20. Powrót do domu

I jednak się wyrobiłam! Mam wrażenie, że zmieniłam dość postać Thranduila, bo brakuje mi jego opiekuńczej i kochającej strony... to moja wersja, żebyście przekonali się jak ja widzę tego wspaniałego elfa! <3   Przepraszam za błędy, ale nie chcę kazać Wam dłużej czekać, a za 5 minutek zaczynam angielski ;) 

Miłego czytania!

***

Lairiel odniosła wrażenie, jakby wszystko w jej ciele zdrętwiało, a czas dookoła się zatrzymał. Czyżby właśnie zobaczyła własnego brata...?

Jasnowłosy elf odwrócił powoli głowę i spojrzał na nią przez ramię.

- Lairiel? - mruknął do siebie, dopiero po dłuższym przyjrzeniu się dziewczynie, i opuścił nieco broń.

Elfka zamrugała kilka razy, chcąc wykluczyć złudzenie, wywołane nowymi właściwościami powietrza w Puszczy.

- Legi! - krzyknęła, po czym ciepnęła łuk na ziemię, rzucając się elfowi na szyję.

Ten, wciąż w ogromnym szoku, zamarł na chwilę w bezruchu, ale zaraz potem uśmiechnął się z niedowierzaniem, przytulając siostrę z całej siły. Lairiel oparła brodę na jego ramieniu i przymknęła oczy, śmiejąc się radośnie.

Całemu temu zajściu, w całkowitym zdezorientowaniu, przyglądała się grupka krasnoludów.

- Kto to jest? - Kili zmarszczył brwi, rozglądając się wkoło, jakby szukał odpowiedzi.

- Może jej narzeczony?

- Nigdy nie mówiła, że ma chłopaka!

- Ale wy jesteście tępi, przecież tak to by się całowali!

- Więc przyjaciel?

- Naprawdę nikt z was nie domyślił się, że to jest jej brat? - Fili załamał ręce.

- Tęskniłam tak bardzo, muindor... - wyszeptała kruchym głosem we włosy brata.

- Wiesz, że my za tobą też. - odparł tamten, po czym delikatnie ja od siebie na niewielki dystans odsunął - Co się stało? Wyjechałem, a kiedy wróciłem, adar powiedział, że po prostu zniknęłaś...

Lairiel zarumieniła się nieco że wstydu. Jak miała się wytłumaczyć? Czy w ogóle miała coś na swoją obronę?

- Ja...

- I co robią z tobą krasnoludy? - zażądał.

- My... podróżujemy razem... - wymamrotała.

- To oni cię porwali?!

- Co? Nie! - pokręciła szybko głową - Nie, skąd!

- Zatem...

Dalsze pytania przerwała rudowłosa elfka, podchodząc do jej brata i mówiąc coś po elficku. Blondynka rzuciła kątem oka spojrzenie na Tauriel, nie odzywając się ani słowem. Schyliła się po łuk. Gdy Legolas wraz z Tauriel skończyli rozmowę, Lairiel zauważyła, że kilku elfów zbliżyło się do kompanii. Wyciągnęli ręce, widocznie rządając oddania trzymanej przez krasnoludów broni.

- Co oni robią? - blondynka zmarszczyła brwi w kierunku brata.

- Odbierają broń. - wzruszył ramionami.

- Ale dlaczego? - pociągnęła go trochę w bok.

- Takie są zasady, Lairiel. - odparł prosto - Poza tym mogą być niebezpieczni.

- Jestem z nimi w drodze od pół roku! - oburzyła się szeptem - A nadal żyję. Każ im przestać!

- Nie mnie o tym decydować, siostro. - powiedział stanowczo - Rozkazy ojca. To z nim powinnaś rozmawiać.

Westchnęła do siebie.

- I tak muszę... - mruknęła - Mam wiele do naprawienia... Co zamierzasz z nimi zrobić? - spytała, rzucając spojrzenie w stronę krasnoludów.

