17. Gdy maska pęka
Fili wybiegł z górskich tuneli co chwila się potykając. Nie zważał jednak na to - jedynym, o czym myślał, było wydostanie się z Miasta Goblinów. Kompania leciała w dół stromego zbocza, ledwo unikając zderzenie z jakąś sosną.
Młody książę dostrzegł, że towarzysze zaczynają zwalniają. Gdy zatrzymał się obok brata, oparł dłonie o kolana i postarał się uspokoić oddech, słysząc gdzieś obok przeliczanie krasnoludów przez Gandalfa.
- Ilu was było? Trzynaście... - mruczał do siebie czarodziej - Tutaj była piątka, potem Ori, Dori i Nori, jeszcze Balin i Dwalin, to dziesięć... Fili i Kili, już dwanaście... ach, tak! Bombur, już trzynaście. - kiwnął głową, kiedy pulchny krasnolud dobiegł do reszty.
Fili wymienił z bratem jeszcze kilka krótkich pytań, by upewnić się, że nic mu nie jest. Kili klepnął go w ramię dla zapewnienia, że jest cały.
- Gdzie się podział Bilbo? - szary czarodziej przeleciał wzrokiem po zebranych - Gdzie nasz hobbit?
- Przeklęty niziołek! - Dwalin zacisnął pięści - Można się było spodziewać, że przyniesie same kłopoty...!
- Ostatnio był z Dorim!
- Nie zwalajcie tego na mnie! Nie jestem niańką!
- Mówcie, gdzie żeście go ostatnio widzieli? - dopytywał Gandalf nie zważając na wymianę zdań między krasnoludami.
- Chyba zniknął mi z oczu, gdy nas zabrali. - przyznał Nori.
- Jak to się stało?
- Powiem, jak to się stało. - wtrącił Thorin gorzkim tonem - Nasz szanowny włamywacz dostrzegł idealną okazję i zwyczajnie uciekł! Od samego początku w głowie miał tylko swoją norkę i wygodny fotel. Nie zobaczymy go już więcej. Zapewne jest już w połowie drogi do Rivendell.
- A wcale, że nie!
Wszyscy momentalnie zwrócili wzrok na wyłaniającą się spomiędzy drzew, znajomą postać hobbita. Fili odetchnął z ulgą i poczuł, jak na jego twarzy pojawia się uśmiech.
- Bilbo Baggins! - wykrzyknął czarodziej radosnym głosem - Chyba jeszcze nigdy w życiu nie cieszyłem się na czyjś widok!
Niziołek uśmiechnął się do wszystkich dookoła i poklepał stojącego obok Balina po ramieniu.
- Naprawdę wróciłeś! - ucieszył się Kili.
- Ale jakim cudem ominąłeś gobliny? - spytał z podziwem Fili.
- Istotnie...jakim? - mruknął Dwalin pod nosem.
Hobbit jedynie zaśmiał się krótko z cwanym wyrazem twarzy.
- Czy ma to znacznie? - odezwał się Gandalf - Wrócił!
- Ma znaczenie. - poprawił go przywódca i spojrzał uważnie na włamywacza - Chcę wiedzieć, dlaczego wróciłeś.
Bilbo przez chwilę mierzył go spojrzeniem, zastanawiając się nad najlepszą wersją odpowiedzi.
- Jestem świadomy, że mi nie ufasz, ani nie wierzysz. - powiedział - Rzeczywiście, masz rację, często myślę o Bag End... brakuje mi mojego kominka, książek, ogrodu. To tam jest mój dom, do którego tęsknię i chcę wrócić. I... - rzucił wzrok na czarodzieja - ...i dlatego właśnie wróciłem. Wy nie macie takiego miejsca. Domu... został wam odebrany. - popatrzył Thorinowi szczerze w oczy - A ja jestem tu po to, by pomóc wam go odzyskać.
