71. Dorothy i królowa matka
Maszerowałam sama między namiotami, z każdą chwilą marznąc coraz bardziej. Nadal miałam mokre włosy i było mi na tyle zimno, że na rękach pojawiła mi się gęsia skórka. Próbowałam uspokoić oddech, ale szło mi to średnio, bo myśli miałam wolne i nakręcałam się coraz bardziej, analizując w głowie słowa Iana.
To było niedorzeczne. Kompletnie idiotyczne. W ogóle nie miało sensu. Było nie do pomyślenia i nie powinnam nawet się nad tym zastanawiać.
A jednak się zastanawiałam. Bo równocześnie propozycja Iana była całkiem logiczna.
Zgubiłam się po drodze raptem trzy razy i tylko raz trafiłam na grupkę żołnierzy, którzy bardzo chcieli mnie odprowadzić do namiotu. Widocznie jednak byłam w takim stanie, że wystarczyło jedno moje krzywe spojrzenie, żeby się wycofali. To, albo po prostu rozpoznali, kim byłam, oczywiście zakładając, że wszyscy w obozie wiedzieli już, dlaczego Ian wybrał się mi na ratunek – a byłam pewna, że wiedzieli.
Kiedy wreszcie udało mi się jakoś dotrzeć do namiotu, w którym miałam tej nocy spać, pozwoliłam sobie na danie upustu emocjom. Nie krzyczałam zbyt głośno, bo nadal obawiałam się, że ktoś mógłby mnie usłyszeć, ale za to rzuciłam wiązanką paskudnych przekleństw, jakich zazwyczaj nie używałam. A potem chwyciłam stojącą nieopodal miskę i rzuciłam nią o podłogę, nie przejmując się rozbryzgującą się na wszystkie strony wodą.
Chciałam coś połamać, popsuć, rozbić, żeby chociaż trochę rozładować frustrację. Przez moment miotałam się bez słowa po namiocie, próbując powstrzymać się przed kolejnymi krzykami, żeby nie zaalarmować stacjonujących na zewnątrz żołnierzy, ale nie miałam nawet czego zepsuć, więc w końcu opadłam bezradnie na łóżko, próbując powstrzymać chłód rozprzestrzeniający się po moich wnętrznościach. Nie mogłam. Nie mogłam tego zrobić.
Jak wielką egoistką byłabym, gdybym się nie zgodziła?
Zacisnęłam zęby, bo czułam napływające do oczu łzy frustracji. Serce biło mi szybko, w podbrzuszu niepokój zawiązał się w supeł. Jak miałam to zrobić? Jak mogłam podjąć taką decyzję i dlaczego Ian musiał mnie postawić przed podobnym wyborem?!
Kochasz go, przypomniał mi ten uporczywy głos w głowie. Kochasz go, nie możesz go zostawić, nie możesz zrobić czegoś takiego. Nie możesz wyjść za mąż za innego, bo umrzesz z tęsknoty. I jego skażesz na to samo.
Ale Oz będzie bezpieczne, pomyślałam natychmiast. Oz, mama i tata. Mniejsza o krainę, za którą odpowiedzialności nie czułam, ale moi rodzice? Moje własne bezpieczeństwo? Bezpieczeństwo Jacka? Przecież ciągle ścigała nas Czarownica. Ciągle musieliśmy z nią walczyć, nie mogliśmy tak po prostu uciec przed odpowiedzialnością. Pomoc Iana skutkowałaby więc również zapewnieniem bezpieczeństwa Jackowi. I rodzicom. Mogłam tak po prostu to odrzucić, dla własnego dobra zapomnieć o bliskich?
Czasami chciałabym być bardziej egoistyczna. Odrzucić propozycję Iana bez chwili wahania, uznając, że nie będę sobie przy nim marnować życia. Ale, cholera, po prostu nie potrafiłam, i nienawidziłam się za to z całej siły. A przez to czułam jeszcze większą frustrację i jeszcze większą bezradność, i jeszcze bardziej chciało mi się płakać.
– Panienko? – usłyszałam w którymś momencie od wejścia niepewny głos służącej. – Przepraszam, nie chcę przeszkadzać, ale przyniosłam panience kolację...
– Wyjdź – poleciłam, nawet na nią nie patrząc.
– Ale, panienko... – Służąca wyraźnie się zawahała, ale po prostu miałam już dość, więc w następnej chwili krzyknęłam:
– Wyjdź, nie rozumiesz, co się do ciebie mówi?! Po prostu wyjdź!
