31. Te wspomnienia będą żyć
Piosenka w mediach to polska wersja "The Last Goodbye" i muszę przyznać że jest cudowna i bardzo chwyta za serduszko😘 idealnie pasuje do ostatniej sceny z tego rozdziału, bo słuchając jej już jakiś czas temu miałam przed oczami ten fragment 🥰
***
W jednym z namiotów leczniczych panowała cisza. Lairiel siedziała na prowizorycznym łóżku obok Dwalina, zajmując się szramą na jego ramieniu. Nie wypowiedziała ani jednego słowa, od kiedy zeszła z Kruczego Wzgórza jakieś trzy godziny temu. Odgłosy bitwy już ucichły, a elfy i krasnoludy, które wyszły z niej bez większego szwanku, rozprawiły się ze wszystkimi niedobitkami przeciwnika. Na polu walki spłonęło już kilka stosów z truchłami orków, by nie zaśmiecały ziemi, za którą tak wielu przelało krew.
Elfka posmarowała drżącymi palcami maścią zszytą ranę krasnoluda, po czym nie odzywając się, sięgnęła po leżący na jej kolanach bandaż. Otarła mimochodem jeden z policzków, po których nieustannie spływały ciche, gorzkie łzy. Oblizała suche wargi, owijając materiałem rękę krasnoluda.
- Moja księżniczko... - przez wejście od namiotu, gdzie znajdowała się część kompanii, do środka wsunęła się głowa Ferena, na którego blondynka uniosła zapłakany wzrok – Król prosi cię o pomoc przy rannych. Nasi uzdrowiciele zostali zaatakowani, wskutek czego z piętnastu zostało czterech zdolnych do pracy i twój ojciec.
- Zaraz przyjdę. - odparła pustym głosem, kończąc wiązanie bandażu.
Wiedziała, że powinna pilnować swojego taty przy leczeniu innych. Kiedy był młody szkolił się zawzięcie na uzdrowiciela, dzięki czemu teraz miał z tego zakresu bardzo szeroką wiedzę – większe umiejętności niż nawet spora część ich medyków. Właśnie dlatego, gdy czuł, że jest potrzebny, potrafił siedzieć przy potrzebujących i im pomagać, dopóki sam nie był ledwo żywy i to jemu potrzebna była pomoc. Lairiel również nieco uczyła się w tym kierunku, ale na pewno nie miała aż tak szerokich możliwości, jak jej ojciec. Mimo to liczył się każdy, kto umiał przynajmniej przemyć ranę w nieinwazyjny sposób i odpowiednio ją opatrzyć.
Dziewczyna szarpnęła gwałtownie za końcówkę bandaża, rozrywając ją na dwie węższe części. Owinęła je wkoło ramienia wojownika z dwóch przeciwnych stron, zawiązując z nich supeł, po czym wstała i bez słowa wyszła z namiotu. Niemal od razu natknęła się na Ferena, który poprowadził ją do największego namiotu dla rannych, znajdującego się w Dale. Płachta, która zastępowała drzwi była odciągnięta na bok, odsłaniając przechodniom widok na tragiczny obraz skutków wojny. W środku unosił się miedziany zapach krwi, ziołowych naparów i innych leczniczych specyfików, tworząc nieprzyjemną dla nosa mieszankę.
Lairiel po krótkiej chwili wypatrzyła klęczącego na ziemi leśnego króla. Większość rannych leżała tu zwyczajnie na kilku warstwach koców, położonych na ziemi, z uwagi na brak innej możliwości. Zwykle dostojny i onieśmielający elf wyglądał jak... zupełnie jak nie król. Wykuta na zamówienie zbroja zniknęła, podobnie jak niemal nieodłączny diadem oraz błyszczący płaszcz. Thranduil klęczał nad jednym ze swoich rannych wojowników jedynie w prostych, ciemnych spodniach, wysokich i miękkich butach oraz białej koszuli, której rękawy miał wysoko podwinięte. Jasny materiał nosił na sobie wiele czerwonych śladów, a ręce króla ubrudzone były krwią jeszcze kilka cali za nadgarstkiem. Jasne włosy zostały odgarnięte do tyłu rzemykiem, by nie opadać mu na twarz.