Krasnoludy opuściły ze wstydem wzrok. Naprawdę nie doceniali ich małego towarzysza. Fili przełknął ślinę na wzruszające słowa hobbita i lekko się uśmiechnął. Uśmiech ten jednak zaczął powoli znikać, gdy dokładniej rozejrzał się po otoczeniu.
- Gdzie jest Lairiel? - zapytał pełen złych przeczuć.
Szary czarodziej gwałtownie obrócił się w jego stronę.
- Jak to? - zdumiał się - Nie ma jej tutaj?
- No bez jaj! - Dwalin załamał ręce i spojrzał z wyrzutem na Doriego - Ją też zgubiłeś?!
- Ej! Weź się ode mnie odczep!
- Gdzie ją widzieliście? - spytał niespokojnie Gandalf.
- Ostatnim razem chyba jak zawalił się ten drewniany pomost... - powiedział nieśmiało Ori.
Fili obrócił głowę w kierunku gór.
- Musimy po nią wrócić! - stwierdził z zapałem i już postawił pierwszy krok w tamtą stronę.
W miejscu zatrzymała go ręka wujka.
- Nie możemy tam wracać, Fili. - odparł twardo - Nie narażę bezpieczeństwa kompanii dla zagubionego elfa.
- 'Elf'?! - zdenerwował się młody krasnolud - To wszystko, kim dla was jest? Po tym wszystkim, co dla nas zrobiła, spodziewałbym się co najmniej zwracania do niej po imieniu!
- Nie ma znaczenia, jak będę się do niej zwracał. - orzekł stanowczo tamten - Nie idziemy tam.
- Więc mamy ją zostawić na śmierć?! - wykrzyknął Fili - Nie widzieliście, do czego zdolne są gobliny?! Wujku, skoro tak cię nie obchodzi, co stanie się z Lairiel, dlaczego uratowałeś ją przed torturami...?!
Zapanowała cisza. Przywódca zmierzył siostrzeńca groźnym spojrzeniem, szukając trafnej odpowiedzi. Właśnie wtedy po lesie echem rozeszło się pierwsze wycie.
- Z patelni... - wymamrotał pod nosem.
- ...i prosto do ognia. - dokończył dobitnie Gandalf - W NOGI!
Krasnoludy rzuciły się do ucieczki. Co chwilę potykając się o wystające skały lub korzenie, pędzili w dół zbocza, rozpaczliwie próbując uciec atakującym. Słońce schowało się już za horyzontem i powoli zapadał zmrok.
Największym jednak problemem w ucieczce okazało się urwisko na ich drodze. Opadające w dół pod kątem prostym, a nawet i większym, prowadziło do ledwo widocznych lasów poniżej. Wargowie zbliżali się z każdą sekundą. Kilka pierwszych, które pojawiły się przed główną grupą, od razu zostało zarżnięte przez kompanię.
- Wszyscy na drzewa! - rozległo się wołanie Gandlafa - Na drzewa, szybko!!!
Ponieważ był to ich jedyny ratunek, wszyscy od razu zastosowali się do słów czarodzieja. Jeden za drugim dosłownie wskakiwali na rosnące wkoło sosny. Wszyscy znaleźli się na nich w ostatniej chwili, bowiem już po minucie ziemia zniknęła pod ciężkimi łapami stada wargów.
Krasnoludy wymieniały między sobą bezradne spojrzenia, zdając sobie sprawę z ich beznadziejnego położenia. Ale najgorsze miało dopiero nadejść...
Powarkiwanie i rzucanie się na niższe gałęzie nagle ustały. Wszystkie stwory zwróciły swój wzrok w stronę stromego zbocza. Zza niewielkiego, skalnego wzniesienia, które się tam znajdowało, wyłonił się Blady Ork.
Jedyną możliwą reakcją Thorina, było niemal spadnięcie z drzewa. Krasnolud złapał się konara ponownie w ostatniej chwili.