Usłyszałam, jak taca stuknęła o ziemię i w następnej chwili kroki służącej oddaliły się pospiesznie, a mnie zalało poczucie winy i wyrzuty sumienia, że krzyczałam na Bogu ducha winną dziewczynę. Tym bardziej zapragnęłam się po prostu rozpłakać, zapomnieć o tym wszystkim i położyć się spać.
Ślub z Ianem. Zrobiło mi się niedobrze na samą myśl o tym. Był ode mnie o niemalże osiem lat młodszy, w dodatku kompletnie się nie znaliśmy. Pomijając już „drobną" przeszkodę w postaci oddania serca komuś innemu, jak niby miałam zgodzić się na małżeństwo z rozsądku, z dzieciakiem, który był mi całkiem obcy? Po to, żeby ratować Oz? Czy naprawdę nie potrafilibyśmy poradzić sobie z Clarissą sami, bez pomocy armii z Iw?
W dodatku tu nie chodziło przecież jedynie o małżeństwo. Chodziło o skazanie się na piekło przez resztę życia, bo nie potrafiłabym tak po prostu użyć klucza i uciec na Ziemię, gdy już byłoby po wszystkim. Umowa to umowa.
Chodziło o zostawienie Jacka. Na zawsze. A na samą myśl o tym czułam się tak, jakby coś rozdzierało mi serce na pół.
Nigdy nie chciałam władać żadnym głupim królestwem. Nie ciągnęło mnie do władzy, do odpowiedzialności, do posiadania jakiejkolwiek mocy, nawet tej, która płynęła w moich żyłach. Nie chciałam tego, chciałam raczej wrócić na Ziemię i udawać, że byłam normalna. Mieć wreszcie święty spokój. Być wreszcie z Jackiem, tak normalnie, codziennie, ze wszystkim, co się z tym łączyło, z całą zaplanowaną z nim przyszłością. Nie chciałam być żadną pieprzoną królową Iw!
To mnie zdecydowanie przerastało.
A tak poza tym, to chciałam zobaczyć Jacka.
Zerwałam się z łóżka, gotowa biec na zewnątrz i go szukać, ale zatrzymałam się w pół kroku, gdy w wejściu zobaczyłam jakąś postać. Wydawało mi się, że stała tam chwilę, ale nie byłam pewna, bo nadeszła bezszelestnie, w ogóle jej nie słyszałam. Kobieta, rozpoznałam od razu po ubiorze, w końcu miała na sobie długą niemalże do kostek suknię. Przyglądałam się jej bez słowa, gdy pochyliła się, wzięła do rąk tacę, a potem podeszła bliżej, aż znalazła się w zasięgu stojącej na prowizorycznym stoliku obok łóżka lampy. Odsunęłam się odruchowo o krok, gdy położyła na stoliku tacę.
Znałam tę kobietę. Widziałam ją już w grotach Króla Gnomów. Długie, jasne blond włosy ułożyła w prosty kok na czubku głowy, ubrana była prosto i skromnie, ale głowę miała podniesioną wysoko, była wyprostowana jak struna i chociaż niższa ode mnie, nosiła się z gracją i dostojnością, której ja nigdy nie potrafiłabym udawać, bo nie tak mnie wychowano. Miałam wrażenie, że jej poważne, niebieskie spojrzenie przeszywało mnie na wylot.
– Musisz jeść, żeby odzyskać siły, Dorothy. – Jej cichy, łagodny, ale stanowczy głos przeciął w końcu ciszę panującą w namiocie. – Nie chcesz tu chyba umrzeć z wycieńczenia.
Nie miałam pojęcia, jak właściwie się do niej zwracać. Z Ianem to było proste, z uwagi na jego wiek od początku zaczęłam mu mówić po imieniu, a on jakoś nie protestował – w obliczu jego ostatnich propozycji, nawet rozumiałam, dlaczego. Ale jego matka? Królowa? Nigdy wcześniej nie rozmawiałam z nikim, do kogo powinnam zwracać się tak oficjalnie.
Zerknęłam szybko na tacę, na której znajdowały się jakieś kawałki wędzonego mięsa, chleb i woda, a także kilka owoców – jabłko i coś jeszcze, czego nie potrafiłam rozpoznać na pierwszy rzut oka, ale przypominało trochę gruszkę – a potem wróciłam spojrzeniem do królowej.
– Dziękuję za ratunek i gościnę – odpowiedziałam. – Na razie po prostu... nie byłam głodna.
