76. Dorothy i zaklęcie lokalizujące


Kiedy byłam dzieckiem, a moi rodzice wyjechali, na pożegnanie zapewniając mnie, jak bardzo mnie kochali, długo nie mogłam uwierzyć, że nigdy nie wrócą.

Czekałam na nich. Oczywiście zdawałam sobie sprawę, że ciocia z wujkiem urządzili im pogrzeb, równie dobrze jednak wiedziałam, że pochowali puste trumny. Wszyscy dookoła mówili, że moi rodzice odeszli, a ja uparcie odmawiałam uwierzenia w to, codziennie wyglądając ich przez okno i oczekując, że w końcu do mnie wrócą.

Z czasem pogodziłam się z uczuciem porzucenia; domyślałam się, że właśnie to zrobili rodzice, zanim rozbili się na drodze i autem wpadli do rzeki. Porzucili mnie.

Byłam wtedy dzieckiem. A jednak teraz, w wieku dwudziestu pięciu lat, czułam się dokładnie tak jak wtedy, kiedy wyglądałam ich przez okno z nadzieją, że jednak wrócą. Tylko tym razem nie liczyłam na powrót rodziców.

Tym razem nadaremnie próbowałam odnaleźć Jacka.

Praktycznie od początku, odkąd tylko opuściłam namiot, w którym przebywał, miałam gdzieś z tyłu głowy przekonanie, że go nie znajdę. Jack był dzieckiem Oz; od małego uczył się życia w tym świecie, który mnie tyle razy próbował zabić. Wiedział, jak zniknąć, by nikt nie był w stanie go odnaleźć. Nawet ja.

A może zwłaszcza ja.

Nie słuchając głosu rozsądku, reprezentowanego przez moją mamę, Nicka i Octavię, obeszłam dookoła cały obóz i zaczęłam szukać śladów poza nim, odeszłam tak daleko, jak tylko się odważyłam, chociaż przeczuwałam, że go nie znajdę. Nigdzie nie znalazłam jednak ani śladu Jacka.

Byłam równie wściekła na niego, co zrozpaczona. Jak w ogóle mógł tak postąpić? Jak mógł zostawić mnie bez słowa, praktycznie uciec, nie dając mi nawet szansy dowiedzieć się, o co tak naprawdę chodziło? Czy rzeczywiście był w stanie mnie znienawidzić po tym, co zaszło w kryjówce Clarissy? Cały czas nie mogłam w to uwierzyć.

A jednak jego czyny mówiły same za siebie. Nie próbował nawet mi tego wyjaśnić, w ogóle nie chciał ze mną rozmawiać. Po prostu odszedł, jakby nagle nie chciał mieć ze mną nic więcej do czynienia.

Kiedy wróciłam do obozu, zrobiło się już ciemno, a mój żołądek skręcał się z głodu. Było mi słabo i nadal bolało mnie miejsce, w którym ukąsił mnie skorpion, próbowałam jednak nie zwracać na to uwagi i skupić się raczej na bólu emanującym z okolic serca. Tym psychicznym, nawet jeśli wydawał się jak najbardziej fizyczny.

Nick i Octavia zrezygnowali z towarzyszenia mi w połowie drogi, ale mama została ze mną do końca i to ona wracała ze mną do obozu, gdy w końcu brakło mi sił, a wokół nas zrobiło się ciemno. Nie kwestionowała moich poczynań ani jednym słowem, nawet jeśli widziałam po jej minie, że miała na to ochotę. Byłam jej za to bardzo wdzięczna, bo ostatnim, na co miałam w tamtej chwili ochotę, była kłótnia z nią.

– Powinnaś coś zjeść – zasugerowała, kiedy weszłyśmy z powrotem między namioty. – Głodzenie się w niczym nie pomoże, Dee.

Ale zaszkodzić też nie mogło, prawda?

– Jesteś czarownicą – odpowiedziałam, nawet się do niej nie odwracając. – Możesz coś zrobić?

– Ale co miałabym zrobić?

