Rozdział 23
W stodole wrzało. Ludzi zebrało się więcej niż dotychczas, choć wydawało się to wysoce nieprawdopodobne. Od samego wejścia czuło się atmosferę podekscytowanego oczekiwania. Widząc Chase'a, kroczącego w stronę biurka organizatorów, mieszczanie wymieniali ze sobą zdania jeszcze szybciej i głośniej, kobiety uśmiechały się z uwielbieniem, mężczyźni okrzykami zagrzewali do nierozpoczętej jeszcze walki. Na chwilę zainteresowanie obecnie toczącym się pojedynkiem drastycznie spadło.
Na środku stodoły, w ringu, mierzyło się ze sobą dwóch przybyszów z Aslavy. Dysproporcja pomiędzy niskim i lekko brzuchatym jegomościem a wysokim i młodym młodzieńcem była rażąca. Zainteresowany wynikiem pojedynku, Chase przystanął na kilka kroków przed zbiorowiskiem wokół organizatorów. Założył ręce na klatce piersiowej, uważnie obserwując ruchy przeciwników. Poczuł, jak ktoś kładzie mu rękę na ramieniu.
– Pan Chase? Organizatorzy chcą omówić walkę – oznajmił stojący za nim mężczyzna.
Zwiadowca odwrócił się powoli. Rozpoznawał go jak przez mgłę. Niski współpracownik kowala, zapewne Terrence.
– Oczywiście. – Pomimo pogodnego tonu, jego oczy pozostały zimne. Nie podobało mu się traktowanie z góry ani tym bardziej łapanie za ramię, ale wolał zachować klasę arystokraty. Poza tym, tacy ludzie w końcu dostawali za swoje, a z syndykatem miało być podobnie.
Przeszli przez przybudówkę, gdzie w zamknięciu i względnej czystości trzymano zapasy paszy, i wyszli na wewnętrzne podwórko.
– W końcu cisza, co? – Głos Terrence'a zabrzmiał trochę nerwowo, gdy krótko zarechotał.
Kowal zachowywał powagę, podobnie jak zwiadowca.
– Mamy ofertę. Większe zarobki po walce, zyskujesz i ty, i my.
Utrzymując milczenie, Chase sprowokował go, by mówił dalej.
– Wielu myśli, że wygrasz. Zarobimy więcej, jeśli przegrasz.
Chase przeszedł się po dziedzińcu, udając przejęcie zaistniałą sytuacją i intensywne przemyślenia. W końcu zatrzymał się i odwrócił do swoich rozmówców.
– Mam oddać wygraną za kilka złotych monet więcej? – Zwiadowca przekrzywił głowę.
– Szacujemy, że nasze zyski będą wtedy pięciokrotnie wyższe.
– Nic dziwnego, jeśli przy mojej wygranej zyskalibyście nędzne grosze.
– Podwoimy dla ciebie sumę głównej nagrody.
– I nikt się nie dowie?
– Gwarantujemy pełną dyskrecję.
– Naprawdę myśleliście, że biorę udział w walkach dla pieniędzy? – Zwiadowca roześmiał się. – To nic przy moich rodzinnych bogactwach.
– Rozważ naszą ofertę. Naprawdę warto. Moglibyśmy potem kontynuować współpracę.
– Miałbym przegrywać tylko dla dodatkowych paru groszy? Nie opłaca mi się to. – Wzruszył ramionami. – A tą walkę wygram.
– Przemyśl to – wyrwało się Terrence'owi, wrogo wymachującemu pięścią.
– Tu nie ma nic do myślenia.
– Panie Chase. Lepiej będzie, jeśli będzie pan z nami współpracował – zakomunikował Owen, kładąc rękę na rękojeści noża, ukrytego pod fałdami za dużej koszuli, narzuconej od niechcenia na jego potężne, muskularne ciało.
– Szkoda by było, gdyby faworyt po raz drugi nie wyszedł do walki – bąknął Chase, pokornie schylając głowę, jak zawstydzone dziewczę.