Ściskał dłonią rękę leżącego przed nim elfa, mówiąc coś do niego po cicho. Księżniczka podeszła cichym krokiem i uklękła obok nich.
- ...dzielnie walczyłeś. - usłyszała delikatny głos jej ojca.
Z bólem serca spojrzała na bladą twarz młodego żołnierza. Krew splamiła praktycznie cały jego tors, podobnie jak dużą część głowy i jasnobrązowych włosów. Wciągnęła powietrze, wiedząc, że elf umiera.
- Za mojego króla. - wychrypiał tamten – To zaszczyt zginąć w twojej obronie, mój panie...
Lairiel zacisnęła powieki, gdy poszarpany oddech elfa się zatrzymał. Przełknęła ślinę, opuszczając ze smutkiem głowę. Thranduil przymknął z żalem oczy, po czym sięgnął ostrożnie zakrwawioną dłonią w stronę młodego wojownika. Zamknął jego niewidzące oczy, wzdychając ze smutkiem.
- Nie powinnaś tego oglądać. - zwrócił się cicho do córki.
- To moi ludzie. - pokręciła głową, bezskutecznie próbując otrzeć policzek – Umierają za nas. Mogę przynajmniej przy nich być w ostatnich chwilach...
- Co z twoimi przyjaciółmi? - zapytał – Jak się mają?
- Cała dwunastka. - wyszeptała – Bilbo też jest cały. Załamani... - odetchnęła chwiejnie – A nasi? Ilu rannych?
- Dobrze ponad dwustu. - westchnął z porażką król – I z każdą chwilą przybywa. Legolas z naszymi ludźmi przeszukuje jeszcze pole bitwy.
- Feren powiedział, że mnie potrzebujesz... - wspomniała.
- Mamy kilku trafionych zatrutymi strzałami. - skinął głową – Tych plugawych łuczników nie było wiele i tak samo wiele nie ma przez nich zranionych... ale oni umierają w męczarniach, a ja nie będę na to patrzył bezczynnie. Nie chcę cię o to prosić, ale nie pomogę im samodzielnie...
- To mój obowiązek, ada. - wtrąciła – Nie zużyłam jeszcze dużo energii, mogę pomóc.
Thranduil zmierzył dziewczynę uważnym spojrzeniem, po czym kiwnął głową i podniósł się na nogi. Poprowadził ją kilkoma wąskimi przejściami między licznymi prowizorycznymi schronieniami dla rannych. Weszli do jednej hali we wnętrzu jakiegoś budynku. Dotkniętych trucizną elfów i krasnoludów trzymano w pomieszczeniu, by nie nabawili się jakiejś choroby przez niską temperaturę – mogłaby ona przesądzić ich los, pogarszając gwałtownie ich stan i uniemożliwiając przetrwanie.
Blondynka aż przystanęła, gdy przekroczyli próg sali. Poczuła wokół siebie ciemność, próbującą wyrwać dusze z leżących tu wojowników. Nie było ich sporo – na oko może piętnastu, albo nawet i mniej. Mimo to wiedziała, że ją i jej ojca czeka spory wysiłek, by uwolnić ich wszystkich z łap śmierci. Dobra połowa otrutych to były krasnoludy, które nie miały aż tak silnego ducha i łatwiej ulegały mrocznym siłom od elfów, wskutek czego potrzeba było więcej energii, by utrzymać ich przy życiu i uwolnić od zabójczej substancji.
Oboje przyklękli przy pierwszym wojowniku, pochodzącym akurat z Żelaznych Wzgórz. Krasnolud pogrążony był w wysokiej gorączce, która opanowała jego zmysły, odcinając umysł od świata zewnętrznego. Thranduil odchylił splamiony prawie czarną krwią bandaż, ukazując paskudną i ciemną ranę pod obojczykiem krasnoluda. Odebrał od przechodzącego obok jednego z ich uzdrowicieli kilka namoczonych we wrzątku gałązek athelasu, rozcierając je w palcach. Wymienił jeszcze z córką upewniające się co do jej decyzji spojrzenie. Księżniczka skinęła głową, jedną dłoń kładąc na spoconym czole krasnoluda, a drugą ściskając rękę ojca. Król elfów przyłożył swoją drugą dłoń do zatrutej rany, po czym razem z blondynką zaczął modlić się do Valarów. Przymknęli oczy, gdy ich głosy złączyły się w powietrzu, tworząc jedność. Po chwili krasnolud uchylił lekko zmęczone powieki, spoglądając na klęczące przy nim postaci przytomniejszym wzrokiem. Zasnął niemal od razu.
