Rozdział 1
Było ciepłe, letnie popołudnie. Na dziedzińcu zamku Redmont bawiły się małe dzieci. Dwóch chłopców walczyło patykami, udając, że są to miecze. Pewna czarnowłosa dziewczynka rozmawiała z brunetem i oboje byli czerwoni od śmiechu. Dwie kolejne dziewczyny ubierały swoje lalki w kolorowe suknie, które uszyły. Wszyscy byli tak zajęci swoimi sprawami, że nie usłyszeli pięknej melodii wygrywanej na fletni pana.
Muzyka dochodziła spod drzewa, gdzie siedziała mała postać. Miała ona długie, blond włosy; wesołe, zielone oczy oraz mały nos.
Dziewczynkę otaczały różne zwierzęta, takie jak króliki, szopy oraz ptaki, które przedostały się przez bramę. Niektóre zwierzęta krążyły wokół blondynki odprawiając dziwne tańce. Inne opierały się pyszczkami o jej nogi, a kilka ptaków usiadło na głowie i ramionach. *
Tę piękną chwilę przerwał zbliżający się ryk. Zwierzaki pouciekały, a dziewczyna zerwała się na nogi, chowając instrument.
-No, no. Kogo my tu mamy? - zapytał chłopiec o niebieskich oczach i brązowych włosach.
-Oślepłeś, George? -zapytała kąśliwie zielono-oka.
-Zamknij się, Suzan. Co tu robiłaś? Wargalów przywoływałaś? - zakpił czarnowłosy chłopak z brązowymi oczami.
Dziewczynka zacisnęła pięści. W jakiś nieznany wszystkim sposób, chłopcy dowiedzieli się o tajemnicy rodziny Suzan. Teraz George oraz Max mieli okazję, żeby się na niej wyżyć.
- Uwierz mi, że nie. Grałam na fletni pana jak zwykły, cywilizowany człowiek. Ale wy pewnie nie wiecie jak to nim być. - Suzan odwróciła się i pobiegła w stronę bramy.
Zanim do chłopców dotarły jej słowa, blondynka biegła już w stronę lasu i krzyknęła do strażnika, że będzie przed zmrokiem. Przynajmniej tak planowała. David westchnął tylko cicho.
***
Zmierzała leśną drogą, lecz po chwili weszła na pobocze. Musiała się ukrywać, aby zobaczyć zwiadowców. Zawsze interesowała się ich życiem. Od kiedy pewien zakapturzony człowiek wyciągnął ją z rzeki i zobaczyła jak zręcznie strzela z łuku chciała być jak on. Przeszukała całą bibliotekę w zamku i znalazła tylko jedną jedyną chudą księgę, z której niczego praktycznie się nie dowiedziała.
Nagle coś poruszyło się w krzakach. Wystraszona Suzan zatrzymała się w połowie kroku i wstrzymała oddech. Po chwili leżała na ziemi powalona przez ogromnego psa.
-Luna! Nie rób tak więcej, dobrze? -zganiła szeptem psa.
Luna była ogromnych rozmiarów psiakiem o czarnym kolorze futra. Miała krótki puszysty ogon w kolorze ciemnoszarym oraz niebieskie, mądre oczy. Suzan podczas jednego z jej wypadów do lasu znalazła ją przywiązaną do drzewa. Była chuda i ledwo żywa. Dziewczynka nakarmiła Lunę i odwiązała. Niestety nie mogła ona wziąść pieska do zamku więc zostawiła ją w lesie, gdzie zbudowała dla niej coś w kształcie budy.
Pies zamerdał ogonem na znak zgody i po chwili oddalił się, rozumiejąc, że to nie najlepszy czas na zabawę.
Gdy Suzan upewniła się, że Luna znów jej nie przeszkodzi, znowu ruszyła w stronę chatki, którą znalazła tydzień temu. Niestety nikogo nie było wtedy w pobliżu. Nawet koni.
Po pewnym czasie blondynka znalazła się na miejscu. Skryta w krzakach nie widziała zbyt wiele, lecz lepsze to niż nic. Zauważyła, że w pobliżu domu poustawiane są tarcze. Naprzeciw nim stał dość wysoki chłopak. Na ramionach zarzucony miał typowy dla zwiadowców płaszcz. Gdy zaczął strzelać z łuku, Suzan była pod wielkim zdumieniem. Co? Jak?!- przemknęło jej przez myśl. Nagle usłyszała obcy jej z oddali
-Teraz pięć strzał w ciągu pięciu sekund. Jak skończysz to zawołaj. - Powiedział niski mężczyzna, po czym trzasnął drzwiami.
Dziewczyna, która siedziała w krzakach i przygłądała się pokazowi niezwykłych umiejętności, nie zauważyła, że ktoś zachodzi ją od tyłu. Nagle poczuła, że coś, albo ktoś, podciąga ją do góry. Wystraszona z trudem stłumiła krzyk przerażenia. Chciała się odwrócić, lecz przez chłód metalu na jej szyi zmieniła zdanie.
-Kim jesteś i czego tutaj szukasz? - zapytał ten sam głos, który wcześniej wydał polecenie chłopakowi.
-Jestem Suzan... Ja tylko chciałam zobaczyć jak zwiadowcy strzelają z łuku. - Blondynka całą siłą swojej woli starała się panować nad głosem.
Zakapturzona postać mruknęła coś pod nosem i ruszyła w stronę chatki, ciągnąć Suzan za sobą. Jego uczeń ruszył za nim.
-----
2.11.19- rozdział poprawiony
Podziwiam ludzi, którzy przeczytali to przed poprawa... Te błędy mnie bolały xd
*- nie zwracajcie uwagi na te zwierzęta... Nawet nie wiem co tam się działo
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top