– Znaleźć go. – Dopiero po tych słowach zatrzymałam się i na nią spojrzałam. Na widok jej zbyt gwałtownie postarzałej twarzy poczułam kolejne ukłucie bólu w okolicach serca. Odkąd się obudziłam, nie znalazłam chwili, żeby z nią o tym porozmawiać, chociaż w pewnym sensie jej obecny stan był moją winą. Za to mnóstwo czasu poświęciłam Jackowi, za którym mama chyba nie przepadała. Byłam okropną córką. – Możesz rzucić jakieś zaklęcie, żeby go znaleźć?

Przez chwilę wpatrywała się we mnie bez słowa, a jej mądre spojrzenie zdawało się przewiercać mnie na wylot. W końcu skinęła głową.

– Tak, mogę rzucić zaklęcie lokalizujące. Jesteś pewna, że tego chcesz?

– Sugerujesz, że powinnam go tak po prostu zostawić? – prychnęłam, ruszając w dalszą drogę do namiotu. – Przejść nad tym do porządku dziennego?

– On tego właśnie chciał, kochanie.

– Nie obchodzi mnie, czego chciał! – odparłam we wzburzeniu trochę zbyt głośno. – Jeżeli czegokolwiek ode mnie chciał, mógł jak człowiek powiedzieć mi to prosto w twarz, zamiast uciekać jak tchórz. Co, nagle zaczął się mnie bać?

– Wiesz, że to jest możliwe.

– Nie, absolutnie w to nie wierzę – zaprotestowałam gwałtownie. – Jack nie jest taki. Mógłby być na mnie wściekły, ale na pewno by się nie bał. Nie uciekałby bez słowa.

– Ale właśnie to zrobił – przypomniała mi niepotrzebnie, bezlitośnie. – Więc twoim zdaniem, dlaczego?

Nie wiedziałam i to mnie wykańczało. Gdyby chociaż powiedział mi wprost, że nie chciał mieć nic do czynienia z czarownicą... Ale on nie powiedział ani słowa. Nie miał nawet na tyle odwagi, by stawić mi czoła. To było tak bardzo nie w stylu Jacka, że nie dawało mi to spokoju. Nie potrafiłam tak po prostu się z tym pogodzić, wzruszyć na niego ramionami i żyć dalej. Nie chciałam.

Chciałam go z powrotem. Chciałam, żeby wszystko między nami znowu było dobrze.

Za bardzo się do niego przyzwyczaiłam, zdawałam sobie z tego sprawę. Jack nigdy wcześniej nie próbował mnie zostawić. Nawet wtedy w Emerald City, gdy chciałam się wymknąć na poszukiwania mamy, to on uparł się iść ze mną, chociaż wcale tego nie chciałam. To on znalazł mnie potem w wieży Czarownicy z Zachodu, gdy porwały mnie latające małpy, i wtedy też nawet nie przyszło mu do głowy machnąć na mnie ręką. To on znalazł mnie podczas oblężenia Emerald City, gdy Christian próbował mnie porwać, i nie opuścił mnie ani na krok na Ziemi, chociaż byłam wtedy na niego wściekła o Annabelle. Tyle razy Jack wracał po mnie i znajdował mnie, i upierał się, żeby być blisko, że wprost nie mogłam uwierzyć, by ten stan rzeczy mógł ulec zmianie.

Naprawdę uczucie do mnie tak niewiele dla niego znaczyło, że był skłonny zapomnieć o nim na wieść, że byłam czarownicą?

Gdy weszłam z powrotem do zajmowanego przeze mnie namiotu, usiadłam na łóżku, bo miałam wrażenie, że lada chwila kolana przestaną mnie słuchać, po czym poprosiłam mamę, żeby od razu zajęła się zaklęciem. W odpowiedzi posłała mi niepewne spojrzenie.

– Może najpierw powinnaś coś zjeść i odpocząć...

– Nie odpocznę, dopóki go nie znajdę – zaprotestowałam stanowczo. – Po prostu mi pomóż. Jaki masz z tym problem?

