Rozdział 4
Po zakończonym zwiedzaniu Cothary, Chase postanowił zobaczyć barona. W nieoficjalnym, jak na razie, wydaniu. Z jakiegoś powodu Silas nie ufał Brysonowi, sugerując się kolejnym przeczuciem. Dla świętego spokoju młody zwiadowca uszanował wolę starszego, nie wkładając na siebie płaszcza, ani nie zdradzając się przed strażnikami. Z przygotowaną zmyśloną historią swojego życia udał się na zamek.
Przy bramie zatrzymali go znużeni staniem na letnim słońcu wartownicy. Po zwięzłej wymianie zdań przepuścili go dalej. Koniem zajął się pryszczaty stajenny, a jego samego przyjął na audiencję zastępca zarządcy zamku w zaciemnionej, dusznej komnacie.
– Nie ukrywam, że chciałbym poznać barona Brysona osobiście – zaczął Chase roszczeniowym tonem.
– Pańska godność? – spytał zarządca, z udręczoną miną otwierając księgę oprawioną w skórę.
– Chase, syn lorda Jacoba z Araluenu. – W lennie Araluen było co najmniej trzech lordów o tym niezwykle popularnym imieniu. – Mam ostatnie lato na poznanie świata, zanim wstąpię do królewskiej gwardii. Przyjechałem, aby dobrze ten czas wykorzystać.
Nie zrobiło to na urzędniku żadnego wrażenia. Zmieścił fałszywy tytuł w księdze, w powodzie wizyty wpisał krótkie "inny", westchnął i ciężko trzasnął zamykaną księgą.
– Polowania w Hornym Jarze odbywają się w każdą drugą i czwartą niedzielę miesiąca – oznajmił zarządca, kontynuując w równie wolny, monotonny i beznamiętny sposób. – Wedle grafika, baron Bryson pojawi się na najbliższym polowaniu. Wpisowe na polowanie wynosi dwie złote monety i należy wpłacić je zamkowemu skarbnikowi do trzeciego dnia przed dniem polowania. Skarbnik przyjmuje petentów w tygodniu od godziny dziesiątej do godziny pierwszej trzydzieści. Na polowanie należy stawić się najpóźniej godzinę po świcie. Niepojawienie się o ustalonej porze skutkuje pozbawieniem możliwości dalszego udziału w polowaniu, bez zwrotu kosztów. W niedzielę za tydzień odbywa się polowanie na króliki, dzika i jelenia. Zyski z ustrzelonej zwierzyny można odebrać w ciągu kolejnych dwóch dni po polowaniu, podobnie jak trofeum, to jest czaszkę i poroże. Skóry można nabyć po zaniżonej cenie, wyczyszczone i wyprawione, trzy dni po polowaniu. W cenie polowania zawiera się wypożyczenie ogara, włócznia na dzika i lekki łuk z kompletem ośmiu strzał. Więcej strzał dokupić można u miejscowych rzemieślników. Broń należy odebrać dzień przed polowaniem. W przypadku otrzymania broni wadliwej lub w jakimś stopniu niesprawnej należy zgłosić to w trybie natychmiastowym kwatermistrzowi w zbrojowni. Kaucja zwrotna za łuk i włócznię wynosi pięć srebrnych monet do odzyskania bezpośrednio przy zdawaniu broni. Czy ma pan jakieś pytania?
Dopiero po chwili zwiadowca ocknął się z otępienia, w które wprawił go monolog zarządcy.
– Mam jedno. Każdemu recytujesz tę formułkę?
– Słucham?
– Nic, nic. Jesteś świetnym urzędnikiem.
Zarządca tylko zmarszczył czoło, patrząc, jak Chase opuszcza jego gabinet.
*
Cały kolejny dzień młody zwiadowca umacniał swoją wiarygodność. Zanocował w gospodzie, tam zjadł śniadanie, odwiedził krawca, przejechał się po nie eksplorowanych wcześniej rejonach, przespacerował się po głównym targu, spróbował miejscowego piwa. Innymi słowy, robił wszystko, co powinien robić młodociany, ciekawy świata syn lorda.
