14. Dorothy i wyrzuty sumienia
– Dorothy! Dorothy, do diabła, odezwij się! Żyjesz?! Wszystko w porządku?!
Z kompletnego odrętwienia wyrwał mnie dopiero ten przytłumiony, niewyraźny, ale jednak dobrze mi znany, męski głos.
Jack!
– Jack! – wydarłam się histerycznie, natychmiast odzyskując czucie w niemalże wszystkich członkach. Tylko z kopniętą przez Czarownicę lewą ręką nadal miałam problemy. Rzuciłam się w stronę rumowiska, próbując odrzucić na bok któryś kamień. Kiepsko mi to szło, zwłaszcza że lewą rękę miałam średnio operatywną. – Jestem cała! A wy? Żyjecie, nic wam nie jest?!
– Utknęliśmy pod zawałem – dotarła do mnie niewyraźna odpowiedź Annabelle. – Możesz pomóc nam odwalić tę część kamieni pod lewą ścianą? Jest tam niewielki prześwit!
Prześwit istotnie był i to wcale nie taki niewielki. Wystarczył, żebym spojrzała przez niego do środka i stwierdziła, że Jack i Annabelle mieli mnóstwo szczęścia. Ogromne skalne bloki nad ich głowami zaklinowały się, tworząc coś w rodzaju naturalnego dachu chroniącego ich przed resztą odłamków. Gdyby nie to...
Po namyśle uznałam jednak, że nie mogłam być pewna, czy to faktycznie było szczęście. Może to raczej amulet dany Annabelle tak zadziałał?
Z trudem odwaliłam kilka kamieni, krzywiąc się przy każdym ruchu lewej ręki. Świetnie, jeszcze tego mi brakowało. Jakbym nie dość miała urazów... ran... zwichnięć... wszystkiego po trochu...
Nie rozumiałam, co dokładnie się ze mną działo, czułam tylko ten okropny ucisk w gardle i ostry ból ręki, do czasu, aż poczułam także coś mokrego na policzkach. Przestałam na chwilę pracować i otarłam twarz; dopiero wtedy zorientowałam się, że płakałam. Miałam mokre od łez policzki, cholera jasna. To było kompletnie nienormalne.
– Uważaj, ostrożnie! – krzyknął w pewnej chwili Jack, co ledwie zrozumiałam i nie byłam pewna, czy przez to, gdzie się znajdował, czy raczej tak szumiało mi w uszach. – Powoli, Dorothy. Nie chcemy, żeby nam tu coś spadło na głowę... Co z Czarownicą?
– Nie będzie nam przeszkadzać – wyksztusiłam z siebie, bo tylko tyle byłam w stanie powiedzieć. Na szczęście żadne z nich nie dopytywało, co dokładnie miałam na myśli, najwidoczniej słusznie uznając, że na rozmowy przyjdzie czas później, a póki co trzeba ich było uwolnić.
W końcu dziura powiększyła się na tyle, by Annabelle mogła przez nią przejść. Pomogłam jej, jednak zatrzymała się jak wryta po kilku krokach i krzyknęła, co wywołało pełen niezadowolenia pomruk Jacka. Wiedziałam, o co jej chodziło, postanowiłam się jednak nie odwracać, bo nie mogłam znowu na nią patrzeć.
– Cholera – wyrwało się Annabelle. – Ty... Dorothy... ty...
– Przesuń się, do diabła – warknął Jack i w końcu sam ją przesunął, żeby prześlizgnąć się na zewnątrz. Stanął przede mną i położył mi dłonie na ramionach, uważnie spoglądając mi w oczy. Twarz miał poważną, zaskakująco zatroskaną. – Dorothy, wszystko w porządku? Co się stało? Co...
– Skąd wiedziałeś? – zapytałam, chwytając go za przedramiona i ignorując ból w lewej ręce. Jakoś tak bezpieczniej się czułam, gdy był blisko, chociaż to było kompletnie irracjonalne, skoro jeszcze kilka dni temu zupełnie nie miałam do niego zaufania. – Skąd wiedziałeś, że to nie pustelnik?
– Pustelnicy wiedzą, kiedy nadchodzi burza piaskowa... nawet magiczna – odpowiedział spokojnie, niemalże łagodnie. – Chowają się do kryjówek, zanim zacznie się najgorsze. Poza tym może i użyła magii, żeby zmienić wygląd, ale zachowania nie udało jej się podrobić. Pustelnicy tak się nie zachowują. Dorothy... Co się stało?
