18. Pierwszy krok i pierwszy...

Lairiel podskoczyła po raz kolejny, prawie wywalając się o wystający z ziemi korzeń. W uszach jej szumiało, jej serce biło z taką siłą, jakby chciało wyskoczyć jej z piersi, a na twarzy czuła pęd powietrza, gdy brnęła przed siebie.

Nie tak wyobrażała sobie ten poranek.

W skrócie - zaraz po szybkim śniadaniu po okolicy rozległo się wycie wargów. Wszyscy spakowali się więc migiem, a pan Baggins, jak to włamywacz, wysłany został na szybki zwiad, by można było ocenić, czy ich sytuacja jest: jak zwykle zła, bardzo zła, ewentualnie fatalna. W tym wypadku była akurat bardzo zła, więc na pocieszenie wszyscy myśleli sobie, że zawsze mogło być gorzej. Orkowie, z Azogiem na czele, byli blisko, ale jeszcze nie podjęli ich tropu. To właśnie powód, dla którego pędzili teraz przez równiny.

Gandalf zaproponował pewien dom, który był ich jedynym ratunkiem. Ponaglani wyciem wargów za plecami, gnali przez lasy i łąki, byleby jak najszybciej znaleźć się w bezpiecznym miejscu.

Po pewnym czasie, który wydawał się trwać wiecznie, ich oczom na horyzoncie ukazała się wyspa drzew, z wystającymi gdzieniegdzie fragmentami drewnianego płotu. To był ich cel.

- Do tamtego domu! - wołał czarodziej - Szybko!

Lairiel odnosiła wrażenie, że zaraz odpadną jej nogi. Miała serdecznie dość tego uciekania, biegania, przemykania i ścigania. Marzyła, by po prostu zatrzymać się w miejscu i przewrócić na miękką trawę.

Nagle zauważyła kątem oka potężną sylwetkę. Z niedowierzaniem wpatrywała się w prześcigającego ją Bombura, który z każdym krokiem znajdował się coraz bardziej na początku. Na sam koniec wyprzedził nawet Filiego, który biegł pierwszy i akurat zwolnił, by spojrzeć do tyłu.

Mniej więcej w tamtej chwili z pobliskiego lasu wyskoczył ogromny niedźwiedź. Z rykiem biegł w stronę uciekającej kompanii. Lairiel minęła wysoką bramę i wbiegła na jakieś podwórko, po czym wraz z innymi uderzyła w wielgachne drzwi. Jak teraz spojrzeć, ten płot to swoimi rozmiarami przypominał bardziej jakiś mur, czy coś... Ktoś, kto tu mieszkał, naprawdę nie przepadał za gośćmi. Pewne zatem było, że nie jest to rezydencja jakieś samotnego hobbita emigranta.

Dopiero Thorin wpadł na pomysł, by unieść rygiel, który trzymał drzwi zamknięte. Ich skrzydła rozeszły się na boki, a kompania czym prędzej wpadła do środka. W ostatniej chwili udało im się zamknąć wejście, choć i tak wielki niedźwiedź próbował wsadzić swój pysk do wnętrza. Udało im się jednak go odepchnąć i zatrzasnąć drzwi. Dało się słyszeć zbiorowe westchnienie ulgi.

- Święci Valarowie...! - elfka przetarła spoconą twarz dłonią, opierając się o ścianę.

- Co to było?! - wysapał Ori, siląc się na spokój.

- Nasz gospodarz. - odparł Gandalf, bez większego wzruszenia.

Wszyscy spojrzeli na niego z nadzieją, że zaraz krzyknie coś w stylu: 'Ha! Żartowałem! Ach, te krasnoludy, takie naiwne.', ale niestety chyba nie miał tego w planach.

- Nazywa się Beorn. - mówił dalej - Jest jednym ze Zmiennokształtnych. Raz bywa potężnym człowiekiem o wielkiej sile, a raz wielkim niedźwiedziem. W swej zwierzęcej skórze jest nieprzewidywalny, chociaż jako człowiek całkiem rozsądny. - opowiadał, po czym zaciął się na moment - Ach, no tak... jedynym naszym dość sporym problemem jest jego niechęć do krasnoludów.

