Rozdział 30
Sienna wyruszyła o zachodzie słońca, aby dotrzeć do Cothary o zmierzchu. Ciemność była jej sprzymierzeńcem, ukrywając ją za kotarą leniwie wędrujących cieni. Między budynkami dużo łatwiej przemykało się zgodnie z ruchem chmur, w całkowitej ciszy i mroku, ogarniającym miasto. Tylko główne ulice zostały oświetlone na noc. Tych właśnie zwiadowczyni unikała jak ognia z latarni, lawirując między najmroczniejszymi zaułkami. Babcie i matki zawsze opowiadały jej o niebezpieczeństwie czyhającym w ciemności, zabraniały też młodej Siennie wchodzenia w podejrzane uliczki. Teraz to ona była tym niebezpieczeństwem. Lubiła to uczucie.
Bezgłośna i niedostrzegalna dla obywateli lenna i przyjezdnych, stacjonujących w Cotharze, dotarła pod miejską stajnię. Jednopiętrowy budynek z wysoko zawieszonym stropem stał na tyłach pensjonatu, niepowiązanego z żadną gospodą i, sądząc po lokalizacji i intensywnym zapachu wydobywającym się z wnętrza stodoły, pokoje nie należały do noclegowni wysokiej klasy.
Przemieszczanie się bliżej samej stajni ułatwiały pomruki, szelesty i inne odgłosy wydawane przez jej tymczasowych mieszkańców. Mimo to Sienna nie obniżała czujności. Nie zamierzała otwierać bramy wejściowej, wiedząc, jak głośno skrzypiała przez notoryczne zaniedbywanie oliwienia zawiasów. Zamiast tego, policzyła okna, puste dziury w ścianie, doliczając do piątego. Podeszła pod nie, cały czas pozostając w zacienionej części ulicy. W ziejącej ciemnością dziurze pojawił się nakrapiany łeb niewielkiego konia. Werwa nastawiła czujnie uszu. Wydała z siebie i pomruk na przywitanie, pozornie niegroźny, lecz na wszelki wypadek Sienna rozejrzała się, nasłuchując. Upewniwszy się co do bezpieczeństwa, wskoczyła do boksu przez okno. W kwaterze obok poruszył się Pług, obracając się pyskiem do dziewczyny. Ta pogładziła oba wierzchowce po nosach, po czym wgramoliła się na bramkę i wylądowała na stajennym korytarzu. Zdjęła z haków uzdy, zanosząc je pod boksy. Potem wróciła po siodła. Dopiero kiedy konie stały w pełnym ekwipunku, możliwie jak najciszej przesunęła zasuwy, wypuszczając zwierzęta na korytarz. Pomaszerowały za nią, trzymając głowy blisko ramion zwiadowczyni.
Brama szczęknęła cicho. Stajenna zasuwa była obustronna, dało się ją otworzyć tak od środka, jak i od zewnątrz. Od razu po wyjściu koni na ulicę, Sienna zamknęła stajnię z powrotem. Wskoczyła na Werwę i skierowała ją w najciemniejszy zaułek. Pług podążył za nimi, trzymajac się na centymetry od klaczy, co jakiś czas ocierając się o nią łbem. Przynależność stadna działała na korzyść zwiadowczyni. Nie musiała prowadzić siwego konia, sam za nimi podążał, grzecznie niczym wierny pies. Przyśpieszyli bliżej wyjazdu z Cothary, opuszczając ją od innej strony, nie powtarzając poprzedniej drogi. Teraz, w towarzystwie koni, nie dało się ukryć obecności Sienny na miejskich ulicach. Gdyby ktoś wyjrzał przez okno, zauważyłby dwa wierzchowce, a przy skupieniu wzroku, i dosiadającą jednego z nich drobną postać, całkowicie zakrytą płaszczem.