Dodatkowym plusem takiego bezstresowego spędzania dnia był brak konieczności użerania się z Silasem. Zamiast tego poznał kilku miejscowych bywalców i zagranicznych żeglarzy w portowej tawernie, wyciągając z nich jak najwięcej informacji o mieście i jego mieszkańcach. Starając się brzmieć bardziej jak ciekawski młokos i mniej jak członek tajnych służb wywiadowczych, wciąż uzyskał wiele cennych wiadomości. Przepuścił na to znacznie więcej pieniędzy, niż przewidywało standardowe wynagrodzenie jego posady, stawiając trunki wszystkim swoim rozmówcom. Na takie śmiałe posunięcia pozwalała mu pewność co do dzisiejszej wygranej w walkach.
Na nie przyszedł czas o zmierzchu. Miasto znacznie przycichło. Ulice nie tętniły gwarem przechodniów, kupców i zwierzęcych kopyt. Światła również zaczynało brakować, kiedykolwiek zbaczało się z szerokich głównych traktów. Dopiero w pobliżu "Lisiej Przystani" robiło się jaśniej i głośniej. Z czterech stron świata schodzili się tam ludzie w każdym wieku, z wszystkich warstw społecznych. Przedstawiciele innych narodowości odznaczali się w tłumie, zupełnie jak za dnia. Spragnieni wrażeń, nie przepuszczali tak wielkiej, jak się okazało, atrakcji.
Mimo wszystkich opowieści, zasłyszanych w karczmie, oraz tego, co mówił Silas, Chase nie spodziewał się wydarzenia na taką skalę. Gospoda była zupełnie pełna. Kolejka przed wejściem ciągnęła się na dobre dwadzieścia osób. Reszta gawiedzi zdążała w stronę stodoły, dużych rozmiarów drewniany magazyn. Na skrzyniach i beczkach, poodsuwanych pod ściany, stali i siedzieli widzowie. Na środku wytyczono kwadrat, zawiązując linowe barierki pomiędzy czterema wspornikami. Prowizoryczny ring zajmowało dwóch pięściarzy. Sądząc po prezentowanych przez nich umiejętnościach, toczyli walkę rozgrzewkową. Starcie nowicjuszy przerwał głos sędziego i jednocześnie prowadzącego całej tej imprezy.
– Dobra, łamagi, pora ustąpić prawdziwym wojownikom! – Skrzekliwy głos ekstrawagancko ubranego mężczyzny wyraźnie odznaczał się na tle innych hałasów. – Nasz gość ze Skandii, mieniący się jednym z najlepszych toporników na wschód od Hallasholm, zmierzy się z uznanym i zaprawionym w boju, doskonale znanym wam obywatelem Cothary, Pucybutem Jackiem!
Wrzawa z dwukrotną mocą wstrząsnęła budynkiem stodoły. Pod liną przecisnął się zwalisty Skandianin. Na całej długości barierki ustawili się skandiańscy wioślarze, wrzeszcząc niewyraźnie imię wojownika. Pech chciał, że Skandianie wymawiali je nieco inaczej od Aralueńczyków, przez co zamiast "Anker", jak przeczytaliby miejscowi, słychać było głośne "Ankaaa".
Anker uniósł pięści, potrząsając nimi dokładnie w ten sposób, w jaki potrząsałby toporem po wygranej bitwie. Zdjął z siebie ciężką baranicę, potem ściągnął luźną koszulę z grubego płótna. Bez górnej części garderoby wyglądał na o wiele lżejszego. Mięśnie wyraźnie rysowały się na jego ciele, niezakryte kożuchem tłuszczu. Pierś miał ogoloną i częściowo wytatuowaną w ozdobne wzory i runy. Do linowej balustrady dopchało się kilka kobiet w różnym wieku, z zainteresowaniem patrzących na egzotycznego, intrygującego cudzoziemca.
– Proszę, proszę, Toporna Anka, znaczy, topornik Anker, już gotowy do walki. A teraz zróbcie hałas dla Pucybuta!
Z drugiej strony na niewielką arenę wszedł do bólu pospolity aralueński parobek. Przeciętnego wzrostu, przeciętnej budowy, przeciętnej urody, nie wyróżniał się z tłumu absolutnie niczym. I on zdjął kubrak i koszulę, ściągając wszystko przez głowę jednym ruchem. W przeciwieństwie do Skandianina, jego skórę pokrywało ciemne owłosienie. Nie miał aż tak wyraźnie zaznaczonych mięśni, lecz widać było, że na co dzień wykonywał ciężką pracę fizyczną. Jego również wspierała całkiem spora część gawiedzi, zaznajomiona z jego wcześniejszymi dokonaniami.
