80. Dorothy i podziemne miasto

Któraś z czytelniczek napisała, że skoro nie było rozdziału w zeszłym tygodniu, w tym wiszę Wam dwa... A więc proszę bardzo. Jak widzicie, jestem bardzo zgodna i łaskawa ;)


__________________________________________


Obudziłam się nagle, w jednej chwili odzyskując całkowitą świadomość.

Usiadłam na posłaniu, krzywiąc się, gdy rwący ból ręki dał o sobie znać. Wokół siebie natychmiast usłyszałam podniesione głosy.

– Dorothy, obudziłaś się! – Octavia znalazła się nagle przy moim boku, lądując na kolanach na ziemi. – Jak się czujesz?!

– Lepiej, kiedy na mnie nie wrzeszczysz – odpowiedziałam niemrawo, na co Octavia odwróciła się i wydarła jeszcze głośniej:

– Nic jej nie jest!!!

Skrzywiłam się, bo głowa łupała mnie strasznie. Gdy rozejrzałam się dookoła, stwierdziłam, że okolica zgadzała się z tą, którą widziałam we śnie – nieopodal zaczynał się las, a w drugą stronę aż po horyzont ciągnęła się łąka upstrzona jedynie tu i ówdzie pojedynczymi drzewkami i krzewami. Istnie sielankowy krajobraz.

A potem przypomniałam sobie ostre zęby bestii na moim przedramieniu i wzdrygnęłam się, i okolica przestała mi się wydawać taka idealna.

– Niech no spojrzę. – Nawet nie drgnęłam, gdy po mojej drugiej stronie usiadł profesjonalnie spokojny doktor Knight. Przyłożył mi dłoń do czoła, a potem z zadowoleniem pokiwał głową. – Gorączka spadła. Ogóle osłabienie po takim stanie jest oczywiście możliwe, ale wszystko powinno być w porządku.

– Jack przyniósł z lasu kieł tej bestii, która cię użarła – wyjaśniła chętnie Octavia. – Doktor Knight wspólnie z twoją mamą na tej podstawie rozpoznali truciznę i przygotowali antidotum. Naprawdę sprawnie im to poszło.

– To była jedna ze standardowych sztuczek Clarissy, za długo ją znam, żeby się nie domyśleć. – Mama pochyliła się nade mną z troską wypisaną na poprzecinanej zmarszczkami twarzy, a mnie zrobiło się niedobrze, kiedy przypomniałam sobie słowa Czarownicy z Północy. Czym prędzej je od siebie odsunęłam. – Dziwię się, że w ogóle zdecydowała się na taki ruch. Przecież wiedziała, że to zwalczymy, chciała zyskać na czasie, czy jak? Strasznie rzucałaś się przez sen, miałaś jakiś koszmar?

Pospiesznie pokręciłam głową.

– Nie, nic mi się nie śniło – skłamałam, chociaż uważne spojrzenie mamy sprawiło, że zaczęłam się zastanawiać, czy nie powiedziałam tego za szybko. – Czuję się dobrze, poza tym, że ręka rwie mnie jak diabli.

– Doktor Knight znajdzie ci coś przeciwbólowego – odparła mama, unikając mojego wzroku. Wiedziałam, o co chodziło.

– A dlaczego ty mi nie pomożesz magią?

– Porozmawiamy o tym, kiedy lepiej się poczujesz – ucięła i odeszła, zanim zdążyłam coś za nią krzyknąć.

Serio, mamo?!

Moje posłanie, faktycznie przyrządzone z jakichś koców i kurtki, znajdowało się w pewnej odległości od ogniska, przy którym siedziała reszta grupy. Nick pomachał mi z odległości, nie próbował jednak do mnie podchodzić, zapewne rozumiejąc, że troszczyło się o mnie już wystarczająco wiele osób. Przy ognisku widziałam też Flynna, za to nigdzie w okolicy nie dostrzegłam Jacka.

– Poszedł sprawdzić wejście do podziemi – wyjaśniła Octavia, chociaż wcale o to nie zapytałam, gdy tylko doktor Knight odszedł, by przyrządzić mi środek przeciwbólowy. – Podobno tamtędy mamy się przedostać do Emerald City. To nie jest dobra droga, sądząc po reakcji twojej mamy.