– Ona ją zabiła. – Odwróciliśmy się równocześnie, gdy Annabelle wreszcie udało się złożyć sensowne zdanie. Nadal stała bez ruchu, wpatrując się w ten jeden punkt na ziemi, który tak bardzo starałam się omijać wzrokiem, powoli jednak odwróciła się do nas. Na jej twarzy malowało się niedowierzanie. – Ona ją zabiła, Jack.
Dopiero wtedy Jack oderwał ode mnie wzrok i spojrzał w dół, gdzie w kałuży krwi nadal leżała Czarownica z uciętą głową.
Przez dłuższą chwilę się nie odzywał, po prostu stojąc bez ruchu i się w nią wpatrując, jak jeszcze chwilę wcześniej Annabelle, a ja nie potrafiłam niczego wyczytać z jego twarzy. W końcu jednak, szybciej, niż mogłabym się spodziewać, oderwał nogi od podłoża, po czym podszedł bliżej i ukląkł przy bezgłowym ciele Czarownicy.
– Jak to zrobiłaś? – zapytał tylko, uważnie oglądając zwłoki. Nieco nerwowo wywróciłam oczami.
– Odcięłam jej głowę, nie widać?
– Owszem, widać – odparł cierpko, wreszcie się na mnie oglądając. – Ale jak? Do diabła, Dorothy. Wiesz, ile razy próbowałem ją zabić? Wiesz, co robiłem, żeby ją dopaść? Ale nigdy mi się nie udało. A ty... Jak, Dorothy?!
– Nie słyszałeś? – Annabelle obeszła klęczącego Jacka i ciało Czarownicy, żeby przyjrzeć im się z drugiej strony i przy okazji mieć też dobry widok na mnie. – Przecież Czarownica powiedziała to wyraźnie. Jej czary nie działały na Dorothy.
– To przez amulet? – domyślił się Jack, na co Annabelle pokręciła głową.
– Nie. To ja mam ten amulet, Jack, nie Dorothy. Dała mi go jeszcze zanim Czarownica zaatakowała nas w moim domu.
Cholera.
Pieprzona Annabelle.
Wiedziałam, że prędzej czy później wygada. Miałam jednak płonną nadzieję, że nie zrobi tego nad bezgłowym ciałem Czarownicy ze Wschodu...!
Spodziewałam się wymówek, awantur, kłótni i podniesionego głosu. Spodziewałam się, że Jack rozpęta piekło, próbując zrozumieć, dlaczego właściwie narażałam życie i postępowałam tak bezmyślnie – nic takiego jednak się nie stało.
Jack po prostu wstał, otrzepał spodnie, po czym wyjrzał na zewnątrz. Tak jak się spodziewałam, burza już właściwie ustała i pustynia znowu robiła się spokojna, co oznaczało, że mogliśmy kontynuować wędrówkę. Wprawdzie nogi nadal mi się trzęsły, ale i tak wolałam to od zamknięcia w jaskini z martwym ciałem, nawet jeśli było to ciało Czarownicy.
Zwłaszcza że wytrzeszczone oczy w jej odciętej głowie nadal wpatrywały się szklistym wzrokiem w sufit.
– Możemy się chyba zbierać – oświadczył następnie szorstkim głosem. – Droga wolna, dzięki Dorothy.
– Zaraz, moment, Jack! – Annabelle zagrodziła mu drogę, wyciągając przed siebie ręce, którymi wskazywała odciętą głowę Czarownicy. – Nie poświęcisz temu nawet chwili?! Dorothy zabiła Czarownicę...! Nie możesz chociaż... Jack, do diabła!
Wyrwała mu z rąk bagaże, które już zaczął podnosić, najwyraźniej zirytowana na niego bardziej ode mnie. Ja zresztą w tamtej chwili nie czułam zbyt wiele. Byłam zbyt oszołomiona i odrętwiała, żebym mogła czuć cokolwiek. Oczywiście oprócz fizycznego bólu, który poczułam, gdy już Jack, chyba też zdenerwowany natręctwem Annabelle, chwycił mnie za lewe ramię, próbując pociągnąć mnie gdzieś, w zasadzie nie wiedziałam, dokąd, ale gdzieś bliżej wejścia do jaskini.
Skrzywiłam się i syknęłam, a widząc to, od razu mnie puścił.
– Jesteś ranna? – zapytał ostro. – Czemu nic nie mówiłaś?
Annabelle podskoczyła do mnie i zaczęła oglądać moją rękę, a ja rzuciłam mu ironiczne spojrzenie.
– Nie pytałeś.