– Świat się nie zawali.
– Nie zawali się też, kiedy wygram.
– Dosyć tego! – Nie wytrzymał Terrence. – Przyprowadź ją, Walt!
Z magazynu przy gospodzie wyszedł pospolity bandyta, z nierówno przyciętymi włosami i zestawem blizn na nieogolonej twarzy. Ciągnął za sobą karczmarkę, targając ją za rękę niczym dziecko maskotkę. Młodą kobietę paraliżował strach. Nie wykonywała żadnych ruchów ani nic nie krzyczała. Olbrzymi szok nie pozwolił jej nawet na łkanie.
Widząc Elizę w takim stanie, z naderwanym rękawem i włosami w zupełnym nieładzie, zwiadowca spochmurniał.
– Naprawdę zniżacie się do takiego poziomu? – warknął przez zaciśnięte zęby.
– Nie zrobimy jej krzywdy, jeśli przegrasz walkę.
– Już ją skrzywdziliście – powiedział, z miną sugerującą największą odrazę. – Mógłbym jak ostatni skurwysyn zignorować dziewczynę, ale nie zrobię tego. Za to wam obiecuję, zapłacicie za to. Prędzej, czy później. – Odwrócił się i gniewnie ruszył na powrót do stodoły, roztrącając Owena i Terrence'a. Żaden z nich nie próbował go zatrzymać.
Pomimo wzburzenia bezczelnością bandytów, Chase nie przestał trzeźwo myśleć. Od razu przeczesał salę wzrokiem, w pierwszej kolejności szukając Silasa. Doświadczony zwiadowca doskonale potrafił wtapiać się w tłum, nie potrzebował do tego zielonego płaszcza. Mrucząc przekleństwa, przerzucił uwagę na wszelkie kobiety, zakładając, że prościej będzie mu zauważyć Siennę. Dziewczyna długo wzbraniała się przed wciśnięciem jej w letnią sukienkę, ostatecznie godząc się na prostą spódnicę i kamizelkę, nałożoną na jej codzienną koszulę.
Zauważył ją pod ścianą. Obok niej trajkotały jakieś inne dziewczęta, zbliżone do niej wiekiem. Zwiadowczyni niespecjalnie ich słuchała, co jakiś czas przytakując. Rękoma majstrowała przy kołnierzu koszuli, jakby upewniała się, czy na pewno prawidłowo zawiązała tasiemki pod szyją. Od razu ruszył w tamtym kierunku, przepychając się pomiędzy ludźmi. Kiedy znalazła się w zasięgu jego rąk, chwycił jej ramię i przyciągnął do siebie.
– Mogę prosić o buziaka na szczęście? – spytał, jednocześnie puszczając oczko do nowych koleżanek Sienny.
Dziewczyna nie była zachwycona jego pomysłem, ale cmoknęła go w policzek, kiedy się do niej nachylił.
– Ratujcie karczmarkę Elizę, jest w magazynie. Macie czas do końca mojej walki – wyszeptał jej do ucha na jednym wydechu. Puścił jej ramię, uśmiechając się szeroko. Sienna niemrawo odwzajemniła uśmiech, lecz jej oczy pozostały czujne. Nieznacznie schyliła głową, a młody zwiadowca odetchnął z ulgą w duchu. Ani myślał przegrywać tą walkę. Nie wiadomo, czy nawet dla zasady bandyci nie skrzywdziliby Elizy.
Spiął się ponownie, gdy z ringu doszedł go wściekły krzyk większego z zawodników.
– Kończ waść...! – splunąwszy wysapał młodszy, chwiejnie trzymając się na nogach. Z nosa i dwóch ran na twarzy ciekła mu krew. – Wstydu oszczędź!
Walka miała się ku końcowi. Chase obrócił głowę, patrząc za Sienną. Ponownie się uspokoił, nie odnajdując jej już w miejscu, w którym stała chwilę temu. Wtedy w około podniosła się wrzawa.