Król i księżniczka powtarzali niestrudzenie tę czynność przy każdym kolejnym pacjencie. Już po ocaleniu czwartego z rannych Lairiel otarła przedramieniem nieco zroszone potem czoło. Czekało ją jeszcze sporo pracy.
***
Bawiła się trzymanym w dłoniach gładkim, granatowym kamieniem z runami. Óin kończył owijać jej bandaż wokół głowy, przytrzymujący namoczoną leczniczym naparem szmatkę przy ranie nad jej skronią. Blondynka siedziała na łóżku Bofura, który odpoczywał tam po potężnym ciosie, jaki otrzymał w tył czaszki. Wciąż odczuwał zawroty głowy, przez które nie mógł bezpiecznie stać, więc przez najbliższe kilka godzin miał jeszcze nie wstawać.
Siedziała ze swoimi towarzyszami, ofiarując im ciche pocieszenie swoją obecnością. Nikt nie wspominał do tej pory o dotkliwej stracie, jaka ciążyła im na sercach. Szukali ukojenia w sobie nawzajem, dotrzymując sobie po prostu towarzystwa.
Thorin wszedł do środka ciężkim krokiem, od razu zauważając siedzącą przy Bofurze dziewczynę z opuszczoną głową i zwieszonymi ramionami. Nic nie powiedział, jedynie przysiadł się na łóżku Kiliego, który wpatrywał się pustym wzrokiem w materiałowy sufit, kładąc mu dłoń na ramieniu. Elfka była świadoma obecności przywódcy w środku, bowiem widziała go kątem oka spod zasłony jasnych włosów. Wolała jednak milczeć, ponieważ nie miała pojęcia, jaki stosunek ma do niej reszta krasnoludów po tym, jak pojawiła się z armią pod ich drzwiami. I jak zawiniła śmierci lubianego przez wszystkich księcia, ale czy o tym wiedzieli, nie miała pojęcia.
- Nie rozumiem... - odezwał się w pewnym momencie Bofur, przerywając trwającą od długiego czasu w namiocie ciszę – Mówiłaś wczoraj, że armia elfów nie jest w Dale, by nas atakować. - przypomniał, zdając sobie sprawę, że nikt nie jest chętny do poruszania żadnego, ani tym bardziej tego tematu.
Lairiel popatrzyła na niego kątem oka.
- Bo nie była. - odparła cicho, a były to zdaje się pierwsze słowa, jakie wypowiedziała do kompanów po zejściu z Kruczego Wzgórza – Nie mieliśmy zamiaru z wami walczyć... - westchnęła, zaprzestając zabawy kamieniem – To był w większości pomysł mojego ojca. Pani Galadriela była z Mithrandirem w Dol Guldur, fortecy na południu Mrocznej Puszczy. - mówiła – Tam gromadziła się część sił Nieprzyjaciela. Skontaktowała się swoimi mocami z moim tatą. Jako jedyny był tak blisko Ereboru i posiadał armię, którą mógłby tu przyprowadzić. Powiedziała, żeby wziął swoje wojsko, by bronić Góry przed oddziałami orków, jakie maszerowały w tym kierunku. Azog chciał zdobyć Samotną Górę z uwagi na jej położenie, dzięki czemu Nieprzyjaciel mógłby odzyskać upadłe królestwa na Północy. Nie mogliśmy do tego dopuścić, bo to skazałoby całe Śródziemie na stopniową zagładę...
Westchnęła ciężko, wciąż nie unosząc wzroku.
- To był tak naprawdę spory zbieg okoliczności. - przyznała – Chcieliśmy was trochę nastraszyć tą armią, żeby Thorin dotrzymał danego słowa. Nic poza tym. Nie spodziewaliśmy się, że Dain przyprowadzi swoje siły z Żelaznych Wzgórz.
- To akurat była moja wina... - odezwał się pokonanym i lekko zachrypniętym głosem Dębowa Tarcza – Przez to złoto naprawdę wierzyłem, że chcecie nas zaatakować, dlatego wysłałem do Daina kruka.