Ciekawe, co znowu takiego wykombinował Jack. I czy aby na pewno nadal mogłam mu ufać.

Wrócił jakieś pół godziny później, gdy słońce zaczęło powoli zachodzić za horyzont, a temperatura obniżać powoli; stało się wtedy dla mnie jasne, że mieliśmy spędzić tę noc pod gołym niebem, marznąc niczym bezdomni. Skoro jednak Jack zjawił się w obozie i swoje pierwsze kroki skierował do mnie, już mnie nawet to nie obchodziło.

Jakiś czas wcześniej wypiłam miksturę przyrządzoną przez doktora i obecnie czułam się już znacznie lepiej, chociaż nadal byłam nieco osłabiona po gorączce. Przypuszczałam, że to dobrze, gdy przyglądałam się zbliżającemu do mnie Jackowi; w tym stanie przynajmniej nie byłabym w stanie wykrzyczeć nic, czego nie powinni słyszeć nasi towarzysze przy ognisku.

– Cześć. – Usiadł przy mnie, jakby to była najoczywistsza rzecz pod słońcem, i obdarzył mnie tym swoim krzywym uśmiechem. Zmarszczyłam brwi. – Jak się czujesz?

Nasi przyjaciele przy ognisku rozmawiali głośno i udawali, że niczego nie słyszeli. Albo raczej faktycznie nie słyszeli, w końcu znajdowaliśmy się od nich w pewnej odległości i nie podnosiliśmy głosów.

– A jak myślisz? – odpowiedziałam, postanawiając mu tego nie ułatwiać. – Co do cholery, Jack?

Westchnął, zapewne pod wpływem mojego spojrzenia, co podpowiedziało mi, że zobaczył w nim to, jak się czułam: zdradzona i porzucona. Wyciągnął rękę i delikatnym gestem odgarnął mi z policzka kosmyk włosów. Chociaż chciałam się odsunąć – w końcu byłam na niego wściekła! – nie zrobiłam tego.

– Wiem – westchnął. – Przepraszam.

– Przepraszasz? Przepraszasz?! – O, proszę, znowu zachowywałam się jak zdarta płyta. – Za co właściwie przepraszasz, co? Za to, że mnie zostawiłeś? Że złamałeś mi serce? Że wyjechałeś bez słowa, nie mówiąc nawet, kiedy wrócisz? Za to mnie przepraszasz?

– Tak, za wszystko – potwierdził trochę desperacko. Pokręciłam głową i wreszcie odtrąciłam jego dłoń.

– Nie myśl, że tak łatwo się wymigasz. Nie wystarczy rzucić „Przepraszam za wszystko" i myśleć, że będzie w porządku.

– Oczywiście, że nie, i wiem o tym – odpowiedział zgodnie. Wcale mu nie ufałam. – Ale musisz mi uwierzyć, złotko, że wszystko, co robiłem, robiłem dla twojego bezpieczeństwa.

– Aha, jasne – prychnęłam. – Bo w obozie Iana byłam tak cholernie bezpieczna.

– Nie miałem pojęcia, jakie on ma względem ciebie plany. – Jack z frustracją przeczesał włosy palcami. – Po tym, co stało się w kryjówce Clarissy... Musiałem zniknąć. Musiałem na jakiś czas zachować dystans.

– Zachować dystans? – powtórzyłam znowu z niedowierzaniem. – Bo co, bo dowiedziałeś się, że jestem czarownicą? To cię tak przeraziło? Na litość, przecież to nadal ja, ta sama Dorothy, którą znałeś! Mam magię, owszem, nie mam pojęcia, jak się nią posługiwać, tak, ale to jeszcze nie powód, żeby mnie zostawiać!

– Dee... Przecież nie dlatego to zrobiłem. – Zamrugał, zdziwiony. – Masz magię, owszem, nie przeszkadza mi to. Rozumiem już oczywiście, dlaczego na statku pytałaś mnie o czarownice... I dlaczego po mojej odpowiedzi nie chciałaś wyznać prawdy. Bałaś się. Znam cię, wiem, jakim jesteś człowiekiem, niezależnie od magii. Nie dlatego odszedłem.

Tym razem to ja dałam się zaskoczyć.

– Więc dlaczego?