– Widać, że pochodzisz z Ziemi, nie z Oz. – Królowa zgrabnie przysiadła na brzegu mojego łóżka i poklepała miejsce obok siebie, żebym i ja zrobiła to samo. Nie próbowałam protestować. – Tutaj nie należy odmawiać posiłku, kiedy ktoś go proponuje. Nigdy nie można być pewnym, kiedy zdarzy się następny.
Tak. To w sumie było całkiem niezłe podsumowanie mojego pobytu w Oz.
– Całe życie mieszkała pani w pałacu, więc chyba nie ma pani pojęcia o takich problemach – odparłam, zanim zdążyłam się zastanowić, czy to aby było mądre. Królowa uśmiechnęła się smutno.
– W zasadzie masz rację. Cieszę się, że jesteś osobą, która ma swoje zdanie i nie boi się go wyrażać, aczkolwiek na przyszłość musisz się nauczyć, kiedy należy je zachować dla siebie. Nie znasz się na dworskim życiu i nie mam o to do ciebie pretensji, ale będziesz musiała przejść stosowne szkolenie.
Stosowne szkolenie. Świetnie. Królowa najwyraźniej nie zakładała, że mogłabym odmówić propozycji jej syna.
– Wiem, że rozmawiałaś z moim synem – dodała, nie doczekawszy się odpowiedzi. – Ian jest jeszcze trochę niedoświadczony i zbyt młody. Ma tylko osiemnaście lat i dopiero uczy się, jak rządzić naszym krajem. Sama chyba rozumiesz, dlaczego wydałaś mi się odpowiednią osobą na jego żonę. Jesteś od niego starsza, wprawdzie wychowywałaś się w zupełnie innych warunkach, ale mimo wszystko miałaś więcej okazji, by nabrać doświadczenia i rozsądku. Pomożesz mu. Wiem, że świetnie sobie poradzisz.
– W ogóle mnie nie znacie – zaprotestowałam słabo. – Nie może pani wiedzieć, czy będę się nadawać...
– Ian już z pewnością ci to wyjaśnił, nawet jeśli nieco zbyt dosadnie – weszła mi w słowo. – W Iw wszyscy wiedzą, że to ty uratowałaś nas od Króla Gnomów. Wiedzą też, że jesteś czarownicą. To będzie doskonały przykład dla naszych ludzi, że jesteśmy teraz otwarci na magię. Jesteś odważna, rozsądna i lojalna. Wesprzesz mojego syna, kiedy będzie tego potrzebował, ale nie będziesz się też obawiała go w razie potrzeby ustawić do pionu. Będziesz doskonałą królową.
– Nie mogę być waszą królową – odparłam, zbierając w końcu w sobie całą odwagę. – To nie byłoby w porządku...
– Ian wspominał, że darzysz uczuciem tego łowcę czarownic. – Królowa, a raczej królowa matka, pokiwała ze zrozumieniem głową. – Jak rozumiem, z tego wynikają twoje obawy. Jesteś dorosła, Dorothy. Z pewnością wiesz, że miłość to mrzonka. Uczucie, które teraz czujesz, wypali się bardzo szybko i nic po nim nie pozostanie. Wiążąc się z mężczyzną, z którym więcej cię dzieli, niż łączy, sama się unieszczęśliwisz. Łowca czarownic w związku z czarownicą? Sama widzisz, jak bardzo to niedorzeczne. Powinnaś oprzeć swoją przyszłość na rozsądku, nie na chwilowym porywie serca. Odrzucając dla niego taką możliwość, postąpiłabyś naprawdę pochopnie. Chyba sama to widzisz, prawda?
Nie chciałam tego słuchać. Nie obchodziło mnie, co ta kobieta miała do powiedzenia, nie mogłam się jednak powstrzymać przed kolejną nieprzemyślaną odpowiedzią.
– Z pewnością pani tak zrobiła, wyszła za mąż z rozsądku, zamiast z miłości – wytknęłam. – Dobrze pani na tym wyszła, nie?
Królowa matka posłała mi smutny uśmiech, pod wpływem którego od razu zrobiło mi się głupio. Wiedziałam, że moje słowa były ciosem poniżej pasa, ale równocześnie były prawdą. Obydwie o tym wiedziałyśmy.
– Mój syn nie jest Irvingiem – odpowiedziała spokojnie, nie dając się wyprowadzić z równowagi. Pewnie ją tego uczyli. – Wychowałam go całkiem inaczej. Będzie dobrym królem i dobrym mężem. Będzie cię szanował i poważał twoje zdanie. Nasze królestwo nie jest biedne, więc będziesz żyć w dostatku. To naprawdę dobry los.