- Ale... może jednak wyszło nam to na dobre...? - zasugerował niepewnie Kili – Orków było bardzo dużo... i ta druga armia...
Lairiel przełknęła ślinę, gdy jej myśli powoli kierowały się od słów bruneta na Krucze Wzgórze.
- Tak... - szepnęła, czując, że oczy zachodzą jej nieproszonymi łzami – Może masz rację. W końcu mogło być jeszcze gorzej, prawda? - uśmiechnęła się bez humoru, ocierając policzek wierzchem dłoni.
- Lairiel... - poczuła na ramieniu rękę Bofura, który widocznie wahał się, czy się odzywać – Fili nie chciałby, żebyś po nim płakała.
- Jak mogę nie?! - schowała ze szlochem twarz w dłoniach – Przecież to wszystko moja wina...! On nie żyje przeze mnie...
- Lairiel, nie mów tak... - poprosił Kili.
- Ale taka jest prawda! - wykrzyknęła, patrząc na niego czerwonymi oczami – Fili zginął, żebym żyła... a ja nienawidzę się za to i czuję się, jak najgorsza osoba na świecie, bo nie potrafię nawet tego docenić! - wyrzuciła – Powinnam umrzeć razem z nim... - powiedziała, wpatrując się bezsilnie w ziemię – Nie chcę takiej miłości...
- Fili oddał za ciebie życie, żebyś ty mogła iść dalej. - Bofur potarł ją pocieszająco po ramieniu, choć te słowa z wyraźnym trudem przechodziły mu przez gardło – On naprawdę cię kochał. Zrób to dla niego i żyj.
- Ja nie potrafię... - pokręciła głową w całkowitej porażce, po czym popatrzyła na krasnoluda – Gdyby ktoś, kogo kochasz, zginął z twojego powodu... umiałbyś z tym żyć? Ze świadomością, że to ty powinieneś być na jego miejscu?
Otarła ponownie twarz, po czym szybko wstała na nogi.
- Przepraszam was... - szepnęła, jak najszybciej wychodząc z namiotu na chłodne, wieczorne powietrze.
Wzięła głęboki wdech, próbując się uspokoić i opanować spływające jej po policzkach łzy. To wszystko ją przytłaczało... Fili by żył, gdyby przybyła na Krucze Wzgórze szybciej. Wciąż by tu był, gdyby nie dała tak sobą pomiatać. Nie rozumiała, jak jej ojciec to zniósł... Jak potrafił iść dalej, gdy miłość jego życia go opuściła? Lairiel czuła się martwa w środku. Nie miała po co żyć, ani dla kogo. Nie miała dla kogo być silna i w nikim nie mogła znaleźć wystarczającego ukojenia. Ile czasu tego bólu jeszcze przed nią? Jak na jej pęknięte serce, zdecydowanie za wiele...
***
- To naprawdę może poczekać! - namawiała ojca, który uparcie dalej pracował nad rannymi, choć sam ledwo trzymał się na nogach.
Był już środek nocy, albo i nawet później, ale dla króla elfów nie miało to żadnego znaczenia. Thranduil na zmianę wstawał i kucał przy leżących niemal wszędzie rannych wojownikach, oferując im każdą pomoc, jaką tylko był w stanie dać. Dotrzymywał towarzystwa umierającym żołnierzom, których zapewniał, że jest z nich dumny i na pewno odnajdą spokój po honorowej śmierci. Ci natomiast utrzymywali, że zaszczytem jest dla nich polec w imieniu tak wspaniałego władcy, za którego oddaliby życie i po raz drugi.
- Jest jeszcze wielu rannych. - odparł tamten, przecierając podkrążone oczy ubrudzoną przez krew dłonią – Nie zostawię ich na śmierć.
- Zabijesz sam siebie, jeśli będziesz to ciągnął! - mówiła Lairiel – Ada, robisz to bez przerwy od ponad dwunastu godzin...!
- Bo nie ma czasu na przerwy. - rzucił przez ramię, zmieniając okład jednemu z wojowników, trawionych gorączką – Oni potrzebują pomocy.