Bez problemu dotarli do chatki w lesie. Wyłączając mrok i niebagatelnie wydłużony czas jazdy. Znużenie nieomal spowodowało ciężki w potencjalnych skutkach wypadek, kiedy Sienna nieopacznie zboczyła ze ścieżki w leśną ściółkę, pełną dziur i nierówności. Werwa potknęła się, łapiąc równowagę na centymetry od pnia drzewa. Wystraszona Sienna natychmiast otrzeźwiała, korygując tor jazdy. Zanim zdążyła ponownie zapaść w stan snu na jawie, bez dalszych przygód dojechała do chatki. Odpakowała wierzchowce z całego ich sprzętu, zawieszając wszystkie elementy rzędu jeździeckiego na belce przed domem. Puszczony luzem Pług wraz z kasztankiem odeszły w kąt polany, zarośnięty wyższą trawą. Werwa musiała zostać zamknięta w stajni, odizolowana od ogierów.
Wchodząc do stodoły, Sienna zatkała nos. Na słomie pod jej nogami leżał Chase, z rękawem koszuli ubrudzonym końskimi odchodami. Od mężczyzny bił silny zapach spirytusu, a z kąta ulatniał odór moczu. Z otwartej dłoni zwiadowcy dziewczyna zabrała pustą butelkę, w której, sądząc po kształcie szkła i zapachu z jej wnętrza, jeszcze niedawno znajdował się alkohol. Aslavska czysta, używana do dezynfekcji i oczyszczania ran, tym razem została wykorzystana w zgoła odmiennym celu.
Zwiadowczyni zacisnęła usta. Chwyciła cuchnącego Chase'a pod ramiona i wywlokła go ze stajni, zostawiając pod ścianą.
– Dzisiaj śpisz na zewnątrz – mruknęła.
*
– Tu jesteś! – Cadence wkroczyła do zamkowej zbrojowni.
– Cadence. – Baron oderwał wzrok od stojaka na miecze.
– Idealny moment na przegląd broni. – Podeszła do Brysona i położyła kościstą dłoń na jego ramieniu. Stanęła na palcach i pocałowała władcę lenna w usta, nachalnie się do nich przyciskając. – Mam wieści od szefowej.
– Czego znowu chce ta wywłoka? – burknął mężczyzna. Na samą myśl szefowej jego ręka od razu znajdowała zawieszony przy pasie miecz, opierając dłoń na jego rękojeści.
– Mówi, że zwiadowca wymknął się spod kontroli. Musisz wysłać patrole, aby odnaleźć jego kryjówkę w lesie.
– Mam przeszukać całe lenno, aby odnaleźć tego szaleńca?
– Stary nie żyje. Teraz musisz znaleźć młodego i najlepiej go aresztować. Śmierć dwóch naraz wzbudziłaby podejrzenia.
– Zwiadowcy mieszkają w chatkach, podobnych do myśliwskich. Nie wiem, gdzie znajduje się obecna lokalizacja tej w Thiscord. Podejrzewałbym Horny Jar. To najgęstszy, największy z naszych zalesionych terenów.
– W takim razie wyślij ludzi już dziś, zanim zwiadowca nam zaszkodzi.
– Dlaczego w ogóle mam go aresztować?
– Dowiedział się o nas.
– O nas? – Maska niewzruszenia na moment opadła z twarzy barona, ukazując człowieka wystraszonego.
– O Budrostomie. O twoim udziale.
– Coś jeszcze?
– Więcej mi nie powiedzieli.
Bryson założył ręce, przygarbiając się.
– Mogę wysłać myśliwych i paru konnych do przeszukania Hornego Jaru. – Rozłożył ręce, co kobieta natychmiast wykorzystała, stając przy nim i trącając jego brodaty policzek czubkiem zadartego nosa.. – Resztę sił będziemy potrzebować na miejscu.
– Aha, masz jeszcze wysłać kilku zbrojnych do pilnowania siedziby Budrostomu.
– I co jeszcze?! – wzburzył się baron. Zaraz złagodniał pod wpływem zatroskanej miny kochanki i jej dotyku, zawsze dającemu mu przyjemność. – Wybacz.
