Rozdział 11

   Kiedy dwoje podróżników na koniach minęli ruiny starego zamku, niższa osoba skrzywiła się. To tutaj miała się wychować gdyby była chłopcem. Gilan zauważył jej niechęć do przebywania w tym miejscu. Postanowił więc zacząć jakiś temat, aby jego towarzyszka nie była przygnebiona.
-Więc jesteś pół Skandianką i pół Araulenką? -zapytał.
-A co, nie widać? -Suzan zauważyła w jego oku iskrę rozbawienia pomimo że zachowywał kamienną twarz.
-No... Nie za bardzo.
   Spojrzał na nią krytycznym wzrokiem.
-Jesteś zbyt. Hmm... Chuderlawa?
  Suzan speszyła się oburzona.
-A ty niby jesteś synem słynnego rycerza?
  Gilan poczuł, że traci panowanie nad sytuacją.
-No...
-Nie widać żebyś był jego synem. Wręcz przeciwnie.
    Gilan nie wiedział co powiedzieć. Musnął boki swojej klaczy i pogalopował naprzód.
    Suzan uśmiechnęła się, lecz po chwili spoważniała. Kątem oka zobaczyła ruch po swojej lewej stronie. Zauważyła, że Apple nic sobie z tego nie robi.
-Pewnie znowu coś ci się zdaje -powiedziała do siebie szeptem. Po chwili znów zobaczyła ruch.
   Przypomniała sobie, że zwiadowcze konie mają zasięg słuchu oraz węchu do pięciu metrów. Ruch wykonany był około siedem metrów od dziewczyny i jej zwierzęcej przyjaciółki. A może jednak mi się zadawało? -myślała. W końcu postanowiła jednak powiedzieć o swoim doświadczeniu starszemu Zwiadowcy.

                                                                   ***
   Kiedy Suzan nalała sobie kawy popatrzyła wyzywająco na Gilana. Wiedział o co jej chodzi. Zawody w piciu kawy.
-Jaka stawka? -zapytał.
-Pierwsza warta.
   Nie trzeba było mówić nic więcej- kto wypije ostatni bierze pierwszą wartę. Nocowali oni w lesie niedaleko ruin. Po ciemku nie opłacało się szukać śladów, więc rozbili obóz kilka metrów na prawo od śladu.
-Trzy. Dwa. Jeden... START! -dołączyła Suzan. Po chwili Zwiadowcy przechylali stopniowo kubki. Jednak Suzan była szybsza o dwie sekundy.
   Wstała z miną zwycięzcy i przyciągnęła się. Poczochrała włosy Gilana który nadal siedział.
-Miłej warty -powiedziała z uśmiechem i odeszła trochę od ogniska. Tam ułożyła się wygodnie i owinęła płaszczem.
   Godziny mijały niemiłosiernie. Gilan był zmęczony podróżą, lecz trwał wytrwale. Spojrzał na Suzan, która przez chwilę mamrotała do siebie i rzucała się po ziemi. Zatroskany Zwiadowca miał już do niej podejść, lecz wtedy usłyszał szelest liści za sobą. Znieruchomiał w sekundę. Zauważył, że jego towarzyszka drgnęła i odetchnęła spontanicznie, lecz po chwili znów oddychała spokojnie. Niezauważalnie sięgła po sztylet.
  Po chwili zza krzaków wyskoczyły dwa Wargale. Suzan rzuciła ostrzem w jednego, a drugi padł ze strzałą wbitą w klatkę piersiową. Dziewczyna ściągnęła łuk z ramienia i strzeliła do wroga, który zbliżał się do Gilana.
   Konie zaczęły stawać dęba i kopać Wargalów, którzy chowali się za drzewami. Nagle Suzan poczuła ból z styłu głowy. Po chwili świat rozmazał się... I wszystko znikło.
 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top