25. Czas ruszać dalej
Lairiel rozejrzała się pobieżnie dookoła i zamaszystym ruchem zapięła torbę, leżącą na łóżku. Upewniając się, że zapakowała już wszystko, sięgnęła po naszykowany wcześniej strój podróżny. Na gładką bluzkę narzuciła ciepły kaftan, z uwagi na coraz niższe temperatury. Do tego ocieplane ochraniacze na przedramiona, wysokie, ale miękkie buty, a także ciepłe, przylegające spodnie. Na sam koniec został jej gruby płaszcz, który na razie zostawiła, by założyć go przed samym wyjściem.
Po sytym śniadaniu, które zapewnił wszystkim jej ojciec, kompania szykowała się do dalszej drogi. Lairiel bez większych chęci przymierzała się do ponownego zostawienia domu za sobą. Mimo to wiedziała, że nie może tu zostać, gdyż dała słowo, by pomóc krasnoludom. Pocieszała się myślą, że już za kilka dni dotrą do Góry, więc za niecałe dwa tygodnie wróci do rodziny.
Siedziała jeszcze chwilę z tatą w swojej komnacie. Thranduil zaplatał jej włosy, nie odzywając się ani słowem. Księżniczka też nic nie mówiła. Wiedziała, że jej ojciec nie chce, by znowu go opuszczała, ale wiedziała też, że za niedługo znów go zobaczy. Pomimo tego była w dość kiepskim humorze.
Thranduil po cichu oznajmił, że skończył. Lairiel rzuciła okiem na cienkie warkoczyki po bokach jej głowy, łączące się w kłosa z jej tyłu. Westchnęła do siebie smętnie, po czym bez słów przytuliła się do elfa, korzystając jak najbardziej z ostatnich wspólnych chwil.
- Nie chcę, żebyś znowu wyjeżdżała... - wyszeptał w jej włosy.
Ponieważ znała swojego ojca lepiej niż kogokolwiek innego, od razu usłyszała to, co naprawdę chciał jej powiedzieć: 'Proszę, nie zostawiaj mnie ponownie". Nic nie mówiąc, wtuliła twarz w pierś elfa. Tyle razy tłumaczyła już, że nie może się wycofać z danego słowa, a z każdym z nich jej serce pękało coraz bardziej, gdy myślała, przez co musi przechodzić jej ojciec. Najpierw od niego uciekła, nagle spadła mu praktycznie z nieba na kilka dni, a teraz maszeruje z krasnoludami w paszczę smoka.
Wiedziała, jak jej towarzysze cenią sobie honor i lojalność, dlatego za pierwszym razem od razu wybroniła ich przed ojcem. Ich, a także powód, dla którego musi iść dalej.
Z drugiej strony, gdy teraz przyszło jej ponownie opuścić ukochaną rodzinę, nie była już tak pewna swojej decyzji...
***
Kompania krasnoludów wędrowała przez las. Prowadzeni przez Lairiel i jej ojca mogli mieć przynajmniej pewność, że znowu się nie zgubią. Do tego mieli ze sobą grupę strażników na wypadek, gdyby znowu natknęli się na pająki. Thranduil uparł się, że odprowadzi córkę (i przy okazji jej przyjaciół) do wschodnich granic królestwa. Chciał widzieć ją jak najdłużej, toteż nie zamierzał wrócić do zamku od razu, lecz dopiero, gdy księżniczka zniknie mu z oczu.
Do najdalej wysuniętego na wschód punktu granicznego było jakieś pół godziny marszu. Minęła już jakaś połowa ich drogi, a Lairiel dalej nic nie mówiła. Nie wiedziała, jak i czy w ogóle zaczynać rozmowę z ojcem, która zapewne znowu dotarłaby do tematu jej wyprawy.
- Dlaczego ja nie mam własnego jelenia...? - odważyła się w końcu odezwać.
Leśny król rzucił na nią spojrzenie kątem oka, unosząc brew.
- Nie przygarnęłaś żadnego. - wzruszył ramionami.
- Chciałam! - zaoponowała - Uratowałam jednego, a kiedy wyzdrowiał, kazałeś mi odnieść go do lasu.
- Bo czekała na niego rodzina.
- Może chciała, żebym ja go wychowała?
- Wolałem nie ryzykować szturmu na królestwo.
- Ale dlaczego twój nie pozwala się nikomu dosiadać poza tobą? - jęknęła - To niesprawiedliwe!
- Wie, kto tu rządzi. - mrugnął do niej - To mądre zwierzę. Jest świadomy, że z twoim tatą nikt nie zadziera.
- Jasne... - wywróciła oczami z lekkim uśmiechem - Siejesz postrach wśród najgorszych wrogów naszego świata.
- Kiedykolwiek w to wątpiłaś?