– Nie mogę – powtórzyłam uparcie. – Szacunek to nie wszystko. Nie mogę wyjść za mąż za człowieka, którego kompletnie nie znam. I Jack...
– A ty znowu o nim. – Nawet kiedy weszła w słowo, była taka spokojna. Westchnęła tylko, zapewne na moją głupotę, po czym dodała: – Nie powinnaś myśleć tylko o sobie, Dorothy. Pamiętasz, co jeszcze ma ci dać ten związek? Pomożemy ci rozprawić się z Clarissą. Mój mąż trenował całą armię tak, by radziła sobie z czarownicami. Nic dziwnego, skoro ich nie znosił. Irvinga już nie ma, ale armia pozostała. Armia, która wie, jak walczyć z Czarownicą z Północy. Zresztą porównaj sobie sytuacje Oz i Iw.
Posłałam jej pytające spojrzenie, bo niewiele wiedziałam o sytuacjach tych dwóch krain. Skinęła ze zrozumieniem głową.
– No tak, zapominam, że jesteś tu od niedawna. Twój ojciec, rządząc Oz, zdał się na pomoc Czarownic, co nie wyszło mu na dobre. Ponieważ jednak miał Czarownice, nie widział powodu, by rozwijać armię. Dlatego teraz, kiedy jedna z nich zbuntowała się przeciwko wam, macie taki problem. Czy poza Emerald City Oz posiada jakąkolwiek armię? Nie, bo Czarnoksiężnik nigdy nie widział powodu, by ją utrzymywać. Co innego Iw. Mój wspaniały mąż ze swoją paranoją na tle magii przekazywał mnóstwo pieniędzy na wojsko, byle tylko czuć się bezpiecznie. W rezultacie jesteśmy w posiadaniu ogromnej, dobrze wyszkolonej armii, która bez trudu może pozbyć się waszej Czarownicy z Północy. Wiesz już, o co mi chodzi? Wychodząc za mojego syna, zyskujesz dostęp do tej armii. Który żołnierz nie będzie chciał iść na ratunek ojczyźnie ich nowej królowej? Pomożemy wam, ale musimy dostać coś w zamian. Musisz przyznać, że jesteś niewielką ceną.
Moje życie za armię zdolną ocalić Oz przed Clarissą. Królowa miała rację, to nie była wysoka cena. Patrząc na to teoretycznie, oczywiście.
Dla mnie była najwyższa.
– Powinnaś wziąć też pod uwagę jeszcze jedną rzecz – ciągnęła tymczasem królowa, gdy znowu nie byłam w stanie nic jej odpowiedzieć. – Iw jest w tej chwili w stanie, w którym przyda mu się stabilne przywództwo, para królewska, która wyprowadzi nasz kraj na prostą. Ale to nie będzie trwało wiecznie. Kiedy już wrogowie zostaną pokonani, społeczeństwo uspokojone, sytuacja wróci do normy, a ty nadal nie będziesz się czuła dobrze w towarzystwie mojego syna, będziecie mogli zmienić ten układ. Oczywiście, najpierw musiałabyś urodzić mu dziedzica tronu. Albo dwóch. Ale potem? Ian może sobie wziąć kochankę, a ty możesz toczyć własne życie. Nawet odejść, jeśli tego będziesz chciała. Wrócić na Ziemię, jeśli będziesz potrafiła się tam dostać. Nikt nie powiedział, że musisz być żoną Iana do śmierci. Jesteśmy cywilizowanym krajem, rozumiemy, że pewne rozwiązania wynikają z potrzeby chwili, ale nie sprawdzają się na dłuższą metę. Ani ja, ani Ian nie chcemy, żebyś czuła się w naszym pałacu jak zamknięta w klatce.
Byłoby dużo lepiej, gdyby tylko to wszystko, co mówiła, nie miało tak dużo sensu. Przecież oświadczyła mi nawet, że nie musiałam marnować całego życia! Że wystarczyło być może kilka lat poświęcenia, doprowadzenia Iw do stabilności, a potem mogła odejść, jeśli chciałam.
Ale równocześnie chcieli, żebym urodziła dziecko. Albo i więcej dzieci, których nigdy nie pozwoliliby mi zabrać ze sobą. Królowa doskonale wiedziała, czym był instynkt macierzyński. Obawiałam się więc, że proponując mi późniejsze odejście, doskonale zdawała sobie sprawę, że i tak bym z niego nie skorzystała, nie chcąc opuszczać swoich dzieci.