– Przypominam wszystkim zapominalskim jak i nowej widowni, walka trwa do nokautu lub poddania się przez jednego z zawodników. – Prowadzącego zagłuszyło donośne buczenie. Brutalne finisze należały do tych faworyzowanych przez żądną krwi widownię. – Żadnych kopów w klejnoty, żadnego gryzienia. To ma być porządna walka! Panowie gotowi? Trzy, dwa, jeden... Niech wygra lepszy!
Podniosła się wrzawa. Przeciwnicy wolno zbliżyli się ku sobie. Skandianin zaatakował pierwszy, na razie kilkoma szybkimi zrywami. Testował obronę przeciwnika. Aralueńczyk za to sprawdzał ataki Ankera. Pierwsze sekundy minęły w napiętej atmosferze oczekiwania na pierwsze poważne ciosy. W końcu padły one ze strony Ankera. Jeden z nich przebił się przez obronę Pucybuta. Nie wyprowadził go tym z równowagi. Skupienie na twarzy doświadczonego bywalca zdradzało opanowanie i pewność, nie przesadną, ale dobrze uzasadnioną. Ze spokojem parował kolejne uderzenia, co jakiś czas odpowiadając krótkim kontratakiem.
Chase przez chwilę obserwował walczących. Szybko ocenił ich umiejętności, utwierdzając się w przekonaniu o swojej przewadze. Skandianin mógł dobrze machać toporem, w walce polegał przede wszystkim na silnych atakach, szybkich, trudnych do obronienia. Brakowało mu opanowania i chłodnej kalkulacji, czegoś więcej niż prostej strategii, nieskutecznej w starciu z niewzruszonym weteranem walk. Temu z kolei brakowało fantazji i kreatywności, choć obronę miał skuteczną. Widać było, że męczył się mniej od przeciwnika, do tego posiadał więcej cierpliwości i zdolności zachowania zimnej krwii. Zapewne ta przewidywalność i bezpieczna taktyka nie pozwalały mu dojść na szczyt rankingu tutejszych pięściarzy.
Zobaczywszy wszystko, co miał ujrzeć, zwiadowca utorował sobie drogę do tablicy z nazwiskami. Dozór nad nią i nad rozpiską kolejnych walk czuwał, a jakże, sam kowal Owen. Wąsacz nie rozpoznał go za pierwszym razem. Dopiero kiedy Chase, przekrzykując krzyki motłochu, kazał wpisać siebie na najbliższą wolną walkę, organizator przypomniał sobie o niedoszłym kliencie warsztatu.
– Dostaniesz sprawdzonego człowieka. Byczy Gary.
– Lepszy od tej dwójki?
– On? Pewnie by chciał. Do tej pory nie wygrał z Pucybutem. Wystarczy, że potraktujesz go poważnie. Jest chudy i żylasty, niech cię to nie zwiedzie. Bije lepiej, niż byle awanturnicy.
– To nawet więcej, niż chciałem wiedzieć. Dzięki, stary. – Klepnął go w ramię. – Kiedy walczymy?
– Po kolejnej walce jest przerwa, wtedy was wciśniemy.
– Świetnie.
Zanim odszedł, powstrzymało go ostatnie pytanie od organizatora.
– Jak cię zapisać?
– Wystarczy Chase. Jestem cierpliwy, poczekam, aż sami nadacie mi miano mistrza. – Wskazał na niego palcem i znacząco poruszył brwiami.
Ponownie wtopił się w tłum. Jeden ze skandyjskich kibiców niemal podbił mu oko, nieostrożnie wymachując pięściami, w ten sposób dając upust emocjom. On i pozostali Skandianie wierzyli w zwycięstwo swego pobratymca. Anker wciąż się trzymał. Jego ruchy były wolniejsze i nie tak celne. Obrona Pucybuta pozostawała skuteczna. Spodziewając się rychłego zakończenia starcia, zwiadowca wyszedł poza najciaśniejszy krąg gapiów, chcąc odpocząć od ciągłych krzyków i wrzasków.