– Myślałem, że to oczywiste. – Wzruszył ramionami. – Złotko, o mało cię nie zabiłem. Clarissa zrobiła mi coś z głową... Całkowicie mi w niej pomieszała. Widziałem cię, wiedziałem, że to ty, zdawałem sobie nawet sprawę, jak bardzo cię kocham, a jednak jedyne, co chciałem zrobić, to położyć dłonie na twojej tchawicy i pozbawić cię oddechu, aż ten ostatni ucieknie z tobą wraz z życiem. To właśnie mi zrobiła.

W jego oczach przez moment mignął ból, gdy tak wpatrywałam się w niego w szoku. Jack jednak jeszcze nie skończył, bo po chwili milczenia dodał:

– Kiedy obudziłem się w obozie Iana, tak bardzo chciałem do ciebie iść, przekonać się, co się z tobą dzieje. To było już po tym, jak zaatakował cię skorpion. A równocześnie ciągle czułem w sobie tę obcą wściekłość i bałem się, że kiedy do ciebie podejdę, znowu będę chciał zrobić ci krzywdę. Rozumiesz? Nie wiedziałem... Nie miałem pojęcia, jak się zachowam.

– Dlatego odszedłeś? – podsumowałam ze zdziwieniem. Skinął głową.

– Chciałem dać sobie trochę czasu, żeby to wszystko uspokoić. Wiedziałem, że zaklęcie Clarissy nie będzie trwać wiecznie i nie miałem nawet pewności, czy po mojej utracie przytomności w ogóle jeszcze działało, ale bałem się ryzykować. Postanowiłem odejść chociaż na trochę, bo wiedziałem, że jeśli się obudzisz i wszystkiego się dowiesz, i tak będziesz nalegać, żeby się ze mną zobaczyć. Nie chciałem cię narażać, Dee.

W oczach pojawiły mi się łzy, kiedy to usłyszałam. Spuściłam wzrok i bardzo chciałam je zatrzymać, ale nie umiałam.

– Myślałam, że mnie zostawiłeś – powiedziałam lekko drżącym głosem. – Że już nie wrócisz. Że nie mogłeś się pogodzić z tym, że jestem czarownicą...

Załkałam żałośnie, kiedy otoczyły mnie jego silne, ciepłe ramiona. Z żalu, ale i z ulgi, że wreszcie mogłam się do niego przytulić, że miałam go dokładnie tak blisko, jak potrzebowałam. Objął mnie mocno, przyciągając do klatki piersiowej, a ja chętnie się o niego oparłam, otoczyłam jego ramię dłońmi i praktycznie w niego wczepiłam, powtarzając sobie w myślach, że już nigdy go nie puszczę.

Nie puszczę cię więcej, Jack.

– Przepraszam. – Jego usta dotknęły moich włosów, potem oparł brodę na mojej głowie. – Naprawdę uważałem, że to słuszne wyjście. Miałem tu w okolicy kryjówkę, chciałem na wszelki wypadek zabrać swoje rzeczy...

Ach, więc to stąd miał pistolety.

– ...i wolałem nie zostawiać ci żadnej wiadomości, żebyś nie zaczęła mnie natychmiast szukać. Nie myślałem, że wymyślisz coś tak głupiego i zgodzisz się wyjść za tego dzieciaka!

– Hej, wcale się nie zgodziłam! – Jednak się od niego oderwałam, żeby z oburzeniem spojrzeć mu w oczy. Prychnął.

– Jasne, i może to ty powiedziałaś „nie"?

Nie miałam pojęcia, co nagadali mu o mnie i tamtej sytuacji moi przyjaciele, ale z pewnością nie było to nic pochlebnego. Nadaremno zresztą próbowałam sobie przypomnieć, kto wtedy powiedział „nie".

Chyba Nick?

– To ty odszedłeś! – Wobec takiego obrotu spraw postanowiłam przejść do ofensywy. – Chyba nie myślałeś, że faktycznie bym za niego wyszła?! To jasne, że miałam nadzieję, że wrócisz, jeśli tylko usłyszysz o moich zaręczynach!

– Usłyszałem – przyznał z niebezpiecznym błyskiem w oku. – Niestety miałem za daleko, żeby dotrzeć do ciebie w ciągu jednego dnia, chociaż gnałem na złamanie karku. Obiecaj mi, że nigdy więcej czegoś takiego nie zrobisz. Nie chcę słyszeć o żadnym innym facecie, jasne?

