Rozdział 4
Dominik ruszył tanecznym krokiem, łapiąc Ułańskiego dość mocno za nadgarstek, i poprowadził możliwie daleko od baru. Gdy upewnił się, że Zenek ich nie zobaczy, zaczął poruszać się w rytm muzyki. Choć nigdy nie myślał, że chciałby tańczyć z mężczyzną, teraz wydawało mu się to swoistym doznaniem. Specyficznym, ale nie złym. Zerkał co i rusz na partnera, sprawdzając reakcje. Ułański trzymał go w tańcu wyraźnie na dystans, dbając, by nie pozwolić nawet na przypadkowe muśnięcia ich ciał. Sytuacja była i tak nieprzyzwoita. Młody nieźle sobie radził. Z tego, co mówił, był to jego pierwszy raz, a zachowywał się naturalnie i swobodnie. Dużo bardziej naturalnie i swobodnie niż chemik.
Dystans nie uchował się zbyt długo. Licealista ciągle próbował go zmniejszać i w którymś momencie spojrzał nauczycielowi prosto w oczy, jednocześnie ocierając się o niego sugestywnie. Była to jawna prowokacja, lecz nie taka, za jaką można by chłopaka oskarżyć. Mógłby zrzucić to na czysty przypadek, którym jednak – jak obaj doskonale wiedzieli – nie było.
Choć bawienie się ludźmi sprawiało Dominikowi w jakiś sposób przyjemność, to fascynacja orientacją Ułańskiego zdawała się być czymś innym niż zwykłą rozrywką. Podświadomość podpowiadała, że za gwałtownie rozbudzoną ciekawością kryje się coś więcej. Na razie o tym nie myślał, teraz chciał wiedzieć, na ile jeszcze może sobie pozwolić. Uśmiechnął się, oblizał powoli i lubieżnie usta, patrząc mu przy tym prosto w oczy.
Tego było już za wiele. Chłopak zdecydowanie zbyt dobrze się bawił jego kosztem. Muzyka zmieniła rytm na wolniejszy. Ułański uznał, że czas przejąć inicjatywę i pokazać, że kontroluje sytuację. Przyciągnął partnera mocno do siebie, zanim ten zdążył wpaść na kolejny „pomysł". Stykali się teraz ciałami i miał jedynie nadzieję, że nikt znajomy ich nie wypatrzył.
Dominikowi zaparło dech w piersiach, bicie serca przyspieszyło. Tego się nie spodziewał, a lubił niespodzianki. W jednej chwili zatracił się w sytuacji. Zapomniał o celu, po prostu przylgnął do nauczyciela, ciekaw, co następnie się wydarzy. Czym jeszcze Ułański zdoła go zaskoczyć.
Przyciągając go,myślał, że napotka jakiś – choćby minimalny – opór. A chłopak zwyczajnie się przytulił, jakby tylko na to czekał. Zdał sobie sprawę, że balansuje na zbyt cienkiej linie i musi jakoś to zakończyć. Najlepiej tak, by Dominik dał mu spokój i nie wygadał się w szkole. Ani nie wpadł na pomysł szantażowania. Nie, chyba tego by nie zrobił, mimo wszystko bardzo chciał wierzyć w szczere intencje oryginała z trzeciej „a".
Nachylił się do jego ucha i wyszeptał:
– Chyba już masz wystarczająco dużo materiału na reportaż. Teraz się pożegnamy.
– Nudziarz z ciebie. – Dominik złapał go mocno, nie pozwalając odejść. – Po zdecydowanym ruchu powinieneś wykonać kolejny. Jak twoje zdobycze mogą się godzić na takie zagrania? – Pokręcił głową. – Nie jestem gejem, w dodatku jestem młodszy, a znam się na tym lepiej.
Nauczyciel nic nie odpowiedział, tylko zmrużył oczy i spojrzał wzrokiem, jakim zwykle mierzył idiotów wygadujących bzdury pod tablicą. Chłopak uśmiechnął się zawadiacko. Zarzucił ręce na jego szyję i pociągnął nieco w dół, by szepnąć wprost do ucha, nie stając przy tym na palcach, że należy mu się jeszcze jeden taniec.
– Nie, Dominik. Koniec tej zabawy – powiedział lodowatym tonem, chwytając go mocno za nadgarstki. Być może zbyt mocno, ale nie dbał o to w tej chwili.
