Rozdział 5
Cały weekend upłynął Dominikowi na szlifowaniu nowego pomysłu. Małej prowokacji na lekcję chemii, do której nie wystarczyła by przeciętna wiedza. Był z siebie zadowolony. Przyswoił dokładnie wszystko, co znalazł na ten temat. Oprócz pilnego przestudiowania podręcznika, szukał też informacji w sieci. Zwłaszcza że w książce wszystkich wybranych przez niego pierwiastków nie było. Myśl, że zobaczy nauczyciela na trzeciej lekcji, niemal od razu przywróciła mu optymistyczne spojrzenie na świat.
– Zdajesz się mieć lepszy humor – mruknął Zenek. Dominik przytaknął z szerokim uśmiechem, w ogóle go nie słuchając. – Może mi wreszcie powiesz, co się wydarzyło wtedy w piątek? Czekając na ciebie, przejrzałem zeszyt, który zostawiłeś u barmana.
Słowa o notatkach wyrwały go z bujania w obłokach.
– Nic, mówiłem ci już – odpowiedział spokojnie, choć jego puls gwałtownie przyspieszył. Przystanął i rzucił plecak na parapet, po czym odszukał notatki z klubu. Przejrzał je szybko, sprawdzając, czy nie napisał czegoś, co powiedziałoby Zenkowi o spotkaniu tam nauczyciela. Na szczęście jedno zdanie o znajomym głosie nijak nie wskazywało na konkretną osobę. Odetchnął z ulgą, upewniwszy się, że sekret nie wyjdzie na jaw. Ułański był jego.
Wszedł za klasą do pracowni, zerkając co chwila na profesora. Gdy szmer odsuwanych krzeseł ucichł, Ułański sprawdził szybko listę obecności i powiódł wzrokiem po klasie.
– Dzisiejszą przyjemność obiecałem panu Piotrowskiemu, więc zapraszam pod tablicę – powiedział, pozornie lekkim, niedbałym tonem.
Dominik odetchnął głęboko i podszedł do biurka, śmiało patrząc w twarz nauczyciela. Pan Ułański nie uląkł się, wręcz przeciwnie. Zdawał się obserwować go z dystansem podszytym nutką drwiny. Sięgnął po notesik. A zatem, zestaw pytań, zwany „dziesięć pierwiastków". Na to właśnie Dominik liczył.
– Zasady znasz. Wybierasz pierwiastki, ja zadaję pytania. Aby zaliczyć, musisz udzielić co najmniej czterech poprawnych odpowiedzi. Każda kolejna zwiększa twoją ocenę o pół stopnia. Pytania będą coraz trudniejsze, jednak wszystkie z zakresu wybranych przez ciebie pierwiastków. Gotów? – Wyciągnął z kieszonki śnieżnobiałego, laboratoryjnego fartucha pióro. – Słucham zatem, jakie wybrałeś.
Dominik wpił spojrzenie prosto w zielone oczy, próbując odnaleźć w nich to, co ujrzał wtedy w klubie; gorące i szczere pożądanie, które zostało ukryte szybko, ale nie na tyle, by zdołało umknąć jego uwadze. Miał dziwną pewność, że ponowne przywołanie tego ognia to tylko kwestia czasu. Zamierzał go maksymalnie skrócić.
– Wodór, tlen... – zaczął pewnym głosem. Brwi nauczyciela uniosły się w wyrazie lekkiego rozczarowania, jakby chciał powiedzieć: „idziesz na łatwiznę, kolego?", ale już po kolejnym zanotowanym symbolu zrozumiał, czemu wybrał te a nie inne pierwiastki – ...molibden,selen, potas, siarka, uran, glin, gal, itr.
Zaczerwienił się nieco, ale czekał – dumny z siebie – na to, co nastąpi. Nie miał najmniejszych wątpliwości, że jego wiadomość została bezbłędnie odczytana.
– Interesujesz się nie tym, co trzeba, Piotrowski. – Nauczyciel zmrużył oczy. Ton jego głosu stał się wyczuwalnie chłodniejszy.
