Rozdział 26

Nad ranem w myśliwskiej chatce nie było równie chłodno i sucho co w chacie zwiadowczej, ale to jak i warunki do spania nie miały zbyt wielkiego znaczenia wobec zmęczenia nocnymi przygodami. Sienna obudziła się przed południem. Przeciągnęła się przed wstaniem, po czym ubrała buty i zajrzała do Silasa. Staruszek spał, częściowo zakryty prześcieradłem, zabranym od Mavis. Dziewczyna opiekuńczo poprawiła materiał, naciągając go na bose stopy śpiącego. Rozgniotła też małego pająka, zbliżającego się do dłoni wiekowego mężczyzny. Chcąc przygotować się na zmianę opatrunków, zabrała wiadra i wyszła na zewnątrz w poszukiwaniu studni. Nieopodal zauważyła staw. Zeszła po łagodnym zboczu i, łapiąc się przybrzeżnego drzewa, nabrała wody. Wróciła do góry, zostawiając jedno wiadro pożyczonemu od zamkowych strażników koniowi. Widząc, jak łapczywie opróżnia je w kilka długich łyków, westchnęła. Czekał ją kolejny kurs.

W opróżnione po raz drugi wiadro wrzuciła kurzący się owies. Nie przeszkadzało to zwierzęciu, z zadowoleniem chrząkającemu na dźwięk przesypywanego ziarna. Sienna zostawiła konia sam na sam z posiłkiem, wracając do chatki.

Silas przekręcił się na posłaniu, postękując. Zwiadowczyni podeszła bliżej, stawiając wiadro w zasięgu jego rąk. Staruszek powoli otworzył oczy, opuchnięte od snu i zmęczenia.

– Masz dla mnie wod... Ahh, kurwa! – wystękał, łapiąc się za ranę na brzuchu. Chciał sięgnąć do wiadra, kiedy rana zapiekła go boleśnie.

– Poczekaj, zaraz podam. – Dziewczyna sięgnęła po bukłak Silasa i napełniła go świeżą wodą z wiadra. – Pij. Jak skończysz, przemyję ci rany.

– Nie za wcześnie na to? – mruknął w przerwie od picia. – Lepiej zostaw to uzdrowicielce.

– Zamknęliśmy ją w lochach – odburknęła Sienna.

– Powiedz, że to nieporozumienie. Niech tutaj przyjedzie!

– Masz szczęście, bo akurat jadę na zamek przesłuchać schwytanych przestępców.

– Jeśli jeszcze ich nie wypuścili.

– Dlatego ruszam zaraz.

Zrobiło się na tyle późno, by odpuścić wizytę w chatce po drugiej stronie rzeki w celu zmiany ubrań na zwiadowczy mundur. Sienna zaprzęgła konia do wozu, pozostawionego blisko leśnej ścieżki, po czym skierowała go w stronę zamku.

Zostawiła wóz na dziedzińcu. Zajęli się nim stajenni, odseparowując konia od pojazdu. Nie tracąc ani chwili, dziewczyna od razu ruszyła w stronę wejścia do lochów. Jak mogła się tego spodziewać, zatrzymała ją straż więzienna.

– Stać! To nie gospoda! – zdenerwował się jeden z wojskowych. – Ile można tłumaczyć ludziom: wizyty tylko po uzgodnieniu z kapitanem lub lordem Edwardem!

– Jestem królewskim zwiadowcą. Przepuśćcie mnie, muszę przesłuchać więźniów.

Strażnicy popatrzyli po sobie. Każdy szukał w twarzy drugiego odpowiedzi na to, jak się zachować.

– Ty, znaczy pani? A gdzie mundur? – spytał w końcu jeden z nich.

– Został w praniu – odpowiedziała sarkastycznie. – Moja odznaka. – Pokazała noszony na łańcuszku srebrny liść dębu, wyciągając go z kieszeni.

Wyższy stopniem strażnik przyjrzał się odznace. Niechętnie skinął głową i otworzył wrota, wyjmując ze ściennego uchwytu pochodnię.

– Za mną, proszę.

