Rozdział 22
Bezchmurne niebo, upstrzone gwiazdami, pozwalało księżycowi oświetlać miasto. Dla postaci w czarnym płaszczu z kapturem stanowiło to nie lada ułatwienie w nawigacji, gdyż poruszała się bocznymi zaułkami, nieoświetlonymi przez żadne ogniska, w przeciwieństwie do głównych ulic, których unikała jak ognia. Mrok w tym wypadku był jej największym sprzymierzeńcem. Za każdym razem wybierała inną drogę, tak jak i za każdym razem zmieniała lokację kolejnego zebrania podwładnych z Cothary.
Iris zatoczyła duże koło, okrążając kompleks kamienic mieszkalnych w bliskim sąsiedztwie siedziby Dereka deLeon. Ta przezorność pozwalała jej zachować władzę i chroniła przed nakryciem, aresztowaniem i, prawdopodobnie, procesem z karą ostateczną. Nie łudziła się myślami o późnej starości i gromadce wnuków, co nie wykluczało jak najdłuższego rezydowania w Cotharze. Gdyby udało jej się dożyć do czterdziestki i uzbierać majątek, rozważyłaby wyprowadzkę do miejscac gdzie nikt jej nie zna. W tym celu jednak musiałaby zakończyć swoją kryminalną działalność.
Takie rozmyślania nie towarzyszyły jej dzisiejszej nocy. Sytuacja wymagała od niej dodatkowego przemyślenia paru spraw. Jej przyszłość zależała teraz od działań zwiadowcy. Odkąd przyjechał, loterią były losy jej i jej przedsięwzięcia, a zarazem jej ludzi. Banda pospolitych rozbójników, skutecznie przez nią przemieniona w sprawnie funkcjonujących pracowników niejawnej organizacji, stanowiła nie tylko wykonawców jej woli, lecz także coś na wzór groteskowej rodziny. Podejmując się opieki nad osieroconymi przez szefa bandytami, a także nowymi członkami, głównie zaradnymi kobietami, nie godzącymi się na życie w cieniu mężczyzn, brała odpowiedzialność za ich wyszkolenie i powodzenie na zleconych misjach. Zwiadowca miał potencjał, aby dołączyć do tego grona.
Okolica wyglądała na bezpieczną. Iris podeszła do jednej z przybudówek, prowadzących do ukrytych drzwi do wnętrza niepozornej kamienicy, należącej do Dereka, a wynajmowanej przez zaufanych ludzi. Zastukała w ustalony sposób. Drzwi zbite z kilku desek otworzył jej Terrence. Niski i drobny, w razie problemów mógł wyskoczyć przez nisko osadzone, wąskie okno. Skłonił przed nią głowę, gestem zapraszając do środka. Zaryglował za nią pordzewiałą zasuwę i otworzył właściwe drzwi, prowadzące do wnętrza kamienicy. Nawet z dolnej kondygnacji słychać było dochodzący z góry szmer rozmów. Nie ściągając kaptura, przeszła korytarzem do klatki schodowej, wchodząc na pierwsze piętro. W największym pokoju cisnęły się trzy tuziny jej bezpośrednich podwładnych. Na jej widok głosy zaczęły cichnąć. Uniosła głowę wyżej, chcąc polepszyć sobie pole widzenia.
– Zawrzeć jadaczki – rozkazała spokojnie ostatnim maruderom. – Zacznijmy od sprawy Jaxa. Gdzie jest Patrick? – Powiodła wzrokiem po tłumie, szukając zapalczywego mężczyzny.
– Patrick nie wrócił z Trelleth, szefowo – oznajmił usprawiedliwiająco Rhett, zawstydzony nieudolnością kolegi.
– Mamy od niego jakieś wiadomości?
– Zatrzymano go na zamku. Podobno zwiadowca nagadał coś strażnikom zamkowym, aby nie wypuszczali kogokolwiek, kto upomniałby się o Jaxa.
– Cwany. On i Patrick będą musieli poczekać na odsiecz. Mamy ważniejsze sprawy na głowie. Co z zamachem na Silasa?
– Wybacz, szefowo, ale byłem niedysponowany po walce. Zleciłem to mojemu zastępcy, Waltowi...
– A więc, Walt? – zwróciła się do stojącego za dostawcą piwa mężczyzny.
– Nie udało nam się ustalić miejsca pobytu starego pryka. Widziano go raz, w towarzystwie innych zwiadowców. Nie byliśmy na to przygotowani.
– Wasza nieudolność działa mi na nerwy. Sia! – zawołała, licząc na to, że drobna dziewczyna wyjdzie gdzieś spomiędzy roślejszych bandytów.
– Tak, szefowo? – Kelnerka wyrosła za jej plecami, aż zakapturzona kobieta drgnęła.
– Przydadzą nam się twoje umiejętności. Zajmiesz się zwiadowcą Silasem.