– Gratulacje dla pana Wo... Wojo... Wololo... szanownego przybysza z Aslavy! – ogłosił konferansjer, unosząc śliskie od krwi i potu ramię niskiego weterana. Aslavczyk wytarł krew spod własnego nosa, rozmazując ją po podwiniętych do góry wąsach. – Zostańcie z nami, bo już za kwadrans czeka was walka tego miesiąca! Walka, na którą każdy z nas czekał! Panie i panowie, zaraz po sprzątnięciu ringu, stanie przed wami niepokonany mistrz Cothary w starciu z następnym pokoleniem, reprezentowanym przez młodego wilka z Araluenu!
Zwiadowca skarcił się w duchu za tak gwałtowną i emocjonalną reakcję. Doczyszczenie zakrwawionego klepiska mogło kupić im kilka minut. Silas z Sienną powinni poradzić sobie z trójką, czwórką, czy nawet szóstką niczego nie spodziewających się bandytów. Paniczny strach o dobro Elizy teraz zamienił się w szybko narastającą złość wobec przestępców. Silne emocje pobudzały go do walki, zwłaszcza, kiedy jego przeciwnikiem był osobnik znajdujący się na liście Budrostomu.
Zaczął przygotowywać się do walki. Zdjął koszulę, przewieszając ją sobie przez ramię. Zostawił ją na stoliku w kącie, wymieniając ją na parę bandaży do ochrony rąk. Rozruszał barki i nadgarstki, w napięciu oczekując na zbliżający się pojedynek. Stopniowo coraz mniej zauważał otaczający go tłum. Zaczynał skupiać się na ringu, wyciszając wszelkie inne bodźce.
– Proszę państwa i wy, plebsie! – Zagrzmiał komentator, wchodząc na ring. – W końcu doczekaliśmy się tej walki. – Zagłuszyły go entuzjastyczne okrzyki i gwizdy. – Powitajmy tego, który nie przegrał jeszcze żadnej walki, młodego wilka, który stanie naprzeciwko starego wygi. Oto Chase z Araluenu!!!
Tumult był ogłuszający. Wyczulony na każde słowo komentatora, zwiadowca ruszył przed siebie, prosto na ring. Ludzie cisnęli się dookoła niego, ale pozwalali mu przejść, rozstępując się mozolnie. Przeszedł pomiędzy dwoma linami, wytyczającymi pole walki.
– Już jest! Chase z Araluenu, oto on! – Konferansjer zagrzewał tłum do wiwatu. – Nacieszcie się tym widokiem, bo kiedy weźmie się za niego niepokonany kapral, nie będzie już taki piękny. A teraz, o wilku mowa, bo idzie do nas najlepszy z najlepszych, mistrz Cothary i lenna Thiscord, a na imię mu Ian Pryce!!!
W tym momencie ktoś z tłumu zagrał na piszczałce kilka skocznych dźwięków, co zaraz podłapali ludzie. Niezgrabnie powtórzyli melodyjkę, fałszując ją entuzjastycznie. Przy dźwiękach hymnu bojowego, na ring dziarsko wkroczył sam Ian. Uniósł pięści w geście pewności siebie i wiary we własną wyższość nad przeciwnikiem.
– Nie każmy widowni dłużej czekać! Zawodnicy, gotowi?
Ian od razu skinął głową. Komentator odwrócił się do drugiego z mężczyzn, patrząc wyczekująco. Widząc to, zwiadowca powtórzył gest.
– Uwaga... Zaczynajcie!!! – wydarł się rozgorączkowany konferansjer, uchodząc pod linową barierkę, aby czym prędzej opuścić ring.
– Dobra, czas na przemoc – powiedział sam do siebie Ian, unosząc pięści ku swoim policzkom.