– Żaden – zawahała się. – Po prostu... Skoro odszedł, może to oznacza, że nie chciał, żebyś go znalazła.

– Nie obchodzi mnie to – prychnęłam. – Jack jest mi winien wyjaśnienia. Choćby najgorsze będą lepsze od niewiedzy. Nie zamierzam z niego tak po prostu zrezygnować.

Nigdy nie zamierzałam z niego rezygnować. Nie było takiej cholernej opcji.

Wpatrywałam się w mamę twardo, aż w końcu westchnęła i z rezygnacją podeszła bliżej. Dgnęłam, gdy machnęła ręką, zapalając w ten sposób stojącą na stoliku lampę; dzięki temu w namiocie od razu zrobiło się jaśniej. Światło zaczęło przeświecać przez jej włosy, obnażając wszystkie siwe pasma. Kiedy się temu przyglądałam, ona sięgnęła po moje dłonie i ścisnęła je mocno.

– Zamknij oczy – poleciła mi, a chociaż nie podała żadnego sensownego wyjaśnienia, i tak zrobiłam, co kazała. Automatycznie. Chyba gdzieś po drodze nauczyłam się jej ufać. – Pomyśl o nim. Wybierz jedno wspomnienie i trzymaj się go.

Jasne światło lampy przedzierało się przez moje szczelnie zaciśnięte powieki, gdy zastanawiałam się nad tym, co powiedziała mama. Wspomnienie związane z Jackiem. Od razu na myśl przyszło mi Arkansas i samochód, przednia maska toyoty, na której siedział, czekając, aż wyznam mu, co do niego czułam. Tuż przed tym, zanim go pocałowałam i umarłam.

– Skup się na nim i nie otwieraj oczu – dobiegł mnie znowu stanowczy głos mamy. – Myśl o nim cały czas. Dzięki temu się z nim połączę i dowiem się, gdzie jest.

Nie znałam się na magii, więc dla mnie to nie miało sensu, ale postąpiłam zgodnie z tym, co mówiła. Wspominałam wyraz twarzy Jacka, gdy rzucałam kompletnie mu obcymi odniesieniami, jego dłonie na mojej talii, jego usta na moich. To wszystko, co wtedy mi powiedział. Nawet ból w sercu, jaki mi towarzyszył, dużo ostrzejszy niż obecnie, związany ze świeżą wtedy śmiercią cioci Ruth. Pamiętałam wszystko doskonale.

Jak przez mgłę usłyszałam, że mama wypowiadała jakieś słowa, których jednak nie rozumiałam. Poczułam ciepło przepływające przez całe moje ciało i zacisnęłam mocno powieki, żeby ich nie otworzyć. Ciepło skoncentrowało się na moment w okolicach mojej klatki piersiowej, a potem... nagle znikło.

– Cholera – usłyszałam zdenerwowany głos mamy i już wiedziałam, że coś poszło nie tak.

Wyszarpnęłam ręce i otworzyłam oczy, żeby dostrzec tuż przed sobą jej twarz wykrzywioną grymasem frustracji i niezadowolenia.

– Nie mogę – jęknęła. – Nie potrafię tego zrobić.

Hmm, to chyba nie wróżyło niczego dobrego.

– Jak to, nie możesz? Dlaczego? – drążyłam, próbując nie pokazać po sobie zaniepokojenia. – Nie potrafisz go wyczuć?

– W ogóle – potwierdziła, masując skronie. – Zaklęcie zadziałało, tego jestem pewna. Jeśli mimo to nie mogłam go znaleźć, to znaczy, że jest jakiś inny powód.

– Na przykład jaki? – Nagle zrobiło mi się zimno w okolicach serca i wstałam z łóżka, by niespokojnie zacząć chodzić po namiocie. – Czy gdyby na przykład Jack nie żył...