- No jasne...! - Dwalin bezradnie wyrzucił ręce ku górze - A czego innego mogliśmy się spodziewać? Ciepłego przyjęcia? - zadrwił.

- Odpocznijcie. - poradził czarodziej, puszczając uwagę krzepkiego krasnoluda mimo uszu - Tutaj nic nam nie grozi. Mam nadzieję...

***

Lairiel obudziła się następnego dnia niezwykle wypoczęta. Cóż, spanie na sianie w porównaniu do ich poprzednich jaskiniowych noclegów wydawało się wręcz luksusem. Kilkoro kompanów zebrało się już w dużym pomieszczeniu, gdzie stał potężny stół. Można się było więc domyślać, że jest to jadalnia.

Chociaż że była dość niska jak na elfa (czubkiem głowy swojemu ojcu sięgała ledwie do brody), to i tak górowała o jakąś głowę nad większością krasnoludów, więc rozmiary domu nie przytłaczały jej aż tak jak jej towarzyszy.

- Jeszcze elf? - usłyszała z boku basowy głos - Ciekawych masz towarzyszy podróży, czarodzieju.

Blondynka odwróciła głowę, by spojrzeć na wysokiego i muskularnego mężczyznę. Jak się domyśliła, właśnie stała twarzą w twarz z ich gospodarzem.

- Lairiel... - mruknęła niepewnie, nie wiedząc, czego się spodziewać po zmiennokształtnym.

- Lairiel? - zastanowił się chwilę - Mam wrażenie, że gdzieś już słyszałem to imię...

Elfka zdała sobie sprawę, że Zielony Las jest przecież jakiś tydzień drogi stąd. Beorn mógł więc słyszeć o niej jako księżniczce. Modliła się w myślach, by nie kontynuował swoich rozważań na głos.

- Albo nie. - wzruszył ramionami - W elfy, wszystkie macie bardzo podobne imiona.

- Tak, racja. - zgodziła się szybko.

Widząc, że człowiek nie kwapi się do dalszej rozmowy, ruszyła w stronę dużego stołu, gdzie siedzieli już między innymi książęta. Przysiadła się obok Filiego na wysokiej ławie.

- Dobrze spałaś? - spytał od razu, nalewając mleka do pustego kubka.

- Nigdy nie sądziłam, że tak spodoba mi się nocleg w stodole. - prychnęła - Nie pamiętam, kiedy ostatnio tak się wyspałam. - skinęła głową, gdy krasnolud przysunął jej wielki kubek z mlekiem - Ty?

- Gdyby nie ten delikwent... - wskazał ruchem głowy na siedzącego obok brata - ...który niemiłosierne chrapie...

-Ej! Sam wcale nie jesteś lepszy! - oburzył się brunet.

- ...pewnie też byłbym wyspany. - dokończył.

- Powiedziałabym, że współczuję, ale nie wiem, jak to jest, bo mój brat nigdy nie chrapał. - uśmiechnęła się lekko i wzięła łyk.

- Zazdroszczę, i to nawet nie wiesz jak. - Fili pokręcił głową, sięgając po świeżą drożdżówkę.

- Starsi bracia potrafią być męczący i okrutni, prawda? - spytał Kili.

- Nie mogę się nie zgodzić. - zaśmiała się.

Gdy na śniadaniu zebrała się już cała kompania, poruszony został temat ich wyprawy. Chociaż Lairiel nie słuchała zbyt uważnie, bardziej skupiła się na pysznym serze, jej uwagę zwróciła wymiana zdań między Mithrandirem a Beornem.

- ...właśnie dlatego przejdziemy Mroczną Puszczą. - powiedział czarodziej - Tamtędy będzie bezpiecznie.

Elfka zastygła z kawałkiem sera w drodze do ust. Próbowała nie dać po sobie poznać, że coś ją zdenerwowało, by się nie zdradzić. Mimo to poczuła, jak paraliżuje ją potężny strach.

Jak tylko posiłek dobiegł końca, Lairiel podbiegła do Gandalfa.