Nie planowałam tego; ręka sama wystrzeliła mi do jego policzka. Chyba nie spodziewał się uderzenia jeszcze bardziej niż za pierwszym razem. Syknął i odsunął się odruchowo, spoglądając na mnie z niezrozumieniem i ze złością.

– A to za co?!

– Zostawiasz mnie bez słowa, a teraz rościsz sobie do mnie jakieś prawa? – zapytałam z niedowierzaniem, równie zła na niego, co on na mnie. – Nie będziesz mi mówił, co mam robić!

– Dee, nigdy więcej cię nie zostawię, obiecuję.

Przywarłam do niego w długim, desperackim, gorączkowym pocałunku, a Jack natychmiast przejął inicjatywę, obejmując mnie mocno i narzucając swoje tempo. Prawie rozpłakałam się z ulgi, czując jego gorące wargi na swoich. Tak bardzo mi tego brakowało. Tak bardzo za nim tęskniłam i tak bardzo chciałam go z powrotem.

– Nie będzie innych mężczyzn – szepnęłam, kiedy zabrakło mi tchu i musiałam się na chwilę odsunąć. Zakręciło mi się w głowie, spróbowałam więc skupić się na ciemnoszarych oczach Jacka. – Nie będzie, nigdy, słyszysz?

– Na to właśnie czekałem. – Uśmiechnął się z zadowoleniem, przez które miałam ochotę znowu go uderzyć. Zamiast tego tylko wywróciłam oczami. Ten facet był stanowczo zbyt pewny siebie. – Będziesz w stanie iść? Chciałbym jeszcze przed zmrokiem dotrzeć do podziemi.

Zamrugałam, zdziwiona tą nagłą zmianą tematu.

– Jak to, nie będziemy tutaj spać? – wyrwało mi się. Jack pokręcił głową.

– Mam pewnych... znajomych w podziemiach. Kiedyś zrobiłem dla nich to i owo. – Po tych słowach mrugnął do mnie. – Ugoszczą nas, nie będziemy musieli spać pod gołym niebem. Musimy się tylko przedostać do wejścia. Ich tryb życia nieco różni się od naszego, a dzień i noc są dla nich umowne. Pod ziemią nie ma przecież słońca, nie?

Pokiwałam w zamyśleniu głową, próbując dojść do tego, jak właściwie się czułam. Spróbowałam stanąć na nogi i Jack pomógł mi, chwytając mnie za ramię.

– Ogólnie czuję się dobrze. Jestem trochę osłabiona, ale powinnam dać radę – oświadczyłam, czując lekką słabość w kolanach. Domyślałam się, że to rezultat gorączki, nie zamierzałam jednak dać się pokonać niedawno przebytej chorobie.

– W razie czego cię poniosę. – Jack posłał mi niepewne spojrzenie, jakby nie wierzył, że będę w stanie iść sama. Prychnęłam.

– Dam sobie radę, Jack.

– Oczywiście, ty przecież zawsze dajesz sobie radę, samodzielna kobieto. – Tym razem to on wywrócił oczami. – Ciekawe, co by się stało, gdybym tamtego dnia nie dostał cynku o miejscu pobytu Czarownicy ze Wschodu?

Zatrzymałam się w pół kroku, bo zanim to powiedział, zdążyłam już przebyć ostrożnie część dystansu dzielącą mnie od ogniska. Spojrzałam na niego ze zdziwieniem.

– Jakiego cynku?

– Na pewno ci mówiłem – zmieszał się, na co roześmiałam się lekko.

– Nie, mówiłeś, że śledziłeś Czarownicę ze Wschodu i tak znalazłeś jej kryjówkę – sprostowałam bezlitośnie. – Nie chciałeś się przyznać, że to nie do końca tak było, co? Bo to umniejszyłoby twoje zasługi?

– Nie, po prostu... – urwał, szukając odpowiednich słów, a potem zaczął się śmiać razem ze mną. – No co? Lepiej brzmiało, że sam znalazłem jej kryjówkę, niż że ktoś zostawił mi wiadomość z miejscem jej pobytu pod drzwiami pokoju w karczmie, w której się zatrzymałem, nie?

W jednej chwili spoważniałam.