– Tak, ale wątpię, żeby o to chodziło – przerwała mi pospiesznie. – Naprawdę trudno mi powiedzieć. Szukałam go, ale widziałam tylko pustkę. Zupełnie tak, jakby był poza zasięgiem mojego zaklęcia.

Poza zasięgiem zaklęcia. Zimno jeszcze bardziej rozprzestrzeniło się w moim ciele.

– Na przykład... poza Oz? – poddałam spokojnie. – Na Ziemi?

Mama zmarszczyła brwi w zastanowieniu.

– Tak, prawdopodobnie tak – zawyrokowała w końcu. – Gdyby Jack znajdował się na Ziemi, nie w Oz, na pewno nie mogłabym go wyczuć, bo tam magia nie działa. Ale przecież nie odszedłby na Ziemię, prawda? Pomijając już motywy, to jak miałby to zrobić?

– Nie wiem. – Wzruszyłam ramionami. – Clarissa zabrała klucz, nie mam pojęcia, co z nim zrobiła. Jack raczej nie miał możliwości, by go odzyskać. Ale być może nie wiem o nim wszystkiego... Tak, jak nie wiedziałam, gdy przenieśliśmy się na Ziemię. Może Jack ma więcej znajomych, którzy mogliby mu pomóc? Nie, to mało prawdopodobne. Wtedy pomógłby mi wydostać się z Oz od razu, kiedy się poznaliśmy.

Wahałam się przez moment, przetrawiając własne słowa. Jack chciał wtedy dotrzeć do Emerald City. Gdyby znał jakiś sposób na przedostanie się na Ziemię, mógłby to przede mną ukryć.

Ale przecież niemalże zawsze był wobec mnie szczery.

Z drugiej strony, wolałabym chyba to niż alternatywę, że był martwy.

– Może chroni go coś innego – powiedziała mama łagodnie. – Jakiś artefakt, tak jak klucz, o którym wspomniałaś. Gdyby miał go przy sobie, też nie byłabym w stanie go zlokalizować. Artefakty mają w sobie magię, nie podlegają takim samym prawom, jak każdy inny przedmiot. Krótko mówiąc, nie dają się znaleźć prostym zaklęciem.

– Ale klucz ma Clarissa – przypomniałam jej. – Nie wiem, co dokładnie działo się z Jackiem, gdy znajdował się w jej kryjówce, ale bardzo wątpię, by udało mu się go wykraść. Zresztą, skąd miałby wiedzieć, że klucz ma takie właściwości? Ja nie wiedziałam.

– Kochanie, Jack dorastał w pałacu – prychnęła. – Dużo lepiej orientuje się w pewnych kwestiach od ciebie. Uczył się od swojego ojca... i od twojego też. Na pewno wiedział, jaki artefakt powinien mieć przy sobie, żeby nikt nie był w stanie rzucić za nim zaklęcia lokalizacyjnego. Może po prostu chroni go coś innego.

A może Jack naprawdę znał sposób, żeby przejść na Ziemię. Nie miałam pojęcia, po co miałby to zrobić, ale było to jak dla mnie równie prawdopodobne, jak to, że chronił go jakiś artefakt. To prawda, że już raz wrócił do Oz i zrobił to chętnie, żeby pomóc w dorwaniu Clarissy i uwolnieniu moich rodziców i jego ojca.

Ale wtedy, kiedy wrócił, jeszcze nie wiedział wszystkiego.

Jeszcze nie wiedział, że byłam czarownicą.

Napięcie trochę jednak ze mnie opadło i z powrotem klapnęłam ciężko na łóżko, bo gdy gniew opadł, została we mnie tylko rezygnacja.

– Rozmawiałaś z nim.

– Krótko – odparła takim tonem, jakby się tłumaczyła. – Zanim się obudziłaś.

– Co ci powiedział? Sprawiał wrażenie, jakby mnie nienawidził? Wiedział, czego chce ode mnie Ian?