–Czy jest coś złego w tym, że chcę poszerzyć wiedzę na nie które tematy? – zapytał z miną niewiniątka. W odpowiedzi został zmierzony spojrzeniem szacującym, ile bezczelności było w tym pytaniu.
– Nie wymagam od was dogłębnej znajomości aktynowców ani metali przejściowych.
– Mam nietypowe zainteresowania.
– Zauważyłem. – Przez moment na ustach nauczyciela zadrgał ledwie zauważalny uśmiech. – Zaczynamy.
Dominik wiedział, że nie będzie łatwo. Miał wrażenie, że dostaje pytania trudniejsze niż inni, ale czuł tym większą satysfakcję. Pierwszych pięć przebrnął gładko i bezbłędnie. Zawahał się na krótką chwilę dopiero przy pytaniu, z jaką inną substancją powiązana jest nazwa molibdenu. Szczęśliwie przypomniał sobie, że nazwa tego pierwiastka znaczy w jakimś języku „podobny do ołowiu". Poradził sobie z zapisaniem konfiguracji elektronowej uranu, wymienił odmiany alotropowe selenu. Dopiero dziewiąte pytanie, które brzmiało: „Co stanie się, gdy weźmiesz metaliczny gal do ręki i potrzymasz go przez chwilę?", przerosło go. Miał wrażenie, że gdzieś o tym czytał, ale nie pamiętał. Fakt faktem i tak nigdy nikomu nie udało się odpowiedzieć aż na osiem pytań, ale chciał być prawdopodobnie pierwszym w karierze Ułańskiego, który odpowie na wszystko.
– Zmieni kolor pod wpływem ludzkiego potu – strzelił, licząc na fart. Szczęście tym razem mu nie dopisało.
–Nie. Przejdzie w fazę ciekłą, bo ma temperaturę topnienia okołotrzydziestu stopni.
No tak. Jakby kiedykolwiek na oczy ten cholerny gal widział. Czuł, że to swoista kara za dobór nietypowych pierwiastków. Wkurzył się na siebie po ostatnim pytaniu o ilość neutronów w najbardziej stabilnym izotopie itru. Mógł ją zwyczajnie obliczyć, odczytując masę i liczbę atomową z wiszącego nad nim układu okresowego, ale coś na koniec odebrało mu zdolność myślenia. Dostał czwórkę i wrócił na miejsce, całkowicie ignorując zdumione spojrzenia kolegów i koleżanek z klasy.
Miał wrażenie, że Ułański traktuje go, jakby ich spotkanie nie miało miejsca, jakby nic się nie stało. Po lekcji postanowił sprawdzić swoją teorię. Ociągał się z wkładaniem rzeczy do plecaka, potem powiedział przyjacielowi, żeby nie czekał na niego, bo musi załatwić sprawę z nauczycielem. Zenkowi wydawało się to dziwne. Nie dość, że dostał czwórkę, to jeszcze chce się kłócić? Szewczyk – wiedząc, że na Piotrowskiego nie ma sposobu – po prostu wyszedł, kierując się w stronę schodów. I tak nie wziął śniadania, musiał więc zajść do pobliskiej piekarni.
Dominik, z zamiarem zatrzymania Ułańskiego na całą długą przerwę, podszedł do biurka.
– Lekcja już się skończyła – stwierdził nauczyciel, widząc opustoszałą pracownię i chłopaka stojącego tuż przy nim.
– Chciałbym pogadać. Nie przy klasie, oczywiście. Podobały się pierwiastki które wybrałem? – Rozciągnął usta w szerokim uśmiechu, przysiadając na kancie jednej z ławek. Wpatrywał się w Ułańskiego uważnie, nie chcąc pominąć żadnej jego reakcji. Chciał znać każde jego spostrzeżenie, emocję... Nawet najdrobniejszy szczegół nie mógł mu umknąć.
– Dziecinna zagrywka – odparł chłodno, mrużąc oczy. – Cieszy mnie, że przynajmniej dobrze się przygotowałeś do odpowiedzi.