– I nie wiesz, kto to zrobił?

– Nie. – Wzruszył ramionami. – To ma jakieś znaczenie? Pewnie jakiś wieśniak zobaczył ją przypadkiem, bał się powiedzieć o tym wprost, dlatego nabazgrał anonimową wiadomość. Albo poprosił kogoś, żeby napisał za niego, bo w tamtych okolicach jest sporo niepiśmiennych.

Zamyśliłam się, idąc obok niego w stronę ogniska. Ręka Jacka cały czas trzymała moje ramię.

– O czym myślisz?

– Że to wprost niesamowity zbieg okoliczności. – Zatrzymałam się i przeniosłam wzrok w górę, spoglądając mu uważnie w oczy. – Nigdy nie przyszło ci do głowy, że ktoś mógł to zrobić celowo? Żebyśmy się spotkali?

Parsknął śmiechem.

– Niby kto? I po co?

– Nie wiem. – Bez żalu porzuciłam temat i ruszyłam w dalszą drogę, spoglądając przed siebie, na towarzystwo czekające przy ognisku. – Masz rację, to tylko moja mania prześladowcza. Przypadki przecież też się zdarzają.

Nie kontynuowaliśmy już tego tematu, bo gdy dotarłam wreszcie do ogniska, wszyscy przywitali mnie okrzykami i zaczęli wypytywać, jak się czułam. Uspokajałam ich oczywiście, że wszystko w porządku, a potem mój wzrok padł na siedzącą naprzeciwko mamę i nagle zrobił mi się niedobrze.

W jednej chwili przypomniałam sobie słowa Clarissy i warunek, jaki mi postawiła. Zabij swoją matkę.

Ona naprawdę sądziła, że byłabym w stanie to zrobić? A może to po prostu miała być jej kolejna sztuczka, żeby jeszcze bardziej namieszać mi w głowie? Nie potrafiłam jej rozgryźć i to chyba był mój największy problem. Jak miałam walczyć z przeciwnikiem, którego nie rozumiałam?

I czy musiałabym być równie obłąkana co ona, żeby ją zrozumieć?

***

Żeby dotrzeć do podziemi, musieliśmy przeciąć łąkę, oddalić się od lasu i dotrzeć do drogi, która zdawała się prowadzić donikąd. W okolicy nie widziałam ani jednej ludzkiej osady, nikt nie minął nas na trakcie, wydawało się więc, że miejsce, do którego trafiliśmy, było zupełnie wyludnione i w związku z tym droga nie była nikomu potrzebna. A jednak dokądś prowadziła i wkrótce przekonałam się, dokąd: do wejścia do podziemi.

Prezentowało się bardzo niepozornie, jakby ich mieszkańcy nie chcieli, żeby nieproszeni goście zakłócali im spokój. Droga docierała do wyrastających z ziemi, wysokich skał i kończyła się pod niedużą bramą wykutą w kamieniu. Drewniane drzwi były zamknięte, co wydawało się zupełnie nie przeszkadzać Jackowi.

– Co to w ogóle za miejsce? – zapytał opryskliwie Flynn, przyglądając się bramie z niesmakiem.

– Wejście do podziemnego miasta Mangabów – wyjaśnił niechętnie Jack, który w dalszym ciągu nie przepadał za Flynnem i miał pretensje, że w ogóle go ze sobą zabraliśmy. – Rozmawiałem już z nimi wcześniej, za chwilę otworzą nam bramę. Tak się składa, że wiszą mi jedną przysługę i zgodzili się nas przenocować i wyekspediować tunelami.

– Przysługę? – powtórzyłam czujnie. – Jakąż to przysługę im wyświadczyłeś?

Jack wymienił spojrzenia z moją mamą, która wyglądała na bardzo niezadowoloną. Domyślałam się, że od początku pomysł przejścia przed podziemia jej się nie podobał i chyba właśnie miałam się dowiedzieć, dlaczego.

– Mangabowie mają pewien... problem – zaczął Jack oględnie, ale w tej samej chwili mama przerwała mu stanowczo:

– Och, nazywajmy rzeczy po imieniu. Mangabowie mieszkają pod ziemią, ale ich tunele tak naprawdę do nich nie należą. Mają dwa przyczółki, jeden z tej strony, i drugi po stronie wyjścia z tuneli niedaleko Emerald City. Handlują z okolicznymi miastami, bo pod ziemią wydobywają różne surowce. Poza tym jednak nie mieszka im się tam zbyt dobrze. I nawet między swoimi miastami kontaktują się raczej za pomocą posłańców zewnętrznych, nie przez tunele.

