Rozdział 2


Odległość dzieląca ich od różowego neonu malała z każdym krokiem. Wejście było coraz bliżej. Niestety. Zenon przełknął głośno ślinę, rozpiął kurtkę i nerwowo poprawił koszulkę. Wściekle czerwoną, której sam z siebie w życiu by nie założył. Do tej pory zastanawiał się, jak i kiedy dał się przekonać do tej całej eskapady. Najchętniej uciekłby daleko stąd. Ale na Piotrowskiego nie było siły, jak czegoś chciał, to prędzej czy później osiągał cel. A uparł się napisać oryginalny reportaż z pedalskiego klubu. Przewrócił oczami ze zdegustowaniem.

– Może jednak znajdziemy lepszy temat? Mój kuzyn zrobił niedawno licencję na loty szybowcowe i...

– Chcesz go namówić, żeby nas przeleciał? – zapytał głośno. Kilku panów palących przed wejściem popatrzyło na nich z zaciekawieniem. Twarz Zenka zsynchronizowała się kolorem z koszulą. On powiedział to specjalnie!

– Przeginasz!

– Ja? To ty złożyłeś tę propozycję – odparł, rozbawiony. Widać było, że rozpiera go energia i radość, czego Szewczyk nie był wstanie zrozumieć. Czyżby nie wiedział czegoś o najlepszym przyjacielu? Kręcił niby kiedyś z Anką, ale... Zebrał się na odwagę i chwycił go za skórzaną kurtkę.

– Dominik, posłuchaj. Nie znałem cię od tej strony. Zrozumiem, jeśli wolisz chłopców. Ale ja naprawdę nie jestem ci tam potrzebny.

– No coś ty. Jesteś mi potrzebny, bo mamy razem pisać reportaż. I nie martw się, od imprezy w tym klubie nie zmieni nam się orientacja. Chodź! – Chwycił go nagle za dłoń i pociągnął, purpurowego jak piwonia, w stronę drzwi wejściowych opatrzonych napisem „wstęp tylko dla panów".

Ostatnia nadzieja w osobie bramkarza selekcjonera zawiodła. Po obrzuceniu ich badawczym spojrzeniem oraz sprawdzeniu lśniących jeszcze nowością dowodów osobistych, wpuścił do środka. To był pierwszy raz w życiu Zenka, gdy zupełnie nie przeszkadzały mu zaparowane okulary. Wręcz marzył o tym, by jego osobiste pingle pozostały zamglone jeszcze przez co najmniej godzinę. Bynajmniej nie dlatego, żeby Piotrowski prowadził go za rękę. Miałby dobry pretekst, żeby stąd wyjść. Skoro i tak nic nie widzi, to przecież nie stworzy reportażu. Jedyne, co mógłby napisać, to to, że muzyka była tak głośna, że ledwie słyszał własne myśli. Takie okulary to świetna rzecz. Gdyby tylko zechciały być zaparowane troszeczkę dłużej, nie musiałby oglądać jak dwóch facetów tuż przed nim liże sobie nawzajem języki.

Ziemniaki, surówka z kapusty oraz pieczony kurczak. Fala, która podeszła do gardła, brutalnie przypomniała, co jadł dziś na obiad. W jednym jego przyjaciel miał stuprocentową rację – od wizyty w tym przybytku orientacja na pewno mu się nie zmieni. Z trudem opanował odruch wymiotny. Czuł się zażenowany i skrępowany atakującym go ze wszystkich stron widokiem panów tańczących ze sobą, panów obściskujących się namiętnie, panów tulących się do siebie, panów trzymających się za ręce... właśnie! Gwałtownym szarpnięciem wyrwał dłoń z uścisku kolegi. Ten popatrzył pytająco, ale wzruszył tylko ramionami i wyjął zeszyt. Zenek czuł się źle. Chociaż lokal był duży, nie widział nigdzie miejsca dla siebie. Chciał wyjść, nie oglądać tego wszystkiego i postanowił powiadomić o tym przyjaciela. Bezskutecznie, ze względu na zbyt głośną muzykę. Próbował przekrzyczeć hałas, ale w końcu machnął tylko ręką. Dominik napisał coś szybko i podsunął mu zeszycik pod nos.

Sympatyczny bramkarz sprawdził, że mamy ukończone osiemnaście lat i bez problemów nas wpuścił. Wystarczyło, że trzymałem Zenona za rękę, nie musiałem na szczęście go całować.

„Naprawdę byłby zdolny pocałować mnie, żeby przekonać bramkarza, że jesteśmy zakochaną parką pedałów?!", przeraził się, ale przebiegł wzrokiem dalej.

Oddaliśmy kurtki do szatni i weszliśmy do środka. W klubie są sami mężczyźni, z głośników płynie naprawdę zarąbista muzyka, powitało nas „Death on two legs"! Atmosfera jest świetna, stężenie testosteronu niemal czuć w powietrzu, ale wszyscy wyluzowani. Dwóch chłopaków obok nas właśnie się liże. Zenon jest trochę zestresowany, ale zaraz skoczymy się czegoś napić i może mu przejdzie. Przy barze chyba jest nieco ciszej i da się porozmawiać. Planuję zaczepić kilku bywalców i podpytać ich o parę rzeczy.