Nie chodziło mi tylko o fizyczny ból. W zasadzie nawet bardziej chodziło o to, jak czułam się psychicznie. A nie czułam tak kompletnie nic, że aż zaczynało mnie to niepokoić. Nie wiedziałam, co powinnam czuć, ale chyba nie tę dziwną pustkę. I to chyba nie ona wywołała łzy, gdy próbowałam wydostać Jacka i Annabelle zza zawału. Podejrzewałam, że miało to coś wspólnego z faktem, iż pierwszy raz zdarzyło mi się odebrać komuś życie, nawet jeśli była to Czarownica. Naprawdę nie sądziłam, że byłam do tego zdolna.
W zasadzie nadal w to nie wierzyłam.
– Nie wygłupiaj się – warknął, niecierpliwie przyglądając się, jak Annabelle delikatnie obmacywała mi przedramię. Skrzywiłam się, gdy zabolało. – Pytałem, czy wszystko w porządku.
Może za dużo od niego wymagałam, skoro miałam pretensje, że sam nie poznał, że nie było. W końcu znaliśmy się tak krótko, a Jack miał w tamtej chwili inne sprawy na głowie. Nie rozumiałam jednak, czemu zachowywał się tak, jakby miał do mnie pretensje. Co, sam chciał zabić Czarownicę? Chciał się tym pochwalić w swoim CV łowcy czarownic czy co?
Ale przecież musiał wiedzieć, jakie to mogło zrobić na mnie wrażenie. W końcu sam kiedyś zabił po raz pierwszy. Dawno temu zapewne, ale jednak. Zapomniał już, jakie to uczucie? Czy może nigdy nie czuł tej pustki, która obecnie zdawała się wypełniać mnie całkowicie?
– Kość chyba nie jest pęknięta, ale na wszelki wypadek powinniśmy ją unieruchomić – oświadczyła Annabelle, po czym odwróciła się do Jacka. – Masz jakąś wolną koszulę? Mogłabym z niej zrobić coś w rodzaju temblaku.
– Musimy to robić tutaj? – Jack skrzywił się, rozkładając ręce. W zasadzie nawet mu się nie dziwiłam, w jaskini atmosfera robiła się coraz gorsza. Annabelle posłała mu twarde spojrzenie.
– Chcesz, żeby szła bez żadnego zabezpieczenia i do końca uszkodziła tę rękę? – odparła ostro, przez co poczułam się, jakbym była dzieckiem albo jakimś przedmiotem. W końcu dlaczego rozmawiali o mnie tak, jakby mnie tam nie było? – Trzeba to zrobić teraz, Jack. Im szybciej przestaniesz się opierać, tym szybciej skończę.
Byłam jej wdzięczna, bo po jej zachowaniu widziałam doskonale, jak bardzo niekomfortowo czuła się w obecności martwej Czarownicy. Annabelle najwyraźniej miała słabsze nerwy ode mnie, bo nieco trzęsły jej się ręce, kiedy robiła mi prowizoryczny temblak z koszuli Jacka, i chociaż bardzo starała się skupić na tym zadaniu, widziałam, że cały czas zmuszała się, by nie odwrócić wzroku.
Kiedy wreszcie skończyła – byłam pewna, że z tak opatrzoną ręką będzie mi się przez pustynię szło wprost znakomicie – Jack pospieszył nas, każąc nam opuścić w końcu jaskinię. Sam zamarudził jednak w tyle i dopiero kiedy pojawił się po chwili, mrużąc oczy pod wpływem ostrych promieni słońca, wychodzącego właśnie zza szybko rozpraszających się chmur po burzy piaskowej, zrozumiałyśmy, dlaczego. W ręce, zawinięte w chusteczkę, Jack trzymał coś niewielkiego, okrwawionego i w kolorze ludzkiego ciała – dlatego, że to był fragment ludzkiego ciała. Fragment Czarownicy ze Wschodu.
Dokładniej rzecz biorąc, jej palec wraz ze znajdującym się na nim sygnetem.
– Fuj, Jack, oszalałeś?! – wykrzyknęła z odrazą Annabelle, gdy to zobaczyła. – Wyrzuć to!
– Ani mi się śni – prychnął w odpowiedzi, starannie owijając palec w chusteczkę i wkładając go do torby. – To mój dowód na to, że Czarownica ze Wschodu została zabita. W razie gdyby ktoś miał jakiekolwiek wątpliwości. Ten sygnet na palcu to jej pieczęć, wzór jest nie do podrobienia.