- Ojciec o tym zdecyduje. Ja miałem tylko zająć się pająkami. Enwenno hain! - rozkazał pozostałym elfom, które okrążyły kompanię i zaczęły prowadzić przez las.

Lairiel ruszyła obok brata, na samym końcu pochodu.

- Mam wrażenie, że ojciec mnie nienawidzi. - odezwała się, wpatrując się w ziemię pod nogami.

Legolas uniósł brew.

- Tak? To myślę, że się zdziwisz. - uśmiechnął się lekko.

- Czemu?

- Wiesz, w końcu to on wyjeżdżał na nieskończone wyprawy poszukiwawcze i nie zaprzestał ich nawet do dzisiaj. - mrugnął do niej - Poza tym... wiem, że będę kiedyś królem i tak dalej, ale póki co, to ty jesteś jego oczkiem w głowie, Lairiel.

- Więc... - zastanowiła się - Nie zbije mnie?

- Cóż, tego nie powiedziałem. - zaśmiał się elf - Może być wściekły, ale to tylko dlatego, że cały czas się o ciebie martwił.

Dziewczyna zamilkła na chwilę, po czym przeniosła ciepły wzrok na brata.

- Legolas?

- Hmm?

- Cieszę się, że znowu tu jestem. - posłała mu uśmiech, a jasnowłosy objął ją ramieniem.

- Ja również, siostrzyczko...

***

W miarę zbliżania się do Leśnego Królestwa, radość elfki stopniowo ustępowała. Niespokojnie przygryzała wargę i co chwila pocierała nerwowo dłonie. Po pewnym czasie, jej oczom ukazały się ściany oraz jedno z bocznych wejść do zamku. Przeszli po kamiennym mostku nad rwącą rzeką, po czym najpierw wpuścili strażników z krasnoludami, a dopiero potem, gdy brama została zamknięta, Lairiel i Legolas poszli dalej.

Blondynka rozglądała się z zachwytem po wnętrzu królestwa, którego tak bardzo jej brakowało. Uśmiechała się delikatnie do siebie, przechodząc znajomymi pomostami, ścieżkami, czy korytarzami. Gdzieś w dole płynęły strumienie, których szum wypełniał niższe poziomy, a wnętrze oświetlone było przyjemnym światłem z wiszących dookoła pochodni.

Książę elfów kazał poczekać reszcie, wraz z zatrzymanymi krasnoludami, kawałek wcześniej, by dać ojcu i siostrze trochę spokoju na tak wyczekiwane spotkanie. Oboje przeszli jeszcze jeden pomost, po czym pokazał jej, by zaczekała przy zakręcie. On w tym czasie podszedł na niewielką platformę, gdzie znajdował się królewski tron.

- Aran nin... - przywitał się oficjalnie i kiwnął królowi głową - Pająki zostały zabite. Inne odeszły z naszych granic.

- To dobrze. - w odpowiedzi rozległ się majestatyczny głos - Możesz przekazać Tauriel, że na następne polowanie wyruszy inna grupa. Mogą już iść odpocząć.

- Tak, adar. - Legolas potwierdził jego wolę ruchem głowy.

Mimo to nie ruszył się jeszcze z miejsca, na co leśny król posłał mu pytające spojrzenie.

- Znaleźliśmy kogoś w lesie. - oznajmił po chwili zastanowienia.

Jego ojciec wyraził nieznaczne zainteresowanie nowymi informacjami. Spojrzał na syna, który kiwnął głową z uśmiechem. Wiedział, że jego ojciec zrozumie, o kim mówi.

Thranduil patrzył na niego z niedowierzaniem. Legolas jedynie spojrzał gdzieś w bok i pokazał głową w kierunku tronu, po czym dyskretnie się wycofał. 

Lairiel bardzo powolnym krokiem weszła nieco wyżej po kładce, obejmując się ramionami. Wpatrywała się przestraszonym wzrokiem w podłogę, ani myśląc, by go unieść. Thranduil poderwał się z tronu, wypuszczając berło z ręki. Nie spuszczając oczu z córki, zszedł po kilku schodkach od tronu i powoli się do niej zbliżył.