– Damy radę, mój panie.
*
Ból towarzyszył mu od dawna i nie stanowił dla niego tajemnic. A jednak, za każdym razem dawał się Chase'owi we znaki, wzbudzając stęknięcia i jęknięcia przy każdym ruchu. Głowę rozsadzało mu od środka. W ustach suszyło. Dodatkowo zaczęły nękać go mdłości. Po uchyleniu oczu zauważył pannę Brown, obchodzącą go szerokim łukiem. Niosła dwa wiadra z wodą. Jedno postawiła na utwardzonym gruncie przed domem. Huk temu towarzyszący boleśnie wzmógł uporczywe łomotanie w głowie.
– Pani Sienna kazała się panu obmyć, zanim przyjdzie pan na śniadanie – poinformowała go wieśniaczka.
Zwiadowca tylko odmruknął na potwierdzenie, że dotarło. Przetoczył się na bok, mentalnie przygotowując się do wstania i pójścia po wiadro wody, stojące kilka kroków od niego.
– Wstałeś. – Z domu wychynęła Sienna, przygotowana do wyjścia. – Mam dla ciebie bojowe zadanie. Z paniami Brown przygotujecie pułapki w lesie. Jeśli będą nas szukać, a na pewno będą, nie ułatwiajmy im tego.
– Mhm.
– Jadę przekraść się na zamek. Jeśli coś pójdzie nie tak, lepiej, żebyś był trzeźwy. Musiałeś wypić cały alkohol?
– Straszne ścierwo, ale z sokiem malinowym nawet wchodzi.
– Chase, potraktuj tę sprawę poważnie! – Sienna nachyliła się nad mozolnie gramolącym się mężczyzną.
– Mmm.
– Wiesz co? Wstawaj, idziesz ze mną.
– Co?
– Idziesz ze mną. – Podeszła do Werwy. – Pojedziemy do rzeki, potem zabierzesz nasze konie z powrotem. Potem zaczniecie stawiać pułapki. Wieczorem wrócisz po mnie do brodu.
– Zostawimy Brownów na pół dnia samych?
Sienna spojrzała na niego przez ramię, zdumiona tak sensownym pytaniem. Nie zbiło jej ono z tropu.
– Pamiętaj, że oni się ukrywają. A nawet gdyby któremuś z nich zachciałoby się zbiec, godzinami błąkaliby się po lesie, zanim znaleźliby drogę. Z resztą, nie mają gwarancji, że bandyci nie zabiliby ich z marszu.
– Dobra. Przekonałaś.
Konie, wypoczęte i najedzone, po chwili były gotowe do drogi. Sienna pomogła kontuzjowanemu mężczyźnie z założeniem siodła i uzdy na Ścigacza, niecierpliwiącego się z resztą.
– Znasz hasło do Pługa? – Dziewczyna wskazała na najstarszego wierzchowca, stojącego tuż obok, z ciekawością łypiącego na wybierających się w drogę ludzi.
– Nie znam.
– Trzeba będzie odstawić go do najbliższego stada zwiadowczych koni. Przyda się w hodowli, ma dobry temperament. – Sienna podeszła do siwka, gładząc go po szaro-różowym nosie.
– Ścigacz jest z Looseton. – Chase podprowadził wspomnianego kasztanka pod pień do rąbania drewna, by stamtąd wgramolić się na jego grzbiet. Mógł używać przy tym tylko jednej ręki, więc pomimo niskiego wzrostu wierzchowca oraz ogólnej sprawności zwiadowcy, czynność dosiadania konia była znacznie utrudniona.