– Zamierzasz powiedzieć, że ją zabiłeś? – zapytałam, odczuwając przy tym irracjonalną ulgę, jakby to miało odsunąć ode mnie prawdę. Jack jednak spokojnie pokręcił głową.
– Nie, Dorothy, nie jestem kłamcą. Zamierzam powiedzieć, że to ty ją zabiłaś. Nawet jeśli nadal nie wiem, jak ci się to udało. Chodźcie, musimy wrócić do drogi. Słońce musimy mieć po prawej ręce.
Pogonił nas, najwyraźniej nie oczekując odpowiedzi, nie mogłam jednak jej nie udzielić. Dogoniłam go w paru susach i zmusiłam, by na mnie spojrzał.
– Jack, przysięgam, ja nie mam pojęcia, jak to się stało. – Naprawdę nie rozumiałam, dlaczego chciałam, żeby mi uwierzył. – Wtedy, w chacie Annabelle, też nie wiedziałam, dlaczego to zaklęcie mnie nie trafiło.
– Ale nie powiedziałaś mi, że oddałaś Anne amulet, żeby mnie nie denerwować, co? – prychnął z irytacją, wreszcie dając upust tym uczuciom, które musiały się w nim kotłować od początku. Usłyszałam za sobą rozdzierające westchnienie Annabelle. Na nieszczęście usłyszał to także Jack i dodał do niej: – A ty tak nie wzdychaj, Anne! Przynajmniej po tobie spodziewałbym się odrobiny rozsądku. Gdybyś od razu mi powiedziała...
– To co? – przerwałam mu buntowniczo, bo stanowczo miałam dość tych bzdur. – Co byś zrobił, Jack? Powiedziałam już wszystko, co wiem! Nie mam pojęcia, dlaczego tak jest, że jej zaklęcia na mnie nie działały. Twierdziła, że ktoś musiał rzucić na mnie zaklęcie ochronne, ale to była pierwsza czarownica, jaką w życiu spotkałam! A przecież gdyby naprawdę ktoś rzucił na mnie jakieś zaklęcie, to nie mógł być byle kto, skoro Czarownica ze Wschodu nie mogła się przez nie przebić.
Doszliśmy wreszcie do drogi i wróciliśmy na trakt, gdy tylko Jack uważnie przestudiował mapę, by uniknąć kolejnych niespodzianek. Najwyraźniej wszystko jednak było w porządku i gdy tylko skończył to robić, skomentował moją ostatnią wypowiedź, na szczęście już dużo spokojniej i bez tych wymówek w głosie.
– Nie, to musiałby być ktoś przynajmniej równie utalentowany w zakresie czarów – ocenił. – Tylko że... Może spotkałaś kogoś takiego, Dorothy, tylko że o tym nie wiedziałaś.
– To by znaczyło, że musiało się to wydarzyć w Nowym Jorku. – Wzruszyłam ramionami, na co moje lewe przedramię odpowiedziało ostrym bólem. – Znasz jakąś potężną Czarownicę, która aktualnie przebywa w moim świecie, Jack?
Z namysłem pokręcił głową, po czym ponownie spuścił wzrok na mapę.
– Nie – przyznał niechętnie. – Nie znam nikogo takiego.
Temat uznałam więc za zamknięty, bo po co było się nad nim rozwodzić, skoro nie mieliśmy dojść do żadnych sensowych wniosków? Postanowiłam skupić się na dalszej drodze i dotarciu do Emerald City w jednym kawałku. W końcu było już tak niedaleko!
Jack prowadził nas pewnie przed siebie, nie robiąc ani jednego postoju i tylko co jakiś czas burcząc w moją stronę, czy nadążam i nie mam dość. Zupełnie nie rozumiałam jego złego humoru. Skoro Czarownica nie żyła, powinien się chyba cieszyć, nie? Tymczasem był wyraźnie zły. Powoli zaczynało mnie to irytować, bo przez to również Annabelle miała zły humor, a wcale nie potrzebowałam zważonego nastroju do końca podróży. Wystarczało mi, że widziałam szkliste, niewidzące oczy Czarownicy za każdym razem, gdy przymykałam powieki.
Gdyby tylko istniał jakiś sposób na zapomnienie, że zabiłam człowieka...
Żadne z nich nie zdawało się jednak przejmować moim stanem psychicznym, za bardzo pochłonięte własnymi sprawami, a ja nie zamierzałam się im zwierzać. Dlaczego żadne nie uznało, że mogłam mieć problem z zabiciem Czarownicy? Dlaczego założyli, że to takie oczywiste, że ucięłam jej głowę, a potem po prostu o tym zapomnę? Czy to była norma w Oz? Bo jeśli tak, to coraz mniej mi się tutaj podobało.