- Lairiel...? - spytał głosem tak cichym, że wątpliwe było, czy ktoś poza elfem by go usłyszał.

Dziewczyna nie odezwała się. Nagle poczuła, jak wszystko, co tłumiła w sobie przez te lata, cały żal, tęsknota i samotność, zaczynają z niej uchodzić. Poczuła, jak pierwsze łzy zakłuły ją w oczy.

- Przykro mi... - zaszlochała, zalewając się potokiem łez - Nie wiem, jak mogłam uciec, naprawdę nie wiem...! - wyszeptała rozpaczliwym głosem.

Thranduil, wciąż nie wierząc w to, co się dzieje, uniósł ostrożnie prawą dłoń i otarł policzek córki z taką delikatnością, jakby bał się, że jego dotyk sprawi, iż zniknie.

- Lairiel, spójrz na mnie. - lekko uniósł jej podbródek, zmuszając ją do skrzyżowania spojrzeń.

- Przepraszam, tato... - szepnęła, wpatrując się w niego szklistymi oczami.

- Nie musisz. - wtrącił niezwykle łagodnym jak na siebie głosem - Mam wrażenie, że po części to była moja wina, że odeszłaś. Proszę, powiedz mi, że naprawdę tu jesteś. Że to nie jest kolejne złudzenie...

Księżniczka poczuła, jak kolejne gorące łzy spływają jej po policzkach. Jej ojcu zdawało się, że już ją widział, a potem okazało się to przemijającą iluzją... nie mogła sobie wyobrazić, jak strasznie poczułaby się na jego miejscu.

- To naprawdę ja... - powiedziała cicho - Wróciłam...

- Nawet nie zdajesz sobie sprawy, jak bardzo mi cię brakowało, - pokręcił głową, biorąc jej twarz w dłonie.

- Więc nie jesteś wściekły? - otarła oczy.

- Nie potrafię. - przyznał.

- I dalej mnie kochasz? - spytała niepewnie.

- Nigdy nie przestałem, Lairiel. - odparł z wilgotnymi oczami - Jesteś moją córką i kocham cię ponad wszystko na świecie. I nigdy nie cieszyłem się bardziej niż z twojego powrotu...

Księżniczka uśmiechnęła się do niego uradowana.

- Tęskniłam... - wyznała.

- Ja też, słoneczko... - otarł jeszcze jej policzki, po czym wystawił ramiona w jej stronę.

Lairiel bez chwili zawahania wtuliła się w tors ojca, chowając mokrą twarz w jego ramieniu. Thranduil pocałował ją w czoło i oparł podbródek o czubek jej głowy, przytulając córkę ze wszystkich sił.

- Le melin, ada... - wyszeptała drżącym głosem.

Tonąc nawzajem w swoich objęciach, nawet nie spostrzegli Legolasa, który już od dłuższej chwili stał kawałek od nich i przyglądał się wszystkiemu z uśmiechem. Na niższym kawałku kładki, tuż za paroma stopniami, stały również przyprowadzone tam krasnoludy. Wszyscy oprócz Filiego wpatrywali się szerokimi oczami w widok przed sobą.

Thranduil, widząc syna, odchrząknął, wyswobadzając córkę z objęć. 

- Znaleźliśmy ich razem z Lairiel. - oznajmił Legolas, rzucając krótkie spojrzenie przez ramię na grupkę krasnoludów.

Nastrój króla zdecydowanie spadł z ponad skali na jakąś trójkę. Przyjął swoją codzienną, królewską minę i rozejrzał się po przybyszach. Nie było niespodzianką, że jego wzrok zatrzymał się na przywódcy.

- Proszę, proszę... - zmrużył oczy - Minęło trochę czasu, odkąd Thorin, syn Thraina, był widziany na tych terenach.

- Czy właśnie tak witasz podróżujących przez twoje ziemie? - Dwalin uniósł związane nadgarstki - Oddziałem strażników i spętaniem?