– Dlaczego? – drążyłam, kiedy mama zamilkła; zanim jednak zdążyłam uzyskać jakąś odpowiedź, brama otworzyła się nagle.

Za nią stał nieduży, blady człowieczek o wielkich uszach ze staromodną latarnią w ręku, mrużąc oczy na widok zachodzącego właśnie za horyzontem słońca. W jednej chwili zrozumiałam, dlaczego Jack chciał dojść do podziemi dopiero wieczorem: najwyraźniej oczy mieszkańców podziemnego miasta odwykły od słońca.

– Jack, pogromca gargulców – oświadczył człowieczek poważnie, na co parsknęłam śmiechem. Bladoniebieskie oczy małego człowieczka obdarzyły mnie pełnym dezaprobaty spojrzeniem, po czym wróciły do stojącego na przedzie Jacka. – Zapraszamy ciebie i twoich przyjaciół. Miasto Mangabów stoi przed tobą otworem.

Gdy weszliśmy do środka, natychmiast zadrżałam z zimna. Znaleźliśmy się w sporych rozmiarów, wydrążonym w skale tunelu, systematycznie opadającym w dół z każdym kolejnym przebytym krokiem. Miałam wrażenie, że wilgoć i chłód dotarły prosto do moich kości.

– Pogromca gargulców? – zapytałam szeptem, pochylając się do idącego obok mnie Jacka. Ten posłał mi protekcjonalne spojrzenie.

– Myślałaś, że ograniczałem się tylko do czarownic, zanim cię spotkałem, złotko?

– Chyba jednak nie rozgromiłeś ich wszystkich, co? – Dotarł do mnie szept idącej po drugiej stronie Jacka mamy. – Jakoś nie słyszałam, żeby wznowiono ruch przez tunele.

Blady człowieczek idący przed nami trzymał lampę wysoko, oświetlając nam jednostajną drogę i ciągnący się w nieskończoność tunel. Nie odwrócił się ani razu, gdy rozmawialiśmy.

– Nie po to mnie wezwano – sprostował spokojnie Jack. – Gargulców mieszkających w tunelach jest za dużo. Mangabowie sami nie wiedzieli, skąd się wzięły, ale przypuszczam, że to sprawka Czarownicy z Zachodu. W pewnym momencie jednak pewna grupa tych stworzeń zaczęła atakować samo miasto, regularnie opuszczając tunele. To je miałem zlikwidować. Z całą resztą nie miałem do czynienia.

– Jak więc chcesz przejść przez tunele, skoro one nadal tam są? – zapytała z rozdrażnieniem.

– Znam ich słabe strony.

– Mangabowie też, a jednak nie zapuszczają się na drugą stronę.

– Bo to tchórze. – Dopiero przy tych słowach Jack zniżył głos. – My nie boimy się byle czego, prawda? Do Emerald City biegnie jeden, prosty tunel, stworzony jeszcze w czasach, gdy transport między miastami był możliwy. Zaoszczędzimy mnóstwo czasu, idąc nim.

– O ile po drodze nie wykończą nas gargulce.

– Jakie gargulce? – Udało mi się w końcu wtrącić. – O czym wy w ogóle mówicie?

Jack i mama znowu wymienili spojrzenia, a potem odpowiedzieli wyjątkowo zgodnie:

– Zobaczysz.

Na tym nasza konwersacja znowu się urwała, bo dotarliśmy wreszcie do końca tunelu i naszym oczom ukazało się wspomniane podziemne miasto.