- Musimy porozmawiać. Natychmiast. - oznajmiła i ruszyła w stronę wyjścia na podwórko.

Słyszała za sobą kroki czarodzieja. Stanęła dopiero niemal po drugiej stronie domu i uważnie się rozejrzała dookoła, nim zaczeła mówić.

- Jaka Mroczna Puszcza?! - zamachała rękami - Nie mówiłeś mi nic o tym, że będziemy przechodzić przez Zielony Las!

- Wydawało mi się to oczywiste. - niewinnie wzruszył ramionami.

- Nie możemy tamtędy iść! - gwałtownie pokręciła głową - Natkniemy się na moich ludzi!

- Nie mamy wyboru, Lairiel. - odparł stanowczo - Inna droga za bardzo by nas opóźniła.

- Ale... ale ja nie mogę! - wykrzyknęła - Nie jestem gotowa, żeby tam wracać...

- Coś mi się wydaje, że wcale nie unikasz tego, tak bardzo jakbyś chciała. - zauważył nieco łagodniej.

Elfka zamilkła na chwilę, bijąc się z myślami.

- Czy ja wiem... Może rzeczywiście... - wymamrotała - Jestem po prostu przerażona! Wiem, co powinnam zrobić, co już dawno powinnam zrobić, ale... boję się. Nie mam tyle odwagi, by stawić temu czoła.

- Boisz się, bo nie wiesz, co cię tam czeka. O to chodzi.

- Boję się, że mi nie wybaczą...

- Lairiel... - czarodziej położył jej dłoń  a ramieniu - ...byłem kilka razy w Leśnym Królestwie po twoim... wyjeździe. Twój ojciec się przez to bardzo zmienił. - spojrzał jej prosto w oczy - Zaostrzył prawo, bo ma wrażenie i się boi, że każdy, kto przechodzi przez las, ma coś wspólnego z twoim zniknięciem. Twój tata cię naprawdę kocha, Lairiel, i bardzo za tobą tęskni. Jestem pewien, że marzy jedynie, abyś do niego wróciła.

Nie wiedziała, co ma na to powiedzieć. Wiedziała, że Thranduil jest wobec niej często nadopiekuńczy, ale doskonale go rozumiała, biorąc pod uwagę jego przejścia. Ale... po tym, co powiedział jej Mithrandir, zaczęła się poważnie martwić. Jej ojciec już od śmierci żony stał się bardziej odległy i oschły, a teraz...

- Proszę cię, żebyś to na spokojnie przemyślała. - poprosił - Postaw się na jego miejscu. Obydwoje na tym skorzystacie, ale pierwszy krok należy do ciebie, Lairiel.

Odszedł w stronę domu, zostawiając elfkę samą z burzą myśli. Nie miała pojęcia, co ma robić. Znaczy... tak naprawdę wiedziała, ale nie wiedziała już jak się do tego zmusić. Były to chyba najtrudniejsze rozważania w jej życiu.

***

Lairiel siedziała sama pod dużym dębem i patrzyła się pustym wzrokiem w trawę. Dookoła było już ciemno, a jej towarzysze zapewne chrapali już w najlepsze. Ona nie potrafiła zmrużyć oka. Czuła, jak wszystkie przeżycia i urozmaicenia ze strony świata dociskając ją bezlitośnie do ziemi. Miała wrażenie, że jest osaczona.

- Czemu siedzisz tu sama? - usłyszała łagodny, znajomy głos.

Kątem oka widziała, jak Fili przysiada się obok niej i opiera plecami o gruby pień drzewa.

- Głowa zaraz eksploduje mi od myśli. - powiedziała cicho - Potrzebowałam trochę ciszy. 

- Powinienem sobie iść...?

- Nie. - szybko pokręciła głową - Zostań. Dlaczego nie śpisz?

- Kili naprawdę ma potężne struny głosowe, jeśli chodzi o chrapanie. - uśmiechnął się pobłażliwie - Nie mogłem zasnąć.

Lairiel pokiwała głową w odpowiedzi.