A może po prostu mieli inne, ważniejsze sprawy na głowie, jak na przykład to, gdzie spędzimy najbliższą noc.
Jack długo wpatrywał się w mapę, zanim podjęliśmy dalszą wędrówkę, niewiele z niej jednak wyczytał. W końcu trzymaliśmy się drogi, a prowadziła ona od oazy do oazy, więc nie było sensu z niej zbaczać, żeby znaleźć miejsce na nocleg. To, które pierwotnie planowaliśmy wykorzystać jako miejsce wypoczynku na najbliższą noc, znajdowało się nadal daleko przed nami ze względu na nasze opóźnienie podczas burzy piaskowej, bliżej zaś nie było nic. Tylko pustynia, na której Jack nie chciał rozbijać obozu, słusznie sądząc, że bylibyśmy tam zbyt odsłonięci. Dlatego też szliśmy dalej, gdy zaszło słońce, zrobiło się ciemno i bardzo chłodno, a mój stan wcale nie zwiększał naszego tempa. Niby uszkodzoną miałam rękę, a nie nogę, ale jednak mimo wszystko unieruchomienie jej wpływało na moją koordynację, a to z kolei – na prędkość, którą byłam w stanie rozwinąć.
Może więc dlatego żadne z nich nie przejmowało się mną, zbyt wiele czasu spędzając na rozmyślaniu, kiedy wreszcie dotrzemy do tej przeklętej oazy. Pojawiła się w końcu zupełnie znienacka, jak niemalże każda zmiana krajobrazu w Oz, i dobrze, bo przez nasze opóźnienie w wędrówce kończyła nam się już także woda pitna. Oaza była bardzo mała, składało się na nią ledwie kilka drzew rosnących wokół zbiornika wody, i gdy już dotarliśmy na miejsce, Jack wyjaśnił nam, że to wcale nie była ta oaza, do której mieliśmy na tę noc dotrzeć.
– Tamta jest dużo dalej na zachód – oświadczył, zrzucając bagaże na ziemię i rozglądając się dookoła. – Planując tę trasę, nie myślałem, że będziemy zmuszeni zatrzymać się w czymś takim.
Aż dziw, że tym razem to jemu nie odpowiadały warunki, a nie mnie.
Rozłożyliśmy obozowisko, starając się zrobić to jak najszybciej, po czym przygotowaliśmy sobie posłania. I ponownie było tak, że Annabelle zasnęła od razu, a ja leżałam i gapiłam się w mrok, tym razem jednak nie dlatego, że nie mogłam usnąć. Przeciwnie, byłam zmęczona, bo to głównie zmęczenie pozostawiła po sobie adrenalina, gdy już opadła po starciu z Czarownicą. Bałam się jednak zamknąć oczy, bałam się usnąć.
Wpatrywałam się w księżyc, ogromny, okrągły i jasny, wiszący nisko na niebie, i próbowałam sobie wmówić, że to przecież idiotyczne. Nie miałam się czego bać, zabiłam Czarownicę i w zasadzie wszelkie zagrożenia minęły, a jednak... Bałam się samej siebie.
Kim się stałam, skoro byłam w stanie zrobić coś takiego? Zabić człowieka, nawet jeśli złego, i w dodatku niespecjalnie tego żałować? Nie żałowałam przecież. I dlatego czułam się z tym tak źle, bo miałam wrażenie, że powinnam była żałować.
Zerwałam się z posłania, gdy poczułam, że jeszcze chwila tego bezczynnego leżenia, a w końcu zwariuję. Było zimno, czym prędzej zarzuciłam więc na siebie płaszcz i koc, którego rogi schwyciłam w ręce, żeby nie ciągnął się po ziemi, po czym dość bezmyślnie ruszyłam przed siebie. Kierunek „przed siebie" zupełnie przypadkiem oznaczał w głąb oazy, a raczej do miejsca, gdzie drzewa rzedły, ustępując miejsca źródłu. Jack oczywiście na noc wybrał nam miejsce możliwie osłonięte przed wzrokiem postronnych, nieproszonych osób przez drzewa, musiałam więc po ciemku wydostać się spomiędzy nich, by dojść na brzeg niewielkiego zbiornika wodnego, którego krystalicznie niebieska woda spokojnie obmywała piaszczysty brzeg.