– To zdecydowanie za daleko. Caraway jest co najmniej dwa razy bliżej. – Sienna znalazła się na Werwie z lekkością i gracją. – Po zastawieniu pułapek na około chatki, pojedziesz odstawić Pługa do hodowli w Caraway. To jakieś trzy do czterech dni drogi stąd, może pięć w twoim stanie. To chyba największy taki ośrodek szkoleniowy w całym Araluenie, nie przegapisz go. Tutaj i tak nie masz nic do roboty przez najbliższe tygodnie. Kiedy wrócisz, być może będziesz już w stanie walczyć. Możesz też pozdrowić ode mnie zwiadowcę Bena Hammera – dodała dziewczyna, dojeżdżając do skraju polany. – Zastąpił mojego poprzedniego nauczyciela, kiedy tamten przeszedł na emeryturę.
– Szkolił cię Ben Hammer, co? – Chase wyprzedził ją, aby opanować Ścigacza, rozochoconego podążaniem za nakrapianą klaczą. – Podobno był brany pod uwagę na nowego komendanta.
– Wolał skupić się na szkoleniu kolejnych pokoleń zwiadowców. To jego powołanie. – wspomniała Sienna. – Szorstki, ale dobry nauczyciel.
– To ładnie – mruknął, trochę na odczepnego, nie chcąc wysilać się jakąś głębszą odpowiedzią.
Umilając sobie drogę konwersacjami, dojechali do brodu Inby. Tam Sienna zeskoczyła z siodła.
– Powinniśmy wymienić się hasłami do naszych koni. Tak na wszelki wypadek – stwierdziła dziewczyna. – Hasło do Werwy brzmi "Czysta energia"
– Do Ścigacza to "Do biegu".
Po wypowiedzeniu haseł oboje upewnili się, że konie nie zrzucą ich z grzbietów po wymianie jeźdźców.
– Chyba działa – oznajmił Chase, zsiadając z Werwy. Wyglądał na niej jeszcze bardziej karykaturalnie, niż na Ścigaczu, wyższym o dobre siedem centymetrów. Wrócił na Ścigacza, z drobną pomocą ze strony Sienny. Ta odeszła bliżej brzegu brodu.
– Do zobaczenia wieczorem! – Pomachała mu i weszła w rzeczną toń.
Woda przyjemnie schłodziła Siennę przed długą wędrówką w upalny dzień. Zwiadowczyni trzymała się na uboczu, w cieniu drzew, unikając poruszania się po gościńcu. W środku dnia pracy nie minęła wielu przechodniów lub przejezdnych. Rolnicy pracowali na polu, sprzedawcy handlowali na targu. Prawdziwe trudności rozpoczęły się na przedmieściach, skąpych w drzewa i naturalną rzeźbę terenu, ułatwiającą niezauważone przemieszczanie się. Za to zaczęły się zabudowania, coraz większe i ciaśniejsze. W samym mieście skorzystała z kilku ciemniejszych zaułków i kilkunastu dachów, by zbliżyć się pod drogę prowadzącą do zamku. Tutaj nie znalazła już żadnych miejsc do ukrycia się. Zaczaiła się w pobliżu końca zabudowań, czekając na okazję.
Ta nadarzyła się wraz z nadjeżdżającym wozem z zaopatrzeniem, a dokładniej, żywnością, zmierzającą zapewne do spiżarni. Sienna wyprostowała się, poruszając ścierpniętymi od długiego bezruchu nogami. Odczekawszy aż wóz przejedzie w niemal całej swojej długości, w ostatniej chwili uczepiła się brzegu drewnianej ścianki i wskoczyła do środka, korzystając ze swojej lekkości i cichych butów. Ułożyła się płasko w środku, między workami kartofli a siatką z kapustami, przy okazji odrobinę miażdżąc to drugie.
Dojechali pod zamkową bramę, obstawioną znudzonymi strażnikami niskiej rangi. Znając doskonale zaopatrzeniowca, przepuścili go bez zbędnych pytań, zwłaszcza, że ten od razu okazał im przygotowane dokumenty. Rzut okiem na wystające worki z warzywami wystarczył wojskowym.
