Co gdyby Halt się 'zahazardował'

Specjalna dedykacja dla klara_walker hihi

Akcja zaczyna się tak między pierwszym, a drugim tomem, ale dni płyną trochę szybciej, niż w książce.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~
Drzwi do chaty Crowleya otworzyły się gwałtownie i uderzyły o ścianę, odbijając się od niej i trafiając tego, kto je otworzył.
-Kto tam - mruknął Crowley z fotela.  Nie chciało mu się wstawać, a złodziej robiłby mniej hałasu (co niekoniecznie musiało być prawdą, bo jeśli złodziej, tudzież inny szubrawiec by chciał człowieka zmylić, lub przestraszyć, to też mógł hałasować...z drugiej strony, bardziej by nastraszył, gdyby z zaskoczenia nagle zahałasował. Zaś z trzeciej stro...dobra, koniec. To nie był złodziej i tyle).

Drzwi otworzyły się jeszcze raz, ale już ostrożniej. Wszedł przez nie Will, pocierający spuchnięty nos.
-A te drzwi to twarde masz...
-No wiem, z dobrego drewna. Nawet kalkary by się przez nie nie przebiły! Ale... Przyszedłeś tu sprawdzić stan moich drzwi?
-Nie nie - pokręcił głową Will. - W solidność twoich drzwi nie wątpię. Ale stało się coś strasznego. Halt popadł w uzależnienie...
-Przecież to już dawno i wszyscy o tym wiedzą! Kawa, miód, kawa, kawa, miód... Oto Halta sens życia.

Will znowu pokręcił głową.
-Otóż... Od niedawna to wygląda bardziej tak: kawa, miód, hazard, kawa, hazard, miód, hazard... A wszystko zaczęło się trzy dni temu, tak koło czwartej po południu...

                         ***
Trzy dni temu, tak wpół do czwartej po południu:

Halt wracał z zakupami do swojej chaty, podśpiewując sobie jedną z ulubionych piosenek...
   
Ale jedno, jedno wiem
Umówiłem się z nią na szesnastą
Tak mi do niej tęskno już
Zaraz wezmę z półki mój kubek
Dodam do niej najlepszy miód
Potem fotel, kawusia i spokój
W ten dzisiejszy, deszczowy dzień
I będziemy szczęśliwi weseli
Aż przyjdzie nooc i nas rozdzieli
I umówie się z nią na poranek
Na poranek, tak jak dziś

Wszedł do domu i starannie zamknął za sobą drzwi. Will był w odwiedzinach na zamku Araluen i miał wrócić dopiero jutro. A teraz Halt miał czas tylko dla siebie, kawy i ughhhh stosu raportów do napisania... Dobra, napisze je zaraz. Szesnasta godzina się zbliża, trza się spotkać z kawą.

10 minut później...

Halt czekając, aż woda się zagotuje usiadł się w fotelu. Achhh, wreszcie wolna chwi...
Ktoś zapukał do drzwi.
Halt westchnął i poszedł otworzyć.
Za drzwiami stał Frank, stary znajomy Halta, sympatyczny, choć nieco nachalny. Ostatnio był w Araluenie około dziesięć lat temu i od tamtego czasu się nie widzieli.

-Witaj Halt, kopę lat! - zawołał entuzjastycznie Frank.
-Witaj - odparł Halt, jednym uchem rejestrując dźwięk prawie zagotowanej wody. - Co cię do mnie sprowadza?
-Przyjechałem tu w interesach i przy okazji odwiedzam przyjaciół - Frank zajrzał ponad ramieniem Halta, w głąb domu. - Czyżbym słyszał wodę na kawę?
-Dobrze słyszysz. Może wejdziesz? - Halt mówiąc to, westchnął w duchu. To by było na tyle ze spokoju...
-No jasne, dzięki - ucieszył się Frank i wszedł do środka.
-Tylko wytrzyj buty! - zawołał za nim Halt. - Bo na dworze jest dużo błota...
-Oczywiście, oczywiście - Frank zatuptał na wycieraczce i poszedł dalej, do kuchni.

Czajnik zaczął gwizdać, więc Halt nasypał kawy do dużego kubka i zalał wodą (oczywiście dodał miodu).
-Też chcesz? - zapytał, mając cichą nadzieję na przeczącą odpowiedź.
-Tak tak, poproszę - ucieszył się Frank, który tymczasem rozsiadł się w ulubionym fotelu Halta.
Halt, zgrzytając zębami, przyszykował drugi kubek kawy i zaniósł do stolika przy fotelach.