– Tak jest, szefowo! – Potaknęła entuzjastycznie. – Nafaszeruję go stalą niczym karczmarz Kiu swoich klientów grzybkami. Skurwiel jest jedną nogą w grobie.
– Trafnie ujęte. Sprzątnij go i upozoruj to na jakiś wypadek. Zresztą, nie widzę potrzeby, żeby ci tłumaczyć.
Słysząc słowa uznania, Sia uśmiechnęła się chytrze. Wyciągnęła niewielki nóż i zaczęła ryzykowną grę w podrzucanie i przerzucanie go między palcami, doskonale zdając sobie sprawę z rzucanych jej spojrzeń. Uwagę od niej odciągnął huk i donośny krzyk na zewnątrz, a zaraz potem donośne ujadanie psa i rozpaczliwe krzyki kobiety. Część osób odwróciła głowy w stronę uchylonego okna, przez które do wnętrza wpadały odgłosy kłótni dwójki mężczyzn. Dało się rozróżnić pojedyncze wyzwiska.
– Zamknijcie to okno – rozkazała Iris, poirytowana zabieraniem jej uwagi przez jakichś podrzędnych mieszczan, spierających się o kobietę.
Tymczasem Rhett ponownie doszedł do głosu.
– Szefowo, rozprawiliśmy się z Mavis Green. Dziwka donosiła zwiadowcy.
– Nie żyje? – spytała Iris głosem pełnym napięcia, zapominając o incydencie kałowym w sąsiedniej kamienicy.
– Skąd, absolutnie. Nastraszyliśmy ją. Teraz Cooper jej pilnuje.
– To dobrze. – Nie dała rady ukryć ulgi. Zielarka była dla niej zbyt cenna. Przynajmniej jej nie zawsze trzeźwo myślący ludzie to rozumieli. Dalej mówiła już spokojnie, trzymając fason. – Rozboje i inne aktywności nadal muszą zostać wstrzymane. Nie mamy Zacka, Jaxa i Patricka, odpadając więc napady i rozboje. Potrzebujemy wyszkolić dodatkowego szefa grup wypadowych, na wypadek, gdyby jeden z nich nie wrócił do nas w najbliższym czasie. Teraz będę potrzebowała skupić nasze siły na przyszłe walki. Przed walką przekupimy zwiadowcę, aby sprawdzić jego podatność na układy. Owen, każecie mu z Terrencem przegrać walkę. Możemy na tym zarobić na zakładach, co przyda się dodatkowo po tym okresie przejściowym.
– Co, jeśli zwiadowca nie da się przekupić? – Kowal założył ręce na szerokiej klatce piersiowej.
– Sia wytłumaczy wam dokładnie przed walkami, kiedy będziecie rozstawiać ring. Weźcie do pomocy pozostałą część grupy Jaxa. I broń.
– Miecze i maczugi?
– Tylko noże i sztylety. A ty, Terrence, koniecznie zabierz kuszę.
– Tak jest, szefowo. – Owen skinął głową, a jego niski znajomy poszedł w jego ślady. Zaraz potem skrzywił się, popchnięty przez nieudolnie przeciskającego się obok niego mężczyznę. – Uważaj, jak łazisz, Porter! – Odepchął go w miejsce, z którego jak mu się zdawało tamten przyszedł.
– Wystarczy tego – zagrzmiała Iris, ostrzegawczo podnosząc głos. Ponownie nastała cisza. – Lucy, jakieś wieści od Cadence?
– Wspominała o wizycie nowej zwiadowczyni.
– Robi się ich coraz więcej – prychnął dostawca piwa.
– Dziękuję, Rhett – uciszyła go Iris. – Co o niej wiemy?
– Nazywa się Sienna Heatherton, ma jakieś dwadzieścia lat, przyjechała za mistrza Silasa.
– Przekażecie to z Cadence baronowi. Ma ją odprawić, kiedy znowu się pojawi na zamku. Nie będzie utrzymywał dwójki zwiadowców naraz. Taka nieopierzona dziewczyna nie powinna sprawić problemu, jeśli się ją zakrzyczy.
– Tak jest... szefowo.
– Dobrze. – Kątem oka zauważyła ponowne zamieszanie i przeciskającego się pomiędzy ludźmi Portera, mniej znaczącego członka jej organizacji. – Teraz twoje raporty, Derek...
Zamiast kolejnych słów odskoczyła z jękiem, potykając się i wywracając na podłogę. Niepozorny Porter zamachnął się na nią nożem po raz drugi.
– To za Harry'ego. Zginiesz, suko! – wrzasnął.
Iris miała ponadprzeciętny refleks i zwinność kota. Niestety, nie uchronił jej on całkowicie, choć prawdopodobnie ocalił jej życie. Pierwsze cięcie drasnęło ją w brzuch i lewą rękę. Od upadku na podłogę i uderzenia w nią głową straciła przytomność.
