Prolog

  Pewnego burzliwego dnia w lennie Remont pojawił się wysoki człowiek w czarnym płaszczu. W prawej ręce trzymał długi miecz, a w lewej koszyk. Nagle z wiklinowego przedmiotu wydobył się przenikliwy krzyk i płacz. Przybysz, nie zważając na hałas, brnął dalej w deszczu do swego celu.
Zamek był wielki. Otaczał go trójkątny mur, a całość wykonana była z błyszczącego, czerwonego kamienia. Postać przystanęła na chwilę i z podziwem spojrzała na zamek. Z zamyślenia wyrwał go przenikliwy krzyk Wargala. Na tak- pomyślał - wojna nadal trwa. 


  Przykrył dziecko kocykiem, który przed chwilą odrzuciło. Zrobiło mu się jej żal. Nie będzie znała swoich rodziców... Może to i lepiej, pomyślał, po czym ruszył dalej.


  Gdy dotarł pod bramę położył koszyk na ziemi i do środka włożył kartkę. Pomachał do dziecka na pożegnanie, a ono zaśmiało się w odpowiedzi. Przybysz uśmiechnął się do siebie i wziął do ręki kamyk. Rzucił go w stronę strażnika. Trafił. I to bardzo celnie. Szturchnął koszyk, przez co dziecko zaczęło ponownie płakać.


-Przepraszam- wyszeptał, oddalając się.
                  
                                                                   * * *
  - Ał! - warknął strażnik, kiedy poczuł, że coś trafiło go w głowę. Odwrócił się w stronę, skąd wysłany został kamień. Zobaczył koszyk, który był źródłem hałasu oraz uciekającą postać.


-Tam jest dziecko! - krzyknął do swojego kolegi po drugiej stronie muru.

-To idź po nie skoro tak ci na nim zależy! - zirytował się tamten.


Strażnik wzruszył ramionami i poszedł w stronę zejścia. Po chwili był już na dole i wyszedł przez ogromną bramę.


  Ostrożnie podszedł do koszyka i spojrzał do środka. Miał rację - był to maluch. Obok niego była karteczka, lecz niestety za dobrze czytać nie umiał. Wziął więc "pakunek" i zwrócił. 


  Gdy szedł przez dziedziniec napotkał Lady Pauline.

-O! Pauline! Wyglądasz równie pięknie jak zawsze. -Uśmiechnął się do niej mile. - Jest taka sprawa...


-Pewnie chodzi o ten koszyk, Davidzie? -zapytała, spoglądając z zaciekawieniem na przedmiot trzymany w rękach jej przyjaciela.


-Można tak powiedzieć... 

  Po tym, jak opowiedział jej o tym co zaszło, Lady Pauline sięgnęła po kartkę w koszyku. Była bardzo zdziwiona tym, co przeczytała.

-Co tam jest napisane? - zapytał David.

-Ah! Tak, przepraszam. Zapomniałam, że nie umiesz czytać.


  Zaczęła czytać na głos:

Proszę, bez względu na jej pochodzenie, przyjmijcie ją.
Jej ojciec to Morgarath, a matka została przez niego zamordowana.
Dziewczynka dostała imię Suzan.

Nastała niezręczna cisza. Dwójka przyjaciół wpatrywała  się w dziecko. W końcu Pauline wzięła koszyk od strażnika i poszła w stronę żłobka.

-Co zamierzasz z nią zrobić? - zapytał David doganiając ją.

-To, o co proszono w liście.

-Lecz... To córka Morgaratha! - Strażnika przeszedł dreszcz, kiedy wypowiedział to imię.

-I z tego powodu tym bardziej trzeba zapewnić jej dom- fuknęła Pauline.

  I w ten oto sposób rozpoczęła się historia Suzan.

------
01.11.19- rozdział poprawiony

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top