- Proszę, rozwiąż ich, ada. - mruknęła cicho Lairiel - Są ze mną.

- No nie...! - Thranduil odrzucił głowę do tyłu ze zirytowanym jękiem - Naprawdę, Lairiel, zniosę każde zwierzę, jakie przyniesiesz do zamku, ale krasnoludy?!

Elfka podrapała się po karku, gdy jej ojciec spojrzał jeszcze raz pomiędzy nią a jej towarzyszami.

- Co oni z tobą robią? - zapytał, marszcząc brwi.

- Eee... - zająknęła się - Oni... oni potrzebowali pomocy w przejściu przez las! - powiedziała w końcu - A pałętałam się w pobliżu i... no, więc pomogłam.

- I przyjęli tę pomoc? - zadrwił Thranduil - Zaufali ci? Leśnemu Elfowi?

- Nie musieli wiedzieć, kim jestem... - wymamrotała do siebie.

- Możesz sobie darować, Lairiel. - poradził jej ojciec - Może i więcej odziedziczyłaś po twojej matce, ale nieumiejętność kłamania masz po mnie.

Tato, ciszej... błagała w myślach, gdy krasnoludy wymieniły między sobą podejrzliwe spojrzenia.

- Czy to rozkaz? - spytała niepewnie, grając na zwłokę.

Kompletnie nie miała pojęcia, jak wytłumaczyć ojcu, co robi z krasnoludami, a już tym bardziej krasnoludom, czyją jest córką.

Thranduil westchnął do siebie.

- Mogę być królem i rozkazywać, Lairiel... - orzekł w końcu - ...ale jestem twoim ojcem i pytam.

Dziewczyna zamknęła oczy z porażką. Święci Valarowie, usłyszeli to w chyba jeden z najgorszych możliwych sposobów... Kompania patrzyła na nią w oczekiwaniu, że ta wyskoczy z jakimś żartem. Wszyscy, z wyjątkiem Filiego.

- Co?! - wykrzyknął Kili - Ale jak to ojcem?!

- Lairiel, o czym on mówi?

- Przecież to niemożliwe!

- To prawda?!

Elfka przełknęła nerwowo ślinę i nerwowo potarła dłonie, podczas gdy król posłał jej pytające spojrzenie.

- Niech mówi. - Thorin uciszył resztę.

W jego oczach widać było, że wszystkiego się domyśla i ledwo powstrzymuje się od utracenia nad sobą kontroli.

- Ja... - zacięła się - Bo... tak, to prawda... - opuściła głowę pokonana.

- Mówiłaś, że twój dom jest w Rivendell! - Kili posłał jej pełne zdezorientowania spojrzenie.

- Nie, ja... mieszkałam tam tylko jakiś czas, jak uciekłam stąd... - wyznała - Urodziłam się tutaj, a... a król Thranduil jest moim ojcem...

Krasnoludy wraz z Bilbem patrzyły na nią w totalnym osłupieniu. Napiętą ciszę przerwał pierwszy okrzyk, należący do Glóina.

- A nie mówiłem?! Nigdy nie wolno ufać elfom!

Lairiel zamknęła oczy, podczas gdy krasnoludy dalej się nawzajem przekrzykiwały. Po chwili poczuła obejmujące ją ramię Legolasa. 

- Od początku wiedziałem! - Thorin z wyrazem wściekłości wskazał na nią - Jesteś zdrajcą, tak samo jak wszyscy inni! 

- Nie będziesz mówił o mojej córce w ten sposób! - zagroził Thranduil.

Kili tyrpnął brata w żebra.

- Nie wydajesz się zbytnio zaskoczony. - zauważył, zwracając uwagę kilku towarzyszy stojących obok. 

Blondyn westchnął do siebie, wiedząc, że nie ma sensu dłużej trzymać to w sekrecie.

- Bo mi powiedziała. - przyznał.

- CO?! - wykrzyknęła chórem kompania.

- Kiedy?! - spytał Kili, z wyrazem zranienia na twarzy.

- W Rivendell. - odparł.