Zeszli po schodach. Po prawej stronie zaczynały się cele więzienne. Z drugiej zaś dochodziły ich głosy szeregowych strażników więziennych. To tam skierowali swe kroki. Ich oczom ukazało się dwóch niechlujnie wyglądających, zapuszczonych żołnierzy, bez hełmów, z porozpinanymi kurtkami i brzuchami na wierzchu. Oprócz nich, siedzących przy niskim stoliku, w klitce znajdowało się trochę śmieci, kocy, niedoczyszczonych misek. Na hakach wbitych w ścianę z kamieni wisiały pęki rozmaitych kluczy i drewniane pałki.

Jeden z mężczyzn z zapamiętaniem opowiadał swojemu towarzyszowi jakąś historię.

– ...I wtedy ja mu mówię: weź, Andrew, podpisz tą u...

– Panie sierżancie! – Krzyknął drugi. Obaj zerwali się na równe nogi, salutując mężczyźnie prowadzącego Siennę.

– Ta kobieta jest zwiadowcą i chce przesłuchać więźniów. Otworzycie jej cele i wpuścicie do pokoju przesłuchań, jeśli sobie tego zażyczy.

– Ale, panie sierż...

– Żadnych ale, wykonać! – Odwrócił się na pięcie i odszedł.

Mężczyźni ociągali się. Jeden szepnął coś do drugiego, na co ten fuknął coś z poirytowaniem, patrząc spode łba na Siennę. Przygarbiony, podszedł do ściany z wieszakami i zabrał pęk kluczy. W trójkę przeszli korytarzem na drugą stronę, tam, gdzie zaczynały się cele. W tej części lochów, na pierwszym podziemnym piętrze, trzymano tylko pospolitych i drobnych przestępców, zatrzymanych na kilka godzin bądź dni. I to właśnie tutaj trzymano zrzeszonych w syndykacie czterech z pięciu bandytów. Ten ze sztyletem w brzuchu nie miał szans na przeżycie. Od razu odniesiono go do grabarza.

– Tu są. – Strażnik oświetlił kraty ostatniej celi.

– Dziękuję. Ile macie wolnych cel izolatek?

– Yyy... nie wiem. Danny, idź sprawdź!

– Dlaczego ja?

– Cisza! – zniecierpliwiła się Sienna. Mężczyźni przygarbili się, słysząc jej krzyk. – Kowal idzie ze mną. Resztę rozsadźcie po osobnych celach, tych całkowicie zabudowanych. Teraz. – Położyła nacisk na ostatnie słowo.

Strażnicy, tym razem bez ociągania się, otworzyli celę i wyprowadzili wszystkich jej lokatorów. Owenowi skuli ręce, resztę pozamykali w trzech celach obok siebie. Każdą oświetlał zakratowany prześwit u styku sufitu ze ścianą na przeciwko drzwi.

Sienna rozkazała jednemu ze strażników pobiec do kuchni po miskę soli, drugiemu zaprowadzić się do pokoju przesłuchań na niższym piętrze. Zeszli w trójkę, ostrożnie stąpając po kamiennych schodach. Tam nie było już żadnych okien ani prześwitów.

Cela była większa od standardowych. Dziewczyna jedynie rzuciła okiem na zbiór przyrządów, narzędzi i konstrukcji ustawionych pod ścianą. Z całej siły starała się nie krzywić na widok gdzieniegdzie pozasychanych plam krwi.

– Rozkuj go na chwilę – zażądała, wskazując na łańcuch na nadgarstkach aresztowanego. Mężczyzna wykonał polecenie. – Pomóż mu się rozebrać.

– Pani...

– Rób, co mówię – ucięła wszelki sprzeciw.

Strażnik stanął z boku i niewprawnie zaczął ciągnąć za strzępy koszuli Owena. Sciągnął mu ją dopiero z pomocą samego więźnia, który, zniecierpliwiony, uniósł muskularne ramiona. Stęknął przy tym a jedna rana zaczęła krwawić mu na nowo.

Po zdjęciu butów i spodni Sienna zatrzymała strażnika.

– Wystarczy. – Machnęła ręką. Teraz, kiedy kowal stał przed nią w samych galotach, mogła przyjrzeć się wszystkim jego ciętym ranom. Nie to jednak skłoniło ją do obnażenia aresztanta. Stara metoda, przekazana jej przez jej pierwszego mistrza, polegała na zdezorientowaniu, zawstydzeniu i postawieniu więźnia w niekomfortowej sytuacji.