Przyjrzałam się jej uważnie. Była spokojna, łagodna, uśmiechała się do mnie dobrotliwie, ale mimo wszystko było w jej spojrzeniu coś, co mi się nie podobało. Próbowała mną manipulować. Wszyscy tego próbowali, odkąd tylko armia Iana uratowała nas z kryjówki Clarissy. Jakby nie zdawali sobie sprawy, że próbowali decydować o czyimś całym życiu.
Albo jakby ich to nie obchodziło.
– Nie mogę tego zrobić – uparłam się, bo wiedziałam, że po prostu nie mogłam zadecydować inaczej. Nie, kiedy Jack znajdował się w tym samym obozie, nieprzytomny, i nawet nie mogłam z nim o tym porozmawiać. – To nie byłoby w porządku wobec was i wobec Iana. Nie nadaję się na królową. Nie chcę nią być i nie mogę.
– Wszystkiego cię nauczymy.
– Nie potrzebuję, żebyście mnie czegokolwiek uczyli! – Cholera, w końcu podniosłam głos. Powoli policzyłam w myślach do dziesięciu, żeby się uspokoić, po czym dodałam: – Proszę posłuchać. Rozumiem wszystkie powody, dla których uważacie, że to dobry pomysł i dziękuję za tę propozycję, to... zaszczyt, że o mnie pomyśleliście. Ale ja... nie mogę się na to zgodzić. Nie mogę obiecać, że będę lojalna wobec Iana i Iw, bo moje serce zostało gdzie indziej. Nie bylibyście zadowoleni z takiej królowej.
Zmarszczyła brwi, po czym posłała mi kolejny dobrotliwy uśmiech.
– Rozumiem, że możesz się czuć trochę... oszołomiona tą propozycją – przyznała. – Nie mam do ciebie pretensji, że dajesz przez siebie przemawiać chwilowemu porywowi serca, w końcu też jesteś jeszcze młoda. Ale nie kierujesz się w tej chwili rozsądkiem, bo przesłoniły ci go twoje uczucia, potrzebujesz czasu, żeby spokojnie się nad tym zastanowić i dojść do odpowiednich wniosków. Oferujemy ci sposób na natychmiastowe zakończenie waszego wewnętrznego konfliktu. Na uratowanie twoich bliskich. Czy to nie jest ważniejsze od jakiejś przelotnej miłostki, od jakiegoś mężczyzny, o którym jutro zapomnisz?
– Jack nie jest żadną przelotną miłostką – zaprotestowałam ze złością. – I nie zamierzam o nim zapominać. Uratował mi życie tak wiele razy, że nawet wy, proponując mi zostanie królową, powinniście być mu wdzięczni.
– Świetnie, w takim razie nie widzę problemu, by mu za to nie podziękować, gdy już poślubisz mojego syna – odpowiedziała natychmiast. Cholera, ta kobieta wiedziała, jak argumentować swoje stanowisko w dyskusji! – W ramach wdzięczności może od rodziny królewskiej dostać majątek, pieniądze, co tylko będzie chciał. Cokolwiek, co pomoże mu ułożyć sobie życie na nowo, gdy już pozbędziemy się Czarownicy. Nie myśl, że nie potrafimy w Iw wyrażać wdzięczności.
Przygryzłam mocno wargę, żeby znowu na nią nie krzyknąć. Jackowi nie zależało na majątku, byłam tego pewna! Jemu zależało na mnie. Nie chciałby dostać ode mnie żadnych pieprzonych pieniędzy, wiedząc, że poślubiłam innego mężczyznę, do cholery!
Jack nie ułożyłby sobie w ten sposób życia beze mnie, byłam tego pewna. Serce łamało mi się na myśl, że gdybym odeszła, wróciłby do polowania na czarownice, albo na innych przestępców, jeśli zleceń na te pierwsze by brakowało. Nie chciałam tak go widzieć. Nie chciałam, by znowu był tym mężczyzną, którego poznałam pod chatką Czarownicy ze Wschodu. Jasne, kochałam go niezależnie od wszystkiego, ale tamten Jack różnił się od tego, którym był obecnie. Sam przecież kiedyś wyznał mi, że gdyby nie ja, pewnie nadal nie zależałoby mu na niczym oprócz zabijania kolejnych czarownic, żeby uciszyć wyrzuty sumienia.