Azog zaciągnął się głęboko i powiedział coś w Czarnej Mowie. Kilku kompanów, pamiętających dramatyczne wydarzenia, jakie rozegrały się podczas bitwy w dolinie Azanulbizar, mogły jedynie patrzeć na wielkiego potwora, nie dowierzając w to, co się tam działo.
Ork wskazał buławą na Thorina. Po kilku jego słowach wargowie wraz z jeźdźcami rzucili się w stronę drzew, okupowanych przez kompanię. Ostrymi kłami rozrywały cieńsze gałęzie, a łapami uderzały o pnie z taką siłą, że trzęsły się nawet czubki.
Sosny zaczęły ulegać ciężarom napastujących ich stworów i, jedna po drugiej, zaczęły się przewracać. Krasnoludy zmuszone były do przeskakiwania między nimi, by ratować życie. W końcu została jedna jedyna sosna, rosnąca na samej krawędzi urwiska. Powoli przechylała się w stronę przepaści, a niebezpiecznie powtarzające się odgłosy wyrywanych z ziemi korzeni non stop przypominały o rosnącej powadze sytuacji.
W końcu w Thorinie coś pękło. Krasnolud najpierw wpatrywał się nienawistnym wzrokiem w stwora, po czym zaczął powoli podnosić się ze zwisającego nad przepaścią pnia. Wyciągając miecz, ruszył w stronę Plugawego, ignorując rozpaczliwe nawoływania i prośby kompanii o powrót. Zupełnie nie zważając na głos rozsądku, który stanowczo nakazywał mu wracać, krasnolud dalej parł przed siebie.
Przyspieszył. Wystawiając tarczę z konaru dębu przed siebie oraz biorąc zamach ostrzem, popędził w stronę wroga. Ten jedynie przez większość czasu wpatrywał się w Thorina z satysfakcją. Dopiero gdy krasnolud był niemal tuż przed nim, przycisnął pięty do boków swojego ogromnego warga, nakazując mu skok w przód. Wilczur rzucił się przed siebie, atakując krasnoluda.
Thorin, mimo wieloletniego doświadczenia w bojach i wielu stoczonych walk, nie miał dużych szans sam przeciw temu potworowi, wraz z jego zwierzem. Uderzony od góry łapami stworzenia, upadł na ziemię.
Sytuacja w walce była wręcz tragiczna. Thorin nie miał jak pokonać samemu tak straszliwego przeciwnika. W tle, poza łamiącymi się drzewami i trzaskającym ogniem, dało się słyszeć przestraszone okrzyki kompanów, którzy mógł jedynie bezradni patrzeć, jak ich przywódca przegrywa walkę, a Blady Ork atakuje go bezlitośnie.
Jednemu z towarzyszy krasnoluda udało się jednak podnieść z ostatniej ocalałej sosny. Bilbo stanął na nogi i wyciągnął swój elficki sztylet, wpatrując się w walkę przed sobą ze strachem, ale i determinacją. Ponaglany gorączkoymi nawolywaniami towarzyszy, wreszcie ruszył biegiem przed siebie, starając się zdążyć ocalić życie ich przywódcy.
Dobiegł do niego w ostatniej chwili, ponieważ Thorin leżał już bezsilnie na ziemi, nie mogąc nawet dosięgnąć własnego miecza. W jego kierunku zbliżał się ork, z zamiarem pozbawienia go głowy. Stwór wziął już zamach, wycelował i...
...i został powalony na ziemię przez hobbita, który rzucił się na niego z bronią. Zabił stwora kawałek od Thorina. W ich kierunku zaczął się jednak zbliżać kolejny. Bilbo wiedział, że w ciągu tych dwóch sekund nie zdąży się podnieść i pokonać następnego. I ten ork zamachnął się na krasnoluda.
Właśnie wtedy w powietrzu rozległ się świst, a strzała z błękitną lotką wbiła się w szyję orka, powalając go na ziemię.