- Dlaczego nam nie powiedziałeś?!

- Ponieważ mnie o to poprosiła! - zdenerwował się Fili.

- Wiesz, co zrobiłeś, Fili? - Thorin podszedł do niego wściekłym krokiem - Kryłeś zdrajcę przez kilka miesięcy! Po co?! Nie pamiętasz, co zrobił nam Thranduil? Jego córeczka zaprowadziła nas prosto w jego sidła! Wiedziałeś o tym tyle czasu i nadal broniłeś jej przy każdej okazji! Odpowiedz mi, DLACZEGO?!

- PONIEWAŻ JĄ KOCHAM! - wyrzucił książę, skutecznie uciszając wszystkich dookoła.

Lairiel spojrzała zszokowana w jego stronę, podczas gdy jej ojciec stanął w bezruchu.

- Jest z nami w drodze od pół roku! - mówił dalej Fili - Uratowała nasze życie tyle razy, poświęcała się i pomagała, jak tylko mogła! Zostawiłeś ją w tunelach goblinów, bo jest elfem, jakby nic się dla ciebie nie liczyło, że na wszelkie sposoby próbuje cię do siebie przekonać! Gdybyś chociaż spróbował, zobaczyłbyś, jakie ma dobre serce, ale nigdy nie zrozumiem, dlaczego nie potrafisz tego docenić! - popatrzył Thorinowi prosto w oczy - Jej ojcem jest król Thranduil, i co z tego? Nie lubisz być porównywany do swojego dziadka, prawda, wujku?

- Fili... 

- To wszystko, co mam do powiedzenia. - uciął go siostrzeniec.

Lairiel wpatrywała się w krasnoluda z podziwem. Krzyżując z nim spojrzenia, uniosła lekko kąciki ust w ciepłym uśmiechu. Nawet nie wiedział, ile jego słowa dla niej znaczyły...

- Widzę, że rozwinęłaś nieco głębsze relacje niż przeprowadzenie ich przez Puszczę. - ojciec posłał jej znaczące spojrzenie.

Tym razem jednak się nie speszyła. Słowa Filiego dodały jej pewności siebie.

- Są moimi przyjaciółmi. - powiedziała - Zastępowali mi rodzinę.

- Czyżby?

- Tak, ada. - kiwnęła głową.

- I to oni prowadzą cię do Ereboru.

Lairiel posłała mu wzrok pełen zdezorientowania.

- Skąd ty...

- Nie jestem głupi, Lairiel. - spojrzał na nią z politowaniem - Jestem już trochę na tym świecie i naprawdę nie potrzeba wiele, żeby się domyślić powodu obecności Thorina Dębowej Tarczy w Dzikich Krajach, z kilkunastoma krasnoludami. Prędzej czy później by do tego doszło. - wyjaśnił - Ale dalej nigdzie nie pójdziecie, ani ty, ani oni. - dodał, całkowicie zmieniając ton głosu - Enwenno hain! - rozkazał.

Jej spokojniejszy i pełen nadziei wyraz twarzy od razu zniknął. 

- Co? Nie! Stójcie! - krzyknęła do strażników, którzy zbliżyli się już do kompanii, z zamiarem zaprowadzenia ich do cel, po czym odwróciła do króla - Ojcze, błagam, przemyśl to jeszcze!

- Już przemyślałem. - odpowiedział nieustępliwie.

- Tato, proszę, ja nie chcę żyć w ten sposób! - złożyła dłonie jak do modlitwy.

- Koniec dyskusji, Lairiel! - rzucił przez ramię.

Elfka rozpaczliwie rozglądała się pomiędzy krasnoludami, z których tylko kilku najbliższych w ogóle nie unikało jej wzroku, patrząc na nią z mieszanymi emocjami, a swoim ojcem, który zaczął iść w kierunku tronu, ani myśląc o zmianie decyzji.

- Wiem, dlaczego nie chcesz im zaufać, ada. - powiedziała głośno - Wiem, dlaczego nienawidzisz krasnoludów i... i rozumiem to, ale nie możesz spędzić reszty życia, mszcząc się na nich!