Nie mogłam o tym zapomnieć, przejść nad tym do porządku dziennego. Jack opuścił mnie w momencie, w którym inny mężczyzna zamierzał namówić mnie do przyjęcia jego oświadczyn. Czy o znaczyło, że w ogóle mu na mnie nie zależało? Że nie zamierzał walczyć? Czy że raczej był tak bardzo pewny moich uczuć?

Żadna z tych opcji mi się nie podobała.

– Nie rozmawiałam z nim zbyt długo...

Mama wyraźnie chciała się wykręcić od odpowiedzi. Miałam jednak dość robienia z siebie sieroty i płaczu, który dławił mnie w gardle na myśl o tym, że Jack mnie zostawił. Nie zamierzałam stać z boku i biernie się przyglądać, jak odchodził ode mnie jedyny mężczyzna, na którym kiedykolwiek mi zależało.

– Chcę wiedzieć, czy Jack wiedział o Ianie – podniosłam nieco głos, żeby wejść jej w słowo. Mama zamilkła automatycznie. – Chcę to wiedzieć już i chcę usłyszeć prawdę.

Wydawało mi się, że płomień w lampie zakołysał się i wystrzelił do góry nieco mocniej, ale to może było tylko złudzenie. A przynajmniej tak myślałam do czasu, gdy mama nie rozejrzała się czujnie dookoła, by w końcu wrócić do mnie wzrokiem.

– Uspokój się, Dorothy.

– Nie zamierzam się uspokajać – odpowiedziałam stanowczo. – Chcę znać prawdę.

– Rozumiem to, uwierz mi. Musisz jednak zrozumieć, że masz w sobie magię. I to nie tylko swoją, o czym Clarissa już na pewno zdążyła cię poinformować. Nikomu nie byłoby łatwo nad tym zapanować, a już zwłaszcza tobie, skoro mieszkałaś całe życie na Ziemi. Król Ian może deklarować otwartość na magię, ale gwarantuję ci, że postawi pod twoimi drzwiami Antymagicznych, jeśli wysadzisz w powietrze jego namiot.

W pierwszej chwili chciałam ją wyśmiać, ale potem dostrzegłam, jak ostrożnie i z namysłem wypowiadała się mama, i z jakim napięciem na mnie patrzyła. Jakby naprawdę się obawiała, że mogłam stanowić zagrożenie.

Świetnie. Z każdą chwilą coraz lepiej rozumiałam motywy ucieczki Jacka.

– Więc powiedz mi, co chcę wiedzieć – syknęłam. – Wtedy nie będę się denerwować.

– Musisz nauczyć się to kontrolować – odpowiedziała nie na temat, jakby chciała mnie zdenerwować. – Nauczę cię, ale potrzebujemy do tego przestrzeni i czasu. A póki co staraj się po prostu... nie denerwować. Czuję, jak magia unosi się wokół ciebie i gęstnieje, gdy robisz się zła albo sfrustrowana.

– Zdaje mi się, że próbujesz mnie testować. – Owszem, byłam rozdrażniona. Trudno, żebym nie była, skoro mama uparcie odmawiała odpowiedzi na moje pytania. – Chcę wiedzieć, co dokładnie powiedział ci Jack. Czy próbował się jakkolwiek tłumaczyć.

– Chyba powinnaś o to zapytać Nicka albo Octavię, kochanie – przypomniała mi. – To oni widzieli go, zanim odszedł.

– Robisz to celowo? Chcesz mnie zdenerwować?

Mama westchnęła i przysiadła na łóżku obok mnie. Z tak bliskiej odległości jeszcze wyraźniej widziałam siateczkę zmarszczek, którą pokryta była jej twarz, i pojedyncze pasma lśniących srebrzyście włosów. To było wprost niemożliwe, żeby zestarzała się tak szybko w tak krótkim czasie.

– Tak jak mówiłam, rozmawiałam z nim tylko chwilę. Martwił się o ciebie, tego jestem pewna. Kazałam mu czekać, a on odpowiedział, że nie jest przyzwyczajony, żeby siedzieć bezczynnie, gdy dzieje ci się krzywda. Ale nie chciał przyjść do ciebie i miał w sobie jakąś taką... zawziętość.