– Chcę go zobaczyć – oświadczyłam, zaskakując tym nie tylko ją, ale także i siebie. – Chcę go zobaczyć teraz.
– Dorothy, on nadal nie odzyskał przytomności – spróbowała mnie uspokoić. Spojrzałam na nią nieufnie.
Może i uderzyłam go mocno, ale nie aż tak mocno, by przez tyle godzin pozostawał nieprzytomny. Byłam niemalże pewna, że powinien był już się obudzić. Albo więc obudził się, a oni po prostu nie chcieli mi o tym powiedzieć, albo sami przedłużyli jego sen.
Mieli w szeregach lekarza z Ziemi, który mógł znaleźć jakiś sposób, by w Iw wynaleźć środek usypiający. Mogli to zrobić i mieliby nawet powód – w końcu obecność Jacka jeszcze bardziej utwierdziłaby mnie w przekonaniu, że powinnam odrzucić ich propozycję, prawda? Cała ta sytuacja coraz mniej mi się podobała.
To nie wyglądało tak, jakby propozycja małżeństwa z Ianem była tylko propozycją, którą mogłabym tak po prostu odrzucić. Wyglądało raczej na to, że faktycznie im na tym zależało i że byli gotowi na wiele, żebym się zgodziła. Manipulacja była do tego zapewne pierwszym krokiem. W zasadzie im się nie dziwiłam, w końcu wychowywali się na dworze, pewnie tak właśnie załatwiało się tam podobne sprawy. Tym bardziej nie wyobrażałam sobie siebie w takim otoczeniu, przecież ja się do tego kompletnie nie nadawałam!
– Nic mnie to nie obchodzi – odparłam stanowczo, gotowa tym razem postawić na swoim. – Chcę go zobaczyć. Doktor Knight mówił, że musiał nastawić mu rękę. Chcę się przekonać, czy wszystko z nim w porządku.
– Nie wierzysz, że potrafimy się nim dobrze zająć? – zdziwiła się. Temu też nie uwierzyłam, przecież im byłoby na rękę, gdyby Jackowi przypadkiem coś się stało. Musiałam dopilnować, żeby był bezpieczny! – Nie musisz się o niego obawiać, naprawdę. Jeśli nie ufasz nam, to na pewno ufasz swoim przyjaciołom.
Tym razem to ja zmarszczyłam brwi. Przyjaciołom? Jakim przyjaciołom?
– Czyli komu? – zapytałam ostrożnie. Królowa matka znowu uśmiechnęła się łagodnie.
Te jej uśmiechy były chyba obliczone na uspokojenie mnie, co średnio jej się udawało.
– Żołnierze Iana znaleźli ich w lesie nieopodal kryjówki Czarownicy, w której byliście uwięzieni – oświadczyła następnie. – Chcieli pomóc wam w ucieczce. Zabraliśmy ich ze sobą i umieściliśmy w obozie. Skoro to twoi przyjaciele, to nasi też. Tym bardziej, że dziewczyna pracowała kiedyś w pałacu, a oboje pomogli ci uciec przed królem Irvingiem.
Serce zabiło mi szybciej, gdy tylko o tym usłyszałam. Octavia i Nick! Byli tutaj, w obozie!
– Zaraz, Octavia i Nick są tutaj? – powtórzyłam z niedowierzaniem, chwilowo porzucając temat Jacka. – Dlaczego nikt mi nie powiedział? Dlaczego nawet do mnie nie przyszli?!
– Prosiliśmy, żeby na razie ci nie przeszkadzali – wyjaśniła spokojnie. – Mieliśmy nadzieję, że chociaż trochę odpoczniesz, zanim przeprowadzimy tę rozmowę i zanim pozwolimy ci się z nimi zobaczyć.
W głowie zapaliła mi się ostrzegawcza lampka. „Pozwolimy"?
– Przepraszam, to źle zabrzmiało – dodała pospiesznie, chyba zauważając coś po mojej twarzy. – Chodziło tylko o to, żeby nie przeszkadzali ci, kiedy będziesz odpoczywać. Dlatego nie chcieliśmy, żeby przyszli do ciebie od razu.
– Świetnie. Jestem już wspaniale wypoczęta – warknęłam, chociaż czułam piasek pod powiekami i nadal bolała mnie głowa. Doktor Knight dał mi wprawdzie jakieś miejscowe środki przeciwbólowe, ale na mój przyzwyczajony do ibuprofenu organizm działały średnio. – Mogę ich teraz zobaczyć.