- A skąd! - zawołała - Nawet Elrond przed tobą ucieka, kiedy jesteś zły.
- Wcale nie ucieka. - przewrócił oczami - Dla bezpieczeństwa schodzi mi z drogi. - poprawił.
- Skoro tak mówisz... - wymamrotała pod nosem.
Po dłuższej chwili ich oczom ukazała się murowana brama na rzece, płynącej wzdłuż trasy, którą podążali. Stało na niej kilku strażników, obserwujących okolicę. Lairiel westchnęła do siebie, gdy znaleźli się przy samej granicy Leśnego Królestwa. Elfka stanęła na przeciwko jej ojca. Wymienili smętne i niespokojne spojrzenie.
- Masz wrócić w jednym kawałku. - powiedział stanowczo Thranduil.
- Zawsze można mnie pozszywać... - mruknęła.
- Mówię poważnie, Lairiel. - odparł bez cienia uśmiechu.
Elfka westchnęła do siebie.
- Wrócę. - obiecała - Naprawdę, nie musisz się tak o mnie bać.
- Rodzice zawsze martwią się o swoje dzieci. - król elfów wydawał się nawet nie mrugać, chcąc utrzymać jak najpoważniejszy wzrok.
- Niepotrzebnie. - przekonywała - Nic mi nie będzie, a wrócę najszybciej jak będzie się dało. Przysięgam, tato...
Thranduil ledwo zauważalnie skinął głową. Potem, niemal w tym samym momencie, wyciągnął ramionami w stronę córki, która właśnie postawiła krok w jego stronę. Lairiel objęła ojca z całej siły, chcąc zatrzymać tę chwilę w sercu jak najbardziej. Wciągnęła głęboko powietrze, czując znajomy zapach od płaszczu króla. Pachniał nim. Pachniał jej domem. Zawsze ją uspokajał, gdy była i miała zły sen, zawsze zapewniał ją o obecności taty, kiedy tylko tego potrzebowała.
- Kocham cię, ada... - szepnęła w jego tunikę, przytulając go jak najmocniej.
- A ja ciebie, moja gwiazdeczko... - oparł podbródek na czubku jej głowy - Guren níniatha n'i lû n'i a-govenitham, henig...
- Na lû e-govaned vîn, ada. - mruknęła - Boe i 'waen... - odsunęła się powoli i niechętnie.
- Galu, iel'nin. - pożyczył, składając na czole córki delikatny, ale pełen miłości pocałunek, po czym zwrócił się w stronę krasnoludów ze stalowym spojrzeniem - Jeśli choćby jeden włos spadnie jej z głowy, Thorinie Dębowa Tarczo, nie ręczę za siebie.
Fili tyrpnął wujka w żebra, widząc jego nietęgą minę.
- W każdym razie... - odchrząknął krasnoludzki przywódca - Jesteśmy niezwykle wdzięczni za gościnę oraz przychylność z twojej strony, więc jeśli...
Thranduil gwałtownie obrócił głowę w stronę lasu po prawej stronie rzeki, uciszając nagłym ruchem Thorina. Jego wzrok biegał pomiędzy drzewami.
- Tato? - odezwała się niepewnie Lairiel.
Niemal w odpowiedzi na jej słowa, ona również, jednocześnie z ojcem, odwróciła głowę nieco bardziej w bok. Do jej uszu z daleka dobiegły rytmiczne uderzenia o ziemię.
- Też to słyszałaś. - stwierdził elf, marszcząc niespokojnie brwi.
Księżniczka uniosła wzrok, słysząc głos drzew z Puszczy. Ich wołanie było nawet dla elfów ledwo słyszalne. Thranduil odszedł szybko parę kroków w bok, sięgając dłonią do rosnącej nisko silnej gałęzi. Owinął wokół niej palce i przymknął oczy, mamrocząc kilka słów po elficku pod nosem.
- Co on...? - zdziwił się Kili.
- Ćśśś! - uciszyła go elfka ruchem dłoni.
Po kilku sekundach Thranduil oderwał rękę od drzewa, gwałtownie otwierając oczy z powrotem.
- Orkowie! - wyciągnął ze świstem miecz.
Lairiel otworzyła szeroko oczy ze strachu. Za długo zabawili w Leśnym Królestwie... Powinni byli jak najszybciej ruszać dalej, a nie bawić się na przyjęciach. Wysłańcy Azoga deptali im po piętach.
Kompania dobyła broni, szykując się do ataku. Lairiel również złapała łuk i zaczęła sięgać po pierwszą strzałę, podczas gdy jej ojciec rzucił kilka poleceń do towarzyszącym im strażników.
- Zatrzymamy ich. Idźcie! - zawołał, przymierzając się do odparcia pierwszych wrogów.
- Nie zostawię cię tutaj, mogę walczyć! - obruszyła się blondynka.