Na drugiej stronie zobaczył podkreślone: „I tak cię nie słyszę, pisz tutaj!!". No tak. On naprawdę chciał przygotować ten reportaż i robił szczegółowe notatki. Zdegustowany wziął długopis i odpisał pod spodem: „Zaraz ogłuchnę i zwymiotuję". Dominik pokręcił głową z dezaprobatą i ruszył w kierunku baru. Co miał robić? Podążył za nim, z dwojga złego wolał się trzymać przyjaciela, niż być podrywanym przez jakiegoś geja. Parkiet był zatłoczony, wielobarwne światła pulsowały zmiennym rytmem, oświetlając spocone, roztańczone męskie ciała.

Odwrócił wzrok tylko po to, by dostrzec obok duże, owłosione dłonie ściskające mocno opięte czarną skórą pośladki. To zdecydowanie nie było miejsce dla Zenka, preferującego ciszę, spokój i dziewczyny. Piotrowski za to zdawał się być w swoim żywiole, co chwila przystawał i notował. Nie, nie podejrzewał go już o homoseksualizm. On po prostu miał wytyczony cel, dopnie swego, by ten cholerny reportaż powalił wszystkich na kolana.

„»Powalił na kolana« to jednak nie jest dobre określenie", pomyślał, widząc jak w kącie sali pijany facet trzyma głowę klęczącego przed nim, równie pijanego „przyjaciela". Szczęśliwie zbliżała się już do nich ochrona.

– Nie spodziewałem się, że będzie tu tak zarąbiście! I taka świetna muza! – Głos Dominika wreszcie było słychać. Faktycznie tu, przy barze, było sporo ciszej i dało się w miarę normalnie rozmawiać. Niemniej jednak Zenek zupełnie nie podzielał kipiącego entuzjazmu.

– Nie wiem, co tu widzisz fajnego. Tłumy klejących się do siebie facetów. Obrzydliwe – burknął, czując się zażenowany i sytuacją, i postawą przyjaciela.

– Daj spokój, podejdź do sprawy profesjonalnie! – Wybuchnął śmiechem i wskakując sprawnym ruchem zajął miejsce na krzesełku barowym. – Co pijesz?

– Nic nie...

– Dwa piwa – rzucił z uśmiechem do opalonego blond barmana, który za cały strój miał muszkę pod szyją i zawiązany na biodrach fartuszek. Blondyn odwzajemnił uśmiech, błyskając białymi zębami i sprawnym ruchem napełnił kufle. Dopiero cena piwa nieco zmniejszyła entuzjazm Dominika. Ale tylko na chwilę. Za moment wdał się w wesołą pogawędkę ze skąpo odzianym panem zza baru. Zenek – rad nierad – usiadł obok i utopił wzrok w złocistym trunku. Sącząc powoli napój, słuchał jednym uchem, jak koledze udaje się zgrabnie przekonać barmana, by opowiedział parę zabawnych historyjek z pracy.

– ...i jeden z tych Chińczyków podchodzi do baru i mówi „poprosie czipsy". Pytam jaki smak, paprykowe czy solone. Na to on: „wściekłe". I powtarza zamówienie: „czi wściekłe psy"!

Obaj wybuchnęli serdecznym śmiechem. Nawet Zenek uśmiechnął się pod nosem. W zasadzie to mógł się założyć, że następne piwo Piotrowski dostanie ze znaczącą zniżką. Niesamowite było, jak łatwo nawiązywał kontakty. Chwilę później, gdy barman przeprosił i zajął innymi klientami, rozmawiał już z jakimś starszym facetem. A potem też i z jego partnerem, który – jak się okazało – grał niegdyś na basie. Zenonowi udało się wtrącić, że idzie poszukać kibla. Choć robiło mu się niedobrze na samą myśl, jakie widoki może tam zastać, wypite piwo usilnie dawało o sobie znać. Dominika pochłonęła bez reszty rozmowa, a proszenie go o wspólne pójście do toalety byłoby nomen omen pedalskie.

– Tylko czekaj tu na mnie, żebym cię znalazł – mruknął, poprawiając okulary.

Basista i jego partner dopili drinki, życzyli powodzenia z reportażem i poszli na parkiet. Dominik, korzystając z wolnej chwili, zajął się uzupełnianiem notatek i piciem piwa. Alkohol podsunął mu do głowy kolejny szatański pomysł: skoro już tu jest, to może by z kimś zatańczyć! Zenka raczej nie uda się namówić i tak wygląda,jakby przyszedł odsiadywać wyrok, zaś sympatyczny barman jest w pracy. Wyłowił uchem, jak ten wita serdecznie kolejnego klienta:

– Łukasz,dawno cię nie widziałem. Podać to co zwykle?

W odpowiedzi padło krótkie „tak, proszę", na które podniósł głowę znad zeszyciku. Oniemiał. Zdecydowanie nie spodziewał się spotkać tu kogoś znajomego. 

Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top