Chłopak odsunął się, a uśmiech zszedł mu z twarzy. Poprawił włosy, wsuwając je za ucho i uciekł wzrokiem przed Ułańskim. Dopiero teraz dotarło do niego, co robili, jak się zachował. Poczuł się nieco głupio, ale nie żałował. Materiał na reportaż zostaje, poza tym było to całkiem niezłe osobiste doświadczenie. Kiwnął głową, zgadzając się na to, by ich drogi się rozeszły.
Pan Ułański odetchnął. Co prawda wieczór w klubie miał spalony, ale chyba udało mu się jakoś wybrnąć z sytuacji. Skinął głową na pożegnanie i zniknął w roztańczonym tłumie, mając tylko nadzieję, że na drodze do wyjścia nie stanie mu Zenon.
Zenek Szewczyk przeżywał właśnie najgorszą noc swojego życia. W klubowej łazience spędził zdecydowanie zbyt wiele czasu. Obawiając się w tym miejscu korzystać z pisuaru, czekał, by zwolniła się jedna z okupowanych przez pary kabin. Przez przybytek przewinęło się wielu mężczyzn w różnym wieku, z których część rozebrała Zenka wzrokiem, a dwóch wprost zaproponowało poczekanie z nim na wolną kabinę. Gdy wreszcie udało mu się dostać do upragnionej toalety, zapomniał, po co tu właściwie przyszedł i siedział przez chwilę na zamkniętej klapie sedesu, hiperwentylując w złączone dłonie. Kogoś obok męczyły torsje. Sam miał ochotę zwymiotować.
Gdy czuł się już na siłach, by wrócić na górę, starannie omijał wszystkich ludzi, byleby nie dotknąć przypadkiem jakiegoś geja. Choć nigdy nie miał problemów z inną orientacją, teraz zaczynał ich po prostu nienawidzić – a wszystko przez Dominika, który zdawał się, jak zwykle zresztą, świetnie bawić.
Blady, z przekrzywionymi okularami, doszedł do baru, wypatrując przyjaciela. Nie było go. Barman uśmiechnął się lekko i wyciągnął spod blatu zeszyt, w którym znajdowały się notatki o klubie. „Przecież miał na mnie poczekać!", pomyślał gniewnie. Z nudów i by zająć czymś wzrok, poprawił okulary i zaczął czytać. Urywały się dość dziwnie. „Wydaje mi się, że usłyszałem znajomy głos". I koniec. Dalej była tylko informacja, że poszedł zbierać materiał. Przewrócił oczami, zastanawiając się, czy jego przyjaciel nie ma jednak podejrzanych skłonności. Rozejrzał się. Tańczący tłum mężczyzn wyglądał jak wijące się węże albo larwy kopulujące ze sobą.
Przynajmniej zdaniem – zbierającego jedynki również i z biologii – Szewczyka.
Dominika nie było widać. Albo przepadł w tłumie, albo poszedł z kimś zbierać materiały na zapleczu. To miejsce stanowczo źle działało na Zenka. Myśli, które właśnie przyszły mu do głowy, zdawały się jednocześnie obrzydliwe i śmieszne. Posiedział tak jeszcze trochę, bębniąc palcami o blat i wpatrując się w notatki. Znajomy głos? Czy to dlatego zniknął bez śladu? Może chował się przed kimś?
Wtedy usłyszał swoje imię. Odwrócił się, widząc przyjaciela bez zwyczajowego uśmiechu, czy bijącej pewności siebie. Wyglądał, jakby nieco zgasł. Może w końcu zrozumiał, że to nie jest miejsce dla nich?
– Chodź, wracamy. Wyciągnąłem stąd ile mogłem.
Zenek zastanawiał się, czym było to, co Dominik „wyciągnął" z tego przybytku, ale nie oponował przed wyjściem. Marzył o tym od momentu, gdy tu wszedł. Świeże powietrze dobrze mu zrobi, a z tego, co widział, nie tylko jemu. Przyjaciel zdawał się nie być sobą. Osowiały, zamyślony... Co takiego mogło go spotkać w czasie, gdy Szewczyk był w łazience?
Ta myśl trapiła go, odkąd wyszli z klubu. Dominik nie dość, że miał głowę w chmurach – i to niekoniecznie w pozytywnym tego słowa znaczeniu – to jeszcze zachowywał się zupełnie inaczej. Początkowo myślał, że to kolejny żart przyjaciela, kaprys służący dostarczeniu życiu rozrywki. Później przekonał się jednak, że dziwny humor trzymał go cały weekend.