Wokół oazy rosło trochę drzew, bez problemu jednak mogłam za nimi wypatrzyć bezkresną połać pustyni. Jasny piasek odcinał się ostro od czarnego nieba, na którym największy jasny punkt stanowił świecący dziko księżyc, a mniejsze – gwiazdy, tworzące te dziwne, obce mi gwiazdozbiory. Zupełnie jakbym nie znajdowała się już na Ziemi, a przecież to nie było możliwe. Mogłam łyknąć Oz, czary i Czarnoksiężnika, jednak to – nie.
Gdy usłyszałam za sobą szelest krzaków, natychmiast odwróciłam się i cofnęłam o krok, gotowa w każdej chwili do obrony. Czujność jednak ze mnie trochę opadła, gdy zobaczyłam znajomą sylwetkę Jacka. W bladym świetle księżyca jego twarz wyglądała nieco upiornie. Uwypukliło ono jego wystające kości policzkowe, ostro zarysowany podbródek i zdecydowane czoło, w cieniu natomiast zostawiając głębiej osadzone oczy i usta. Gdybym go nie znała, może nawet zaczęłabym się go o tej porze dnia bać.
– Co ty tu robisz? – Szorstki głos Jacka przywrócił mnie do świadomości, gdy w końcu do mnie podszedł. Spojrzałam w górę, w te szare oczy, które w tamtej chwili nie wyrażały żadnych uczuć; pomyślałam sobie, że on naprawdę tego nie rozumiał. – Dlaczego nie śpisz?
Zamiast odpowiedzieć, wzruszyłam tylko ramionami i z powrotem odwróciłam się przodem do jeziorka. Chociaż jednak wyraźnie dawałam mu do zrozumienia, że nie miałam ochoty na pogawędki, nie poszedł sobie. Włożył ręce do kieszeni kurtki – nawet jemu musiało być zimno – po czym dodał, już nieco łagodniej:
– Jak twoja ręka?
Sądził, że to dlatego nie mogłam spać? Kto by pomyślał.
– Dobrze – odparłam krótko, lakonicznie, nadal patrząc na niego jedynie kątem oka. Jack skrzywił się.
– Dorothy, porozmawiasz ze mną? Co się dzieje?
– Nic się nie dzieje – zaprotestowałam z lekką irytacją. – Zabiłam dzisiaj człowieka, ale to najwyraźniej nie jest dla was rzecz, nad którą warto się pochylić, więc załóżmy, że nic się nie dzieje, bo i tak tego nie zrozumiesz.
Jack przez chwilę nie odpowiadał, więc w końcu na niego spojrzałam, zaniepokojona nieco tym przedłużającym się milczeniem. Zadrżałam, gdy nasz wzrok się spotkał, i wcale nie z zimna. W ciemności to twarde spojrzenie wyglądało to prostu tak... niepokojąco.
Poza tym wywoływało we mnie tę dziwną reakcję, w wyniku której serce podchodziło mi do gardła i uniemożliwiało swobodne oddychanie.
– Więc wytłumacz mi, skoro nie potrafię tego zrozumieć – powiedział w końcu, gdy odwróciłam wzrok, by ponownie spojrzeć przed siebie, na widoczną w oddali linię horyzontu, gdzie ciemna połać piasku łączyła się z jeszcze ciemniejszym niebem. – Powiedz mi, co czujesz, Dorothy.
O mój Boże. Gdyby to tylko nie brzmiało tak... intymnie.
Czy może ze mną jednak było co nie tak, skoro tak myślałam?
– Problem w tym, że nic nie czuję, Jack! – wyrzuciłam z siebie nieco histerycznie, starając się jednak, by nie podnieść głosu. Wprawdzie Annabelle spała jak kamień, ale na wszelki wypadek wolałam zachowywać się ostrożnie. – Powinnam czuć się z tym źle, powinnam czuć wyrzuty sumienia, powinnam przejmować się tym, że zabiłam człowieka, prawda? Cholera jasna, przecież odcięłam jej głowę! Więc dlaczego ja... ja nic takiego nie czuję?
– Może dlatego, że to nie był zwykły człowiek? – podpowiedział Jack spokojnie. – Może dlatego, że to była Czarownica?
– Czarownica czy nie, i tak była człowiekiem!
– Ale złym człowiekiem, Dorothy! Gdybyś jej nie zabiła, ona zabiłaby ciebie! Mogę mieć do ciebie pretensje o to, że znowu się narażałaś, ale w gruncie rzeczy to w ogóle nie ma znaczenia, bo nie miałaś wyjścia. Nie możesz mieć o to do siebie pretensji...