- Potrzebujemy króla, który jest w stanie o własnych siłach ustać na nogach! - zdenerwowała się.
- Nie jestem zmęczony. - upierał się.
- Czyżby? - księżniczka uniosła brwi – Wyglądasz, jakbyś zaraz miał się przewrócić!
Thranduil nic nie odpowiedział, jedynie podniósł się z ziemi, z zamiarem przejścia do kolejnych pacjentów, skupionych w końcowej części największego namiotu. Nim jednak zdążył się wyprostować na pełną wysokość, elf zachwiał się niebezpiecznie, a Lairiel w ostatniej chwili złapała go za ramię, by nie upadł na ziemię.
- Proszę, ada, naprawdę musisz odpocząć. - posłała mu błagalne spojrzenie – Zajmę się nimi, obiecuję. Prześpij się i zbierz siły.
Elf westchnął ciężko, ale w końcu skinął z poddaniem głową, na co jego córka odetchnęła do siebie ze znaczą ulgą.
- Galion? - zawołała ciemnowłosego elfa, który akurat wszedł do środka – Zaprowadź mojego ojca do jego namiotu. Musi odpocząć.
Przyjaciel króla skinął głową, biorąc go pod ramię i wyprowadzając z namiotu. Lairiel westchnęła do siebie, po czym podwinęła rękawy i podeszła do leżącego najbliżej niej wojownika. Ten akurat spał, więc, zauważając okład na jego głowie, dotknęła ostrożnie jego czoła, sprawdzając mu temperaturę. Nie była ona wysoka. Zaczesała włosy do tyłu, ogarniając zmęczonym spojrzeniem prowizoryczną salę dla chorych.
Zapowiadała się pracowita noc.
***
Następnego dnia odbyć się miał pogrzeb Filiego. Krasnoludy z kompanii jednogłośnie się ze sobą zgodziły, że zasługuje na sen wśród dawnych królów, których był potomkiem. Lairiel miała na sobie już strój podróżny, bowiem zaraz po uroczystości miała wrócić z rodziną i ocalałymi do Leśnego Królestwa. Nie zmrużyła tej nocy oka. Niemal do świtu zajmowała się rannymi, aż nie został już nikt, kto potrzebowałby pilnej opieki. Położyła się nad ranem, ale nie była w stanie zasnąć, bo gdy tylko opuszczała powieki, przed jej oczami pojawiały się obrazy z Kruczego Wzgórza. Tragiczne wspomnienia prześladowały ją cały czas, nie dając ani chwili spokoju od widoku ukochanego księcia, umierającego w jej ramionach.
Rankiem wszyscy żołnierze przygotowali się już do podróży do domu, pomagając przy tym rannym krewnym, którzy potrzebowali w drodze ich wsparcia. Księżniczka zarzuciła na siebie jedynie ciemny płaszcz, którym szczelnie się okryła, jakby chciała się nim osłonić przed atakującej ją non stop poczuciem winy. Bitwa chciała ofiar... los sprawił, że tym razem padło na starszego siostrzeńca Thorina.
Teraz stała we wnętrzu Samotnej Góry, po raz pierwszy od setek lat, wpatrując się opuchniętymi od płaczu oczami w leżącego nieruchomo na kamiennym łożu Filiego. Jasnowłosego krasnoluda otaczały małe i skromne świeczki, które mimo swych rozmiarów wprowadzały wszystkich zebranych w niezwykle nostalgiczny i melancholijny nastrój. W swoich złożonych na torsie dłoniach trzymał rękojeści ukochanych podwójnych mieczy, a jego trupio – blada twarz niemalże błyszczała w ciepłym świetle. Lairiel spojrzała na niego wtedy po raz pierwszy od chwili, gdy odwróciła od niego wzrok, schodząc z Kruczego Wzgórza. Widząc go tak bez oznak życia, spokojnego, odniosła wrażenie, że jej serce zostało przeszyte tępym sztyletem, który został jeszcze wykręcony, a następnie wyrwany z okrucieństwem z jej ciała.