Zza drzwi wytoczył się brzuchaty strażnik, niosący w ręku miskę soli. Sądząc po ilości białej przyprawy, połowę rozsypał po drodze. Sienna podziękowała mu skinieniem głowy i wskazała stół. Strażnik postawił salaterkę na brudnym, sfatygowanym blacie i odmaszerował pod ścianę, wybałuszając oczy na niecodzienny widok półnagiego aresztanta.

– Przykuć go do stołu – zażądała dziewczyna.

Strażnicy, tym razem wyćwiczonymi ruchami usadzili Owena przy stole, zakuwając go i mocując łańcuch łączący obręcze kajdan przy żelaznym pierścieniu.

– Macie nam nie przeszkadzać, zrozumiano? – Zwiadowczyni groźnie popatrzyła na więziennych strażnika. Skinęli głowami i wyszli.

Dziewczyna zaryglowała drzwi od środka, po czym odwróciła się do kowala.

– Imię i nazwisko?

– Wiecie, jak mam na imię. – Kowal splunął.

– Imię i nazwisko?

– Wyjdę jeszcze dzisiaj, zobaczysz, ty mała kurewko!

Sienna wyjęła z miski trochę soli.

– Podobno sól pomaga goić się ranom – rzuciła niemal beztrosko. Chwyciła ramię więźnia, nieco poniżej krwawiącego rozcięcia. Drugą dłonią przyłożyła drobne kryształki bezpośrednio do rozcięcia. Owen syknął i odsunął rękę na tyle, na ile pozwalał mu krótki łańcuch.

– To co, mam się zająć kolejnymi ranami? – spytała zwiadowczyni. Podniosła z ziemi lniane spodnie mężczyzny i wytarła w nie dłonie.

– Chuj ci w dupę, chędożona dziwko! – zawołał tylko.

– Dobrze. – Wyciągnęła saksę i za jej pomocą otworzyła ranę, tym razem pod lewą, szeroką kowalską piersią.

Owen zawył i szarpnął się z całej siły. Zagrzechotał łańcuch. Sienna kontynuowała swoje ze stoickim spokojem, sypiąc sól do rany.

– Imię i nazwisko?

– Owen, pierdolony Buckley!

– Zawód?

– Jestem pieprzonym kowalem, jakbyś jeszcze nie wiedziała!

– Oprócz tego organizujesz nielegalne bójki w stodole przy "Lisiej Przystani". Kto ci pomaga?

– Sam sobie pomagam!

Zaraz potem wrzasnął. Sienna zajęła się kolejną raną.

– Terrence, jego też macie!

– Terrence jaki?

– Mosley!

– Kto jeszcze?

– Eddie, ale jego zabiliście.

– Wygodna odpowiedź. Kto jest waszym szefem?

– Ja jestem szefem!

– Faktycznie. Źle się wyraziłam. Kto jest twoją szefową?

Owen zaśmiał się krótko.

– Nikt nie wie. Przychodzi w płaszczu z kapturem.

– Gdzie?

– Za każdym razem w inne miejsce.

– Wymień je, po kolei.

Znowu zaczął się śmiać.

– Musiałabyś aresztować pół Cothary! – rechotał dalej. – My jesteśmy wszędzie!

– Zwłaszcza w areszcie. – Ostąpiła od mężczyzny i podeszła do drzwi. Odryglowała je i zawołała w mroczny korytarz. – Straż!

Strażnicy dotarli do niej po kilku minutach, patrząc na nią, jakby kazała im wbiec na najwyższą wieżę w zamku.

– Przyprowadzić mi tego niskiego. Tego tutaj zabierzcie do osobnej celi.

Aby sprawdzić, czy przypadkiem nie pomylili jej poleceń, poszła za nimi, dopilnowując, aby przestępcy nie spotkali się na korytarzu. Niechętnie wróciła z kolejnym z nich do pokoju przesłuchań. Zatrzymała się przed wejściem, czekając, aż Terrence zostanie rozebrany i przykuty do stołu. Przytknęła dłoń do głowy, zaczynającej pulsować od napięcia. Wzięła dwa pełniejsze wdechy i z maską niewzruszenia wkroczyła do celi.