- Jeśli to nie tajemnica... co zaprząta twoją piękną głowę? - zapytał.

Prychnęła pod nosem.

- Właściwie to mogę akurat tobie powiedzieć. - przyznała - Chodzi o naszą przeprawę przez Zielony Las, czy tam Mroczną Puszczę.

- Nie chcesz spotkać się z ojcem. - odgadł.

- Czy to aż takie oczywiste...? - westchnęła - Znaczy, nie to, że nie chcę, po prostu... nie jestem w stanie. Co mam mu powiedzieć? 'Cześć, tato! Tak, to ja, twoja wyrodna córka, która po stu siedemdziesięciu latach postanowiła wrócić do domu. Proszę, nie bądź zły!'? Ale ty nie wiesz tak dobrze, o co chodzi, Fili. To nie ty uciekłeś z domu, bo miałeś swoje chwilowe widzimisię i przejaw młodzieńczego buntu.

- Może nie będzie aż tak źle? - zasugerował ostrożnie - Skoro cię kocha...

- ...to pewnie teraz zamknie mnie w pokoju na kolejne kilkaset lat życia. - dokończyła - Co ja w ogóle miałam w głowie...? Przecież on musiał być przerażony przez ten cały czas! Jestem jego najlepszym wspomnieniem o mamie... nie widziałeś go, jak się zmienił po tym jak zginęła. Teraz na pewno jest jeszcze gorzej. Mithrandir był w Leśnym Królestwie po mojej ucieczce i widział mojego ojca. Jest... naprawdę bardzo źle, a do tego to moja wina! - walnęła czołem o kolano.

Krasnolud objął ją ramieniem.

- Mówisz, że bardzo się zmienił po twojej ucieczce. - zauważył - Pomyśl, jaką radość mu sprawisz, wracając do domu. Z tego, co mi o nim mówiłaś, odnoszę wrażenie, że naprawdę mu na tobie zależy.

- Wiem, że mnie kocha. - wymamrotała w nogę - Jest moim tatą i... i ja też go kocham. Po prostu chcę, żeby było między nami jak dawniej. Chcę jeść z nim śniadanie w ogrodach, chcę przynosić mu króliki pod tron jak kiedyś, chcę usłyszeć jego głos, jak mówi, że mi wybacza. I... i chcę go przytulić i przeprosić...

- Więc chyba już wiesz, co masz dalej robić? - odezwał się blondyn.

Lairiel uniosła głowę i spojrzała na niego z nową nadzieją.

- Tak. - kiwnęła głową - Powinnam wrócić do domu.

- Cieszę się, że wreszcie to słyszę. - uśmiechnął się szczerze - A teraz wyrzuć z głowy wszystko, co cię dręczy. 

- Nie potrafię tak...! - zaprzeczyła, ale uniosła lekko kąciki ust.

- A więc cię nauczę! - podniósł się energicznie z miejsca i wyciągnął dłoń w jej stronę - I przy okazji trochę cię zmęczę, żebyś w końcu poszła spać.

- Fili, nie musisz, naprawdę! - zaśmiała się, ale chwyciła jego rękę.

Książę pociągnął ją ku górze.

- Podążaj za mną, piękna pani. - zawołał i ruszył przed siebie, wciąż nie puszczając jej drobnej dłoni.

Oboje przebiegli wzdłuż wysokiego płotu, wyznaczającego granice podwórka, po czym podążali grzbietem zbocza niewielkiej dolinki rzecznej. Elfka, zarażona radosnym śmiechem krasnoluda, również zaczęła się wesoło śmiać, biegnąc razem z nim, bez konkretnego celu. 

Lekki, ciepły wiatr uniósł ku górze trochę liści, które opadły już na ziemię z pojedynczych drzew. Rozłożyste ich gałęzie zaszumiały, a gdzieś w tle dało się słyszeć cykanie świerszczy oraz trzepot skrzydeł jakiegoś nocnego ptaka.