Na zamachowca rzuciło się kilku osiłków, z Rhettem i Owenem na czele. Tłukli go pośród stłumionych jęków i wysyczanych przez zęby przekleństw. Okładali go pięściami, kopali po głowie i żebrach. Ostateczny cios zadał Derek, wbijając bogato zdobiony sztylet pod serce oszalałego mężczyzny.
Tymczasem Sia i Lucy jako pierwsze dopadły Iris. Kelnerka objęła głowę nieprzytomnej, poprawiając kaptur i klepiąc delikatnie blade policzki.
– Zabandażuj ją, szybko! – warknęła na Lucy. Ta pośpiesznie oderwała rękaw ze swojej koszuli, nie przejmując się odsłonieniem swojego ramienia. Owinąwszy nim zranioną rękę, postąpiła tak samo z drugim rękawem i brzuchem szefowej. Sia wydawała kolejne rozkazy.
– Rhett, Rhett! Sprowadź Mavis do szefowej! Owen! Pomożesz mi i Lucy przenieść ją w bezpieczne miejsce. Reszta cicho, wypierdalać stąd! Tylko ostrożnie! – dodała, widząc ludzi w popłochu umykających z pomieszczenia. – Ty! – wskazała jednego z mężczyzn, nie pamiętając jego imienia. – Zostaniesz tutaj z Terrencem, sprzątniecie trupa.
– Niech będzie. – Pobladł, ale nie oponował.
– Owen, do kurwy nędzy, szybciej...!
*
– I co, poszedłeś za nimi? – spytała Sienna. Siedziała na skrzyni, pochylona do przodu, opierając się o stół. Blat delikatnie drżał, odkąd zaczęła niekontrolowanie poruszać nogą.
– Nie mogłem. – Staruszek wzruszył ramionami. – Ktoś mnie zauważył, kiedy zszedłem ze ściany, wypadł przed przednie drzwi. Co za debile, nie powinni tak uciekać przednimi drzwiami. Musiałem go ogłuszyć, związać i ukryć w lesie, inaczej by nas zdradził. Kiedy rozprawimy się z syndykatem, oddamy go do aresztu.
– Nadal nie wiemy, kim jest szefowa – jęknęła dziewczyna.
– O nie, jesteśmy zgubieni – Silas zagderał z sarkazmem. – Wiemy, gdzie i z kim się spotkała. Podsłuchałem tylko co nieco, szybko zamknęli jedyne okno. Planują na mnie zamach! Od początku miałem rację. Ale mniejsza o to. Teraz słuchajcie mnie uważnie. – Również nachylił się do Sienny i Chase'a, jak dotąd rozpartego na krześle po przeciwnej stronie stołu. – Ich przeklęta szefowa jest kobietą, nosiła spódnicę. Wzrost średni, tusza średnia, pół głowy niższa od ciebie. – Wskazał palcem na drugiego zwiadowcę. – Głos ma mocny, młody. Kiedy ten człowiek ją zaatakował, trafił w lewą dolną część brzucha i lewe przedramię. Włosów i twarzy nie widziałem, kurwiszon nosi kaptur.
– Mamy chodzić po mieście i sprawdzać kobietom brzuchy i ramiona? – mruknął Chase, nie zmieniając pozycji.
– Zgarniemy kowala, dostawcę piwa, kelnerkę i będziemy przesłuchiwać, aż w końcu ją wydadzą. Przypominam ci, to twoje lenno. Powinieneś się trochę zaangażować.
– Zróbmy to po mojej walce.
– Czego uparłeś się na tą walkę?
– Zachowuje przykrywkę – odpowiedziała za niego Sienna, wojowniczo stając po stronie Chase'a. Nie z powodu młodego mężczyzny, tylko przeciw denerwującemu staruszkowi. – Niech zostanie szlachcicem. Zgarniemy ich zaraz po walce, ty i ja. Wszyscy powinni być w jednym miejscu. Chase będzie obok, nikt go nie będzie podejrzewać.
– Jak chcesz to zrobić?
– Przebierzemy się za mieszczan i w tłumie ludzi wiwatujących po walce obezwładnimy i wyprowadzimy kowala Owena i tego Terrence'a. Chase nam ich wskaże... wymieniając z nimi uściski dłoni – wymyśliła naprędce.
– Nie wnoście tylko łuków – ostrzegł Chase, na co Silas prychnął z oburzeniem mamrocząc coś o oczywistych oczywistościach. – Weźcie saksy i noże do rzucania. Kowal i Terrence będą trzymać się blisko siebie, przy zakładach. Zróbcie to w trakcie walki, po zamknięciu zakładów. Wszyscy skupią oczy na walce, dacie radę ich zabrać niepostrzeżenie.
Młodzi wbili spojrzenia w Silasa, oczekując jego wyroku. Stary zwiadowca westchnął, sięgnął po filiżankę i napił się stygnącej kawy. Mlasnął cicho. Odstawił naczynie z cichym stukotem. W końcu wydał werdykt.
– Ujdzie.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top