Jakby już wtedy podjął decyzję.

– Stanowczość – dodała po chwili z namysłem. – Jakby doskonale wiedział, co robić. Oczywiście, kiedy już się obudzisz.

Jakby doskonale wiedział, co robić.

Porzucić mnie.

– Ale nie wiedział – podsumowałam. – Nie wiedział, że Ian chce mnie poślubić.

– Pewnie nie – przyznała. – Czy to ma jakieś znaczenie?

Jeśli mu na mnie zależało, to oczywiście, że miało.

Poderwałam się z łóżka i po raz kolejny ruszyłam w stronę wyjścia z namiotu, nie oglądając się na mamę. Dopiero gdy wyszłam na zewnątrz, gdzie było już całkiem ciemno, a na ramionach poczułam gęsią skórkę, zorientowałam się, że pobiegła za mną.

Dwóch strażników stało już pod wejściem do mojego namiotu. Chyba moje eskapady nie spodobały się królowi.

– Prowadźcie mnie do króla Iana – poleciłam, a gdy nie odpowiedzieli, dodałam ponaglająco: – Już.

– Dlaczego, Dorothy...

– Próbowałaś swojego sposobu – przerwałam jej stanowczo. – Teraz ja spróbuję swojego.

Mama nie próbowała mnie zatrzymywać ani więcej zagadywać, kiedy strażnicy prowadzili mnie do namiotu Iana. Pomimo późnej godziny król na szczęście jeszcze nie spał; rozmawiał o czymś z matką, ostentacyjnie milknąc, gdy tylko weszłam do środka.

Kolejny raz uderzyło mnie, jak chłopięco wyglądał król Iw. Jak jasnowłose, naiwne dziecko, z tą twarzą o łagodnych rysach i bladej, delikatnej skórze. Jezu, to był tylko chłopak. Który, oczywiście, z pewnością przeżył dwa razy więcej niż ja, chociaż byłam od niego starsza, być może znał się na tym, co robił, bo szybciej ode mnie musiał dorosnąć, ale nadal wyglądał jak chłopak. Nie jak mężczyzna.

– Dorothy. – Na mój widok Ian podniósł się i podszedł bliżej, starając się przywołać na usta uśmiech. – Wszystko w porządku? Już późno...

– Dobrze – przerwałam mu stanowczo.

Ian zamrugał, jakby nie wiedząc, co miałam na myśli.

– Dobrze? Ale co...

– Dobrze, wyjdę za ciebie – dokończyłam.

***

– To nie jest dobry pomysł, Dorothy.

Zignorowałam słowa Octavii, jak robiłam to z moją mamą przez ostatnią dobę. Dokończyłam obiad, z trudem zmuszając się do zachowania spokoju, a dopiero potem podniosłam wzrok i na nią spojrzałam.

– Po kim jak po kim, ale po tobie nie spodziewałabym się kazania na temat szczerości – wytknęłam jej. – To nie ja przez tyle lat ukrywałam magię, pracując na dworze króla, który za nią skracał swoich poddanych o głowę.

– Ale ja nigdy z nim nie pogrywałam, tylko próbowałam się nie wychylać – zaprotestowała natychmiast, wchodząc głębiej do namiotu. – To nie wyjdzie ci na dobre.

– Mam wszystko pod kontrolą – zapewniłam ją kłamliwie.

Odkąd powiedziałam Ianowi, że za niego wyjdę, absolutnie niczego nie miałam pod kontrolą. I z każdą chwilą zdawałam się tracić ją coraz bardziej.