Powtórzyła całą rozmowę i procedurę z odkażaniem ran. Terrence zaczął współpracować nieco szybciej, ale nie powiedział niczego więcej. Nie zraziło to dziewczyny, gotowej na taki obrót sytuacji. Przeprowadziła jeszcze jedno przesłuchaniem z trzecim z przestępców, Waltem, z podobnymi rezultatami.

Na koniec strażnicy przyprowadzili jej ostatniego, czwartego mężczyznę. Tym razem zwiadowczyni odprawiła ich od razu, dodatkowo rozkazując im zdjąć aresztantowi kajdany. Mężczyzna był młodszy od współwięźniów. Jego twarz, szara z osłabienia i utraty krwi, nie wyrażała pogardy czy wyższości, widocznej u poprzedników. Miał oczy szeroko otwarte, usta niedomknięte. Jeden kieł rósł mu tak krzywo, że zasłaniał mu pół sąsiadującego z nim siekacza. Młody przestępca kurczowo trzymał się za zakrwawione ramię, zeszłej nocy przeszyte nożem Silasa na wylot. Zwiadowczyni wskazała mu krzesło przy stole. Usiadł na nim z ulgą. Wyglądał, jakby mógł zemdleć w każdej chwili. Raczej nikt nie zapewnił mu luksusu dostępu do uzdrowiciela.

– Źle to wygląda – zagadnęła go Sienna. – Poproszę strażników o wodę, trzeba to przemyć.

Więzień spojrzał na nią, ale nic nie powiedział.

– Straż! Przynieście tu wody!

– Dopiero co...

– Jakieś obiekcje?

– Co...? – nie zrozumieli, patrząc na nią nieprzytomnie.

– Miska wody. Zimnej.

Wykonali to proste polecenie i ponownie zostawili ich samych. Sienna oderwała czystszy kawałek koszuli któregoś z poprzednich przesłuchiwanych i zanurzyła go w wodzie. Podała go mężczyźnie.

– Masz, powycieraj się.

Zajęło mu to chwilę. Syczał i jęczał z bólu, ale w końcu jako tako doprowadził ramię do porządku. Zwiadowczyni nachyliła się nad nim. Rana zaczynała się paskudzić. Towarzyszył jej rozległy, czerwony obrzęk.

– Jak masz na imię? – Sienna spytała swoim neutralnym głosem.

– Cooper, pani. Czy jesteś uzdrowicielką?

– Nie, ale postaram ci się pomóc. Nie rozumiem tylko, dlaczego zadajesz się z tymi bandytami.

– Z jakimi bandytami?

– Chłopcze. – Zignorowała fakt, że mógł być starszy od niej. – Wiem, co stało się zeszłej nocy. Nóż przedziurawił ci ramię. Miałeś dużo szczęścia, jeden z twoich towarzyszy nie przeżył spotkania ze zwiadowcą. Wierzę, że ciebie da się jeszcze uratować.

Cooper z przestrachem spojrzał na ranę. Sienna powróciła do mniej groźnego tonu głosu.

– To jak? Dlaczego? Mogło cię to kosztować życie, a tak być może stracisz ramię.

– Nie chciałem być biedny!

– Za to napytałeś sobie biedy.

– Budrostom jest silny!

– Był.

– Jeśli chciałeś się wzbogacić, to dołączałeś do Budrostomu.

– Wiesz, że są inne sposoby na zarobek?

– Jestem synem ubogiego rolnika. Ojciec zmarł rok temu. Co miałem robić?

– Pracować. Legalnie.

– Mam młodszą siostrę i matkę. Nie chciałem, żeby głodowały. Chciałem dobrze! Myślałem, że będę okradać kieszenie bogatym i oszukiwać w kasynie, nie porywać i więzić karczmarkę!

– Rozumiem. Kto ci kazał ją porwać?

– Ja tylko pomagałem. Ale nie mogę pani powiedzieć, oni zabiją mi rodzinę.

– Przecież siedzą w lochach, tak jak ty.

– Do jutra wszyscy wyjdziemy. A wtedy oni dowiedzą się, jeśli coś zdradzę!

Sienna nachyliła się bliżej Coopera.

– Wiesz, kim jestem?

Młody bandyta spuścił wzrok.

– Nie...?

– Jestem królewskim zwiadowcą. – Pokazała mu łańcuszek z liściem dębu. – Może mnie nie pamiętasz, ale to ja odbijałam karczmarkę. Jest nas więcej, chcemy pokonać cały Budrostom.

