Gdyby Halt nie ukra... nie zdobył kiedyś koni od Temudżeinów...
No wiadomo, zwiadowcy jeździliby na zwykłych koniach. A że "zwykłe" są niedopasowane rozmiarem do większości z nich...
No właśnie XD
(Nie mówiąc już o tym, że część ze zwiadowców miałaby o wiele krótsze życie)
* * *
Dla wysokich nie byłoby chyba wielkiej różnicy...
Gilan skradał się przez chaszcze. Zostawił swojego konia dobre pół kilometra stąd, z dwóch powodów:
1.Potrafił się bardzo dobrze skradać
2.Zaś jego koń nie bardzo potrafił nawet cicho myśleć
Gilan próbował wyszkolić swojego konia chociaż trochę. Zapisywał go na szkolenia do Starego Boba, Młodego Franka, Średniego Toma, ale jedyne czego udało się go nauczyć, to podawanie kopyta. Ech.
Był już na skraju lasu. Wyjrzał ostrożnie zza drzewa. Na polanie były rozstawione namioty należące do złodzieja którego tropił od kilku dni. Złodziej zaraz miał jeść obiad, więc nad ogniskiem coś się piekło na rożnie. Tymczasem opryszek stał na uboczu i karmił jakiegoś konia marchewkami.
Ładny konik - pomyślał Gilan. - Zupełnie jak mój Ducky. Zaraz... Siodło też ma jak mój... Ta. Bo to mój. Skubany poczuł jedzenie z takiej odległości...(tak samo, jak potrafi jego pan) Szlag by trafił, co ja mam teraz zrobić? Przecież ten koń nawet nigdy nie lubił marchewek!
Wtedy Ducky wypluł marchewkę, kopnął złodzieja i odszedł dumnym krokiem w stronę miejsca, w którym miał czekać na Gilana. Osłupiały Gilan (i jeszcze bardziej osłupiały złodziej) przez chwilę stali nieruchomo, każdy na swoim miejscu. Znaczy się - złodziej nie stał, tylko leżał i jęczał. Ale osłupiały był. Gilan szybko do niego podszedł, związał i zaprowadził do miejsca, gdzie już czekał na niego Ducky.
-Dzięki koniku -szepnął Gilan, przechodząc obok niego.
* * *
Zaś dla nie bardzo wysokich...
Halt jęknął. Znowu to samo. Znowu musiał dosiadać tego koniska, wielkiego normalnie jak słoń. Nienawidził tego robić, bo zawsze, jak już udało mu się wsiąść na jego grzbiet, spadał przynajmniej raz.
-Stój spokojnie Julian -powiedział do konia. Koń nie dał żadnego znaku, że zrozumiał polecenie, ale stał. Halt przystawił do niego krzesło. Skrzywił się lekko i z pomocą krzesła wsiadł na Juliana. Zanim Halt zdążył chociaż porządnie usiąść, Julian gwałtownie przesunął się w bok i zaczął żuć liście drzewa tam rosnącego.
-Nie! -zawołał Halt z ziemi. -Nie gryź mi moich crêpes yyy... feuilles de chêne!
Nie wiedział, czemu nagle zaczął mówić po galijsku. Pewnie tak po prostu. Ale według Juliana mógłby mówić nawet po aralueńsku i brzmiałoby to tak samo. Czyli jak coś, na co nie trzeba zwracać uwagi.
Podejście drugie
-Willu, wiesz co masz robić.
-Juliaan, chodź tutaj - zawołał Will zachęcającym głosem. Julian ani drgnął.
-No chodź Julian.
Julian nie zamierzał podejść.
-Julian, no patrz co tu mam! -Will pokazał obrazek z jabłkiem.
Julian ostentacyjnie spojrzał w inną stronę.
-A wiesz co Julian?
Julian nie wiedział.
-Nabrałeś się - mruknął Halt, z grzbietu konia. Gdy Will gadał, ten po cichu przesunął krzesło i wsiadł na Juliana.
Koń prychnął z pogardą.
Teraz ci się udało, ale następnym razem wygram! - wyrażał wyraz jego pyska.
~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Ta książka jednak nie będzie pisana regularnie *szczerzy zęby*. Ale rozdziały będą conajmniej raz na tydzień.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top