32. Następstwa

W Leśnym Królestwie mijały dni. Po dniach mijały tygodnie, a po tygodniach miesiące. Nadeszła wiosna, wraz z którą śniegi stopniały, a pąki na gałęziach drzew zakwitły. Do lasu wracały zwierzęta, czystym i świeżym powietrzem znów można było oddychać, a zielone liście w gęstych koronach drzew tworzyły niepowtarzalne wzory z cieni na ziemi, gdzie docierała część promieni słonecznych.

Pomimo ciepłych i upływających na świecie pór roku, w sercu Lairiel wciąż trwała zima, na której zniknięcie się nie zanosiło. Księżniczka, mimo wsparcia ze strony rodziny, przyjaciół i poddanych, zamknęła się w sobie, odcinając każdemu dostęp do jej złamanego serca. Oczywiście odwiedziła już w tym czasie swoich dawnych towarzyszy w Ereborze jakieś trzy razy, a oni przyjechali do niej, ale nie była już tą samą osobą, którą poznali w Bag End nieco ponad rok temu.

Fala smutku i zniechęcenia do wszystkiego ciągnęła się za elfką jak cień. A było to widoczne tylko, gdy od czasu do czasu wychodziła ze swojej komnaty, w której zwykła być niemal bez przerwy zamknięta. Jeśli cokolwiek jadła, to część tego, co przynoszono jej do pokoju, spokojny sen każdej nocy ją omijał, skazując na przeleżenie kilku godzin w łóżku, albo spędzenie ich w krainie koszmarów... koszmarów, będących wspomnieniami. Zwykle siedziała przy swoim wysokim oknie, wyglądając pustym, niemalże martwym wzrokiem na świat dookoła. Zapomniała już, jak to jest się śmiać i dobrze bawić. Zapomniała, jak przyjemny jest spokojny sen. Zapomniała, jak czuje się ktoś beztroski, nie musząc martwić się, co przyniesie kolejny dzień.

Nie sądziła, że zanika. Jej serce zniknęło już dawno temu. Depresja? A może po prostu była pogrążona w żałobie po stracie ukochanej osoby, którą przeżywała na swój sposób? Nie nauczyła się jeszcze, jak sobie radzić bez Filiego u boku. Wciąż myślała, co by w danej sytuacji zrobił. Co powiedziałby na czyjeś słowa. Jak zareagowałby na cień jej samej, którym się stała...?

Słyszała, jak ludzie dookoła szeptali, że potrzeba jej czasu. Może jeszcze więcej, niż komukolwiek innemu. Ale czas nie miał tu nic do rzeczy. Wcale jej nie pomagał, jedynie pogrążał w coraz głębszej otchłani, z której nie mogła się wydostać. Nie czas był lekarstwem na złamane serce. Coś takiego nie istniało. Złamane serce pozostaje złamane, bez względu na to, jak bardzo staralibyśmy się je posklejać. Nigdy nie będzie już takie samo.

Fili był jej światłem. Światłem, które oświetlało jej drogę do celu i sensu życia. Teraz światło zgasło, a ona została uwięziona w nieograniczonej ciemności, nie mogąc znaleźć z niej wyjścia. Każde wspomnienie o jej ukochanym księciu bolało. Każde wypowiedzenie przez kogoś jego imienia w jej obecności wykręcało nóż w jej popękanym sercu. Sama nie wypowiedziała na głos imienia jasnowłosego krasnoluda, od kiedy ostatecznie pożegnała się z nim na wyżynach przed Samotną Górą. Nie potrafiła. Nie była w stanie żyć, jak ją o to prosił. Nie potrafiła się uśmiechać. Imię ukochanego nie potrafiło przejść jej przez gardło, nieważne, jak bardzo by się starała.

I nikt ani nic nie mogło tego zmienić.

***

Po pokoju rozległo się pukanie do drzwi, akurat gdy Lairiel dokończyła kolejną butelkę mocnego wina. Siedziała na parapecie, ciągnąc trunek z gwintu, szukając w nim drogi, którą mogłaby uwolnić się od smutku.