***
Lairiel z satysfakcją patrzyła, jak pokraczny stwór upada. W biegu przeskoczyła leżącą na ziemi kłodę, nałożyła na cięciwę dwie kolejne strzały i wycelowała w Bladego Orka, stając ochronnie przy hobbicie.
- U-vennathog athar! - warknęła, zastępując orkom drogę.
Tamci jedynie szyderczo się zaśmiali. Gdy kilku pierwszych ruszyło się z miejsc, elfka puściła cięciwę, zabijając jednego z jeźdźców. Szybko zarzuciła łuk z powrotem na plecy, po czym wyciągnęła ze świstem swoje podwójne sztylety, przymocowane do kołczanu.
W chwili, gdy miała już zaatakować pierwsza, obok rozległy się gromkie okrzyki, a zaraz potem do walki rzuciło się kilku krasnoludów. Lairiel również przyłączyła się do bijatyki, raniąc stwory swoimi ostrzami. Chociaż nigdy nie przepadała specjalnie za walką czy rozwiązaniami siłowymi, wraz z jej bronią stanowiła jedność. Czuła się niezwykle lekka, balansując pomiędzy orkami i ich mieczami.
Usłyszała charkot za sobą. Ponieważ zajęta była wargiem przed sobą, wiedziała, że nie zdąży i nawet nie ma jak się odwrócić. Zaraz potem usłyszała świst w powietrzu, a gdy się obejrzała, za sobą dostrzegła upadającego na ziemię orka, z wystającym z karku sztyletem znajomego jasnowłosego krasnoluda. Poszukała Filiego wzrokiem i skinęła mu głową, po czym wyrwała niewielkie, ale zabójcze ostrze z martwego ciała i rzuciła w warga, który zbliżał się do księcia.
Nagle poczuła, jak jakaś siła powala ją na ziemię. Uniosła wzrok do góry, by zobaczyć ogromne orły, które właśnie całym stadem przyleciały, jak się okazało, na pomoc. Łapiąc w szpony wargów i orków, zrzucały ich z urwiska, a silnymi podmuchami, wiatru spowodowanego przez uderzenia skrzydłami, odtrącały wrogów od kompanii.
Kilku krasnoludów znalazło się już na grzbietach drapieżnych ptaków i powoli odlatywało na bezpieczną odległość. Gdy Lairiel wskakiwała na jednego z nich, widziała jeszcze kątem oka, jak inny orzeł podnosi z ziemi leżącego w bezruchu Thorina.
Zmarszczyła brwi z pewnego rodzaju zmartwieniem. Może i było jej przykro z powodu tego, co ostatnio i wielokrotnie zresztą usłyszała od krasnoluda, ale wiedziała, że jest doskonałym przywódcą, darzonym ogromnym szacunkiem. Nawet i miłością - w końcu miał dwóch wspaniałych siostrzeńców, którzy nie wyobrażali sobie nawet życia bez swojego wujka.
Dopiero teraz dopadł ją ciężar doświadczonych w ciągu ostatniej doby emocji. Przytłoczona wszystkimi przeżyciami, poturbowaniem w Mieście Goblinów i teraz jeszcze walką, ułożyła się wygodniej na grzbiecie orła i najzwyczajniej w świecie zasnęła.
***
Lairiel obudziła się dopiero po kilku godzinach. Może jakiś wewnętrzny zegar, albo zwyczajne przeczucie kazały jej otworzyć oczy, ale właśnie zbliżali się do Samotnej Skały. Pierwszy orzeł, niosący Thorina, już wylądował. Położył go delikatnie na kamiennym podłożu i odleciał, by zrobić miejsce innym. Następny do skały podleciał orzeł, na którym siedziała elfka. Zwinnie zeskoczyła na skałę i podbiegła do nieprzytomnego krasnoluda.
- Thorinie? - uklękła przy nim i poklepała po policzku - Thorinie, lasto beth nÎn... tolo dan nan galad...