– Ty naprawdę nie rozumiesz – prychnęłam, w końcu mu przerywając. – Przecież właśnie o to mi chodzi. Nie czuję wyrzutów sumienia, że pozbawiłam kogoś życia. Chyba powinnam czuć się z tym źle, nieważne, kim ona była?
Jack chwycił mnie za ramiona i odwrócił do siebie przodem, i dopiero wtedy, gdy niechętnie na niego spojrzałam, dostrzegłam niedowierzanie w jego twarzy. Jego dłonie paliły mnie przez te dziesięć tysięcy warstw ubrań, które na sobie miałam, nie strząsnęłam ich jednak, bo nie byłam w stanie się ruszyć. Po prostu tak stałam i jak idiotka się w niego wpatrywałam.
– Czy ty naprawdę czujesz się źle z tym, że nie czujesz się źle po zabiciu Czarownicy? – zapytał z tym samym niedowierzaniem, które błyszczało w jego szarych oczach. Westchnęłam.
– Dlaczego tak trudno ci w to uwierzyć?
– Bo brak wyrzutów sumienia nie oznacza, że jesteś złym człowiekiem, Dorothy. Tego właśnie się boisz, prawda? Że skoro nie masz wyrzutów sumienia, to znaczy, że musisz być zła? Co z tobą jest nie tak?! Miałaś pełne prawo chcieć jej śmierci! Pamiętasz, ile razy ona próbowała cię zabić? Co chciała ci zrobić? Jak nas ścigała? Jak napuściła na ciebie Stracha na Wróble? Przecież...
– Przecież nie o to chodzi – znowu mu przerwałam, ale tym razem dużo słabiej. – Mimo wszystko...
– Mimo wszystko, Dorothy, przecież ty nie jesteś złym człowiekiem! – Tym razem to on mi przerwał, potrząsając mną jak szmacianą lalką. Nawet nie miałam mu już tego za złe. – Uratowałaś mi życie, chociaż, cholera, nie miałaś wtedy na sobie tego głupiego amuletu. Musiałaś wiedzieć, że możesz zginąć!
– To był odruch...
– Daj sobie spokój – prychnął. – Zły człowiek na twoim miejscu nie miałby takich odruchów. Uratowałaś mnie wtedy i uratowałaś nas oboje dzisiaj w tej jaskini. Nie wiem, dlaczego, ale czary Czarownicy na ciebie nie działały... Nie musiałaś jej zabijać. Mogłaś po prostu uciec, zostawić nas z nią.
– Nie mogłam – zaprotestowałam z niesmakiem. – Zwariowałeś?
– No nie mogłaś, bo jesteś dobrą dziewczyną. – Jego głos złagodniał, gdy to mówił, a dłonie pieszczotliwie przesunęły się po moich ramionach. Odruchowo chciałam się odsunąć, ale chwycił mnie mocniej i do siebie przyciągnął, a moje serce znowu wywinęło fikołka, gdy jego dłoń znalazła się na moich plecach. W obronnym geście położyłam mu ręce na ramionach. – Dorothy, proszę cię, przestań się tym zadręczać, bo to kompletnie nie ma sensu. Zrobiłaś to, co musiałaś, i jesteś na tyle mądra, by to rozumieć i nie zadręczać się niepotrzebnie wyrzutami sumienia. Czarownicę trzeba było zabić. Ja w końcu na pewno bym to zrobił, gdybyś mnie nie uprzedziła. Owszem, miałem o to do ciebie trochę pretensji, ale to nieistotne. Masz silny charakter i sobie z tym radzisz. Wiedziałem, że tak będzie, odkąd pierwszy raz cię zobaczyłem.
– Skąd? – zdołałam tylko zapytać. – Skąd to wiedziałeś?
– Nie mam pojęcia – roześmiał się. – Chyba zobaczyłem w tobie tę... determinację. Wolę walki. Nazwij to, jak chcesz.
– Nie mam w sobie żadnej woli walki – prychnęłam z lekceważeniem. – A we mnie mogłeś co najwyżej zobaczyć... zagubienie.
– Pewnie, to też – przyznał, nadal rozbawiony. – Ale uwierz mi, sporo w życiu przeżyłem i stałem parę razy oko w oko z naprawdę złymi ludźmi. Bardzo mi przykro, ale daleko ci do nich. Rozumiem, że to dla ciebie trudne, nieważne, że to była Czarownica i że była zła. Rozumiem, że ciężko ci się z tym pogodzić. Ale pomyśl, ile osób dzięki temu uratowałaś i o ile uczyniłaś świat lepszym przez to, że ją zabiłaś. Pomyśl o tym, a potem weź się w garść i przestań się nad sobą użalać.