Zaraz pisnęła, gdy Thranduil pociągnął ją na ziemię, w ostatniej chwili ratując przed lecącą strzałą, która wbiła się w konar drzewa kilka stóp od nich
- Idźcie! - powtórzył, pociągając córkę do góry.
- Ale tato...!
- To rozkaz, Lairiel! - uniósł głos, posyłając córce nieznoszące sprzeciwu spojrzenie.
Księżniczka wzdrygnęła się, cofając o krok. Przełknęła ślinę, po czym obróciła się na pięcie i ruszyła biegiem przed siebie, dając tym samym kompanii jednoznaczny znak, by podążali za nią.
Biegli przed siebie, ile sił w nogach. Zaledwie po kilku pierwszych minutach, Lairiel usłyszała kolejne grupy orków, atakujące ich wzdłuż rzeki. Niemal zaraz po tym, między drzewami dostrzegła sylwetki stworów.
-Kili! - zawołała przez ramię - Szykuj łuk! Bądź gotowy, żeby strzelać!
Krasnolud skinął głową, nakładając na cięciwę pierwszy pocisk. Lairiel również sięgnęła po strzałę, przymierzając się do ataku. Gdy pierwsi orkowie pojawili się w zakresie wzroku również krasnoludów, elfka strzeliła, powalając jednego z nich. Zaraz potem przygotowała kolejną strzałę, w biegu strzelając do przeciwników.
- Biegnijcie cały czas ścieżką! - krzyknęła - Jest jedna, prosta!
Po swoich słowach księżniczka zboczyła z drogi, zwinnie wskakując na jedno z drzew. Bez żadnych problemów przebiegła po jego gałęziach na kolejne, przy okazji strzelając z ukrycia do orków. Przeskakując między liśćmi, wypatrywała kolejnych orków, którzy z każdą chwilą wyłaniali się zza zarośli.
Gdzieś z boku słyszała rozkazy, wydawane w Czarnej Mowie grubym głosem. Nie rozumiała tego języka, więc nie mogła wiedzieć, że przywódca orków kazał najpierw pozbyć się łuczników...
Obok głowy śmignęła jej pokrzywiona strzała. Schyliła się, wypatrując orków, władających łukami - ich trzeba było najpierw załatwić. Posyłała nawet po dwa pociski na raz, by jak najszybciej i jak najskuteczniej wyeliminować łuczników. Wycelowała i strąciła w locie swoją strzałą tę, która leciała w stronę Kiliego. Obie upadły gdzieś z brzękiem na ziemię.
Krasnolud skinął jej z podziwem głową w podziękowaniu, ale Lairiel była już zajęta kolejnymi atakami i nawet nie widziała. Rzuciła jednym nożem prosto w szyję orka, przymierzającego się do zarżnięcia Bombura, po czym przyspieszyła, przebiegając po kilku rozłożystych drzewach i wyprzedzając kompanię o kilkanaście sekund.
W momencie, gdy wskakiwała na wyższą gałąź, powietrze przeszył głośniejszy niż poprzednie świst, a elfka jedynie przez ułamek sekundy i kątem oka widziała ciemną strzałę. Strzałę, która z dużą prędkością wbiła się tuż nad jej prawym kolanem.
Lairiel momentalnie wypuściła z ust bolesny krzyk, którego za nic nie dała rady powstrzymać. Ponieważ została trafiona w ruchu, straciła równowagę, gdy chciała wylądować na kolejnej gałęzi. Zraniona noga ugięła się pod nią od razu, posyłając elfkę z hukiem na ziemię, po której przejechała jeszcze kawałek do przodu. Jej twarz wykrzywiła się z bólu, gdy strzała pękła z trzaskiem, pod wpływem zahaczenia o grunt. Złapała się prawą dłonią za miejsce przy ranie, z której krew zdążyła już zaplamić jej spodnie po jednej stronie w okolicach kolana.
Elfka usłyszała kilkanaście metrów od siebie potężny charkot, a zaraz potem zauważyła zbliżającego się do niej orka z gotowym do wymachu toporem. Wiedziała, że nie zdąży zareagować. Zamknęła oczy, kuląc się na ziemi w oczekiwaniu na cios.
Ten jednak nie nadszedł. Zamiast tego, Lairiel usłyszała świst przelatującego sztyletu, który wbił się w szyję orka aż po rękojeść, zabijając go na miejscu.
- Możesz stać? - Fili owinął wkoło niej swoje ramię, zaraz po tym, jak wyrwał swój nóż z truchła orka.
Blondynka spróbowała podnieść się na nogi. Upadła na ziemię od razu, gdy oparła ciężar na prawej nodze. Pokręciła z porażką głową. Niejasno zauważyła, jak reszta kompanii otoczyła ich, broniąc przed orkami, którzy ich dogonili. Na całe szczęście, zdawało się, że jest ich już znacznie mniej.