– Dorothy, to chyba nie jest...
– Chcę ich teraz zobaczyć – powtórzyłam dużo bardziej stanowczo, czując znajome już gorąco w klatce piersiowej. – Mogę? Czy może raczej jestem tu więźniem, nie gościem?
Królowa wstała z łóżka i odsunęła się ode mnie, wprawdzie powoli, ale z wyraźnym napięciem w ruchach. W pierwszej chwili nie wiedziałam, o co jej chodziło; dopiero potem rozejrzałam się po namiocie i stwierdziłam, że zrobiło się w nim podejrzanie jasno. Marszcząc brwi, spojrzałam na lampę, która płonęła ogromnym ogniem, nieomalże nie podpalając sufitu namiotu.
Wpadłam w lekką panikę. Pieprzona magia. Nigdy nie pojawiała się wtedy, kiedy tego potrzebowałam, bo mimo wszystko nawet zastraszenia królowej nie uznawałam w tamtym momencie za konieczne.
– Oczywiście, że jesteś gościem, Dorothy. – Po namyśle doszłam do wniosku, że ona chyba celowo ciągle powtarzała moje imię. Jakbym od tego miała się lepiej poczuć i może jednak zacząć jej ufać. – Nikt tutaj nie zamierza cię do niczego zmuszać, chciałam tylko dobrze radzić. Wiem, że wiele przeszłaś, odkąd wypłynęłaś z Iw. Wiemy, że statek, na który trafiliście, Czarownica wysadziła w powietrze.
– Skąd? – Nie zamierzałam dać się zmusić do zmiany tematu, ale chciałam wiedzieć.
– Natknęliśmy się na resztki statku, gdy płynęliśmy do Oz – wyjaśniła bez wahania. – Udało nam się uratować kilku rozbitków.
Kilku rozbitków! Natychmiast się ożywiłam.
– Kogo?
– Kilku marynarzy, jakiegoś pirata. – Wzruszyła ramionami. – Dlaczego pytasz, do nich też byłaś przywiązana?
Tylko do jednego, ale tego jej już nie powiedziałam. Doszłam do wniosku, że pytanie jej o to było zbędne, mogłam spokojnie dowiedzieć się reszty od Nicka i Octavii. Z pewnością o wszystkim wiedzieli.
Królowa, nie czekając na moją odpowiedź, podeszła do wyjścia z namiotu i zawołała jakiegoś strażnika. Sądząc po tym, jak szybko się pojawił, musiał pilnować wejścia. Cholera. Coraz mniej mi się to podobało.
– Zaprowadźcie Dorothy do jej przyjaciół – poleciła, po czym obejrzała się na mnie. – Wybacz, że wysyłam z tobą strażników, ale to dla twojego bezpieczeństwa. Obóz jest duży, nie chciałabym, żebyś się w nim zgubiła.
– Jasne. Dziękuję za troskę – syknęłam, nie próbując nawet udawać, że uwierzyłam w jej słowa. Królowa posłała mi ostatni uśmiech.
– Zastanów się dobrze nad naszą propozycją, Dorothy. Nie pozwól, żeby twoje uczucia względem tego łowcy czarownic weszły ci w drogę. Masz do stracenia o wiele więcej niż tylko jego. Wiesz, co jest stawką w grze.
Wyszłam w ciemność, nie oglądając się na nią. Och, wiedziałam aż za dobrze, jak również byłam pewna tego, że nie powiedzieli mi wszystkiego. Idąc za strażnikiem między kolejnymi namiotami, gdzieś w głąb obozu, zastanawiałam się nad tym wszystkim. Oczywiście, nie zamierzałam dać sobą manipulować. Co jednak, jeśli królowa miała rację? Oz nie miało armii, by zmierzyć się z tą należącą do Czarownicy z Północy. Co więc, jeśli bez armii Iw nie mieliśmy szans, żeby wygrać tę wojnę?
Zawsze jest inny sposób, podpowiedział mi ten znajomy głos w głowie, gdy objęłam się ramionami, bo z zimna znowu dostałam gęsiej skórki. Zawsze jest jakieś wyjście. A poświęcenie samej siebie i swojego szczęścia dla krainy, która nic dla mnie nie znaczyła, nie było właściwe.
Dla krainy może nie, pomyślałam znowu, ale dla Jacka? Dla mamy? Dla taty, którego być może udałoby się uwolnić z rąk Clarissy?