Na te słowa zapaliła się we mnie iskierka buntu. Co, ja? Użalać?! Ja nigdy w życiu się nad sobą nie użalałam!
No, może prawie nigdy.
Z irytacją strząsnęłam z siebie jego ręce, a ta słabość, którą poczułam w sobie, gdy tylko mnie dotknął, natychmiast mi przeszła. Przez moment, kiedy był wobec mnie miły, zapomniałam, jak czasami potrafił mnie zdenerwować. Na szczęście jednak jego charakter nie ukrywał się długo pod tym płaszczykiem uprzejmości, bo jeszcze dałabym się wmanewrować w coś, czego potem bardzo bym żałowała, zachęcona tym łagodnym tonem głosu, którego tak rzadko używał. Odsunęłam się o krok, w jednej chwili odzyskując pełnię władz umysłowych i dopiero wtedy się orientując, że straciłam ją już chyba wtedy, gdy mnie dotknął.
Naprawdę nie rozumiałam, co się ze mną działo. Przecież ja się tak nie zachowywałam! Nigdy!
– Ja się nad sobą nie użalam – mruknęłam, po czym zadrżałam z zimna, bo bez jego dotyku zrobiło mi się jakoś dziwnie. – Po prostu przychodzą mi do głowy myśli, których ty nigdy już nie zrozumiesz, bo rozumiałeś je może jakieś dziesięć lat temu.
– Więcej – sprostował bezlitośnie, ręce zaplatając na piersi. – Zapewne chodzi ci o moment, w którym to ja zabiłem po raz pierwszy. Uwierz, można do tego przywyknąć.
– Może ty możesz. – Tym razem to ja obrzuciłam go pełnym niedowierzania spojrzeniem. – Ale nie ja. I nie zamierzam.
– Nie zarzekaj się. Nigdy nie wiesz, co ci przyszłość przyniesie, Dorothy.
– Na szczęście mogę kontrolować swoje czyny – zaprotestowałam, na co Jack uśmiechnął się ironicznie.
– Tak? Tak jak mogłaś w tej jaskini, gdy ucięłaś Czarownicy głowę?
Odwróciłam się na pięcie, żeby odejść – naprawdę, jak to się działo, że nawet w takiej sytuacji potrafiłam się z nim pokłócić? – ale Jack pobiegł za mną i zagrodził mi drogę, zanim zdążyłam ujść parę kroków. Zatrzymałam się gwałtownie i zacisnęłam mocno zęby, żeby nie powiedzieć czegoś pochopnego.
– Jeszcze nie skończyłem – zapowiedział. Cholera jasna, jakim cudem jeszcze chwilę wcześniej mnie pocieszał, a teraz zachowywał się tak?! – Co to znaczyło, że Czarownica nie mogła rzucić na ciebie czaru? Co to znaczy, jesteś jakaś nietykalna? Dlaczego?
– A skąd mam wiedzieć?! – Nie dałam rady, podniosłam nieco głos. Szybko się jednak uspokoiłam. – Jack, nie mam pojęcia, o czym ona mówiła. Nigdy wcześniej nie spotkałam żadnej Czarownicy. Nikt nie mógł mnie zaczarować. To niemożliwe, a jednak tak było. Jej czary na mnie nie działały.
Przyglądał mi się uważnie, gdy to mówiłam, jakby chciał ocenić, czy nie kłamałam. To było jasne, że chciał mnie wybadać, bo przecież rozmawialiśmy już o tym.
– I niczego już przede mną nie ukrywasz? – zapytał następnie z naciskiem. – Proszę cię, Dorothy, tajemnice takie jak ta, że oddałaś amulet Annabelle, narażają naszą wyprawę. Jeśli jest coś jeszcze, muszę to wiedzieć.
Pomyślałam o schowanym w moim staniku tajemniczym kluczu, a potem o karteczce, która była do niego dołączona. Jeszcze potem przypomniałam sobie dwie enigmatyczne rozmowy z mamą we śnie. A potem pewnie, żeby nie dostrzegł we mnie wahania ani nie usłyszał żadnego zająknięcia, odpowiedziałam:
– Nie, Jack. Niczego więcej przed tobą nie ukrywam.
Jeśli po zabiciu Czarownicy naprawdę chciałam poczuć wyrzuty sumienia, to w tamtej chwili mogłam odetchnąć z ulgą.
Bo po tych słowach właśnie to poczułam.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top