ROZDZIAŁ 2

Wyszłem ze stajni. Na dziedzińcu zobaczyłem osobę w szarozielonym płaszczu z łukiem w ręku.
- Witaj zwiadowco!
- Witaj, jak masz na imię?
Milczał. W sumie nie wyglądał jakby miał mnie zaatakować. Widziałem sakse w pasie,kołczan ze strzałami na plecach i łuk w ręce.
- Chcesz się ze mną zmierzyć?- spytał chłopak swoim sarkastycznym głosem.- Dam ci fory.
- Nie będę ich potrzebował. Czemu zabijasz zwiadowców?
- Eeeeee... Bo tak.
- Nie zabija się ludzi o tak.- powiedziałem i pstryknołem palcami. - To są żywe istoty.
- Wiem.- powiedział i szybkim ruchem wyją sakse i skoczł na mnie. Zanim się zorientowałem się co się stało leżałem na ziemi przygnieciony do ziemi ręką. Miałem tylko jeden pomysł. Machnąłem ręką w stronę kaptura. Chłopak chyba nie spodziewał się ataku na jego kaptur, bo nie zareagował. Dokładnie się mu przyjrzałem. Znałem go.

Osiem lat wcześniej.

Biegłem przez las. Dopiero co obudziłem się w szpitalu, ale jestem honorową osobą. Muszę odnaleźć Willa i jego mamę. I to jak najszybciej. W oddali widziałem już zarys dużego gospodarstwa. Światła w domku były zapalone, ale dobiegały z tamtąd krzyki. Biegłem ile sił w nogach krzycząc imię syna sierżanta Daniela. Wpadłem na podwórko domu, ale kontem oka dostrzegłem jakieś poruszenie w wysokiej trawie za mną. Nie znacznie przekręciłem głowę do tyłu. To był Morgharat z Willem w ramionach w oczkach chłopca był smutek i roztargnienie. Zanim zdążyłem pomóc Willowi Morgharat odjechał. Nie mając innego wyjścia ruszyłem do domku. Weszłem. Pokój był zdemolowany,a na podłodze leżała kobieta. Już nie oddychała. Moje sumienie zaczęło mi ciążyć. Dla niej już nic nie mogłem zrobić, ale dla Willa tak.  Ruszyłem przez pokój,  aby wziąć zdjęcie leżące na półce. Przedstawiało Willa, jego mamę i jego tatę. Wyjąłem je z ramki i włożyłem do pasa.

Czasy obecne.

- Will?!
- Co ja?- WILL nawet nie zauważył, że mnie puścił. Złapałem go za ramiona i przygniotłem do drzewa.
- Jestem Halt.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top