Przez chwilę zrobiło się ciemniej. Wóz przejeżdżał pod grubym murem, terkocząc na kocich łbach, wyścielających zamkowy dziedziniec. Słońce na moment oślepiło Siennę, by zgasnąć po paru sekundach. Wjechali w przyjemnie chłodny tunel prowadzący do spiżarni.
Zwiadowczyni wykorzystała moment przed zatrzymaniem powozu, by wyskoczyć z niego i schować się na tyle. W relatywnej ciemności i przy hałasie stukania kół o bruk, znacznie łatwiej było jej zachować dyskrecję.
Schowała się za wozem, czekając, aż stojący w drzwiach parobek i jego dwóch pomocników podejdą do wozu, robiąc miejsce w przejściu do korytarza, prowadzącego do kuchni. W oddali usłyszała głośną rozmowę woźnicy z zamkowym zaopatrzeniowcem.
– Jakaś zgnieciona ta kapusta.
– O nie, moja kapusta? Zgnieciona? A, idź pan...
W przejściu do kuchni musiała skryć się we wnęce, by nie wpaść na rozpędzoną pomocnicę kuchenną, zbyt zajętą odnoszeniem worków z przyprawami.
Wnętrze zamku, choć urządzone niewyszukanie, jak na miejscu o takim znaczeniu, wciąż obfitowało w zasłony, wnęki i meble, dzięki czemu Sienna zawsze miała okazję się za czymś schować. Zza każdego ukrycia wychodziła dopiero wtedy, kiedy głosy i dźwięki rozmywały się i cichły. Lady Alice miała przebywać w jednej z komnat przeznaczonych dla gości. Wycieczka po zamku z Cadence umożliwiła jej nawigację po korytarzach, szerokich klatkach schodowych i piętrach, dzięki czemu w końcu stanęła za mięsistą zasłoną przy drzwiach do pierwszej z komnat gościnnych. Teraz wystarczyło czekać, aż z jednej z nich wyszłaby kobieta pasująca do szczegółowego opisu Chase'a.
Mijały minuty, potem kwadranse i godziny. Korytarzem co jakiś czas przeszła sprzątaczka lub inna służąca. W końcu do jednego z nich zapukała pokojówka w białym czepku, z naręczem świeżej pościeli.
– Lady Alice? Lady Alice, sprzątanie! – zawołała kobieta. Odpowiedziała jej cisza, więc po minucie weszła do środka, zamykając za sobą.
Spędziła w środku jakieś pół godziny, ostatecznie wychodząc z komnaty i znikając za zakrętem korytarza. Sienna wyskoczyła zza zasłony i paru krokach znalazła się przy drzwiach. Weszła do środka i usiadła na stołku w kącie, mentalnie przygotowując się na kolejną dawkę czekania. Zaburczało jej w brzuchu, więc skusiła się na jedno z jabłek, spoczywających w zdobnej misie. Rozejrzała się po przestronnej komnacie, wydającej się jeszcze większe przez w zasadzie skromne wyposażenie. Szybko znudziła się oglądaniem pojedynczych sztuk dekoracji, prostych mebli, czyli stolika, małej toaletki, szafy i łóżka, liczeniem kwiatów w wazonie i przypominaniem sobie ich nazw.
Opanowała odruch poruszenia się na głos otwieranych drzwi. Do środka weszła w rzeczy samej szykownie ubrana arystokratka. Nie zauważyła Sienny, więc zwiadowczyni miała sporo czasu, by dokładniej przyjrzeć się szlachciance. Podświadomie porównała się do niej, czując najpierw nieprzyjemny ścisk w żołądku, a następnie spory dysonans.