Fili obrócił się nagle przodem do elfki, w skutek czego ta na niego wpadła. Blondyn poczuł, jak piętą zahacza o wystający z ziemi korzeń i leci w dół mini dolinki, ciągnąc za sobą towarzyszkę. Lairiel, wciąż nie puszczając dłoni krasnoluda, poleciała na ziemię wraz z nim, śmiejąc się tak bardzo pierwszy raz od dawna.

Oboje sturlali się po niewielkim stoku i wylądowali obok wąziutkiej rzeczki, tuż pod rozłożystą lipą. Lairiel uderzyła plecami o miękkie, trawiaste podłoże, a na sobie poczuła ciężar przygniatającego ją blondyna. 

Fili podparł się jedną ręką przy ramieniu elfki, by popatrzeć na nią z góry. Z satysfakcją zauważył, że z jej twarzy zniknęły wcześniejsze troski i zmartwienia, a zastąpił je szeroki i radosny uśmiech. Uchyliła wcześniej przymknięte powieki i napotkała wpatrzone w nią błękitne oczy blondyna. Śmiech ucichł, ale zrelaksowany i beztroski wyraz twarzy pozostał.

- Musisz mi wybaczyć, ale marzyłem, żeby to zrobić od momentu, gdy pierwszy raz cię ujrzałem... - wymamrotał Fili.

Pochylił głowę niżej, a po chwili elfka mogła poczuć jego oddech na policzku. Przymknęła oczy, gdy zbliżył do niej twarz jeszcze bardziej. Z trzepoczącym sercem i ciepłem w środku czekała, aż w końcu poczuła usta krasnoluda na swoich.

Pocałunek był delikatny i ostrożny, ale mimo to niezwykle czuły i taki, o jakim Lairiel przez całe życie marzyła. Fili dość szybko (za szybko, jak na gust elfki) się odsunął, patrząc niepewnie na dziewczynę.

Ta jedynie uśmiechnęła się szeroko.

- Ja również... - szepnęła, odnosząc się do jego słów, po czym uniosła nieco głowę, ponownie łącząc ich wargi w ciepłym pocałunku.

Książę zamknął oczy i z wyrazem błogości na twarzy oddał gest. Przeniósł rękę, gładząc po policzku, podczas gdy ona uniosła ręce i wplotła place w jego włosy. Krasnolud przejechał wolna dłonią po talii dziewczyny i lekko przygryzł jej dolną wargę.

- Chcesz więcej? - wyszeptał w jej usta, gdy przerwali namiętny pocałunek, by złapać oddech.

- Tylko ciebie... - odszepnęła, po czym ponownie przycisnęła swoje wargi do jego.

Krasnolud podniósł się, unosząc również leciutką elfkę. Wymieniając głębokie pocałunki i co rusz się potykając, dotarli w końcu do zacisznego domostwa Beorna. Lairiel podskoczyła trochę do góry, owijając nogi wkoło jego tułowia, a Fili złapał ją pod kolanami i przytulił do siebie jeszcze bardziej. Obsypując jej wyraźnie zarysowaną szczękę i szyję pocałunkami, wszedł do pustej stodoły, zamykając drzwi nogą.

Układając się na dziewczynie na potężnym stosie siana i ponownie gorąco ją całując, chwycił krawędź jej zwiewnej bluzki, podczas gdy drzwi ze skrzypem się za nimi zamknęły, a w ciemności nocy rozległy się ciężkie kroki dużego niedźwiedzia, pilnującego wejścia do stodoły.

_____________________________

Ach, te nasze gołąbeczki... Dobrze, że tym razem Kili, Bofur i Nori już śpią ;P

Muszę Wam powiedzieć, że tak się zżyłam z tą historią, że serducho mi waliło jak nie wiem, gdy zbliżałam się do ich pierwszego pocałunku :D

I jak? Odwiedził Was Mikołaj? Aż się Wam pochwalę, że piszę teraz z otrzymaną przypinką liściem z Władcy Pierścieni, tą, którą dostała Drużyna wraz z płaszczami :)

Trzymajcie się, albowiem już niedługo nasza kompania zawita w Leśnym Królestwie... jakieś sugestie, jak potoczy się spotkanie krasnoludów i Lairiel z jej rodzinką?

Ściskam!



Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top