– A co, jeśli on się nie zjawi? – Kiedy nadal nie chciałam na nią spojrzeć, Octavia podeszła bliżej, aż stanęła tuż przede mną. Jasne, długie włosy znowu miała związane w staranny warkocz dookoła głowy; pobyt w obozie Iana zdecydowanie dobrze robił jej prezencji. W przeciwieństwie do mnie, bo jedyne, co zrobiłam od pojawienia się tam, to umycie włosów. – Wycofasz się wtedy, czy pójdziesz w to do końca? Zamierzasz się poświęcić dla dobra Oz? – W tym ostatnim zdaniu wyraźnie usłyszałam drwinę. – Nie powinnaś z nimi pogrywać, Dorothy. To nie są jakieś pionki. Widziałaś, ile mają armii. Nie chcesz ich denerwować, uwierz mi. Widziałam, co robią z czarownicami, które im nie pasują.

– To nie Ian, to król Irving – zaprotestowałam, chociaż wiedziałam, jak głupio to brzmiało. – I dziękuję za troskę, ale poradzę sobie. Wiem, co robię. I nie zamierzam się wycofywać, jeśli on nie wróci.

– Co takiego?! – Octavia chyba do tamtej pory nie wierzyła, że faktycznie mogłabym to zrobić. Wyjść za mąż za osiemnastolatka, nawet króla sąsiedniego królestwa. – Całkiem oszalałaś?! Zachowujesz się tak tylko dlatego, że Jack odszedł!

– Może i tak! I co z tego?! – No dobra, więc ja też podniosłam głos. – Nie mów mi, że próbuję z nimi pogrywać. Wiem, co robię. Wiadomość o moich planowanych zaręczynach z królem Ianem na pewno już się rozniosła. Jeśli go to obchodzi... Jeśli wróci po mnie... Wycofam się. Jeśli nie... Będziemy mieć z tego przynajmniej armię do walki z Clarissą.

– Ty chyba całkiem oszalałaś – zawyrokowała, patrząc na mnie z lekkim przestrachem. – Chcesz spędzić resztę życia z tym gówniarzem, bo facet cię zostawił?! Dziewczyno, opanuj się! I weź się w garść, zamiast robić takie sceny!

– Jestem całkowicie poważna.

Tymi słowami chyba jeszcze bardziej ją rozjuszyłam. Naprawdę nie wiedziałam, o co tym razem jej chodziło.

– Czyli co, zamierzasz wplątać się w polityczne małżeństwo, żeby ocalić krainę, która nic cię nie obchodzi?

– Masz rację. Nie obchodzi mnie Oz – potwierdziłam spokojnie, obiecując sobie, że nie dam się znowu wyprowadzić z równowagi. Pod jednym względem mama miała rację: nie powinnam robić w obozie żadnych scen z magią w roli głównej. – Obchodzi mnie Clarissa. To przez nią zginęła moja ciocia i to przez nią zabiłam mojego wujka. To przez nią w ogóle trafiłam do Oz. To wszystko jej wina i musi za to zapłacić, osobiście tego dopilnuję. Choćbym w tym celu miałam wyjść za mąż za jakiegoś... gówniarza.

Octavia nieco złagodniała, jakby moje argumenty wydały jej się racjonalne; ale tylko trochę.

– Są inne sposoby, Dorothy.

– Podaj jeden, który może sprowadzić tu z powrotem Jacka – poprosiłam. – Chętnie je wykorzystam. Bo w tej chwili świetnie się kryje przed zaklęciami mojej mamy.

– Więc znowu wracamy do Jacka. Bo tak naprawdę to o niego chodzi.

– Oczywiście, że o niego chodzi! – prychnęłam. – Gdyby tu był, nie zastanawiałabym się nad propozycją Iana. Ale Jack mnie zostawił. Bez słowa wyjaśnienia. I jestem pewna, że zrozumie wiadomość, kiedy ją otrzyma.

– Jaką wiadomość?

Wróć, jeśli nie chcesz mnie stracić na zawsze.

– Jest mi bardzo przykro, że musisz przez to wszystko przechodzić, kochanie – usłyszałam od wejścia do namiotu łagodny głos mamy, który na szczęście uratował mnie przed odpowiedzią na ostatnie pytanie Octavii, na którą bardzo nie miałam ochoty – ale nie zapominaj o jednym. Nadal jesteśmy w Oz, które nadal znajduje się praktycznie pod rządami Clarissy. Jakiekolwiek decyzje podejmiemy, musimy to zrobić szybko. Za długo tu przebywamy i ona w końcu wykona ruch. Obawiam się tego od wczoraj.