Jej ojciec obejmował ją ramieniem, chcąc dać jej tyle wsparcia, ile go potrzebowała. Jej niegdysiejsi towarzysze obeszli kamienny stół, na którym spoczywał ich książę. Ona się na to nie zdobyła. Nie potrafiła oderwać stóp od skał pod jej nogami, ani tym bardziej zmusić ich, by podejść bliżej. Po kilku sztywnych i formalnych momentach, przyjaciele i rodzina poległego księcia podchodzili bliżej jego grobu, dzieląc się z zebranymi dookoła wspomnieniami z nim, ostatni raz patrząc na jego twarz. Elfka nie potrafiła stać bez wzruszenia, gdy słuchała ich szczerych wyznań, pochodzących prosto z serca. Jedyne co, to dała z siebie wszystko, by nie wybuchnąć tu lamentem, rzucając się na kolana przed wszystkimi. Gorące łzy spływały jej po policzkach coraz większymi strumieniami, gdy powoli zbliżała się jej kolej, a więc i moment ostatniego pożegnania z krasnoludem, któremu oddała serce i do którego należało już na zawsze.
Gdy Kili z trudem dokończył swoje własne słowa, Lairiel podeszła na chwiejnych nogach do płaskiego kamienia, rzucając spojrzenie na jasnowłosego księcia. Wyglądał, jakby tylko spał. Jakby miał się zaraz obudzić. Elfka wiedziała jednak, że jest to jedynie bolesne złudzenie. Przejechała dłonią po gładkiej skale, na której miał spać, aż do końca tego świata. Skupiła się jedynie na nim, wyrzucając z głowy fakt, że wkoło nich są setki żołnierzy, jej rodzina i przyjaciele. Wyobraziła sobie, że jest tu z nim sam na sam i może powiedzieć mu wszystko, czego nie zdążyła za życia.
- Co nas do tego doprowadziło, Fili...? - szepnęła, lekko kręcąc do siebie głową – Ile rzeczy trzeba by zmienić, żebyś był tu, obok mnie? - wzięła drżący wdech – Pamiętam, jak spotkaliśmy się po raz pierwszy... kiedy wpadliśmy na siebie w domu Bilba. Kiedy opowiadałeś mi o swojej rodzinie... Przy tobie dowiedziałam się, że Frerin, mój przyjaciel, nie żyje, a teraz ty do niego dołączyłeś...
Przeniosła swój wzrok na lśniącą na jej lewym palcu serdecznym biżuterię, unosząc jeden kącik ust w płaczliwym uśmiechu.
- Pamiętam, kiedy dałeś mi ten pierścionek... - pogładziła palcem bursztyn – Wtedy, jak rozmawialiśmy wieczorem w ogrodach, w Rivendell... kiedy chciałam tam zostać, ale uświadomiłeś mi, że nie jestem zbędna w waszej kompanii... gdy wyjawiłam ci, kim jestem, a ty dotrzymałeś tajemnicy zgodnie z moją prośbą... wtedy zrozumiałam, że naprawdę coś dla mnie znaczysz, a my prawie pocałowaliśmy się pierwszy raz... Wiem, że chciałbyś, bym zachowała ten pierścionek... - uniosła wzrok znad obrączki – Dlatego przysięgam ci, że nigdy go nie zdejmę.
Pociągnęła nosem, wbijając niepatrzący wzrok przed siebie.
- Wtedy u Beorna... uświadomiłeś mi, jak bardzo kocham moją rodzinę i jak bardzo za nimi tęsknię... - kontynuowała – To dzięki tobie odważyłam się wrócić do domu... tamtej nocy zrozumiałam, że to ty jesteś moim jedynym... - otarła twarz, robiąc chwilę przerwy, gdy jej głos się załamał – I... to w tamtym momencie, gdy mnie pocałowałeś, oddałam ci swoje serce, które już zawsze będzie tylko twoje i... i dotarło do mnie, że... że znalazłam to, czego szukałam przez swoje całe życie... Na początku naszej podróży powiedziałam ci, że nie jestem jeszcze gotowa na prawdziwą miłość... - uśmiechnęła się przez łzy – Pokazałeś mi, że byłam w błędzie.
Potarła kilka razy drżące dłonie o siebie nawzajem, zbierając w sobie siły na kolejne słowa.