Nawet przestał gadać o reportażu, a gdy Zenek zaproponował, że mógłby przyjść i opowiedzieć przeżycia z łazienki, Dominik odmówił. Krótko uciął, że mają na to sporo czasu, więc nie ma co się spieszyć. To było nie w jego stylu. Tym bardziej, że przez cały piątek nawijał o wyższości swojego pomysłu nad innymi. Zenek zaczął się poważnie martwić. Czy to możliwe, że ktoś wyrządził Piotrowskiemu krzywdę? Ani słowem nie wspomniał o tym, co działo się w czasie ich rozłąki i wyraźnie nie chciał ani nie zamierzał na ten temat mówić.
– To jak? Wbijasz dziś ze mną level? – spytał, poprawiając mikrofon przy policzku. W końcu udało mu się namówić przyjaciela na rozmowę przez Skype'a.
Było niedzielne popołudnie, słońce świeciło nisko nad horyzontem, a dzieci na podwórkach jak zwykle hałasowały. Mimo wszystko Zenek lubił niedziele. Nawet jeśli wypełnione były okropnym zapachem maminego rosołu, żalami siostry, kłótniami rodziców, słabym łączem internetowym, czy zacinającym się komputerem. Czasem zazdrościł Dominikowi braku rodzeństwa, rodziców dających pieniądze na co tylko chce i rzadko bywających w domu. Ale w niedzielne popołudnia był czas na całkowite oderwanie się od rzeczywistości i spokojne pogrążenie w świecie wirtualnym. W dodatku przyjaciel obiecał mu, że pograją razem.
– Nie mam czasu na taką dziecinadę. – Te słowa ostudziły entuzjazm Szewczyka.
– To nie dziecinada! – oburzył się. Znali się od podstawówki i razem odkrywali tajemnice internetu, jednak ich zainteresowania rozeszły się w różnych kierunkach. Zenek, przeciętny nastolatek nie wyróżniający się urodą, był maniakiem komputerowym i fanem gier, a Dominik stał się popularnym gościem rozpoznawanym przez pół szkoły i marzącym o własnej kapeli rockowej. Lecz nigdy Szewczyk nie czuł się zaniedbywany przez przyjaciela. Aż do dziś.
– Mam lepsze rzeczy do roboty, ot co. – Na pytanie Zenka, co może być ważniejsze od wspólnego grania, Dominik parsknął śmiechem. – Chemia. Dzięki tobie jestem jutro odpytywany, zapomniałeś? Muszę przygotować się tak, by nie dostać szmaty.
Zdziwienie okularnika było niemałe. Piotrowski nigdy, ale to przenigdy nie odrabiał prac domowych ani nie uczył się na odpytywanie. Zwykle robił tylko to, co faktycznie musiał. A teraz, z własnej woli, odkrywał niezgłębione tajemnice chemii? Co się zmieniło przez te dwa dni?
– Ej, stary, jesteś chory, czy co?
– Nie, po prostu chcę wyciągnąć dobrą ocenę z chemii na koniec. To takie dziwne? – „U ciebie?", pomyślał, jednak nie powiedział tego głośno. – Mówię serio, nie chcę ani poprawki, ani dwói. Wiesz, jaki jest Ułański. – Głos Dominika zmienił się nieco, przy wypowiadaniu nazwiska nauczyciela, ale umysł Zenka, zaprzątnięty zupełnie innymi myślami, nie odnotował tego. Zbierał właśnie w sobie odwagę, by zapytać:
– Słuchaj, znamy się tyle lat. Czy ty w tym klubie... czy ktoś cię tam skrzywdził?
Cisza. Odpowiedział dopiero po kilkunastu sekundach.
– Ty coś ćpałeś? Myślisz, że dałbym się skrzywdzić? – Zaskoczenie w jego głosie było na tyle autentyczne, że Zenek odetchnął z ulgą.
– Nie, po prostu dziwnie się zachowujesz od piątku.
– Ja? Daj spokój. Po prostu są rzeczy ważne i ważniejsze.
Dodał jeszcze, że nauka chemii jest tą ważniejszą rzeczą niż zdobycie„leveli", co już zupełnie rozzłościło Zenka. Rozłączył się i zrzucił stare słuchawki z uszu. Coś zdecydowanie było nie tak z jego najlepszym przyjacielem, a on musiał dowiedzieć się co. Nie pozwoli, by cokolwiek zniszczyło ich wieloletnią przyjaźń.
Bo coś takiego, jak przedkładanie nauki nad grę uważał za zdradę stanu.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top