- Niczego nie rozumiesz, Lairiel! - fuknął, nawet się nie odwracając.

- Właśnie rozumiem więcej, niż ci się zdaje! - nie ustępowała - Naprawdę sądzisz, iż wierzę w to, że poszło między wami o jakieś naszyjniki czy klejnoty? Nie jestem głupia, ada! Wiem, dlaczego mama zginęła!

- Nie mieszaj w to twojej matki! Ona nie ma tu nic do rzeczy!

- A właśnie że ma! - tupnęła nogą - Wiem, że nienawidzisz krasnoludów, bo wtedy nas zostawili, ale... każdy zasługuje na drugą szansę, ada... Zdaję sobie sprawę, popełnili błąd, ale... tylko ten raz...

- I to właśnie przez ten raz zginęła twoja matka! - odwrócił się w końcu z wściekłością w oczach, a Lairiel widziała, że traci nad sobą kontrolę, czego skutkiem było stopniowe ukazanie się części blizn - Gdyby nie ten jeden, jedyny raz, twoja matka nadal by żyła i byłaby tutaj! Ale tak nie jest, ponieważ ten jeden raz, nas wystawili, kiedy najbardziej tego potrzebowaliśmy!!!

Księżniczka nie ruszyła się z miejsca, jedynie patrzyła na ojca smutnym wzrokiem. Dookoła panowała cisza. Nawet towarzysze elfki się nie odzywali, wymieniając między sobą zmieszane spojrzenia.

- Naneth nie chciałaby, żebyś mścił się za jej śmierć na każdym krasnoludzie, ada... - powiedziała cicho - Ona by wybaczyła...

- Nie wiesz, czego by chciała. - wtrącił gorzkim tonem.

Lairiel przełknęła ślinę.

- Może nie wiem... - wzruszyła ramionami - Ale proszę tylko, żebyś dał im szansę. Naprawdę nie wszystkie krasnoludy są jak przodkowie Thorina i jestem pewna, że się o tym przekonasz, jeśli tylko spróbujesz. - podeszła do niego wolnym krokiem i chwyciła za dłonie - Proszę, ada... dla mnie...?

Thranduil westchnął do siebie i odwrócił wzrok od wypełnionych smutkiem, brązowych oczu córki. Przeleciał spojrzeniem po strażnikach, którzy wciąż czekali na jego ostateczną decyzję, potem po twarzach niepewnych krasnoludów, i na koniec na stojącego obok syna.

Legolas wykonał jakiś ruch pomiędzy pokiwaniem głową, wzruszeniem ramionami i zaprzeczeniem. 

- Ech... - jęknął pokonany Thranduil - Niech ci będzie...

Jego córka uniosła błyskawicznie głowę.

- Nie wsadzisz ich do więzienia? - zapytała z coraz szerszym uśmiechem.

- Jeszcze się nie rozmyśliłem.

- Naprawdę?!

- Jeśli mnie kochasz, nie każ mi tego powtarzać. - poprosił.

Lairiel, z piskiem radości, rzuciła się tacie na szyję, ściskając go z całej siły. Leśny król stęknął, czując, jak przeskakują mu kręgi.

- Jak twoja matka... - pokiwał do siebie głową, ale objął córkę - ...ona też łamała mi żebra.

- KOCHAM CIĘ, ADA! - krzyknęła, pocałowała go w policzek, po czym poleciała do Filiego, który już czekał na nią z rozpoztartymi ramionami.

Thranduil pokręcił do siebie głową, patrząc na to wszystko wciąż w wielkim szoku.

- Robisz postępy, ada. - Legolas klepnął go po ramieniu.

- Czy ja właśnie zgodziłem się na goszczenie krasnoludów ? - spytał sam siebie, patrząc na rozradowaną córkę - Feren!

- Tak, aran nin? - elf, stojący parę metrów w bok, zrobł krok na przód.

- Przynieś mi jakieś mocne wino. - polecił - Muszę się napić...


Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top