Krasnolud zamrugał powiekami. Dopiero po chwili, gdy zorientował się już w otoczeniu, wykonał niemrawy ruch ręką, by odtrącić dłoń elfki. Lairiel z lekkim wzdrygnięciem odsunęła się od niego i podniosła na nogi, odchodząc kawałek w bok. Dotknęła ostrożnie lekko pulsującego miejsca nad prawą skronią, by poczuć pod palcami zakrzepłą krew. Już wiedziała, którą częścią głowy uderzyła o kamienie.
Gandalf, który uspokoił Thorina odnośnie stanu kompanii, również odszedł kawałek, by dać krasnoludom trochę przestrzeni. Stanął obok blondynki i przyjrzał się jej kątem oka.
- Myślałem, że już po tobie. - mruknął, spoglądając z powrotem na ściskających się towarzyszy.
- Jak widać, nie tylko ty. - odparła sucho, nawet nie podnosząc na niego wzroku.
- A jednak udało ci się wrócić...
- Jakoś nie uśmiechało mi się leżenie pod gruzem i udawanie martwej wśród setek goblinów. - fuknęła - Wróciłam, bo coś ci obiecałam, Mithrandirze, ale po raz kolejny mam wrażenie, że zostawię was, bo będę miała serdecznie dość takiego traktowania...!
Czarodziej nie odpowiedział. Widział po niej, że była zdenerwowana. Nawet nie zdenerwowana, o ile skrzywdzona. Pod maską złości kryła głębokie rozczarowanie i zranienie, po tym jak zostawili ją w Mieście Goblinów. Wiedział jednak, że nie może czuć się o to winny - siłą zmusiłby krasnoludy, żeby wrócili jej szukać. Tak by zrobił, gdyby nie fakt, że dogonili ich polujący na nich myśliwi.
Z myśli wyrwały ich radosne okrzyki i wiwaty. Były one spowodowane niezwykle uroczym widokiem przytulających się na znak zgody Thorina i Bilba. Lairiel uśmiechnęła się smutno do siebie. Też by chciała, żeby przywódca kompanii jej zaufał i dał tym samym przykład innym...
***
Nie odezwała się tak naprawdę ani słowem podczas trwającego kilka godzin zejścia z Samotnej Skały. Poza krótkimi 'daj rękę, zejdź tędy, tam będzie lepiej, ostrożnie' i tym podobnych nie powiedziała nic konkretnego. Na twardym i stabilnym gruncie znaleźli się na jakąś godzinę przed zmierzchem. Temperatura, choć za dnia wciąż całkiem wysoka, wieczorami spadała już coraz szybciej - podobnie jak szybciej zachodziło słońce.
Po rozbiciu obozu Bombur od razu wziął się za potężną kolację, by nadrobić wszelkie zaległości. Krasnoludy, umęczone po nieprzespanej nocy i męczącej wędrówce, rozłożyły się nawet na samej trawie, by odpocząć. Lairiel zrzuciła na ziemię swoje tobołki bez większego entuzjazmu i usiadła na większym kamieniu, by poluzować trochę buty. Postawiła sobie jedną nogę na głazie, podciągając ja do tułowia, i wzięła do rąk małą spinkę do włosów, by po prostu zająć się czymkolwiek. Spuszczając głowę, skupiła uwagę na małej, metalowej ozdóbce.
Gandalf posłał krasnoludom znaczące spojrzenie i wskazał ruchem głowy na siedzącą samotnie elfkę. Na to krasnoludy pokręciły głowami, a czarodziej posłał im jeszcze groźniejszy wzrok.
- Ona musi to usłyszeć od ciebie. - Fili tyrpnął wujka.
- Dlaczego niby ode mnie?
- Bo to ty jej nagadałeś na przełęczy, a Lairiel wróciła i uratowała ci życie.
- Bilbo uratował mi życie.
- Lairiel również. Przyznaj w końcu, że błędnie ją oceniłeś!