Wtedy do głowy elfki przyszedł pewien pomysł. Nie rozwiązałby ich problemu całkowicie, ale pozbyłby się sporej części orków lub w najgorszym wypadku dość opóźnił.
- Muszę dojść do drzewa... - wymamrotała, klękając na zdrowym kolanie.
Fili oparł ją o siebie i pomógł sprawnie dosięgnąć rosnącej obok rośliny. Lairiel położyła dłoń na pniu i oparła o niego czoło, zamykając oczy. Delikatnie, zielone światło pojawiło się pod jej ręką, gdy zaczęła mówić po elficku niezrozumiałe dla księcia słowa. Nagle las dookoła zaczął się nieznacznie poruszać, a zaraz potem do uszu krasnoludów dotarły skrzeki miażdżonych przez gałęzie orków. Ścieżka za nimi została zamknięta przez szczelną bramę, utworzoną ze splecionych ze sobą gałęzi, a orkowie, którzy otoczyli kompanię, niemal od razu zostali zarżnięci, nie mając co liczyć na pomoc reszty.
Elfka z bladą twarzą osunęła się po drzewie.
- Lairiel! - Fili chwycił ją w talii, nim zdążyła uderzyć o ziemię.
- Zostawcie mnie tutaj. - sapnęła cicho - Musicie uciekać...
- Wybij to sobie z głowy! - oparł ją o siebie i złapał ją jedną ręką pod kolanami, a drugą podtrzymał plecy, unosząc ją do góry, akurat gdy reszta krasnoludów skończyła rozprawiać się z ostatnimi niedobitkami.
Fili ruszył biegiem przed siebie, poprawiając uchwyt na dziewczynie. Mogła być od niego dość wyższa, ale była też znacznie lżejsza, więc bez większego problemu biegł z nią na rękach. Kompania pędziła przed siebie jeszcze trochę czasu, by znaleźć się jak najdalej od uwięzionych w lesie kreatur.
Po pewnym czasie Lairiel z ulgą zauważyła, że nurt w Leśnej Rzece zaczynał słabnąć. Znaczyło to, że zbliżali się powoli do jej ujścia do Długiego Jeziora, gdzie, miała nadzieję, będą mogli uwolnić się od pogoni.
Pokonali jeszcze niecałą milę, gdy w końcu mogli bezpiecznie się na chwilę zatrzymać. Fili ostrożnie opuścił elfkę na ziemię, uważając na ranę. Księżniczka usiadła na lekko zarośniętych skałach, z wyraźnie napiętymi mięśniami twarzy.
- Pokaż. - krasnolud delikatnie położył jej dłoń na prawym kolanie, po czym zmarszczył brwi i zawołał Óina, by sam przyjrzał się ranie.
Starszy krasnolud skupił wzrok na nodze elfki z nieodgadnionym wyrazem twarzy.
- Gdzie strzała? - zapytał, poznając przyczynę urazu.
- Spadłam, kiedy mnie trafili. - wyznała - Pękła, jak uderzyłam o ziemię.
- Więc wtedy musiała się wyrwać... - pokiwał do siebie głową - Nie za dobrze, powiększyła wtedy ranę, mógłbym ją bezpieczniej usunąć. Dajcie mi czystą wodę!
Książę złapał blondynkę za rękę, lekko przejeżdżając kciukiem po wierzchu jej dłoni. Lairiel syknęła i odwróciła wzrok, gdy uzdrowiciel wylał część wody na ranę, a potem wytarł jej brzegi z krwi zwilżoną szmatką. Przyłożył kawałek zwiniętego materiału do miejsca, gdzie wcześniej utknął grot strzały, a potem przymocował go tam, owijając bandaż wokół nogi elfki.
- Thranduil nas zabije... - Dwalin potarł łysy czubek głowy w obawie o własne bezpieczeństwo.
- To tylko strzała. - mruknęła księżniczka, już podnosząc się na nogi - Potrzeba czegoś więcej niż... ktoś za mną stoi, tak? - westchnęła, widząc nieco przestraszone miny krasnoludów, patrzących się na coś za jej plecami.
Na skałach przed sobą dostrzegła ledwo wyraźny cień kogoś z łukiem w dłoniach.
- Radziłbym się nie ruszać. - usłyszała za sobą męski głos - Inaczej możecie pożegnać się z życiem...
~~~~~~~~
Guren níniatha n'i lû n'i a-govenitham, henig... - Moje serce będzie płakać, do czasu, gdy ponownie cię zobaczę, moje dziecko...
Na lû e-govaned vîn, ada. - Do następnego spotkania, tato.
Boe i 'waen... - Muszę iść...
Galu, iel'nin. - Powodzenia, moja córko.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top