Przez twarz Chase'a przemknął cień uśmiechu, gdy na moment uniósł kącik ust, zaraz kryjąc większość twarzy za zabandażowanymi, zaciśniętymi dłońmi. Skupił się wyłącznie na przeciwniku. Kapral był starszy i bardziej doświadczony, przez co również bardzo pewny siebie. To mogło być dla niego zgubne, choć ta pewność wynikała raczej z uzasadnionej wiedzy i obeznania z walkami, niż z pychy nowicjusza. Na pewno Ian Pryce widział jego wcześniejsze walki, co ułatwiało mu opracowanie strategii. Chase natomiast mógł tylko przypuszczać, że jego styl będzie przypominał to, czego uczono w aralueńskim wojsku. Masą przewyższał młodego zwiadowcę, za czym najprawdopodobniej szła większa siła. Poruszał się lekko i sprężyście. Raczej zmęczenie go nie wchodziło w grę w początkowych rundach. Co innego później.
Sam fakt głowienia się nad strategią uświadomił zwiadowcę o trudności zbliżającego się pojedynku. Ian zdecydowanie znał się na rzeczy. Wyprowadził ciosy kontrolne, szybkie i proste. Chase zablokował jeden, drugi go nie dosięgnął. Uważnie obserwował wszystkie kluczowe ruchy przeciwnika. Szukał najdrobniejszej słabości.
Ian zaatakował znowu, tym razem agresywniej. W obronie zwiadowca zasłonił się przed uderzeniami, samemu po chwili odpowiadając własnym, krótkim atakiem, nie używając maksymalnej siły ani szybkości. Kapral odparł go z łatwością.
Po kolejnych dwóch wymianach, pierwszy cios trafił swego celu. Ian odskoczył, po tym jak trafił Chase'a w twarz, uśmiechając się tryumfalnie, próbując zasiać ziarno niepewności w umyśle drugiego zawodnika, oraz falę entuzjazmu pośród tłumu. Zwiadowca potarł policzek. Na szczęście zdołał uchylić się na tyle, by pięść nie wybiła mu zębów, ani nawet nie rozcięła skóry. Starał się kontrolować swoje siły, czekając na moment prawdziwego ataku ze strony Iana, a potem jego stopniowego zmęczenia. Dzięki temu mógł też kupić trochę czasu Silasowi i Siennie, o czym przez chwilę zapomniał.
Otrząsnął się wraz z kolejnym niezablokowanym ciosem. Nie rzucił się na Iana od razu, czego tamten się spodziewał. Odczekał, markując uderzenie, drugie, trzecie, uskoczył w prawo i lewą ręką strzelił kapralowi w brodę. I jemu udało się przypuścić pierwszy skuteczny atak. Głowa starego gwardzisty odleciała lekko w tył. Nie zrobiło to na nim wielkiego wrażenia. Niemal od razu był w stanie kontynuować starcie. Widać było po nim pełne skupienie, pozbawione jakichkolwiek oznak niepewności. Wymienili kolejnych kilka ciosów. Oboje przyjęli po jednym na głowę, Chase dodatkowo w bok, kiedy zwarli się na moment.
Walczyli dalej, mijały kolejne długie sekundy. Tłum cieszył się z przedłużonego widowiska. Wojownicy dorównywali sobie poziomem. W pewnym momencie sędzia zarządził przerwę, aby jeszcze dodatkowo spotęgować napięcie.
– Moi państwo, co za starcie, cóż to za pokaz umiejętności, wytrzymałości i ducha walki! Dajmy im chwilę na wytchnienie, aby po chwili mogli kontynuować to epickie starcie, na jakie nie zasługiwaliśmy, a jakiego każdy z nas potrzebował! Niech ktoś ich wytrze, podajcie im wody!