Przez chwilę wytrzeszczałam oczy, usiłując przywyknąć do półmroku, jaki panował w jaskini. Była na tyle duża, że w ogóle nie widziałam ani sufitu, ani przeciwległej ściany; w zasadzie wszystkie jej krańce poza tym, przy którym się znajdowaliśmy, niknęły w mroku. Za to przez środek prowadziła droga, wzdłuż której paliły się rozświetlające mrok latarnie; podobne zwieszały się przy wejściach do każdego mijanego domu. Domy ludzi z podziemnego miasta wyglądałyby zresztą całkiem normalnie, gdyby nie to, że w dużej mierze były wznoszone z kamienia. Wyrastały jakby wprost ze skały, piętra miały dobudowane już z odrębnych, sporych rozmiarów kamieni. Musiało w nich być cholernie zimno. Ustawione dosyć chaotycznie wzdłuż głównej drogi i jej bocznych odnóg, zajmowały większość jaskini, czasami tylko robiąc miejsce na jakiś plac – na jednym z nich trwał obecnie targ, z tego, co udało mi się zauważyć – albo większy, stojący w osamotnieniu budynek.

Między nimi niczym duchy przemykali zaś mieszkańcy podziemnego miasta. Wszyscy bez wyjątku byli wątli, bardzo bladzi i o dużych uszach. Wyglądali anemicznie, ale zachowywali się całkiem normalnie, rozmawiając między sobą, strofując niegrzeczne dzieci czy przekrzykując z przekupką na targu. Wyglądało na to, że pod ziemią mimo wszystko również toczyło się normalne życie.

Widziałam też kilku mężczyzn ubranych podobnie jak nasz przewodnik – w mundury w ciemnobrązowym odcieniu, najwyraźniej, sądząc po postawie i zachowaniu tych ludzi, będące oznaką przynależności do tutejszych służb porządkowych. Wszystko to ogarnęłam zdumionym spojrzeniem, gdy byliśmy prowadzeni do miejsca, w którym mieliśmy spędzić najbliższą noc – karczmy, naturalnie, na której piętrze znajdowały się pokoje gościnne. Wyglądało na to, że tej nocy zajmiemy wszystkie, co musiało się tam zdarzać bardzo rzadko, sądząc po pełnym entuzjazmu zachowaniu karczmarza.

– Wszystko już opłacone i załatwione, Jack! – wykrzyknął na jego widok wątły człowieczek z jasną brodą, ściskając mocno dłoń Jacka. Najwyraźniej znali się z jego poprzedniej wizyty w podziemiach. – Wszystkie moje pokoje na górze są do waszej dyspozycji! Odświeżcie się, odpocznijcie, a potem zejdźcie na kolację, moja żona przygotuje dla was coś dobrego!

Wnętrze karczmy nie pozwalało zapomnieć, że nadal znajdowaliśmy się w podziemnym mieście. Stoły i ławy były wykonane z kamienia, podobnie palenisko i schody prowadzące na piętro. Beczki z piwem stanowiły jedyny drewniany element w pomieszczeniu. Miałam nadzieję, że przynajmniej pokoje na górze będą urządzone trochę inaczej.

Pokoi, jak się wkrótce okazało, było pięć. Szybko zgodziłam się spać z Octavią w jednym z nich, po czym skontrolowałam jego wnętrze. Na szczęście poza kamiennymi ścianami, od których ciągnęło chłodem, większość sprzętów była drewniana. W tym szerokie łóżko w drewnianej ramie, stolik, dwa krzesła i skrzynia umieszczona w nogach łóżka. Standardowe wyposażenie pokoju nad karczmą, o czym zdążyłam się już przekonać w trakcie mojej przedłużonej wizyty w Oz.

Okno z pokoju wychodziło na główną uliczkę, przy której znajdowała się karczma. Pokręciłam z niedowierzaniem głową, bo przecież na zewnątrz panował półmrok, który wcale nie rozświetlał wnętrza pokoju; nie było w nim ciemno jedynie z uwagi na stojącą na stoliku lampę i ogień rozpalony przed naszym przyjazdem w kamiennym kominku. Po co więc w ogóle okno? Żeby zachować pozory normalności?

Odświeżyłyśmy się, a potem zeszłyśmy na kolację, wciąż będąc pod wrażeniem tego dziwnego miejsca. Nie tylko zresztą my; Flynn nadal miał problemy z uwierzeniem, że znalazł się w krainie, w której „możliwe" znaczyło coś zupełnie innego niż na Ziemi, chociaż i tak okazywał dużo zimnej krwi. Moja mama tymczasem przez cały czas nie traciła czujności, jakby z każdej strony obawiała się ataku.