– Dlaczego? – Zmarszczyłam brwi.

– Skorpion – przypomniała niepotrzebnie. Moja dłoń automatycznie powędrowała do miejsca między piersiami, które nadal odrobinę bolało. – Zrobiła to specjalnie. Chciała mnie wywabić, chciała, żebym się tu znalazła. Z tobą. Nie zrobiła tego bez powodu. Nie chciała cię zabić, bo doskonale wiemy, czego chce od ciebie, zanim cię zabije.

Tak, świetnie to wiedziałam. Magii.

– Chciała, żebym znalazła się w obozie, bo wiedziała, że przybiegnę do ciebie, kiedy tylko usłyszę, co się stało – kontynuowała mama. – Co znaczy, że nie jesteśmy tu bezpieczni.

– Wokoło jest mnóstwo żołnierzy. Antymagicznych.

– Clarissa nie jest głupia, będzie miała na to przygotowany odpowiedni plan. – Mama pokręciła głową. – Jakikolwiek ruch chcemy wykonać, musimy to zrobić szybko. Zanim nas znajdzie. Clarissa też potrafi rzucać zaklęcia lokalizujące.

Zaklęcia lokalizujące. No tak. Chyba jednak nie mogłam czekać tak długo, jak miałabym ochotę.

Jacka nie było jakieś dwadzieścia cztery godziny. Jak daleko od obozu mógł odejść w tym czasie? Jak szybko mógł uzyskać informację o moich rychłych zaręczynach? Czy w ogóle spotykał po drodze jakichś ludzi? A jeśli tak, i jeśli chciałby wrócić, ile czasu zajęłaby mu podróż powrotna?

Wiedziałam, że to szaleństwo. Mój plan właściwie nie był planem, był desperacką próbą ściągnięcia do siebie z powrotem faceta, którego kochałam. Zdawałam sobie sprawę, jak wiele rzeczy mogło pójść nie tak, żebym straciła go na zawsze.

A mama jeszcze mnie pospieszała. Bo zamiast zajmować się Jackiem, powinnam była planować wojnę z Clarissą.

– Masz rację – odparłam w końcu. Przyznanie jej tego nie należało do łatwych. – Te cholerne zaręczyny powinny odbyć się jak najszybciej.

– Co?! – Octavia najwyraźniej nie zamierzała się z tym tak łatwo pogodzić. Nie dziwiłam jej się: w końcu lepiej od mamy znała Jacka i była świadkiem tego, jak kilkukrotnie ratowaliśmy sobie nawzajem życie. Widziała w nim znacznie więcej niż moja mama. – Chyba oszalałaś! Musisz dać mu więcej czasu! Nawet nie wiesz, gdzie jest i czy zdąży przyjechać!

– Zdąży, jeśli będzie chciał – zapewniłam ją. – Jack zawsze zdąża na czas. O ile mu na tym faktycznie zależy.

O ile jeszcze nie użył klucza i rzeczywiście nadal był w Oz.

O ile moje zaręczyny z kimś innym były ważniejsze od faktu, że miałam magię.

O ile jego uczucie do mnie było silniejsze od nienawiści do czarownic.

Zdecydowanie za dużo było tych warunków. A jednak nie miałam najmniejszego zamiaru się wycofać.

– Więc kiedy chcesz urządzić zaręczyny? – zapytała mama niechętnie; chociaż nie pokazywała po sobie niezadowolenia tak bezpośrednio, jak robiła to Octavia, i tak widziałam, że pomysł ślubu z Ianem bardzo jej się nie podobał.

Wahałam się jeszcze chwilę, a potem odparłam:

– Dzisiaj. Zaręczyny odbędą się dzisiaj wieczorem.

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top