- Lairiel? - do środka zajrzała głowa jej brata.

- O co chodzi? - odezwała się pustym głosem, nie odrywając wzroku od okna.

- Lord Elrond przyjechał. - odparł Legolas – I Arwena z bliźniakami... - dodał, mając szczerą nadzieję, że poprawi jej tym nieco humor.

Księżniczka nie pokazała po sobie żadnej reakcji, poza odrzuceniem pustej butelki na podłogę. Szklane naczynie potoczyło się z brzękiem po kafelkach, zaraz uderzając o drugą, leżącą na ziemi butelkę. Tamta widocznie skończyła się rano.

- Nie chcesz się z nimi spotkać? - zapytał dość rozczarowany.

- Nie mam ochoty się z nikim spotykać. - mruknęła.

- Więc przestań chociaż z tym winem. - poprosił – To nic ci nie da, tylko może zaszkodzić. Nie wyjdziesz do nich nawet na chwilę?

Lairiel nie odpowiedziała. Starając się ignorować brata, wpatrywała się w krajobraz za szklaną szybą.

- Jeśli jednak byś się zdecydowała... - usłyszała go jeszcze – Jesteśmy wszyscy w prywatnej jadalni.

Do uszu elfki dotarł odgłos zamykanych drzwi i ciche kroki na korytarzu. Wzięła chwiejny wdech, obejmując się ramionami. Wmawiała sobie, że nie chce nikogo widzieć. Że nikogo nie potrzebuje. Że nikt nie jest w stanie jej pomóc. Najgorsze było to, że coraz bardziej w to wierzyła, nie dając nikomu szansy, by mógł do niej dotrzeć.

Nie wyszła tamtego dnia z komnaty. Ani tamtego, ani przez wiele kolejnych.

***

Wiedziała, że była na Kruczym Wzgórzu, od momentu, gdy otworzyła oczy. Wokół niej wirowały płatki śniegu, spadające na twarde, kamieniste zabudowania strażnicy. W uszach szumiał jej lodowaty wiatr i dzwoniły krzyki, dobiegające do niej z położonego niżej pola bitwy. Widziała siebie, leżącą w bezruchu pod kamienną ścianą. Ledwie kilkanaście stóp od niej, Fili bił się z Azogiem, nie mając najmniejszego zamiaru pozwolić mu do niej podejść.

Lairiel obserwowała tę scenę nie po raz pierwszy. Wiedziała, co się zaraz stanie i wiedziała też, że nie może zrobić nic, aby temu zapobiec. Podczas gdy ona ze wspomnienia leżała w nieświadomości, tuż za jej plecami rozgrywał się horror.

Widziała to. Widziała, jak jasnowłosy krasnolud opada z sił, po dłuższej chwili wyczerpującej walki z tym potworem. Widziała, jak opiera się o kamienną ścianę, próbując złapać oddech. Blady Ork zamachnął się swoim ostrzem w stronę nieprzytomnej elfki. Fili doskoczył do niego, blokując jego cios od dołu swoim mieczem w ostatniej chwili, po czym odepchnął broń orka w górę, jak najdalej od blondynki. Plugawy to wykorzystał, zmieniając kurs lotu swojego odepchniętego przez krasnoluda ostrza, posyłając go w stronę kamiennej ściany. Fili z głuchym dźwiękiem uderzył plecami o skałę.

Azog wbił swoją broń w sam środek piersi księcia.

Lairiel poderwała się na miękkim materacu z przerażonym wrzaskiem. Przyłożyła dłonie do ust, próbując opanować emocje, które próbowały wydostać się z krzykiem. Pod palcami poczuła spływające jej po twarzy łzy i kropelki potu, gdy starała się uspokoić poszarpany oddech.