– Nie lubię być zamknięta w ciasnych przestrzeniach – wyznała, kiedy usiadłyśmy razem przy jednym z kamiennych stołów. – Nie czuję się w takich sytuacjach bezpiecznie.

Trochę ją rozumiałam. Zadrżałam, otwarłam usta, żeby zapytać o jej magię, a w tym samym momencie na moje ramiona spadło coś ciężkiego i pachnącego Jackiem.

Jego kurtka.

– Wyglądałaś, jakbyś jej potrzebowała – oświadczył, zajmując miejsce po mojej lewej stronie. – Masz sine wargi, złotko.

– Nie ukrywam, że jest tu trochę... rześko – odparłam oględnie, za co nagrodził mnie pięknym uśmiechem.

– Wobec tego powinniśmy wypić coś, co nas trochę rozgrzeje. – Po tych słowach odwrócił się i rzucił do karczmarza: – Gwig, możemy dostać trochę twojego wspaniałego grzanego wina?

Poza nami w karczmie tylko przy jednym stoliku siedziało kilku tubylców, popatrując na nas dość niechętnie. Najwidoczniej nie wszyscy w okolicy widzieli w Jacku pogromcę gargulców.

Wkrótce potem wylądowały przed nami miski z parującym jeszcze mięsem i kufle z grzanym winem. Chciałam się rozgrzać, ale ponieważ znowu miałam pusty żołądek – ostatnio jadłam chyba coś w obozie Iana – zmusiłam się najpierw do jedzenia, a dopiero potem wypicia alkoholu. Inaczej to mogłoby się dla mnie kiepsko skończyć.

– Jeśli potrzeba wam czegoś jeszcze, mówcie – oznajmił karczmarz, stając nad nami. – Mamy spory dług wdzięczności u Jacka.

– W zasadzie to tak, przydałoby się nam coś jeszcze – odparł Jack, z namysłem przyglądając się mnie i Octavii. – Jeżeli nie chcemy wkrótce zamarznąć z zimna, musimy zaopatrzyć się w cieplejsze ubrania. Znasz jakieś dobre miejsce?

Po kolacji, jeszcze przed wyprawą po ubrania, mama wzięła mnie na bok i zajrzała pod opatrunek, żeby przyjrzeć się mojej ranie. Pokręciła na jej widok głową i przygryzła wargę, wyraźnie się wahając.

– Nie jestem w stanie ci z tym pomóc – oświadczyła, a ja poczułam okropny ciężar w sercu. – Nie chciałam cię niepokoić, ale moja magia rzeczywiście zanika... Albo to ja nie potrafię już jej używać, bo czuję, że nadal we mnie jest. Ale ty możesz to zrobić.

– Nie umiem – zaszemrałam, przypominając sobie, że już raz to zrobiłam. I to w dużo szerszym zakresie, bo wtedy byłam przecież cała połamana. – Nie wiem, jak się... tym posługiwać.

– Nauczę cię – zapewniła mnie stanowczo. – To nie jest takie trudne. Musisz tylko bardzo skoncentrować się na magii, która płynie w twoich żyłach, i na tym, co chcesz za jej pomocą osiągnąć. Pomyśl o bolącej ręce, a potem znajdź w sobie to źródło, z którego wypływa twoja moc. Zamknij oczy i po prostu tego poszukaj.

Zrobiłam, jak mi kazała, chociaż wydawało mi się to bezcelowe. Przy poprzednich razach nie szukałam nigdy magii ani nie koncentrowałam się na niej, a jednak rzygałam nią na prawo i lewo. Obawiałam się, że problem tkwił po prostu w braku kontroli.

Przez długi czas nic się nie działo i zastanawiałam się już z irytacją, czy mogę z powrotem otworzyć oczy, kiedy nagle to poczułam. To miejsce w głębi mnie, które falowało mocą, jakby przyczajone, ukryte. Nie chciałam go dotykać, bo czułam, jak było silne, i bałam się tego. Wystarczyła jedna moja myśl, by wiązkę tego posłać w odpowiednim kierunku. Chwilę później ból w przedramieniu wyraźnie zelżał.

Kiedy mama z uśmiechem odwinęła opatrunek, ze zdziwieniem stwierdziłam, że po ranie nie było nawet śladu. Czułam się tak, jakby wypite do kolacji wino poszło mi do głowy.

A może to jednak była tylko kwestia wina?

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top