Rozdział 12
Dominik wrócił chwilę później. Serce łomotało mu w piersi na myśl, co takiego wygadywali podczas jego nieobecności. Przypomniał sobie tę zaciętą minę przyjaciela. Odetchnął głęboko, wsuwając dłoń w kieszeń i otworzył drzwi sali. Zenek siedział przy ławce sam, wpatrując się nieobecnym spojrzeniem w tablicę.
– I co? – zapytał, wyrywając kolegę z zamyślenia. Sam rozglądał się, jakby z nadzieją, że Ułański wyjdzie zza szafy czy zaplecza i zabierze go gdzieś. Przecież nie mógł tak po prostu odejść, jakby nic się między nimi nie zdarzyło, prawda? Czuł jego pożądanie, mimo delikatności z jaką go całował, czuł, że nauczyciel walczył wcześniej ze sobą. Teraz nic nie stało na przeszkodzie. Gdzie więc się podziewał?
Zenek spojrzał na niego spode łba. – Nie spodziewałem się tego po tobie. Nie dość, że gej to jeszcze psychiczny ekshibicjonista. Jak mogłeś z nim... w tym klubie...
– Co? A! Nie! – Dominik wybuchnął gromkim, nieco histerycznym śmiechem. – Naprawdę uważasz, że przespałbym się z nauczycielem? To znaczy... – Zamachał dłońmi, próbując wytłumaczyć o co mu chodzi. Choć sam tego nie rozumiał. – To była tylko fantazja. Prowokacja, mająca na celu zwrócenie jego uwagi. Nic z tego nie miało miejsca. Prócz tańca. – Wyszczerzył zęby w uśmiechu, wciąż czując się poddenerwowany nieobecnością nauczyciela.
– Widzę, że ustaliliście zeznania, bo powiedział to samo.
Piotrowski nie mógł uwierzyć, że jego przyjaciel jest tak głupi.
– Mówię serio. Gdybym poszedł z nim do pokoju i gdybyśmy robili wszystkie te rzeczy, nie uważasz, że zniknąłbym na pół wieczora, a nie parę minut?
– Ostatnio ciągle gdzieś znikałeś, więc kto cię tam wie – burknął. – Dobra, czas chyba do domu. Idziemy?
Dominik zawahał się. Już? Do domu? Rozejrzał się, podszedł do kantorka i zerknął do środka. Nigdzie nie było obiektu jego westchnień. Poczuł ukłucie w sercu, zawód, którego nie doświadczył przez całe swoje osiemnastoletnie życie. Odwrócił się do przyjaciela i zapytał: – A gdzie Ułański?
– Nie jestem jego niańką, skąd mam wiedzieć gdzie on jest. – Wzruszył ramionami. – Wyszedł w każdym razie.
„Jak to... wyszedł?" Dominik przygryzł boleśnie wargę, czując, że być może pozwolił mu uciec, że więcej się nie spotkają. Więc ten cały pocałunek był kłamstwem? Iluzją, mającą zwieść go na manowce? „Ale jak to?" pomyślał, nieświadom, że wypowiedział pytanie na głos.
– No normalnie. Wyszedł. A czego się spodziewałeś? – parsknął. – Wystraszył się, że wasz romansik wyjdzie na jaw. Stwierdził coś, że to był błąd i zwiał szybko. Pewnie nie chciał, żebyś go znalazł. – Strzelał trochę na oślep, ale widok miny Dominika powiedział mu, że trafił.
Niechętnie i ze złamanym sercem, młody buntownik wrócił do domu. Nie miał sił ani szukać Ułańskiego, ani prosić go o wytłumaczenie. Chciał jak najszybciej znaleźć się w swoim pokoju i dopiero tam pozwolić sobie na głębsze przemyślenia. Czy brnąć w farsę, jaką była jego relacja z byłym nauczycielem chemii, czy też odpuścić sobie i – na przykład – dać szansę Anecie.
Dziewczyna była ładna i niegłupia. Mimo to wiedział, że na dłuższą metę by nie wypaliło. Nigdy nie czuł do niej czegoś więcej prócz sympatii, ani do Anki, czy Eweliny. Za to do Ułańskiego tak. To było dziwne. Westchnął, próbując choć na jedną noc przestać o nim myśleć. Udało mu się, jednak już we śnie obraz obiektu fascynacji powrócił.
Bạn đang đọc truyện trên: AzTruyen.Top