– Jeśli chcesz... to znaczy, jeśli pan chce, mogę nauczyć się dużo więcej. – Poruszył sugestywnie brwiami, próbując dać do zrozumienia, że niekoniecznie chodzi o chemię. Czy to wciąż była gierka, czy prawdziwa deklaracja? Dominik sam zaczął się w tym gubić.
Chemik wziął głęboki wdech, wstał zza biurka i stanął przed najbardziej bezczelnym uczniem, jaki mu się trafił w krótkiej jeszcze karierze.
– O co ci właściwie chodzi, Piotrowski? –zapytał.
– Sam nie wiem. – Zrobił krok do przodu, stykając się ciałem z Ułańskim. O co mu chodziło? Naprawdę chciał uwieść nauczyciela? Przecież tego w reportażu nie opisze. Ten zaś odsunął się o krok. Chłopak w swej bezczelności miał irytujący zwyczaj nieszanowania czegoś takiego jak przestrzeń osobista. Gdyby nie był jego uczniem, może i nie miałby nic przeciwko. Ale był. Dominik nie odczuwał z tego powodu żadnego dyskomfortu. Serce biło mu szybko, a w głowie krążyła jedna myśl: „Chcę go!". A że zwykle dostawał to, co chciał, nie dopuszczał do siebie myśli, że mogłoby stać się inaczej.
Jeden krok w tył nauczyciela, równał się jednemu do przodu Piotrowskiego. Znów był blisko. Zbyt blisko. Tak, że czuł zapach delikatnych perfum. Poczuł się przez moment jak w piątek, w klubie, gdy przylgnął do niego ciałem.
Gdyby nie okoliczności, oberwałby za to silnym ciosem prosto w szczękę. Wiedział jednak, że nauczyciel nie może go uderzyć, ba, nawet mocniej popchnąć i perfidnie to wykorzystywał. Ułański szczęśliwie potrafił panować nad odruchami, odsunął go tylko od siebie zdecydowanym gestem.
– Dosyć tych wygłupów, Piotrowski.
– Daj spokój. Wiem, że tego chcesz. Przeszkadza ci jedynie moralność i świadomość, że jesteś moim nauczycielem – szepnął, znów się spoufalając.
– Wynoś się. Nie będę dyskutować z rozpuszczonym dzieciakiem.
Gorzkie słowa wypowiedziane lodowatym tonem uderzyły Dominika, i choć nie było mu łatwo, musiał je znieść. Ułański w jednym miał rację – dziecinnymi zagraniami go nie zauroczy. Przygryzł mocno wargę, w ciszy wpatrując się w obiekt fascynacji. W orzechowych oczach zalśnił ból. Starał się go szybko zamaskować, mimo to nauczyciel zauważył. Nie chciał patrzeć na nieszczęśliwe spojrzenie Dominika. Jakby mu właśnie wyrządził jakąś krzywdę. Złość stopniała natychmiast, nagle z kompletnie niezrozumiałego powodu zapragnął go pocieszyć. Ale lepiej, żeby chłopak o tym nie wiedział. Nie miał już wątpliwości, że wykorzystałby każdą oznakę słabości.
– Wynoś się – powtórzył, wbijając wzrok w ławkę.
Piotrowski drgnął i odwrócił się. Nie wyszedł od razu. Zerknął przez ramię i mruknął, że jeszcze się nie poddał. Czuł, że zawalił, chociaż nie chciał dopuścić tej myśli do świadomości. Ułański zawsze go lubił, zresztą w przeciwnym razie nie rozmawiałby z nim w piątek i nie dałby się namówić na ten taniec. Teraz coś się zmieniło. Długo jeszcze po tym dniu huczało mu w głowie „wynoś się" i „nie będę dyskutować z dzieciakiem". Te słowa zabolały go bardziej, niż chciał przed sobą przyznać. Po raz pierwszy w życiu stwierdził, że może lepiej będzie odpuścić. Ale im mocniej chciał zapomnieć, tym bardziej zdawał sobie sprawę, że zainteresowanie panem od chemii nie mija a wzrasta.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top