała się naszym rzemiosłem.
-Czyli...? - zapytała z nadzieją Suzan.
-Czyli jutro zjawisz się u mnie o dziewiątej. Chyba wiesz jak tam trafić.
   Gdy wszyscy uradowani wychodzili z gabinetu Suzan poczuła, że pierwszy raz w życiu nie może doczekać się następnego dnia.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top