Twarz lady Alice, choć na pierwszy rzut oka ładna, nie była proporcjonalna. Nos i kobiety był drobny i zadarty jak u dziewczynek, a usta równie wąskie, co samej zwiadowczyni. Do tego wymalowane brwi, kontrastujące z jaśniejszymi włosami. Poza tym, nawet jak na szlachciankę, jej fryzura stanowiła istny kupiecki kram. Wstążki i perły wplecione między wymyślne zawijasy i warkocze najwyraźniej nie wystarczały arystokratce, jako że oprócz tego wpięła kilka pęków niezapominajek po obu stronach głowy. Wyciągnięcie ozdób musiało zajmować z godzinę. Strach było pomyśleć, o ile dłużej się to wszystko upinało. Być może fryzura miała odwracać uwagę od sylwetki, trochę za wysokiej i zbyt topornej, z szerokimi ramionami i wąskimi biodrami.
– Dziękuję, Debbie. Idź coś zjeść, potem pomożesz mi się rozebrać. – Zmanierowanym głosem odprawiła pokojówkę, choć Sienna nie mogła jej odmówić życzliwości.
Zwiadowczyni odezwała się dopiero po zamknięciu drzwi.
– Lady Alice.
Kobieta natychmiast rozejrzała się po pokoju, szybko lokalizując źródło nieoczekiwanej wypowiedzi. Instynktownie sięgnęła po nóż do owoców, leżący na stole.
– Przysyła mnie Chase Westwood. Nie zrobię pani krzywdy.
Słysząc znajome imię, arystokratka opuściła nóż.
– Jesteś zwiadowcą, tak? Co tutaj robisz? – spytała trzeźwo, nie odkładając jeszcze swojej prowizorycznej broni.
– Przyszłam, aby panią ostrzec. Trochę mnie to kosztowało, ale Chase nalegał. W mieście jest niebezpiecznie, całym lennem rządzi przestępczy syndykat. Niech pani wyjedzie jak najszybciej. Odczekamy do tego czasu z działaniami mającymi na celu przywrócić porządek w Thiscord.
– To ładnie – skwitowała krótko. Patrzyła w przestrzeń, z uchylonymi ustami, jakby chciała coś dopowiedzieć, ale nie wytrzymała natłoku informacji, przekazanych jej przez niespodziewanego włamywacza.
– Da pani radę wyjechać jutro?
– Właściwie planowałam wyjazd w tym tygodniu. Myślę, że mogę przyspieszyć go o kilka dni.
– Proszę nie zwlekać z decyzją.
Lady Alice uśmiechnęła się z melancholią wymalowaną na twarzy.
– Pozdrów proszę Chase'a. Oby wszystko układało mu się pomyślnie.
Sienna skinęła głową. Poprawiła kaptur, naciągając go głębiej na głowę. Wstała ze stołka i ruszyła w kierunku wyjścia. Zatrzymały ją słowa lady Alice.
– Jak zamierzasz stąd wyjść? Brama o tej porze jest zamknięta.
– Coś wymyślę.
– Zaczekaj do rana, wyjedziemy razem.
– Rano ciężko jest się wykraść, to najbardziej ruchliwa pora dnia.
– Schowaj się w moim powozie teraz. – Arystokratka i na to miała przygotowaną odpowiedź. – Wyjedziemy skoro świt, po otwarciu bram. Zostawimy cię za miastem tam, gdzie będziesz chciała.
– To... całkiem niegłupi pomysł. – Zwiadowczyni musiała przyznać ekstrawaganckiej szlachciance rację. – Zróbmy tak.
– Przyniosę ci śniadanie, będziesz głodna po całej nocy.
– Dziękuję.
– Mój powóz to ten dwuosiowy, z granatowymi zasłonami i niebieskimi kwiatami, wymalowanymi po bokach. Zapewne znasz drogę do stajni z powozami.
– Tak. – Sienna uniosła głowę, by widać było jej lekki uśmiech. – Udanych zaślubin! – dodała, chcąc odwdzięczyć się za uprzejmość lady Alice.
Ta skinęła głową, dziękując. Potem podeszła do drzwi z łobuzerskim uśmiechem.
– Zobaczmy, czy ktoś nas nie zaskoczy na korytarzu. – Puściła oczko do zwiadowczyni, po czym wystawiła głowę na zewnątrz. – Droga wolna!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top