Za każdym razem przeżywała to tak samo. Ten sam koszmar nawiedzał ją nieskończoną ilość razy, które już dawno przestała liczyć. Ciągle widziała to samo i ciągle reagowała tak samo. Tym razem jednak coś w niej pękło, bo zerwała się łóżka, stając bosymi stopami na zimnej podłodze. Nie zważając na to, że ma na sobie jedynie luźne spodnie i cieniutką koszulkę do spania, wybiegła z pokoju, zamykając za sobą z trzaskiem drzwi. Potykając się o własne nogi podleciała pod drzwi komnaty ojca. Uniosła już pięść, żeby zapukać, ale machnęła dłonią, chwytając po prostu za klamkę, którą przez zamazany łzami wzrok ledwo złapała. Przymknęła za sobą szybko drzwi i pobiegła do sypialni. Przystanęła przy łóżku taty, przez chwilę wahając się, czy budzić go z uwagi na jego spokojny sen. Jej niezdecydowanie szybko minęło, ponieważ już kilka sekund później złapała go za ramię i energicznie nim potrząsnęła.

- Ada, obudź się, proszę! - zapłakała na chwilę przed tym, jak elf usiadł gwałtownie na łóżku.

Jego nieprzytomny wzrok spoczął na córce, przez co momentalnie się rozbudził.

- Lairiel? - złapał ją za trzęsące się nadgarstki – Lairiel, iel'nin, co się stało?

- Koszmar... - wyszeptała załamana – Znowu ten sam...

Thranduil objął ją ramieniem i przyciągnął do siebie, żeby usiadła obok. Zaraz potem mocno ją przytulił, na co elfka objęła go w pasie i przycisnęła do niego jak najmocniej swoje drżące ciało.

- Ja już nie daję rady... - zaszlochała w jego koszulę – Nie mogę, po prostu nie mogę...!

- Ćśśś... - pogładził ją uspokajająco po włosach – Już w porządku...

- Nic nie jest w porządku! - zawołała – Byłoby, gdyby żył, ale tak nie jest!

- Lairiel, uspokój się. - odsunął ją delikatnie od siebie, kładąc dłonie na jej policzkach i ocierając rzeki łez – Popatrz na mnie i spróbuj się uspokoić.

Blondynka przeniosła zapłakany wzrok na niebieskie oczy ojca, starając się nieco spowolnić oddech. Po dobrych kilku minutach wreszcie się jej to udało.

- Jesteś bezpieczna. - przytulił ją z powrotem – Nic się nie dzieje.

Pokiwała chwiejnie głową, biorąc wdech przez drżące usta. Oparła policzek o pierś ojca, czując się kochaną i bezpieczną w jego ramionach. Przełknęła ślinę, siedząc z nim dłuższą chwilę w ciszy.

- Mogę... zostać z tobą? - wymamrotała ledwo słyszalnie.

- Oczywiście, że możesz, moja gwiazdeczko. - pocałował ją w czoło, kładąc się z powrotem na poduszkach.

Lairiel położyła się na boku, obejmując jego talię ramieniem, jakby nie chciała pozwolić żadnej sile zabrać jej taty od niej. Przytuliła się do jego boku, wtulając zaczerwienioną od płaczu twarz w brzeg torsu elfa. Thranduil gładził ją po włosach jeszcze przez długi czas, dając córce tyle pocieszenia, ile był w stanie jej przekazać.

Żadne z nich nie zasnęło tamtej nocy ponownie.

***

Do komnaty księżniczki z niższych sal dobiegały niewyraźnie odgłosy rozmów i dosyć stonowanej muzyki. Odbywała się akurat jakaś skromna uczta z okazji Przesilenia Letniego. Mieszkańcy Leśnego Królestwa zgromadzili się na niewielkim przyjęciu, bawiąc się w najkrótszą noc roku i witając kolejne lato.

Lairiel siedziała na swoim łóżku, nie będąc pewna, co robić. Nie potrafiła się już bawić, więc wątpiła, czy wychodzenie na ucztę ma jakikolwiek sens. Miała dość tych spojrzeń pełnych litości. Nie oczekiwała kondolencji ani współczucia, tylko szukała zrozumienia i próby pomocy. Ale jednak, kiedy ktoś chciał ją zaoferować, odcinała się od świata i nie pozwalała do siebie dotrzeć.