- Do niczego nie będę się przyznawać!
- W porządku! - już nie szeptem burknął blondyn, załamując ręce, po czym sam ruszył w stronę przyjaciółki.
Wraz z malejącą odległością, malała również jego pewność siebie. Stopniowo zwalniał kroku. Rzucił jeszcze spojrzenie przez ramię na kompanię, która pokrzepiająco uniosła kciuki w górę, na co przewrócił oczami.
- Po co tu przyszedłeś? - spytała Lairiel, słysząc znajome kroki.
- Chciałem porozmawiać. - odparł znacznie bardziej niepewnie niż zwykle.
- Nie mam ochoty z nikim rozmawiać. - mruknęła i objęła się szczelniej ramionami.
- A ja nie sądzę, że masz ochotę siedzieć tu sama.
- A może właśnie mam! - warknęła - Może wcale nie znacie mnie tak dobrze, jak wam się wydaje.
- W ten sposób donikąd nie dojdziemy, nie możesz się od nas izolować. - powiedział, siląc się na zimną krew.
- Mam jakieś dziwne wrażenie, że to wy izolujecie się ode mnie. - odpaliła - Nie jestem ślepa, widzę przecież, jak nawzajem się przepychacie, żeby wysłać do mnie jakąś ofiarę.
Fili przeklął w myślach ich zachowanie. Właśnie takiej sytuacji jak teraz chciał uniknąć.
- Poza tym, może mam powód, by chcieć być sama. - dodała - W końcu to nic nowego...
- Lairiel, ja naprawdę rozumiem...
- NIE! - krzyknęła, wstając z miejsca - Właśnie że nie rozumiesz niczego! Nikt z was nie rozumie! - zamachnęła gorączkowo rękami kilka razy - To nie wy musicie udowadniać, że nie jesteście zdrajcami, to nie wy czujecie się non stop obserwowani i podejrzewani o ciągłe kombinowanie... - otarła jeden policzek - ...to nie wy porzuciliście wszystko, żeby nagle pomóc komuś, kto nawet nie próbuje tego docenić, ani was zrozumieć, i to nie wy zostaliście porzuceni w jakichś norach, bo nikt o was nie pomyślał!
Elfka zakryła twarz dłońmi i zsunęła się na ziemię, opierając plecami o chłodny kamień. Fili przyklęknął obok niej i potarł po plecach, czując trzęsące się od płaczu ciało towarzyszki. Nie wiedział, co mógłby zrobić, bo to był tak naprawdę pierwszy raz, gdy Lairiel pękła i się przy nim rozpłakała. Od razu zauważył, że boli go taki jej widok.
Przejeżdżając dłonią po jej ramieniu, spojrzał ostro w stronę kompanii, która nie wiedziała, co ze sobą zrobić. Nie słyszeli całej rozmowy, ale wybuchu blondynki nie sposób było nie usłyszeć. Poza tym jej obecny stan mówił sam za siebie. Jedynie Kili, Bofur i Bilbo zdobyli się na odwagę na tyle, by podejść. Młodszy książę usiadł przy drugim boku dziewczyny i objął ją ramieniem.
- Zostawiliście mnie tam...! - załkała.
Tak naprawdę dopiero teraz Fili zrozumiał, o co chodziło jej cały czas. Początkowo myślał, że jest jej przykro z powodu słów Thorina na przełęczy, a to jest jedynie opóźniona reakcja na nie. Zachowanie Lairiel nabrało teraz całkowitego sensu i było jak najbardziej uzasadnione.
- Lairiel... - zaczął łagodnie - Lairiel, nie chcieliśmy cię tam zostawiać. Nikt nawet nie pomyślał, że kogoś może brakować... wszystko było w biegu...
- No właśnie! - wtrąciła, wciąż nie podnosząc na niego wzroku - Nawet nie zauważyliście, że mnie nie ma.
- A od razu, jak się dowiedziałem, chciałem po ciebie wrócić! - przekonywał.