-Wiesz, bez urazy, ale to jest mój fotel i przed chwilą na nim siedziałem...
-Nie przeszkadza mi to - machnął ręką Frank (na szczęście nie tą, w której trzymał kubek).
-Za to mi tak. Dalej chcę tam siedzieć.
-A, no tak...- Frank przesiadł się na drugi fotel. Halt zadowolony usiadł na swoim.

-Swoją drogą - zaczął Frank, popijając kawę. - Słyszałeś kiedyś o temudżeińskiej ruletce?
-Obiło mi się coś o uszy, ale nie grałem nigdy - powiedział ostrożnie Halt. Nie lubił hazardu.
-To piękna i genialna w swej prostocie gra. A jaka wciągająca!
-Możliwe - Halt upił łyk kawy.
-Polega ona na tym - ciągnął Frank- że bierze się coś płaskiego i okrągłego, na przykład duży talerz, a następnie przedziela się go namalowaną linią na dwie połowy (każdą się jakoś zaznacza, by można je było odróżnić). Kładzie się na nim kamyk, małą piłkę, lub coś w tym rodzaju, obstawia stronę i kręci. Wygrywa ten, kto postawił na stronę, na której się zatrzyma piłka. Jeśli zatrzyma się idealnie pośrodku - nikt nie wygrywa. Fascynujące, czyż nie?
-Mhm, ciekawe - mruknął Halt. -Mógłbyś powiedzieć jeszcze raz? Bo nie słuchałem.

Frank, nie zrażając się, opowiedział zasady jeszcze raz. Następnie przekonał Halta, by spróbowali zagrać. Nie na pieniądze, lecz na kupony do najlepszego sprzedawcy kawy w Araluenie. Halt z ociąganiem zgodził się. O dziwo, spodobała mu się ta gra. Zagrali więc jeszcze raz i jeszcze... Wieczorem Frank pojechał, a Halt przypomniał sobie, że miał dzisiaj napisać zaległe raporty.
Zrobię to jutro - pomyślał.

                         ***
Wracając do Willa i Crowleya

-...i od tamtego dnia Halt strasznie dużo gra w tę temudżeińską ruletkę. Zapomina o obowiązkach, przesiaduje u znajomych, lub w karczmie i szuka ludzi do gry... Zapomniał nawet kupić kawę!
-Czy ty aby nie przesadzasz Willu?
-No...może o kawie nie zapomniał. Ale reszta to prawda, Crowley pomóż!
Crowley zastanawiał się przez chwilę. Problem był poważny.
-Myślę, że może poczekajmy jeszcze cztery dni. Wtedy minie pełny tydzień i zobaczymy, jak się rozwinie sytuacja.
-No dobrze, dziękuję - Will pożegnał się i wrócił na Wyrwiju do swojego domu.

                       ***
Dwa dni później, do domu Halta zapukał Gilan. Ale nikt nie otwierał...
-Halo, jest tam kto?
Dalej nikogo. Gilan zapukał jeszcze mocniej.
-Halt! Willu!
-Cosieeje - drzwi uchyliły się. Stał za nimi ziewający Will.
-Przybywam z zadaniem... Halt jest w domu?
-Niby jest, ale śpi - zmarkotniał Will.
-To go obudź.
-Nie mogę, dopiero godzinę temu się położył... Wygrał dzisiaj od Starego Boba czterdzieści siedem kuponów na kawę.
-Ach, słyszałem, że uzależnił się od tej...jak jej tam temucośtam ru...
-Nie wymawiaj jej nazwy! Jeszcze Halt usłyszy! - Will zatkał Gilanowi usta dłonią. Gilan pokiwał głową.
-Może rzeczywiście lepiej go nie budzić. To ja poszukam kogoś innego do misji...
Will westchnął. Ech ten Halt...

                           ***
Halt zdenerwowany wrócił do domu z karczmy i z zaciętą miną smażył omlety dla siebie i Willa.

Przegrał przed chwilą prawie wszystkie kupony, jakie posiadał. Zostały mu tylko dwa...
Will poczuł ze swojego pokoju pyszny zapach omletów. Ucieszyło go nie tyle to, że będą dziś na obiad, co fakt, że to Halt je smażył. Po raz pierwszy od kilku dni.
 
                          ***
Parę dni później

Hal siedział przy stole i przeglądał nagłówki gazety. Will patrzył na niego ostrożnie, po drugiej stronie stołu. Halt nie wspominał o ruletce od wczoraj. To już jakiś postęp. Byle tego nie zepsuć...