- Kilka dni temu, gdy... natknęliśmy się na Barda nad rzeką... - pociągnęła nosem – Spytałeś mnie, czy chciałabym być kiedyś twoją narzeczoną. Zaśmiałam się, ale się zgodziłam i... i chociaż nie myślałam wtedy o tym, wiem, że mówiłeś poważnie... a ja teraz nie pragnę niczego bardziej, niż spędzić reszty życia przy twoim boku... - otarła rękawem policzek – Dałabym wszystko, by móc cofnąć czas i zrobić coś, dzięki czemu byłbyś tutaj ze mną... i jeszcze nigdy, w całym moim życiu, nie byłam światu za nic tak wdzięczna, jak za to, że cię poznałam...
Uniosła trzymaną wcześniej w dole głowę, patrząc przez łzy na ukochanego księcia.
- Zmieniłeś mnie na lepsze i... chcę tylko, byś wiedział, że... kocham cię całym moim sercem... - wyszeptała - ...i to się nigdy nie zmieni, a ja nigdy, przenigdy o tobie nie zapomnę... - przyrzekła ledwo słyszalnie – Le melin, Fili. Novaer, ma vhenan...
***
Lairiel poprawiła siodło na swoim jasnym rumaku. Obok niej jej ojciec kończył zakładanie wodzy swojemu ciemnemu wierzchowcowi, który miał zastąpić mu na tę podróż jego jelenia. Bilbo właśnie kończył się umawiać z krasnoludami na herbatę u niego w Hobbitonie, a Gandalf obserwował wszystko z lekko smutnym uśmiechem. Gdy dawny włamywacz odszedł już w stronę swojego kucyka, elfka odetchnęła i podeszła do dawnych kompanów. We wrotach Ereboru stała dwunastka jej towarzyszy, żegnająca się z poznanymi przyjaciółmi.
- Ja... - zaczęła nieco zachrypniętym od płaczu głosem – Chyba pierwszy raz, poza moją rodziną, będę za kimś tak tęsknić. - wyznała – Zawdzięczam wam tyle wspaniałych przeżyć i... nie pamiętam, kiedy ostatnio tak się z kimś zżyłam... - pierwszy raz otarła policzek – Jesteście najwspanialszymi przyjaciółmi, o jakich mogłam Valarów prosić...
Kili nie wytrzymał, rzucając się do przodu i owijając ramiona wkoło jej talii, co od razu odwzajemniła.
- Będzie nam ciebie brakować... - wymamrotał w jej klatkę piersiową.
- Mi was również, Kili... - szepnęła – I twojego brata...
- Naprawdę cię kochał, Lairiel. - powiedział – Żyj dla niego.
Blondynka oparła brodę o czubek głowy krasnoluda, pozwalając pierwszym łzom wypłynąć z jej oczu i po chwili puściła bruneta, chcąc jeszcze napatrzeć się na swoich przyjaciół.
- Za szybko się rozklejam przy pożegnaniach... - parsknęła, na co krasnoludy zareagowały cichym śmiechem – Nigdy was nie zapomnę, naprawdę. Jestem wam niesamowicie wdzięczna za wszystko, co razem przeszliśmy... I jeśli będziecie może kiedyś przechodzili w pobliżu Leśnego Królestwa, i zechcecie mnie odwiedzić, osobiście dopilnuję, żebyście zostali należycie potraktowani, jako moi goście i... nasze bramy są dla was zawsze szeroko otwarte... prawda, tato?
- Tak, tak... - odparł Thranduil, nawet nie odwracając się od swojego konia.
- Również masz naszą dozgonną wdzięczność za tę ogromną pomoc w naszej wyprawie. - Thorin wystąpił parę kroków naprzód – I jeśli byś czegoś kiedyś potrzebowała, zawsze możesz znaleźć u nas jak największe wsparcie.
- Dziękuję... - szepnęła – Takie słowa od Króla pod Górą wiele dla mnie znaczą. - posłała mu łzawy uśmiech.
Właśnie wtedy przywódca kompanii zrobił coś, czego Lairiel nigdy się po nim nie spodziewała. Podszedł do niej o krok bliżej, rozpościerając szeroko ramiona, w które elfka po chwili niedowierzania wpadła ze szlochem. Ścisnęła krasnoluda z całej siły, wciąż będąc w pewnego rodzaju szoku.