– To niemożliwe. – Cooper pokręcił głową.

– Całe imperia upadały. Prędzej czy później, to stanie się także z Budrostomem. Jeśli nam pomożesz, zapewnimy ci bezpieczeństwo. Dostaniesz nowe imię i nazwisko, to samo twoja matka i siostra. Wyślemy was do innego lenna. Zaczniemy oczywiście od twojej ręki. – Wskazała palcem na zakrwawioną dziurę w jego ramieniu.

– Zabierzesz mnie stąd?

– Tak. Pojedziemy do kryjówki razem z uzdrowicielką i twoją rodziną. Rozpowiemy, że cię zabiliśmy, nie będą cię szukać.

– No dobrze – odpowiedział niepewnie, rozglądając się dookoła, mimowolnie szukając dziur, przez które ktoś mógłby go podsłuchiwać.

– Dobrze – powtórzyła po nim zwiadowczyni. – Jak brzmi twoje pełne imię i nazwisko?

– Cooper Brown.

– Kto zorganizował porwanie karczmarki?

– Owen, Terrence i Walt. Ja i Eddie byliśmy do pomocy.

– Eddie nie żyje. Zabił go drugi zwiadowca.

– Trudno. Nie przepadałem za nim. Był w Budrostomie dłużej i patrzył na mnie z góry.

– Co wiesz o szefowej?

– To ona jest najważniejsza, ale nikt nie zna jej imienia. Nikt nawet nie widział jej twarzy!

– Wiemy, że to kobieta. W jakich miejscach się z nią spotykacie?

– Ostatnio w kamienicy Dereka deLeon, i naprzeciwko kuźni Owena. Wcześniej u dostawcy piwa w magazynie, w burdelu, w pokojach gościnnych... zbyt dużo, by wymieniać.

Zwiadowczyni pokiwała głową. Wyciągnęła listę z nazwiskami spisanymi przez Chase'a i pokazała ją młodemu mężczyźnie.

– Umiesz czytać?

– Nie.

Zabrała listę.

– Wiesz, kim jest Patrick Hinton?

– To jeden z dowódców.

– Jest w Cotharze?

– Nie, pojechał z okupem po ludzi, którzy dostali się do lochów po nieudanym napadzie.

– Dokąd?

– Do Trelleth. Podobno go tam zatrzymano.

– A co z Sią Cai?

– To skrytobójczyni. Dostała za zadanie zabić starego zwiadowcę. Na co dzień pracuje w gospodzie "Lisia Przystań".

– Eliza Daugherty? Co możesz mi o niej powiedzieć?

– Ona przyzwala na walki w swojej stodole, no i zbiera informacje. Ale nie jest zapraszana na spotkania.

– Ciekawe. Jack Stevens?

– Chodzi o Pucybuta Jacka. Pracuje u szewca, ale poza tym bierze udział w napadach, kradzieżach, no i w walkach.

– I ostatni, Ian Pryce?

– To kapral z zamkowego garnizonu, czasem udziela lekcji walki na pięści. To najlepszy pięściarz.

– Już nie najlepszy. Słyszałam, że ktoś go pokonał. – Sienna uśmiechnęła się pod nosem.

– Niemożliwe. Kapral jest najlepszy. Przerósł nawet swojego mistrza, sierżanta Rachmistrza. – Widząc, jak kobieta marszczy brwi, dodał: – Zbliżysz się do niego, to ci porachuje kości, tak o nim mówią. Dlatego Rachmistrz.

– Wystarczy. Ten Rachmistrz jest w Budrostomie?

– Tak, sierżant Henry. Zamkowy instrument, czy ktoś taki.

– Instruktor – podsunęła Sienna.

– Może, nie wiem. Dba o to, żeby strażnicy nam nie przeszkadzali.

– To tyle – ucięła, oglądając się na drzwi. Były na tyle masywne, aby nikt ich nie usłyszał, chociaż teraz przebiegł po niej zimny dreszcz niepokoju. Nie można było ufać zamkowym żołnierzom.

– Zaraz stąd wyjedziemy. – Odepchnęła się od stołu i obeszła go dookoła.

– Po moją matkę i siostrę?

– Tak.

Sienna uderzyła go w głowę, ogłuszając go rękojeścią saksy,

– Straż!

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top