Przeszedł się dookoła stodoły, obserwując ludzi. Szukał wszelkich podejrzanych typów, ukradkiem wypatrywał ukrytej broni, przemycanych chyłkiem sproszkowanych liści cieplaka lub innych nielegalnych substancji. Wrócił na swoje miejsce akurat na samo zakończenie walki. Pucybut Jack przypuścił nieustępliwy atak, kończący się ostatecznym ciosem w umazany krwią z nosa policzek Ankera. Skandianin upadł na kolana i dłonie, kręcąc głową w chwilowym otępieniu. Aralueńczyk kopnął go, przewracając tym samym na plecy. Przeciwnik został na klepisku, patrząc nieprzytomnie przed siebie. Poruszał się niemrawo, zamroczony przez uderzenia. Niepozorny Jack odsunął się na dwa kroki, wspierając się na własnych kolanach, łapiąc oddech po wcale nie takim łatwym starciu. Sam krwawił z rozciętej wargi, prawdopodobnie stracił też jednego zęba, choć równie dobrze mógł go nie mieć jeszcze przed tą walką.
Przez wiwaty przebił się jęk zawodu wilków morskich. Dwóch członków załogi wilczego okrętu pomogło topornikowi wstać i wyjść poza linowe barierki. Minął ich komentator.
– Co za walka, co za emocje! Zwycięża oczywiście znany i podziwiany Pucybut Jack! A Topornej Ance przyda się chwila odpoczynku i butelka wina z "Lisiej Przystani". Jack, obmyj się, bo ktoś na ciebie czeka!
Stojąca kilka kroków od Chase'a kobieta zamachała do zwycięzcy z uwielbieniem w umalowanych oczach. Jej ruch ręką spowodował, że zwiadowca mimowolnie zerknął w kierunku zauważonego kątem oka poruszenia. Obok sympatii Pucybuta znajdowało się jeszcze kilka dziewcząt, zalotnie uśmiechających się do upatrzonych ofiar. Teraz parę z nich odwróciło głowy w jego stronę. Tylko jedna z całej grupki stała z założonymi ramionami, znudzona tym, co działo się dookoła niej. Fartuch, podwinięte rękawy koszuli i złote włosy spięte szylkretową klamrą nadawały jej wyglądu karczmarki. Również silne, żylaste ręce o tym świadczyły, naznaczone piegami i blizną od oparzenia. Młoda twarz o delikatnych rysach przykuwała wzrok. Podobnie jak zdobiący jej szyję wcale nie taki cienki, błyszczący w świetle świec, łańcuszek. Najpewniej była córką właścicieli dużej gospody lub odziedziczyła takową w spadku. Niewielu zwykłych mieszczan mogło sobie pozwolić na złotą biżuterię.
Chwilę zajęło, zanim Chase uświadomił sobie, jak długo na nią patrzy. Miał odwrócić wzrok, lecz wtedy wyraźnie młodsza dziewczyna szepnęła coś na ucho "karczmarce", powodując, że ta odwzajemniła spojrzenie zwiadowcy, wytrzymując je przez kilka długich sekund. W końcu lekko odepchnęła towarzyszkę. Uśmiechnęła się zalotnie, lecz w zupełnie inny sposób, niż pozostałe lafiryndy, szukające klientów. W uśmiechu zawarła ciekawość, rzeczywiste zainteresowanie stojącym przed nią mężczyzną. Jeden kącik ust unosiła znacznie wyżej. Nadawało jej to odrobinę intrygująco drapieżnego wyglądu.
– Walczysz dzisiaj? - spytała, podchodząc blisko. Inaczej nie usłyszałaby odpowiedzi.
– Walczę.
– Szkoda by było jeszcze bardziej poharatać taką ładną twarz.
Niespeszony, również uśmiechnął się zawadiacko.
– Tym razem nie zarobię nawet siniaka.
– Tym razem? Nie wydaje mi się, żebym przegapiła twoją walkę.
– Nic dziwnego. – Nonszalancko oparł rękę na pasie. – Tamta była po pijaku w wiejskiej gospodzie.
W tym momencie komentator ogłosił rozpoczęcie kolejnej walki. Chase chciał odwrócić się i powrócić do oglądania, ale nieznajoma chwyciła go za ramię, ciągnąc w drugą stronę.
– Nie warto, to miejscowe łamagi. Nic ciekawego.
– Wręcz przeciwnie – mruknął łobuzersko, ale dał się wyprowadzić na zewnątrz.
Odetchnęli świeżym powietrzem, odpoczywając od zgiełku. Tutaj, na tyle gospody, mogli swobodnie kontynuować rozmowę bez przekrzykiwania się i nastawiania uszu.
– Jestem Eliza. – Rozmówczyni przedstawiła się, podając mu rękę.
– Chase. – Odwzajemnił uścisk.
– Nie jesteś miejscowy. Skąd cię przywiało?
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top