Rozdział 19
Maraton 1/5
Suzan wyszła na dziedziniec. W ręku trzymała swój łuk. Trzeba przyznać, że strasznie się denerwowała.
-Trzeba się rozejrzeć - mruknęła do siebie.
Na środku placu stały cztery tarcze. Dookoła dziedzińca znajdowali się Wargale oraz podwładni Morgaratha. Jej ojciec obserwował wszytko z muru, otoczony ludźmi oraz stworami. Suzan chciała nimi zawładnąć, lecz te wydały tylko dziwny, nieokreślony odgłos i rozejrzały się zdezorientowane.
-Możemy zaczynać? - odezwał się głos za dziewczyną, a ta odwróciła się w stronę chłopaka.
Był tego samego wzrostu co Suzan. Miał czarne włosy oraz piękne niebieskie oczy, w których widniała ekscytacja. Chłopak był strasznie chudy, lecz to tylko dodawało mu uroku. Odziany został w typowy dla myśliwych strój.
-Tak. Oczywiście. A czy są jakieś szczególne zasady? - wolała się upewnić, aby później Gilan nie cierpiał.
-Strzelamy do celu z różnych odległości. Najpierw strzelam ja, a następnie ty. Kto trafi lepiej dostaje punkt. - Chłopak podał jej rękę. - Mike jestem.
Suzan uścisnęła jego dłoń i przedstawiła się.
-Proszę o zajęcie pozycji - rozbrzmiał donośny głos.
Strzelcy usłuchali się, a służba podała im strzały. Blondynka wyciągnęła jedną i obejrzała. Nie zdziwiła się, kiedy zobaczyła, że są to jej strzały. Przynajmniej będzie uczciwie.
Przez moment przypominała sobie wszystko, czego nauczył ją Halt. Uda mi się - powtarzała sobie. Nagle Mike napiął łuk i wystrzelił. Strzała wbiła się bardzo blisko środka. Suzan zajęła pozycję i strzeliła.
Udało się. Trafiła w sam środek. Publiczność nie kryła zdzwienia, do czasu aż ich pan kazał się im uspokoić.
-Masz dobrego cela. Jak to osiągnęłaś - zapytał uśmiechnięty chłopak.
-Mój mistrz kazał mi ćwiczyć, ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć. - Uśmiechnęła się do niego szeroko.
Podeszli do następnej tarczy. Suzan znowu strzeliła w środek. Mike był zachwycony jej umiejętnościami, a Morgaratha zaczynał tracić cierpliwość. Zawołał swego syna i wyszeptał mu coś do ucha. Ten tylko rozpromienił się i w podskokach wszedł do zamku.
Ostatnie stanowisko. Ostatni cel. Ostatnia szansa... Mike wystrzelił. Trafił w sam środek. Suzan przestraszyła się, lecz nie okazała tego. Przynajmniej miała taką nadzieję.
-Twoja kolej- powiedział i poklepał ją po ramieniu.
Stanęła przed tarczą. Serce biło jej jak szalone. Jestem Suzan, jestem uczennicą Halta - powtarzała sobie. Płynnie wyciągnęła strzałę, nałożyła na łuk, naciągnęła cięciwe. I...
Przebiła strzałę Mike 'a.
Nie mogła w to uwierzyć. Udało się! Gilan będzie zdrowy...
-Gratuluję! - Mike uśmiechnął się szeroko.
-Ty też świetnie strzelałeś. - Nie wiadomo czemu, ale Suzan czuła do niego sympatię. Tak po prostu.
Dziewczyna usłyszała za sobą kroki. Odwróciła się, a wtedy została przytrzymana przez olbrzymiego mężczyznę. Drugi wyciąganął strzykawkę. Suzan zaczęła się wyrywać.
-Nie wierć się, a nie będzie bolało- powiedział ten pierwszy.
Blondynka spojrzała błagalnie na strzelca. Ten tylko spuścił bezsilnie głowę. Była to ostatnia rzecz którą pamiętała. Były tylko jakieś przebłyski.
Krzyk...
Twarz z czarnymi włosami...
Niebieskie oczy...
Szare kamienie...
Oraz Gilan...
I tyle.
×××
-Halt! Nadal uważam, że trzeba wziąść więcej ludzi!
-Bo ty wiesz lepiej?
-Tak się składa, że jestem Dowódcą Korpusu Zwiadowców - oburzył się Crowley.
-Ciekawe przez kogo- prychnął Halt.
Kłótnia trwała od dobrych pięciu minut. Crowley upierał się, że trzeba wziąść większą siłę aby zaatakować zamek, natomiast Halt- że im mniej tym lepiej.
-Wiesz co? To nie ma sensu... - Rudzielec opadł ciężko na krzesło.
-Możemy pójść na kompromis. Weźmiemy połowę liczby, którą proponowałeś.
-Niech ci będzie...
Halt uśmiechnął się i wziął jabłko z miski, która znajdowała się na biurku przyjaciela.
-Jak ja ciebie lubię - zaśmiał się.
---
I tak oto zaczynamy maraton!
Jeeej!
Ehh :-:
Mam też przykrą wiadomość... Powoli zbliża się koniec tej części.
Tej CZĘŚCI?! Co ty kombinujesz?
Będą dalsze książki. Przynajmniej mam taki plan.
Pomooocyyyy x(
PS. Z całego serduszka dziękujemy Wam za to:
Jesteście kochani💕
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top