Uniosła nieco głowę, wyglądając przez okno na zachodzące za górną krawędź lasu słońce. Ostatnie pomarańczowe promienie wpadły do jej pokoju chwilę temu, a niebo zabarwiło się już na różowo, pomarańczowo, żółto i nawet trochę fioletowo. Zapowiadała się bezchmurna noc, idealna do podziwiania gwiazd, na co elfka i tak nie miała ochoty.

Podniosła się z miękkiego materaca, z zamiarem wyjścia na balkon. Ledwo stanęła na nogach, gdy kątem oka zerknęła na komodę stojącą pod ścianą. Jej uwagę zwrócił leżący na niej, błyszczący nóż.

Lairiel zerknęła krótko w stronę wyjścia na balkon, jakby się obawiała, że ktoś tam stoi i ją obserwuje. Podeszła powolnym krokiem do szafki. Zmierzyła sztylet spojrzeniem, po czym ponownie spojrzała ukradkiem na zamknięte drzwi. Mieszkańcy byli na uczcie – jej ojciec i brat na pewno również. Wyciągnęła przed siebie rękę i owinęła palce wokół gładkiej drewnianej rękojeści, podnosząc ostrze. Przyjrzała mu się ze zmarszczonymi brwiami, rzucając krótkie spojrzenie na lewy nadgarstek i ledwie po ułamku sekundy z powrotem na nóż.

Kusiło ją. Niesamowicie ją kusiło. W końcu... to było jedno z najprostszych wyjść. Jej broń zawsze była dokładnie naostrzona, więc nawet by tego nie poczuła... jeden ruch, a po kilku chwilach wszystkie problemy, obawy i ból natychmiastowo by zniknęły. Byłaby wolna. Wolna od wszystkich cierpień tego bezlitosnego świata, którego już nigdy nie musiałaby oglądać.

Biorąc chwiejny wdech, powoli uniosła lewy nadgarstek, jednocześnie trzymając sztylet przed oczami. Lśniąca, zabójcza klinga wyglądała tak niepozornie, a jednak tak wiele mogła zmienić. Czy nie tego właśnie chciała? Końca tej udręki? Ulgi od trawiącego ją bez przerwy poczucia winy?

Przełknęła ślinę i przygryzła wargę, zacieśniając uchwyt na rękojeści. Uniosła drugą rękę wyżej. Zacisnęła usta w wąską linię, zamykając oczy.

LAIRIEL, NIE RÓB TEGO!

Opuściła błyskawicznie rękę z nożem w zamachu w stronę nadgarstka, zaciskając zaszklone oczy.

Ze zrozpaczonym krzykiem ciepnęła sztyletem, a chwilę później rozległ się brzęk, upadającego na podłogę ostrza. Blondynka odskoczyła z pewnego rodzaju obrzydzeniem od upuszczonego przez nią noża, którym swoją skórę minęła nie więcej niż o cal.

Zrobiła kilka kroków w tył, potykając się o własne nogi, po czym osunęła na ziemię, ze szlochem kuląc się przy komodzie. Schowała z porażką twarz w dłoniach, nie wierząc, co prawie zrobiła. W uszach wciąż dzwoniły jej cztery słowa, które zdawały się rozlec w jej głowie. Tylko dlaczego usłyszała je, jakby były wypowiedziane przez Filiego...?

Drzwi do jej pokoju gwałtownie się otworzyły, a do środka wpadł Legolas, który akurat miał zamiar ponownie spróbować ją przekonać, by wyszła do nich na chwilę. Słysząc jej krzyk, gdy stanął przed wejściem, niemal wykopał drzwi z zawiasów. Rozejrzał się gorączkowo po pomieszczeniu. Kiedy jego wzrok napotkał leżący na podłodze nóż, a potem załamaną siostrę, kulącą się na ziemi, nie potrzeba mu było wiele czasu, by połączył fakty. Czym prędzej przyklęknął obok niej i szczelnie przytulił, nie pozwalając jej praktycznie na żaden ruch.

- Nie wiem, co we mnie wstąpiło... - pokręciła bezradnie głową, wtulając zapłakaną twarz w ramię brata.