- Ale jednak nie wróciłeś. - zauważyła, dopiero teraz przenosząc na niego łzawe spojrzenie - Czemu? Bo Thorin tak powiedział, prawda?
Fili wyraźnie się skrzywił.
- Po części... tak. - wyznał niechętnie - Ale przysięgam ci, że gdyby nie wargowie, poszlibyśmy cię szukać.
- Wszyscy. - zaznaczył Kili.
Lairiel zmarszczyła brwi.
- Jak to wargowie? - spytała.
- Ścigali nas cały czas. - wyjaśnił Bofur - Dogonili nas na chwilę po tym, jak uciekliśmy z Miasta Goblinów.
- Musieliśmy uciekać. - dopowiedział Fili - To jedyny powód, dla którego cię nie znaleźliśmy. Nie mieliśmy wyjścia...
- Więc... - otarła twarz wierzchem dłoni - ...nie zostawiliście mnie specjalnie? Naprawdę szukalibyście mnie, gdybyście mieli szansę?
- Oczywiście, że tak, Lairiel. - odparł gorliwie Bilbo - To dzięki tobie wciąż tu jestem. I nie mówię nawet o twoim strzale, tylko jak mówiłaś do mnie w jaskini. Coś jednak się we mnie poruszyło...
Elfka przysunęła się bliżej Filiego, który przytulił ją do siebie ramieniem. Spojrzał z powrotem na resztę i skupił wzrok na swoim wujku, po czym pokazał głową na blondynkę w jego ramionach.
Thorin westchnął ciężko, ale wiedział, że jest jej coś winien. Ciężkim krokiem zbliżył się do piątki towarzyszy.
- Chyba muszę przyznać, że byłem w błędzie w stosunku do ciebie. - odchrząknął, stając przed Lairiel, która niepewnie uniosła wzrok - Również nieprawdziwe były słowa, które powiedziałem na przełęczy, bo... już wielokrotnie udowodniłaś swoją wagę w tej kompanii i do tego swoją lojalność. Tak więc przyznaję Filiemu rację... - skinął głową w kierunku wspomnianego siostrzeńca - ...że myliłem się i niesłusznie osądzałem cię, jak wszystkie inne elfy.
- Naprawdę? - dziewczyna przełknęła ślinę, nie do końca wierząc w to, co się dzieje.
- Tak, naprawdę. - westchnął Thorin, nieznacznie wywracając oczami - Jesteś jedną z nas. - wyciągnął rękę w jej stronę.
Lairiel uścisnęła dłoń krasnoluda, z każdą chwilą coraz bardziej się uśmiechając.
- Tylko pamiętaj... - dodał przywódca - Jeszcze cię nie lubię. Toleruję. - zaznaczył.
Blondynka zaśmiała się lekko.
- To w zupełności wystarczy!
________________________________
Oli122002 sorki za obsuwę, ale chciałam dodać wszystkie punkciki, które sobie zaplanowałam ;P
Niemniej jednak liczę, że rozdział się Wam podobał - również dłuższy niż zwykle, ale jakoś tak się rozpisałam hah
Chciałabym troszkę nadgonić tę historię, bo domyślam się, że czekacie na przybycie kompanii do Leśnego Królestwa i ja w sumie też XD dlatego właśnie mam nadzieję, że uda mi się napisać jeszcze coś w ten weekend i tutaj, i do 'Mojego Arcyklejnotu'.
No to chyba tyle ode mnie, jak tam gotowi na przybycie Świętego Mikołaja? Jeśli się uda, kto wie, może już jutro zacznę dekorować swój pokój, co kocham robić, bo jestem typowym świątecznym świrem XD
Jeśli chcecie zrobić sobie jakieś mikołajkowe kino domowe, serdecznie polecam mój rodzinny tradycyjny film co roku: 'Witaj Święty Mikołaju'.
Ściskam, kochani!
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top