"Uwaga uwaga, najświeższe wiadomości! Morgarath przekroczył granicę Araluenu i zmierza w kierunku zamku Araluen! Czytaj dalej na stronie 5"

"Ceny pszenicy i kakao rosną! Czyżby coś się działo z plantacjami? Czytaj dalej, na stronie 8"

"Jak upolować jelenia? Rady dla początkujących myśliwych (polujących za zgodą króla). Czytaj dalej na stronie 10"

-Nic ciekawego - mruknął zwiadowca. No, oprócz poradnika. Jelenie w lasach Araluenu były ostatnio podejrzanie mądre. Wycwaniły się, bo długo na nie nie polowano. A o tym Morgaracie trąbią od dłuższego czasu. Halt oczywiście miał plan, ale z nim trzeba było jeszcze poczekać.

                          ***
Kolejne kilka dni później

Wojska aralueńskie i armia Morgaratha zebrały się na polu przyszłej bitwy. Już już mieli ruszać na siebie, gdy zza drzew wyszedł niewysoki chłopak w zwiadowczym płaszczu, wysoko podnosząc białą flagę. Za nim wyszedł kolejny człowiek, w takim samym płaszczu, niosąc płaski pakunek i unosząc lekko brew, na widok tylu wargali zebranych w jednym miejscu.

Podeszli do Morgaratha. Starszy zwiadowca odezwał się głośno.
-Lordzie Morgarath! Ja, zwiadowca Halt, wyzywam cię na pojedynek ruletkowy. Zasady są proste - gramy do pierwszego punkta. Jak ja wygram, odsyłasz swoje wojska z powrotem w Góry Deszczu i Nocy, zaś sam oddasz się w ręce sądu...
Morgarath prychnął. Idioci. On miałby się na to zgodzić? Żałosne.
Halt zerknął na niego spode łba.
-Nie przerywaj, bo cię kopnę - burknął i kontynuował ''przemowę''.

-Natomiast jeśli wygrasz, oddam się w twoje ręce i będziesz mógł mnie zabić, w jaki tylko zechcesz sposób.
Nie dbam o to, co się stanie potem.
Mój uczeń i Sir Rodney, mistrz Szkoły Rycerskiej, przypilnują, by nikt nie oszukiwał.

Morgarath potarł brodę. Kusząca propozycja... Już sobie wyobrażał te długie tortury, których użyje na tym  durnym zwiadowcu, co kiedyś pokrzyżował mu plany. Ale z drugiej strony ten sąd... Raz kozie śmierć, wybroni się jakoś.
-Zgoda - powiedział zimnym głosem.

Halt rozwinął płaski pakunek, który do tej pory trzymał. W środku był duży talerz, z lekko uniesionymi brzegami, pomalowany na dwa kolory - jedna połowa na czarno, druga na czerwono, oraz mała piłeczka pingpongowa.
W tym czasie przyszedł już do nich Sir Rodney.
-Czarny, czy czerwony - zapytał Halt.
Morgarath automatycznie wybrał czarny.

Halt ustawił talerz na płaskiej tarczy, by dało się nim kręcić. Położył na nim piłeczkę. Sir Rodney, razem z jednym z wargali przyjrzeli się, czy żadna ze stron nie spróbowała jakiegoś podstępu. Dodatkowo Will obserwował wszystko z boku. Wszystko było jak należy,  więc sir Rodney zakręcił talerzem.

Wszyscy wstrzymali oddech.

Talerz zatrzymał się, ale piłeczka jeszcze po nim krążyła.








W końcu zatrzymała się na czerwonej stronie.
 
                         ***
Co się działo potem? No cóż, Morgiego zaprowadzono przed oblicze sądu, prosto z pola bitwy. W chwili paniki, na adwokata wziął jednego z wargali. Na rozprawie, mowa adwokata była długa, lecz nikt jej nie zrozumiał. Morgaratha skazano na śmierć przez powieszenie.

Halt wprawdzie nie przestał grać w temudżeińską ruletkę, ale opanował się i nie porzucał dla niej obowiązków (zwykle...).

A tydzień później odbyło się polowanie na jelenie. Dzięki gazetowym poradom udało się ustrzelić kilka, a niektórzy powiadali, że jeden z jeleni uciekając odwrócił się i pokazał im język.

~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~~

Załóżmy, że wstawiłam to kilka dni temu, ok? Ok, dzięki c:

Za to shot jest trochę dłuższy, niż zwykle... Ale dłuższych niż ten, to narazie nie będę pisać xD

Dobranoc, czy tam miłego dnia (zależy, kiedy to czytasz)
                          ~Ja (a któż inny)

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top