Ale ja wiem, pomyślał. Zdawał sobie sprawę, dlaczego Lairiel miała zamiar się zabić. I tak nie radziła sobie całkiem tragicznie, a wytrzymała bez ukochanego księcia już prawie siedem miesięcy. Z bólem rozdzierającym mu serce coraz bardziej sobie uświadamiał, że siła jego siostry powoli się wyczerpuje.

***

Lairiel stała przed drzwiami do komnaty króla. Uniosła już rękę, by zapukać, kiedy przemyślała wszystko jeszcze raz, chcąc upewnić się z samą sobą o swojej decyzji. Od jej wybryku z nożem minęły trzy tygodnie. Z każdym z nich miała coraz bardziej dość wszystkiego dookoła. Czuła się zmęczona. Czuła, że się dusi tymi wszystkimi emocjami, jakie skrywała w sobie, nie pozwalając praktycznie nikomu ich zobaczyć. Marzyła o spokoju i ukojeniu, jakiego wiedziała, że nie zazna nawet wśród jej ukochanej rodziny. Nawet oni nie potrafili jej pomóc. Nikt nie potrafił.

To, że o mały włos się nie zabiła, uświadomiło jej, jak pragnie wolności. I jak bardzo była zdesperowana, by po prostu ją osiągnąć. Mroczne myśli ani na moment nie przestawały ją nękać, podobnie jak wina, która wysysała z elfki chęć życia. Od bitwy minęło ponad pół roku. Siedem miesięcy, a każdy z nich w coraz większym żalu i nieskończonej tęsknocie.

Nie potrafiła normalnie funkcjonować. Ani fizycznie, ani psychicznie. Nie była w stanie myśleć o czymś pozytywnym, bez przerwy dręcząc się ciemnymi wspomnieniami. Jej iskra życia zniknęła dawno temu. Zgaszona przez zimny podmuch śmierci, która zabrała jej ukochaną osobę. Zgasła, nim zdążyła stać się minimalnym płomykiem, który może i kiedyś by się rozżarzył.

Elfy mają tylko jedną prawdziwą miłość w całym swoim nieśmiertelnym życiu. Dla niej był nią Fili. Wiedziała, że nie znajdzie tego ponownie. Nic równie cennego, co mogłoby przynieść jej ukojenie.

Biorąc głęboki wdech, w końcu zapukała. Słysząc stłumioną przez drzwi odpowiedź ojca, weszła do środka. Przeszła przez duży pokój, skręcając w jedne z drzwi, prowadzące do gabinetu króla. Siedział akurat przy biurku, pisząc coś na kawałku pergaminu. Słysząc znajome kroki, podniósł głowę znad listu.

- Lairiel...! - przeniósł wzrok na córkę z lekkim zaskoczeniem, z uwagi na jej rzadkie odwiedziny w ostatnim czasie – Co cię do mnie sprowadza?

- Możemy porozmawiać? - spytała, widocznie chcąc oderwać go na chwilę od pracy.

Zmarszczył nieznacznie brwi, ale skinął głową, wstając z miejsca. Przeszedł obok elfki do jego największego pokoju, po czym wskazał jej dłonią na kanapę przed kominkiem. Posłusznie usiadła, co zaraz potem uczynił i on.

- Ada, ja... - zaczęła, ale niemal od razu się zawahała – Myślałam nad tym wszystkim i... i podjęłam decyzję... - oznajmiła cicho i złapała go za rękę, ściskając ją obiema dłońmi – Chcę, żebyś wiedział, że naprawdę ogromnie cię kocham i jestem niesamowicie wdzięczna za wszystko, co dla mnie zrobiłeś... doceniam twoje starania, bo wiem, jak bardzo ci na mnie zależy i naprawdę, naprawdę cię kocham... zdecydowałam już i czuję się okropnie... i jest mi strasznie przykro...

Zrobiła krótką przerwę, starając się nie pozwolić zgromadzonym łzom spłynąć jej po policzkach. Odetchnęła chwiejnie, szczerze nienawidząc się za to, co musi mu powiedzieć.

- Chcę wypłynąć do Valinoru...

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top