- Byłbym zaszczycony, mogąc nazwać cię kiedyś moją siostrzenicą, Lairiel. - powiedział jej do ucha, po czym pocałował ją czułym, ojcowskim gestem w czoło – Fili chciałby widzieć cię uśmiechniętą... - dodał cicho, na co blondynka uniosła kąciki ust w szczerym uśmiechu.
Thorin machnął dyskretnie ręką, dając Balinowi znak, by podszedł bliżej. W oczy dziewczyny rzuciła się skrzynka, trzymana w jego rękach.
- Jest coś, co jesteśmy tobie i twojej rodzinie winni. - odezwał się ponownie Thorin, w czasie gdy Thranduil niepewnie stanął obok córki – Fili wspomniał mi o złożonej obietnicy... - przyznał, gdy białobrody krasnolud uchylił wieko - ...i wiem, że chciałby, żeby mimo jego nieobecności została dotrzymana.
Dziewczyna szarpnęła ojca za rękaw, otwierając szeroko oczy.
- Naszyjnik mamy...! - sapnęła z niedowierzaniem, spoglądając to na klejnoty, to na tatę.
- Trzymaliśmy je niesłusznie. - kontynuował Thorin – Klejnoty z Lasgalen należą do was.
Elf delikatnie włożył dłoń do środka, obracając między palcami kilka drobniutkich, świecących na błękitno kamyczków.
- To bardzo honorowe z waszej z strony. - wydusił w końcu, przyjmując kuferek – Będę o tym pamiętał. - lekko pochylił głowę w kierunku krasnoluda, po czym odszedł z powrotem na miejsce obok swojego rumaka.
- To znaczyło 'dziękuję'. - powiedziała cichutko księżniczka.
Stała jeszcze chwilę, wpatrując się w swoich przyjaciół, nie wiedząc, co może im jeszcze powiedzieć. Jej problem został rozwiązany, gdy Kili ponownie ją przytulił, a jego śladem podążyła cała kompania, otaczając elfkę w szczelnym uścisku. Z cichymi łzami wzruszenia objęła ich szczupłymi ramionami, korzystając z ostatnich wspólnych chwil w najbliższym czasie.
- Nie widzimy się po raz ostatni, prawda? - odezwał się nieśmiało Ori.
- Oczywiście, że nie! - uśmiechnęła się z cichym szlochem.
- Odwiedź nas szybko... - mruknął Kili.
- Obiecuję...! - przyrzekła, pociągając nosem.
Paręnaście stóp za nimi Gandalf posłał Thranduilowi znaczący wzrok.
- Dopiero co uczyła się wchodzić na drzewa i zabierać ci koronę, co, mellon? - skomentował czarodziej, patrząc na scenę przed sobą z ciepłem w sercu.
- Nawet mnie nie dobijaj, Mithrandirze... - król elfów pokręcił do siebie głową z westchnieniem, ale patrząc na córkę, otoczoną tyloma wiernymi przyjaciółmi, nie sposób było się nie uśmiechnąć.
Lairiel ścisnęła ich jeszcze raz, po czym odeszła kilka kroków w tył, ocierając policzki.
- Dziękuję wam za wszystko... - wyszeptała.
Krasnoludy jak jeden mąż skłoniły się przed nią nisko w pasie, na co elfka zareagowała płaczliwym, ale też radosnym śmiechem. Thranduil pomógł jej sprawnie wsiąść na konia, po czym sam wskoczył na swojego. Księżniczka przeniosła jeszcze wzrok na towarzyszy podróży. Z ciepłym uśmiechem pochyliła głowę, przykładając dłoń do serca, którą zaraz wysunęła w ich stronę. Kompani pomachali jej jeszcze na do widzenia, gdy obróciła wierzchowca, obdarzając ich ostatnim spojrzeniem, po czym ruszyła w stronę utęsknionego domu.
Zatrzymała się kawałek od Ereboru, gdy wjechali na jeden z pagórków. Obejrzała się do tyłu, wpatrując w górującą nad pobliskimi terenami Samotną Górę, gdzie zostawiła swoich przyjaciół, ukochanego i serce. Delikatny wiatr poniósł jej niemal niesłyszalny szept:
- Żegnaj, Fili...
~~~~~~
Le melin, Fili. Novaer, ma vhenan... - Kocham cię, Fili. Żegnaj, moje serce...
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top