Ian od razu ruszył pod barierkę, gdzie dwie kobiety zaczęły wycierać mu puchnącą twarz, trzecia podała mu bukłak z wodą, z którego od razu skorzystał. Chase poszedł w ślady kaprala, podchodząc do naprzeciwległej barierki. Tam też cisnęły się kobiety, głównie młodsze, niż te po drugiej stronie. Każda ze zgromadzonych chciała wytrzeć pot i krew ze zwiadowcy, więc po chwili jego ciało było niemal czyste. Chłodne, namoczone szmatki przyjemnie koiły ból w obitych miejscach, pozbywały się irytującej krwi z drobnych rozcięć. Dostał też wody, ale nie chciał się teraz zapijać. Upił kilka łyków, na tyle, aby się orzeźwić. Zewsząd słyszał głosy wsparcia, zagrzewające go do dalszej walki.
Coś innego przykuło jego uwagę. Przy stoliku z zakładami stał teraz ktoś inny, podczas gdy Owen i Terrence gdzieś zniknęli. Chase zamarł, ignorując kobiety, poprawiające mu obluzowane końcówki bandaży na pięściach. Coś się działo, Silas i Sienna musieli zacząć działać. Pozostawało mieć nadzieję, że sobie poradzą. Musieli sobie poradzić, w końcu Silas miał swoją okazję, by aresztować kilku przestępców.
– Drogie panie, proszę kończyć! – zawołał komentator ze środka ringu. – Reszta widowni się niecierpliwi!
Zawtórowały mu entuzjastyczne wołania, krzyki i gwizdy. Ian podszedł bliżej komentatora, odświeżony. Chase podziękował kobietom skinieniem głowy, odwrócił się i wyszedł naprzeciw kapralowi, gotowy do zaciętej walki. Musiał zaufać umiejętnościom dwójki zwiadowców. Staruszek blisko późnej emerytury i dziewczyna ledwo co po szkoleniu może i nie stanowili idealnej drużyny, ale jednak również należeli do elitarnej jednostki. Musieli sobie poradzić.
Wznowili starcie. Wiedząc, że coś zaczęło się dziać, Chase poszedł na całość. Co chwilę zasypywał ciosami, by na moment odpuścić i pozwolić, aby to Ian się męczył, odskakując i zasłaniając się oszczędnymi ruchami. Wierzył, że ma szanse to wygrać. Zaczął przymierzać się do ostatniego nokautu, widząc, jak ruchy Iana stają się minimalnie wolniejsze. W pewnym momencie kapral nie obronił silnego uderzenia w głowę, rozbijającego mu brew.
Fala krzyków przetoczyła się przez widownię.
– Ale urwał! Ale to było dobre! – zawołał ktoś blisko barierki.
To brudne zagranie dało Chase'owi dużą przewagą. Krew zaczęła zalewać oczy Iana. Zwiadowca dał mu zaledwie ułamek sekundy na ich przetarcie, potem atakując z różnych miejsc, bezlitośnie wykorzystując zawężone pole widzenia przeciwnika. Nie czuł do niego wrogości. Chciał go pokonać.
Tak też się stało. Zadał ostateczną serię ciosów, obalając Iana na ziemię. Ten, zupełnie ogłuszony, na czworakach próbował zorientować się w kierunkach. Po kopnięciu w bok wyłożył się na klepisko, leżąc na plecach. Zwiadowca wstrzymał się przed dalszym dobijaniem wojskowego, patrząc pytająco na komentatora. Tamten wszedł na ring, podchodząc do leżącego. Z bezpiecznej odległości ocenił jego stan.
– Proszę państwa – ogłosił. – Wygląda na to, że mamy nowego mistrza Cothary!
Ogłuszająca wrzawa dosięgła nawet Iana, który drgnął niespokojnie. Komentator uniósł ramię dyszącego ciężko Chase'a. Ludzie staranowali linowe barierki, wbiegając na ring, gratulując zwycięzcy. Nikt nie zwracał uwagi na to, że był brudny, cuchnął potem i zostawał czerwone ślady na koszulach ludzi, którzy chcieli go objąć. Gdzieś daleko pod ścianą zobaczył machającą do niego rękę, wystającą spośród tłumu. Ruszył w tamtym kierunku, ignorując innych. Potrącał ich po drodze, czasami trącając kogoś łokciem. Parł na przód, aż stanął przed Sienną.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top