Nienawidziłam konieczności podjęcia takiej decyzji i nienawidziłam siebie, że nie potrafiłam odłożyć na bok prywatnych powodów i po prostu się zgodzić. I nie chodziło tylko o Jacka; nawet gdybym nie była w nim tak nieprzytomnie zakochana, cały ten układ na pewno wydawałby mi się niewłaściwy. Dla mnie samej.
No, ale też wtedy na pewno prościej byłoby mi podjąć decyzję, gdybym nie oglądała się na mężczyznę, do którego ciągnęło mnie serce.
W końcu dotarliśmy do odpowiedniego namiotu; nie czekałam na odprowadzającego mnie żołnierza, przepchnęłam się obok niego do środka, tylko po to, by zastygnąć w miejscu na widok dwójki ludzi debatujących o czymś żywiołowo nad leżącym nieprzytomnie na łóżku mężczyzną.
Ulga niemalże ścięła mnie z nóg. Martwiłam się o nich, odkąd rozłączyliśmy się po dotarciu do brzegów Oz; widok tej dwójki, tak bardzo żywej, w dodatku wyraźnie się kłócącej, to było dla mnie za dużo. Straciłam na moment możliwość artykułowania słów, a kiedy nadal nie zwracali na mnie uwagi, zajęci sobą, w końcu wykrztusiłam z siebie:
– Octavia? Nick?
Odwrócili się do mnie bardzo zgodnie i z wyraźnym zdziwieniem na twarzach. Pierwsza otrząsnęła się Octavia, rzucając się w moją stronę z piskiem. Objęła mnie mocno, wyciskając mi z piersi powietrze; odruchowo też zamknęłam ją w uścisku, gdy jej spuszone blond włosy połaskotały mnie w nos.
– Rany, nawet nie wiesz, jak się o ciebie martwiliśmy! – wykrzyknęła mi prosto do ucha. – Nie pozwolili nam do ciebie iść, a w dodatku Jack cały czas się nie obudził, zastanawialiśmy się już, czy powinniśmy iść cię szukać na własną rękę! Co tu się właściwie dzieje, Dorothy?!
– Dobrze cię widzieć – dodał spokojnie Nick, podchodząc bliżej. Wyciągnął rękę i rozczochrał mi włosy, ale nie przejmowałam się tym, bo i tak pewnie miałam już istne ptasie gniazdo na głowie. – Cieszę się, że nic się wam nie stało, bo tamto zaklęcie Czarownicy wyglądało naprawdę poważnie. Ale ty... jesteś chyba niezniszczalna, co?
Chyba jednak nie byłam. Ale nie zamierzałam im o tym mówić, bo po co mieli się denerwować.
– Co się dzieje, Dee? – dodała po chwili Octavia, chyba widząc, w jakim byłam stanie. Nawet nie chciałam tego ukrywać, w końcu oni jako jedyni mogli mi szczerze doradzić. – Kiepsko wyglądasz. Spałaś coś w ogóle?
Piasek pod powiekami nie ustępował, wręcz przeciwnie, czułam się coraz gorzej, i tak bardzo chciałam iść spać. Ale nie mogłam, najpierw musiałam zobaczyć Jacka i o wszystkim im opowiedzieć. Dopiero potem mogłam w miarę spokojnie odpocząć.
– Muszę wam o czymś powiedzieć – westchnęłam.
Z trudem przychodziło mi złożenie pojedynczych myśli w jakąś sensowną wypowiedź, z grubsza zaczęłam im jednak tłumaczyć, jaką propozycję przedstawili mi Ian i jego matka. Nick i Octavia nie byli specjalnie zdziwieni – wyglądało na to, że w obozie wszyscy już o tym mówili i gdzieś wcześniej usłyszeli coś od któregoś strażnika.
Świetnie, po prostu świetnie. Wyglądało na to, że połowa Iw wiedziała o moim domniemanym ślubem przede mną.
Byłam jednak ta bardzo zmęczona, że nie miałam siły wdawać się w jakieś skomplikowane dyskusje. Chciałam tylko przekonać się, że z Nickiem i Octavią było wszystko w porządku, że Jack, nawet jeśli nieprzytomny, miał się dobrze, a potem po prostu iść spać.
Nawet jeśli nie czułam się w obozie Iana bezpiecznie, to i tak było lepsze miejsce, by zasnąć i odpocząć, niż choćby kryjówka Clarissy.
A naprawdę potrzebowałam odpoczynku i spokojnego snu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top